tytuł: Tam gdzie kończy się deszcz
autor: euphoria
Betowała wspaniała okularnicaM:*
fandom: Supernatural
pairing: Dean Winchester/Castiel
info: AU szalone, gdzie Dean i Sam nigdy nie widzieli żadnego demona na oczy i jedyne jakie istnieją w tym świecie, siedzą w ich własnych głowach, gdzie zło nie ma jakiegoś określonego kształtu i tym bardziej trudno z nim walczyć... || dla MP'15


Dean z łatwością mógłby przedstawić wszystkie wypadki, które przywiodły go do tego baru o tej porze, ale byłoby to zbędne, bo liczyło się tylko, że nareszcie trzymał w dłoniach zimne piwo i po raz pierwszy miał wolny wieczór, a Jo miała dołączyć do niego za kilka minut. Nie był fanem wychodzenia w takie miejsca, ale mała Harvelle przyjechała w odwiedziny do Sama, a ponieważ młodszy z Winchesterów akurat uczył się do pierwszych egzaminów, Dean nie miał innego wyboru. Zabrał dziewczynę na wycieczkę po Stanford, zaopatrzony w przewodnik, ponieważ sam mieszkał tu od prawie miesiąca i nie miał ani chwili na zwiedzanie.

Oczywiście zabytki tego kalifornijskiego miasta nie zainteresowały ich tak bardzo jak bar, więc po prostu odpuścili sobie kilka punktów programu i wpadli na szybkie piwko. Potem drugie i jeszcze trzy drinki.

Jo nie wyglądała na zawiedzioną.

- Jeszcze jedno piwo, proszę – poprosił barmana, odkładając pustą butelkę.

Harvelle wsunęła się na wysokie krzesło obok niego i machnęła pustą szklanką w stronę mężczyzny za barem.

- To samo.

- Może zwolnij? – zaproponował Dean, patrząc wymownie na jej zaczerwienioną twarz.

- Wychowałam się w barze, wiem ile mogę wypić. Poza tym… - urwała, odwracając nagle wzrok, co zaintrygowało Winchestera.

Znał Jo od w zasadzie zawsze. Wychowali się razem. Ich ojcowie i Bobby byli członkami jednej jednostki, choć po pamiętnej akcji w Iranie tylko Singerowi udało się wrócić do kraju.

- Poza tym? – spytał, odstawiając piwo na blat.

Jo schowała twarz w dłoniach i Dean doskonale widział jak marszczy brwi. Zawsze robiła to, gdy nagle decydowała się na coś ostatecznego i dużego. Jak skok z dachu szopy Bobby'ego czy wygadanie wszystkim, że Dean jest gejem dla jego własnego dobra. Nie każda z tych rzeczy miała dobre następstwa, więc Winchester po prostu czekał na nieuniknione.

- Nie wiem po co się oszukuję – zaczęła nagle. – Ile Sam ma wzrostu? – spytała podskakując na krześle. – Prawie dwa metry – odpowiedziała zanim Dean zdążył otworzyć usta. – A ja? Jakiś krasnal. Do tego przeprowadziliście się do Stanford, a to trochę daleko. Wiem, że mogę was odwiedzać kiedy chcę – kontynuowała nie pozwalając Deanowi dojść do głosu. – To nie to samo co kiedyś. Mam wrażenie, że przegapiłam jakąś chwilę, gdy to mogło się udać. Może bal maturalny? – spytała, ale okazało się to pytaniem retorycznym. – Albo szesnaste urodziny, kiedy podwędziłam matce alkohol i się spiliśmy. Pamiętasz? – urwała na chwilę, żeby napić się ze szklanki, a Dean wykorzystał ten moment.

- Mniej dramatyzmu, więcej konkretów – poradził jak zwykle.

Jo spojrzała na niego z politowaniem.

- Jesteś fatalnym gejem. – Pokręciła głową. – Dodatków też nie potrafisz dobierać. Jesteś pewien, że ci się nie wydawało tylko? Jest jeszcze szansa na powrót w łaski dam.

Dean skrzywił się, słysząc jej ton.

- Coś przegapiłem prócz twojego dziewczyńskiego wybuchu ochjakwielbieSama? – spytał ironicznie. – W tamtym tygodniu zaliczyłem podobne jojdanie ze strony mojego brata, tylko w wydaniu ochJoprzyjeżdża – przedrzeźnił nieobecnego Sama. – Mam ochotę zamknąć was w pustym pokoju z butelką whiskey i prezerwatywami.

