TEN FF NIE JEST MOJEGO AUTORSTWA. JEGO AUTORKĄ JEST troublefollows1017.

Link do oryginału: fanfiction(kropka)net /s/6453369/1/Fridays_at_Noon

Link do profilu troublefollows1017: fanfiction(kropka)net /u/2118282/troublefollows1017

ZGODA na tłumaczenie: JEST.


piątek, 18 czerwca, południe

Uzupełniłam wszystkie solniczki, włożyłam kwiaty do wazonów stojących na stołach w głównej sali konsumpcyjnej, pomogłam przy krojeniu warzyw, przyjęłam zamówienia od dwóch stolików i marzyłam jedynie o tym, by mieć dziesięć minut dla siebie, które spędziłabym boso na zapleczu, czekając na jedzenie, które miałam podać. Nigdy wcześniej nie nosiłam szpilek, lecz były one częścią mojego uniformu. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że jeszcze nie skręciłam w nich kostki.

- Bello! Tu jesteś! – krzyknęła Rosalie, kiedy zauważyła mnie tuż po wejściu do pomieszczenia. – Jessici dzisiaj nie będzie. Potrzebuję kogoś, kto obsłuży prywatny sektor.

- I chcesz, żebym to ja się tym zajęła? – spytałam z troszkę większym zaskoczeniem, niż tego oczekiwała.

Posłała mi piorunujące spojrzenie. Nie musiała niczego mówić, samo jej spojrzenie budziło we mnie grozę.

Pokręciłam głową, próbując przybrać bardziej zdecydowaną postawę. – To znaczy, oczywiście. Jestem do twoich usług, Rosalie.

Bycie kelnerką to nie zawód, który chciałam wykonywać. Raczej zawód, który musiałam wykonywać, żeby zarabiać na wynajem mieszkania i móc czasami coś zjeść. Z wykształcenia byłam nauczycielką angielskiego, ale z powodu niedawnych cięć budżetowych i mojej pozycji na dnie tej całej hierarchii, zostałam zwolniona pod koniec roku szkolnego. Znalezienie nowej pracy utrudniał mi kryzys gospodarczy. Na szczęście mój współlokator, Jasper, porozmawiał ze swoją siostrą, Rosalie, i poprosił ją, by zatrudniała mnie w restauracji na obrzeżach Seattle, którą kierowała.

Nigdy nie pracowałam w restauracji, ale w liceum dobrze radziłam sobie z gotowaniem dla taty. Sądziłam, że przyjmowanie zamówień i podawanie jedzenia nie jest niczym trudnym. Nie musiałam gotować, moim obowiązkiem było jedynie roznoszenie potraw. Niestety, w Eclipse było to trochę bardziej skomplikowane. Tygodniowy okres przygotowawczy otworzył mi oczy. Musiałam zapamiętać menu, a także posiadać ogólna wiedzę w zakresie win i orientować się, z jakimi potrawami należy je podawać oraz wiedzieć, w jaki sposób są przygotowywane wszystkie dania. Ciężko było mi to pojąć. Poza tym, w restauracji panowały także zasady dotyczące serwowania posiłków. Nie miałam pojęcia, że istniały określone reguły, mówiące o tym, z której strony powinno się stać podczas podawania jedzenia i że należy pozwolić klientowi skosztować wina przed napełnieniem nim kieliszka do pełna. Czułam, że wykraczało to poza moją ligę, jednak przykładałam wszelkich starań, aby wszystko szybko opanować. Byłam bardzo ambitna i nie lubiłam nikogo zawodzić.

Zaćmienie nie było restauracją, w której bym się posiliła, z dwóch powodów. Po pierwsze: nie było mnie stać nawet na zakup deseru. Po drugie: serwowano tu potrawy, o których nigdy nie słyszałam, jak na przykład pasztet strasburski, risotto czy kukurydziane pierożki w zupie truflowej. Należałam raczej do grona osób zajadających się wegeteriańskimi burgerami i frytkami, a ostatnio przy życiu utrzymywał mnie makaron z serem. Natomiast ludzie, który odwiedzali Eclipse byli bardzo, bardzo bogaci. Jadały u nas największe osobistości Seattle: czasami byli to znani atleci, pyszni politycy lub wpływowi biznesmeni w eleganckich garniturach, którzy codziennie przewijali się przez ten lokal.

- Każdego piątku o dwunastej pan Masen rezerwuje salę na piętrze – wyjaśniła Rosalie, prowadząc mnie do prywatnej sali konsumpcyjnej. – Do obsługi wybrał Jessicę, ale ona najwidoczniej żyła z myślą, że nie wiem o weekendowym wyjeździe, który zaplanowała z chłopakiem. Sądziła, że o niczym nie mam pojęcia! Wydawało jej się, że może mnie nabrać w ostatniej chwili! Jej fałszywy telefon, w którym zapewniała mnie, że jest chora, kosztował ją tę posadę. Liczę na to, że nie trzeba ci przypominać, że wiem o wszystkim, co wyprawia personel. A jeśli ktoś tego nie rozumie, solicie się z nim rozliczam. Mam to powtórzyć, Bello?

Pokręciłam głową. Przesłanie, by nie zadzierać z Rosalie Hale, było jasne jak słońce. Całkowicie różniła się od swojego brata – była ambitna i niecierpliwa, a dodatkowo miała smykałkę do interesów, dzięki czemu doskonale nadawała się do prowadzenia restauracji. Jasper natomiast był jednym z najbardziej sympatycznych ludzi, jakich znałam. Poznaliśmy się na studiach i przyjaźniliśmy już od kilku lat. Nie tylko pomógł mi w znalezieniu pracy, ale także przygarnął mnie do siebie, kiedy brakowało mi pieniędzy na mieszkanie w pojedynkę, ratując mnie tym samym przed wstydliwym powrotem do domu taty. Będę mu za to wdzięczna do końca życia. Razem tworzyliśmy świetny duet, oczywiście platoniczny. Miał dziewczynę, Marię, która według mnie okropnie go traktowała, jednak nie mi było to oceniać.

Ruszyłam do prywatnej sali, potykając się już na pierwszym stopniu. Upadłam boleśnie na lewe kolano.

- Bello – warknęła groźnie Rosalie, jakby moje imię było przekleństwem. – Spróbuj nie przynieść sobie, a tym bardziej mi, wstydu. Pan Masen to nasz poważny klient, a dzisiaj przyszedł do nas ze swoim asystentem. Powinnaś poradzić sobie z obsługą dwóch osób. Zleciłabym to Emmettowi, lecz pan Masen woli kobiecą obsługę, a ja mam niestety tylko ciebie, więc niczego nie zepsuj.

Niczego nie zepsuj. Była to moja mantra.

Kelnerzy w Eclipse byli głównie płci męskiej, co mnie początkowo dziwiło. Później podliczyłam swoje napiwki. Klienci nagradzali obsługę niezwykle hojnie. Męscy pracownicy byli za nie w stanie utrzymać swoje rodziny, a ja nie miałam pojęcia, w co Jasper mnie wpakował, oferując mi swoją pomoc. Nie była to jadalnia w Forks ani nawet Red Lobster, który zawsze wydawał mi się wyszukanym lokalem.

Poszłam na górę, ostrożnie, a zarazem stanowczo przyciskając stopy do podłoża przy każdym wykonanym kroku, aby znowu nie upaść. Otworzyłam drzwi i ujrzałam dwóch mężczyzn siedzących przy długim, prostokątnym stole. Obaj byli ubrani w drogo wyglądające garnitury, a jeden z nich był znacznie starszy od drugiego. Miał krótkie włosy i krótko przystrzyżoną brodę. Był przystojnym, starszym panem, ale to jego młodszy odpowiednik zapierał dech w piersiach.