Jo otworzyła szeroko usta zszokowana jego słowami i przez chwilę wyglądała jak ryba wyciągnięta z wody. Opanowała się jednak i po prostu walnęła go swoją małą piąstką w ramię.

- Mówię przecież, że to się nie uda. Nie chcę dawać sobie nadziei na coś, co nie będzie miało happy endu.

Dean podniósł ręce w geście rezygnacji. Do tej pory musiał wysłuchiwać jęczenia brata, ale jeśli Jo zamierzała dołączyć, potrzeba mu więcej alkoholu. Podniósł rękę, żeby zawołać barmana i wtedy go zauważył. To nie było objawienie czy coś podobnego. Po prostu mężczyzna naprzeciwko przyciągnął jego uwagę na tyle długo, by Dean kompletnie zapomniał o Jo, Samie i ich wzajemnych problemach. Barman wymieniał butelki, muzyka w tle grała, Harvelle marudziła, a Winchester tkwił zawieszony w czasie i przestrzeni.

Mężczyzna siedzący naprzeciwko nie był wyjątkowo przystojny czy wysoki. Nie odznaczał się jakimś specjalnym umięśnieniem ani, jeśli Dean miał być szczery, czymkolwiek co wyróżniałoby go w tłumu. Siedział tylko nad do połowy pustą butelką piwa i przyglądał się ludziom. Co kilka minut jego wzrok zatrzymywał się przy kimś innym, ale jednocześnie nie sprawiał wrażenia kogoś kto na kogoś czeka. I bynajmniej też nie wyglądał na żądnego towarzystwa.

Miał na sobie jasną koszulę i poluzowany krawat. Marynarka zwisała z oparcia krzesła, ale Dean nie mógł rozróżnić koloru. Mogła być równie dobrze szara, co granatowa. Światło na chwilę padło w tamto miejsce i Winchester nie mógł powstrzymać się od komentarza.

- Grafitowa – mruknął zaskoczony.

- Co? – zdziwiła się Jo, spoglądając na niego niepewnie.

Dean zaklął pod nosem i wrócił do swojego piwa.

- Grafitowa apaszka świetnie pasowałaby do twoich chmurnych oczu – powiedział.

Harvelle spojrzała na niego jeszcze bardziej zszokowana.

- Nikt ci nie dosypał niczego do drinka? – spytała. – Bo nie jestem w stanie cię odnieść do domu – poinformowała go zmartwiona.

Gdy kilka minut później wychodzili z baru, mężczyzny już nie było.

ooo

Wyproszenie u Jo kolejnej wizyty w knajpie nie było trudne. Sam wciąż się uczył, ona wciąż rozpaczała, a Dean wciąż miał dzień wolnego. Kolejnym argumentem przemawiającym za powrotem do baru było to, że w soboty wieczorem zamieniał się w klub taneczny jak większość takich miejsc w Stanford.

Ze względu na egzaminy semestralne, studentów było niewielu i Dean poczuł się nieswojo, gdy Jo wyciągnęła go na niemal pusty parkiet. Zdążył wypić tylko jedno piwo, a to niestety oznaczało, że będzie pamiętał ich wzajemne pląsy. I wtedy to poczuł. Wzrok ześlizgujący się po nim. Nie musiał się obracać, żeby wiedzieć, iż mężczyzna z wczoraj powrócił. Dean już wcześniej zauważył, że było to idealne miejsce do obserwacji. Światła nad barem tak padały na siedzących najbliżej, że ich twarze były niemal nie do rozpoznania z parkietu. Jednocześnie jako, że znajdowali się na podwyższeniu mogli się wszystkim przypatrywać bez skrępowania.

Jo kręciła się wokół niego, więc starał się dotrzymać jej kroku zanim znowu rzuci kąśliwymi uwagami na temat tego, że jest fatalnym gejem. Możliwe, że miała rację, ale to nie gust i nie nadruchliwość nadgarstków czyniła go homoseksualnym.

- Idę po piwo – krzyknął jej do ucha, kierując się w stronę baru.

Celowo podszedł z tej strony, z której spodziewał się nieznajomego i rzucił okiem z bliska na siedzącego mężczyznę. Tak jak wczorajszego wieczora, sączył w ciszy piwo, obserwując otoczenie. Nic i nikt jednak nie zaabsorbowało jego uwagi, włącznie z Deanem. Winchester zawahał się, zastanawiając czy nie powinien czegoś powiedzieć, przywitać się, ale spojrzał na parkiet i roześmianą Jo. Pozostawienie jej tutaj nie wchodziło w grę.