Na głowie miał potargane, brązowe włosy o miedzianym blasku, które sterczały we wszystkich kierunkach. Wyglądało to nawet na celowy zabieg. Nie mógł mieć więcej niż trzydziestu lat, prawdopodobnie był niewiele starszy ode mnie. Miał oczy tak zielone, że można je było dostrzec z drugiego końca pomieszczenia. No i ta seksowna szczęka… O rany, sam jej zarys sprawiał, że miałam ochotę ją dotknąć, najlepiej językiem.

Mężczyźni byli pochłonięci poważną rozmową i nie zwracali na mnie uwagi. Stałam cierpliwie z boku, czekając, aż zauważą moją obecność, bym mogła ich przywitać i opowiedzieć o daniu dnia.

- Przysięgam, Alec, gdybym tylko dostawał pieprzoną pięciocentówkę za każdym razem, kiedy usłyszałem dzisiaj słowo „przepraszam"… - uskarżał się młodszy mężczyzna. Według mnie powinien zachowywać się ostrożniej podczas rozmowy ze swoim szefem.

- Wiem, Edwardzie, wiem.

- To niedorzeczne – prychnął, przeczesując ręką potargane włosy. Obrócił głowę wystarczająco, by mnie zauważyć. – Czego?

O, cholera. Mówił do mnie.

- Gdzie Jessica? Jesteśmy tu już od pięciu minut, a ona wciąż się nie pojawia.

Weszłam w głąb pomieszczenia i próbowałam się uśmiechnąć, choć byłam tak zdenerwowana, że czułam tworzący się na moim czole pot.

- Przepraszam, ale Jessici dzisiaj nie ma. Mam na imię Isabella i będę państwa obsługiwać. – Nie znosiłam pełnej wersji mojego imienia, ale Rosalie nalegała, abym to jej używała, ponieważ Isabella brzmiała bardziej formalnie.

- Widzisz! – Młody mężczyzna uderzył pięścią w stół, wprawiając srebro i szkło w drganie. – Co ci właśnie powiedziałem? „Przepraszam" to wszystko, co dzisiaj słyszę! – krzyknął.

Może i był gorący, ale wyrażenie „o gorącym temperamencie" lepiej do niego pasowało.

- Spokojnie, to nie jej wina, że Jessica dzisiaj nie pracuje. Mam rację, Isabello? – Mężczyzna, którego wzięłam za pana Masena, spojrzał na mnie i posłał mi uspokajający uśmiech.

- Tak, proszę pana – odparłam nerwowo, próbując skupić się na panie Masenie, który wydawał mi się o wiele bardziej kulturalny. Jego asystent mógłby zaczerpnąć u niego lekcję na temat traktowania ludzi, którzy podają jedzenie. Wręczyłam im menu i zaczęłam opowiadać o specjałach dnia. – Dzisiaj mamy dwa dania…

- Nie chcę o nich słyszeć – powiedział opryskliwy asystent, nawet nie otwierając karty. – Chcielibyśmy butelkę Romanée-Conti, najchętniej z 2000 roku, ale z 2004 też może być. Dla mnie sałatka z sałaty, a potem jagnięcina.

Zamrugałam kilkukrotnie, upewniając się, czy dobrze usłyszałam. Nie pamiętałam długaśnej listy naszych win, jednak wiedziałam, że to było jednym z najdroższych, jakie oferowaliśmy. Cena butelki nie wynosiła kilkuset dolarów, lecz tysiące, kilka tysięcy. Spoglądnęłam na jego szefa, by upewnić się, czy wybrany nie powinien zostać jeden z tańszych trunków, jednak pan Masen był pochłonięty przeglądaniem karty dań.

- Na początek poproszę zupę, a potem żeberka wołowe. – Posłał mi ciepły uśmiech i oddał menu. Podniosłam drugą, nieotworzoną kartę, która leżała obok asystenta o gorącym temperamencie, ponieważ podanie mi jej kosztowałoby go zbyt wiele wysiłku.

- Na pewno chce pan Romanée-Conti? – spytałam, żeby upewnić się, czy jest pewien wyboru, którego dokonał jego asystent.

- Słucham? – spytał przez zaciśnięte zęby asystent Edward. Jego zielone oczy emanowały wściekłością, do której nie byłam przyzwyczajona.

- Przepraszam, t-t-tylko się upewniałam – wyjąkałam.

Wyrzucił ręce w powietrze. – Słyszałeś, Alec? Już byłbym bogatszy o dziesięć centów!

- Edwardzie, uspokój się – powiedział z troską pan Masen. – Inaczej dostaniesz ataku serca przed trzydziestką.

- Jestem pewny, że w szkole dla kelnerek nauczyli cię, abyś przyjmowała zamówienia klientów bez zbędnych pytań – rzucił pobłażliwie asystent Edward.

Pragnęłam pogratulować mu ukończenia szkoły dla dupków z wyróżnieniem.

Jedyny dżentelmen przy tym stoliku obrócił się w moją stronę i kolejnym raz się do mnie uśmiechnął. – Wszystko, co zamawia pan Masen, mi odpowiada. Nigdy nie podważyłbym jego gustu, nawet gdybym dla niego nie pracował.

Zamarłam. Szczęka zapewne opadła mi na podłogę. Aż dziw, że nie zemdlałam. Asystent o gorącym temperamencie okazał się panem Masenem czy też może szefem o gorącym temperamencie, a starszy pan Masen, który wcale nie był panem Masenem, był w rzeczywistości panem Aleciem, asystentem o nie tak gorącym temperamencie.

- Oczywiście, przepraszam.

- Piętnaście! – ryknął prawdziwy pan Masen.

- Przepraszam – wymruczałam ponownie, kiedy mój mózg i usta przestały współpracować.

- Dwadzieścia! Możemy dobić do ćwierćdolarówki? – spytał, piorunując mnie ostrym, ognistym wzrokiem.

Pokręciłam głową i opuściłam pomieszczenie w najszybszym tempie, jaki mogłam narzucić swoim nogom. Schodziłam ze schodów i poślizgnęłam się tuż przy samym dole. Z hukiem boleśnie uderzyłam tyłkiem w przedostatni schodek. Podskoczyłam i skrzywiłam się, ruszając, by złożyć ich zamówienie i wziąć butelkę wina.

Emmett, zauważając mój upadek, podszedł do mnie.

- Nic ci nie jest?

- Nie. Moje pośladki będą jutro boleć i pewnie nie dostanę dzisiaj piętnastoprocentowego napiwku, ale poza tym wszystko gra.

- Jak ci idzie? Jessica mówi, że Masen potrafi być czasami niezłym dupkiem. Myślałem, że człowiek, który posiada miliardy dolarów, zna dobre maniery.

Moje oczy się poszerzyły. – Miliardy?

Emmett się zaśmiał. – Bells, naprawdę nie masz pojęcia, kim jest ten gość? To Edward Masen, dyrektor generalny Masen Corporation. Jest programistą, stworzył najpopularniejszy program antywirusowy na świecie. Pochodzi z bogatego domu, ale w ciągu ostatnich lat on sam zarobił więcej niż wszyscy członkowie jego rodziny razem wzięci. Słyszałem, że jego budżet oscyluje w granicach dwudziestu ośmiu miliardów. Ma dwadzieścia osiem lat i dwadzieścia osiem miliardów. Potrafisz to sobie wyobrazić?

Dwadzieścia osiem. Miliardów. Dolarów. Taki zasób pieniędzy jest niepoliczalny.

- Cudownie. To wyjaśnia jego wybór wina i chęć zabicia mnie, kiedy pomyliłam go z jego asystentem. Świetnie. Po prostu świetnie.

Emmett ponownie się roześmiał. – O rany. Nie zepsuj niczego, Bello. On rezerwuje tę salę na każdy piątek na dwunastą. Będziesz miała na pieńku z Rosalie, jeśli go urazisz i przestanie tu przychodzić.