Kiedy kilka godzin później ruszyli spacerem w stronę jego mieszkania, Jo wisiała na jego ramieniu, totalnie pijana. Nie był pewien jakim cudem się tak urządziła pod jego okiem, ale spodziewał się niezbyt wesołego poranka. Zastanawiał się nawet chwilę, czy nie podrzucić jej Samowi, ale byłoby to zbyt brutalne i podstępne, nawet jak na niego, więc z ciężkim sercem poprowadził ich w stronę domu.

Facet z poluzowanym krawatem zamawiał właśnie taksówkę, wyglądając na kompletnie znudzonego. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę papierosów. Zapalił jednego i spojrzał w niebo wypuszczając kłęby białego dymu, a Dean pomyślał, że nigdy nie widział nic bardziej seksownego.

ooo

Następnego poranka Winchester dowiedział się kilku rzeczy. Po pierwsze; wymiotująca do jego wanny Jo wciąż wygląda niewinnie jak aniołek. Po drugie, nawet pijanej prawie nic jej nie umyka.

- Wiesz jak ma na imię? – spytała odgarniając sobie włosy.

Na jej bladym policzku odbił się wzór z kanapy, na którą udało mu się ją w nocy położyć.

- Kto? – udał, że nie wie.

- Gej, którym zawsze chciałbyś być – odparła, pochylając się nad wanną. – Fałszywy alarm – poinformowała go, siadając z powrotem na podłodze.

Podał jej herbatę miętową, której zapasy uzupełnił, gdy tylko usłyszał, że Harvelle zamierza się zatrzymać u niego w mieszkaniu.

- No to wiesz jak ma na imię? – ponowiła pytanie.

- Nie wiem o kogo ci chodzi – udał głupiego z nadzieją, że herbata spowoduje u niej ponowny odruch wymiotny.

Do tej pory Jo nie poznała żadnego z jego chłopaków i zamierzał tak to pozostawić. Nie chciał wspólnych wieczorków, plotkowania, a szczególnie obrabiania tyłka jemu i rodzinnych historii do kolacji przy świecach. Harvelle miała spaczoną wizję homo związków i przez lata nie udało mu się wyplenić z jej mózgu wizji rodem z filmów Disneya, gdzie główną rolę grałby on, jego kochanek i ich adoptowane dzieci oraz pies. Koniecznie bernardyn.

- Łososiowa koszula, granatowy krawat i grafitowa marynarka – powiedziała jednym tchem.

Nie wiedział jak przy tym oświetleniu rozróżniła kolory, ale musiał przyznać, że opisała mężczyznę doskonale.

- Myślisz, że chciałbym nosić łososiową koszulę? – spytał z niedowierzaniem.

Jo uśmiechnęła się krzywo.

- Myślę, że chciałbyś wiedzieć co to za kolor.

ooo

W ciągu kilku następnych tygodni Dean odkrył, że nieznajomy ma kolekcję bardzo drogich koszul w pastelowych kolorach i krawatów, których nigdy do końca nie wiązał. Każdego wieczoru wyglądał trochę inaczej, ale zawsze w ten swój niepowtarzalny sposób, rozsiewając wokół dziwną aurę.

Dean nie wiedział do końca o co z tym chodziło. Mężczyzna naprawdę nie był jakoś wyjątkowo interesujący fizycznie, ale jego oczy, błądzące, rozszyfrowujące, wprawiające w niepewność, hipnotyzowały go. I przerażały, jeśli miał być szczery. Sam po tym jak Jo opowiedziała mu o 'chłopaku Deana' nieustannie z niego żartował, więc Winchesterowi nie pozostało nic innego jak przestać zachowywać się jak rozchichotana nastolatka i sprawdzić co facet ma pod tą koszulą.

Do tego jednak potrzebował pełnej zgody i współpracy ze strony nieznajomego, a ten wydawał się odporny na wszelki flirt. Dean widział przynajmniej dwa razy w tygodniu jak kolejni mężczyźni odchodzą z kwitkiem, odsyłani krótkim komentarzem i lekkim skrzywieniem ust. Nie wiedział co mężczyzna im odpowiadał, ale nigdy nie wracali. Co wcale nie pomagało, bo Dean nie chciał dostać spektakularnego kosza. Tym bardziej, że Sam mu towarzyszył, a po tych kilku tygodniach obserwacji czuł się jak świr.