- Załapałam – odparłam, udając się w poszukiwanie naszego znawcy win. Nagle zaczęłam żałować, że Jessica i jej chłopak nie udali się na swoją głupią wycieczkę dzień później.

Eric, nasz ekspert w dziedzinie win, wręczył mi niedorzecznie drogi trunek i po raz setny przypomniał, żebym odstawiła go na kilka minut przed podaniem klientom. Niosłam warty czterdzieści pięć setek dolarów alkohol po schodach niczym własne dziecko. Gdybym upadła i rozbiła butelkę, byłabym spłukana. Rosalie wyrzuciłaby mnie z pracy, a dodatkowo skonfiskowałaby moją następną wypłatę i pozwałaby mnie do sądu, który także by mnie wiele kosztował.

O dziwo, udało mi się dojść na górę bez problemu. Nalałam niesamowicie drogiego wina do kieliszków i odstawiłam je na kilka minut. Podałam przystawki, a potem wręczyłam mu jego kieliszek, aby mógł zasmakować trunku i zdecydować, czy go akceptuje.

Edward Masen wpatrywał się w kieliszek, po czym nim delikatnie potrząsnął, by pomieszać czerwone wino. Uniósł je i powąchał, a następnie przyłożył do ust. Byłam zahipnotyzowana. Chociaż zachowywał się jak skończony dupek, miał ładne usta. Wziął łyk alkoholu, ale go nie przełknął. Zmoczył język winem. Patrzyłam, jak je połyka, a potem kosztuje kolejny raz. Przykułam wzrok do jego ust. Chciałam go odwrócić, ale nie byłam w stanie. Wysunął język i oblizał dolną wargę. Nie lubiłam ani jego, ani jego postawy dwudziestoośmiomiliardera, ale według mnie usta miał idealne. Odłożył kieliszek i pokiwał głową na znak akceptacji. Uzupełniłam go, a potem nalałam wina jego asystentowi.

Przez resztę lunchu udało mi się nie popełnić kolejnej gafy. Zaserwowałam dania, nie dając przy tym liczącemu centów panu Masenowi kolejnego powodu do krzyczenia na mnie. Czułam się pewna siebie i miałam nadzieję na zdobycie całkiem przyzwoitego napiwku - gdyby wynosił dziesięć procent, jego wartość przekraczałaby pięćset dolarów. Jak na jedną godzinę pracy nie miałam zamiaru narzekać. Nagle wyjazd Jessici na wakację nie wydawał się taki straszny.

Wszystko szło zgodnie z planem, więc chyba powinnam się była spodziewać, że sprawy się pokomplikują. Ku mojemu nieszczęściu, kiedy podałam desery i odeszłam, aby napełnić szklanki wodą, pan Masen wrzeszczał na kogoś, z kim rozmawiał przez swojego Blackberry. Wziął łyk wina, po czym położył kieliszek niebezpiecznie blisko krawędzi.

Gdy sięgnęłam po jego szklankę, krzyknął: - Nie!

Zdziwiłam się. Nie wiedziałam, czy mówi do mnie, czy do osoby, z którą prowadził rozmowę telefoniczną. Szybko odsunęłam rękę, uderzając w jego kieliszek z bardzo, bardzo drogim, czerwonym winem, które wylało się na jego jasnoszarą, i zapewne bardzo drogą, nogawkę.

- O, Boże! Tak mi przykro! – Chwyciłam serwetkę, a on z powrotem usiadł na krześle.

- Jasna cholera! – wykrzyczał.

No to tyle, jeśli chodzi o moje szczęście.

- Przepraszam, zaskoczył mnie pan. Nie byłam pewna, czy mówił pan do mnie. Przepraszam.

- Muszę kończyć, Peter. Niekompetentna obsługa tutaj, w Eclipse, właśnie poplamiła wartym cztery i pół tysiąca dolarów winem mój warty osiem tysięcy garnitur od Caraceniego. Przygotuj wszystko na mój powrót do biura.

Odłożył telefon i wyrwał mi serwetkę z ręki.

- Strasznie przepraszam – mówiłam, drżącym głosem. Zginę dzisiaj z rąk Edwarda lub ewentualnie Rosalie. - Mogę przynieść wodę sodową.

- Ani się waż! – wrzasnął. – Nie chcę od ciebie niczego oprócz rachunku! Koniec rozmowy!

Przytaknęłam i poszłam na dół, aby przynieść to, o co prosił. Starałam się ze wszystkich sił, by powstrzymać łzy. Był wściekły, a zdenerwowani ludzie zawsze budzili we mnie niepokój. Nie lubiłam doprowadzać ludzi do szału, przez większość czasu starałam się pozostawać niezauważona.

Kiedy wróciłam, pan Masen siedział na innym krześle, pocierając plamę na spodniach naszą białą serwetką. Wyglądał, jakby opatrywał ranę. Nie byłam fanką krwi, więc czułam wdzięczność, że to tylko wino.

- Jeszcze raz przepraszam. Mogę pokryć koszty pralni – zaoferowałam grzecznie. Sądziłam, że to dobre posunięcie, a moja skrucha była widoczna.

- Cholera, to oczywiste, że za nią zapłacisz! – rzucił.

- Edwardzie – napomniał go jego asystent.

Czułam w kącikach oczu ukłucia łez. – Bardzo przepraszam.

Złapał skórzany folder z rachunkiem i wsunął w niego platynową, firmową kartę American Express. Gdy z nią wróciłam, szybko podpisał swoim nazwiskiem paragon i wyszedł, nawet na mnie nie spoglądając. Po prostu wstał i piorunem wystrzelił w stronę drzwi.

- Dziękuję za cudowny lunch, Isabello – powiedział asystent Alec, wychodząc i posyłając mi swój słodki uśmiech. Dlaczego taki miły mężczyzna pracował dla takiego palanta?

Natychmiast sięgnęłam po podpisany rachunek i zobaczyłam, że nie zostałam nagrodzona napiwkiem. W porządku. Oby to starczyło na pokrycie rachunku za pralnię. Oczywiście nie miałam bladego pojęcia, ile kosztuje wyczyszczenie wartego osiem tysięcy garnituru. Kto w ogóle kupuje tak drogie ciuchy? Nawet mój samochód był tańszy.

Miliarderzy. A nie. Multimiliarderzy. Właśnie oni nabywają garnitury po osiem tysięcy każdy i jedzą lunch za pięć.

Podczas reszty zmiany starałam się wyrzucić z głowy Edwarda Masena, jego okropny temperament, perfekcyjne usta i seksowną szczękę oraz wściekłe spojrzenie i pragnienie, aby pozbierać pięciocentówki od wszystkich, którzy go przepraszają. Odwalałam kawał dobrej roboty. Przynajmniej przez dwie godziny, dopóki nie zostałam wezwana do punktu składania zamówień.

- Isabella? – spytał mężczyzna, którego nie rozpoznałam.

- Tak – odpowiedziałam ostrożnie.

- Pan Masen prosił, aby to pani przekazać – odrzekł z uśmiechem podobnym do tego, jaki przesłał mi asystent Alec, gdy opuszczał lokal. Obaj patrzyli na mnie ze współczuciem. To ja powinnam im współczuć, bo musieli pracować codziennie dla pana Masena. Ja robiłam to jedynie przez godzinę, ale już wtedy miałam tego dosyć. Wręczył mi kopertę z napisanym na niej uroczym pismem moim imieniem.

Ciekawa, co wszechmogący pan Masen ma mi do przekazania w kilka godzin po naszym katastroficznym spotkaniu, wsunęłam palec za róg i rozerwałam kopertę. Może miał wyrzuty sumienia przez nienagrodzenie mnie napiwkiem. To byłoby miłe. Wyciągnęłam ze środka kawałek papieru I westchnęłam w szoku na jego widok.