- To proste. Podchodzisz, przedstawiasz się i pytasz jak ma na imię. Potem stawiasz mu piwo, a na koniec zabierasz do domu – zaczął młodszy z Winchesterów.

Dean wykrzywił się, biorąc porządny łyk z butelki. Gorzki smak piwa rozlał się po jego ustach, uspokajając go na chwilę.

- Przypomnę ci to jak Jo przyjedzie za kilka tygodni – odwarknął.

Sam zaczerwienił się jak dziewica w spódnicy na wietrze.

- Mówiła coś o mnie? – spytał siląc się na spokój.

- Nie – skłamał Dean. – Tylko tyle, że szkoda, że nie miałeś dla niej czasu. Powinieneś jej to zrekompensować następnym razem – dodał szybko.

Sam wyglądał jakby połknął haczyk, ale prędko się opamiętał.

- Dean… - zajęczał. – Poderwij kolesia, bo nie wiem czy zostać , czy wezwać sobie od razu taksówkę.

- Nie jestem taki łatwy – warknął Winchester.

Sam spojrzał na niego unosząc do góry, naprawdę bardzo wysoko, swoje brwi, jakby chciał zapytać mnie to próbujesz wmówić?

- Ja nie jestem łatwy. Oni byli – uściślił.

Sam pociągnął łyk z butelki nie chcąc się kłócić. Dean miał trudny charakter i czasami po prostu czegoś nie komentował, żeby uniknąć wzajemnych wyrzutów i oskarżeń. Wszyscy, którzy egzystowali wokół starszego Winchestera doskonale wiedzieli jak trzeba z nim postępować. Jak do tej pory nie związał się z nikim na dłużej, chociaż Sam naprawdę starał się dać mu do zrozumienia, że najwyższa pora się ustatkować. W jakiejkolwiek formie.

Dean upił kolejny łyk piwa i położył dłonie na ladzie, obserwując mężczyznę naprzeciwko. I tym razem wyglądał o wiele zbyt elegancko jak na lokal, w którym się znajdowali i roztaczał wokół siebie aurę godności. Winchester w końcu odkrył, co tak wyróżniało nieznajomego z tłumu przypadkowych osób i aż miał ochotę zaśmiać się, gdy to do niego dotarło.

O dziwo mężczyzna spojrzał przez cały bar wprost na niego i zmarszczył brwi, jakby wiedział, że Dean właśnie o nim myśli. Powoli podniósł się z własnego miejsca i okrążył salę, a Winchester spoglądał na niego nie wiedząc co się właściwie dzieje. Sam trącił go w ramię i przerwał to intensywne spojrzenie, ale Dean nie zdążył nic powiedzieć, bo nieznajomy nagle znalazł się tuż przed nim.

- Dobry wieczór. – Jego głos był bardzo niski, chociaż nie chropowaty.

Sam odsunął się odrobinę, patrząc ponad ramieniem nieznajomego z lekkim uśmiechem. Uniesiony do góry kciuk to było dla Deana trochę za wiele, więc starał się skupić na parze wyjątkowo niebieskich oczu, które przyglądały mu się z nieskrywanym zainteresowaniem.

- Cześć – odparł w końcu.

- Jestem Castiel – przedstawił się mężczyzna wyciągając rękę i Dean miał wielką ochotę parsknąć śmiechem.

- Nie musisz mi podawać zmyślonego imienia, poważnie – powiedział, mrugając do niego porozumiewawczo.

Castiel zmieszał się, ale nie oderwał od niego tego niepokojącego wzroku.

- Nie podaję ci zmyślonego imienia – odparł poważnie. – Mam na imię Castiel i zajmuje się malarstwem. Chciałbym zaproponować ci pozowanie do obrazów, które przygotowuje na nową wystawę.

Dean otworzył szeroko usta, patrząc na niego nagle zdezorientowanym wzrokiem i zostawił butelkę piwa, którą się do tej pory bawił.

- Tutaj jest mój numer. – Podał mu wizytówkę zanim Winchester się odezwał. – Jeśli się zgadzasz albo potrzebujesz więcej informacji, zadzwoń – dodał i tak po prostu odszedł.

Sam przysunął się z powrotem bliżej niego i spojrzał na niego pytająco.

- Co to było?

- Nie wiem, stary, ale koleś jest dziwny – odparł Dean.