- Co to? – zapytała Angela, jedna z hostess.

- Rachunek na pięćdziesiąt siedem dolarów za jednogodzinne korzystanie z pralni!

- Czemu ktoś dał ci rachunek za pralnię? – Angela odzwierciedlała moje zmieszanie.

Pozbawił mnie ogromnego napiwku, a w zamian za to wręczył rachunek za wyczyszczenie jego spodni? Ten facet miał więcej pieniędzy,niż widziałam przez całe swoje życie, a mimo to chciał, żebym mu je zwróciła? Nigdy nie odczuwałam tak wielkiej wściekłości. Miałam ochotę wyrzucić to cholerstwo do śmieci i pozwolić, aby wysyłał do mnie swoich asystentów, którzy domagaliby się zwrotu jego pięćdziesięciu siedmiu dolarów, bo ja ich nie zapłacę.

W piątki pracowałam jedynie do czwartej. Bardziej doświadczeni pracownicy obsługiwali lokal wieczorami, a wtedy dochody były większe. Nie ukrywam, że bardzo by mi się one przydały po tym, jak Edward Masen wyczyścił moje konto do zera.

Im dłużej o nim myślałam, tym bardziej byłam wściekła. Kto płaci pięćdziesiąt siedem dolarów za czyszczenie spodni? To zdzierstwo! Spojrzałam na rachunek, został on opłacony tą samą kartą, której Edward użył podczas lunchu. Wybór szybkiego, godzinnego prania podwyższył cenę. Odebranie ich i zwrócenie przez pracownika pralni również. Tak samo jak i ostrożność przy obchodzeniu się z super drogimi spodniami.

Szaleństwo. Był w błędzie, jeśli sądził, że pokryję koszty pralni. Zauważyłam, że dołączył do rachunku wizytówkę, żebym wiedziała, gdzie odesłać pieniądze.

Edward A. Masen, dyrektor generalny

Masen Corporation

1201 Third Avenue, Suite 5400

Seattle, WA 98101

Wsunęłam obie rzeczy do kieszeni i przebrałam buty. Przez ramię przewiesiłam torbę, którą oplotłam całe swoje ciało, a następnie policzyłam otrzymane napiwki, które mogłyby być o wiele wyższe. Było pochmurnie, lecz temperatura była całkiem przyjemna. Idąc na przystanek, ominęłam bank i wtedy wpadł mi do głowy doskonały pomysł. Doszłam do wniosku, że jednak zwrócę Edwardowi Masenowi jego pieniądze, lecz zrobię to w taki sposób, że zacznie żałować tego, że nakazał mi to zrobić.


Dostanie się na pięćdziesiąte czwarte piętro nie było tak łatwe, jak to sobie wyobrażałam. Byłam obcą osobą w obcym świecie. Moja torba została przeszukana, a ja miałam na sobie białą, elegancką koszulę, jedwabny, czerwony krawat, czarną spódnicę, czarne rajstopy i czarne trampki. Każda osoba przebywająca w lobby posiadała przepustkę otrzymaną od ochrony i finezyjną teczkę. Zapisałam się do księgi gości i pokazałam swoje prawo jazdy, aby wpuszczono mnie do cholernej windy. Kiedy dotarłam na piętro należące do Masen Corporation, napotkałam na swojej drodze przeszkody. Powinnam pomyśleć o tym, jak trudne może być dostanie się do szefa wielkiej organizacji.

- Ale jest pani umówiona? – spytał ponownie mężczyzna siedzący za biurkiem.

- Nie do końca, jednak pan Masen prosił, abym mu coś dostarczyła – odrzekłam, świadoma faktu, że zapewne nie wyglądałam jak jedna z osób, która mogłaby przynieść panu Masenowi coś innego niż kawę.

- Wezwę jego asystentkę – oznajmił podirytowany pracownik.

Usiadłam ostrożnie w poczekalni, starając się nie dotknąć niczego, co kazałby mi odkupić zdenerwowany pan Masen. Dookoła znajdowały się ładne wazony i interesujące dzieła sztuki. Ciekawiło mi, czy kosztowały miliony dolarów, czy też zostały zakupione hurtowo w IKEI.

- Mogę w czymś pomoc? – zapytała po kilku minutach miła kobieta. Ile osób potrzeba do asystowania dupkowi? Wyglądało na to, że co najmniej dwie.

Podniosłam się z wysiłkiem. Moja torba była przeraźliwie ciężka, a jej zawartość brzęczała z powodu ruchu. Asystentka spojrzała na nią, jakby znajdowała się w niej bomba.

- Um, przyszłam, żeby zobaczyć się z panem Masenem. Nazywam się Bel… Isabella. Isabella Swan. Pracuje w Eclipse, gdzie pan Masen dzisiaj jadł. Jestem tu, aby zwrócić mu pieniądze. Przypadkowo wylałam na jego spodnie kieliszek wina i zaoferowałam, że zapłacę za pralnię. Chciałam przyjść i oddać mu dzisiejsze napiwki.

Wyraz jej twarzy był bezcenny. Miło było zobaczyć, że nie tylko ja uważałam za dziwne zmuszanie kelnerki do płacenia za miliardera.

Posłała mi jeden z tych słodkich, matczynych uśmiechów, jakbym była niewinnym dzieckiem. – Kochanie, jestem pewna, że pan Masen jest w stanie pokryć koszty pralni. Przyjście tu naprawdę nie było konieczne.

- Och, ale pan Masen przysłał mi już za nią rachunek. Prosił o to.

Och, tak. Sam się o to prosił…

- Pan Masen poprosił, abyś zapłaciła za jego pranie? Przysłał ci za to rachunek? – spytała miła pani asystentka, którą kompletnie zatkało.

- Mam go tutaj – powiedziałam, wyciągnęłam go z kieszeni i wręczyłam kobiecie. Była do niego dołączona wizytówka.

Spojrzała na papier i oddała mi go, a jej usta lekko opadły w szoku.

- Może po prostu dasz mi te pieniądze, a ja zobaczę, czy zostaną przyjęte? – Wyciągnęła rękę, licząc, że naprawdę wręczę jej pięćdziesiąt siedem dolarów.

- Bardzo zależy mi na tym, aby wręczyć je osobiście i móc jeszcze raz przeprosić pana Masena – poprosiłam najsłodszym głosem, na jaki potrafiłam się zdobyć.

Przez chwilę rozważała moją prośbę, po czym wskazała, bym za nią szła. Użyła specjalnej karty, aby otworzyć drzwi, a następnie ruszyłyśmy wzdłuż korytarza i wstąpiłyśmy w inny biurowy obszar. Zaczęłam się strasznie denerwować i boleśnie przygryzać dolną wargę.

Skręciłyśmy w kolejny korytarz, gdzie wcisnęła klawisz windy. Weszłyśmy do środka, a ona wsadziła kartę w jakąś szczelinę, która zamknęła za nami drzwi. Po chwili otworzyły się ponownie, a my znów zaczęłyśmy iść. Na tym piętrze było bardzo przestronnie. Podłogi były zrobione z marmury, a ściany miały odcień granatu. Wszędzie było wiele drewnianych zdobień i uformowań, których nie dało rady nie zauważyć. A arcydzieła na ścianach zdecydowanie nie pochodziły z IKEI.

- Proszę tu poczekać – powiedziała miła asystentka, po czym wsadziła kartę do następnego czytnika i weszła gdzieś przed wielkie, podwójne, drewniane drzwi.

To miejsce było niesamowite. Widać było, że dobrze robił, inwestując swoje miliardy dolarów w wystrój wnętrz. Próbowałam wsunąć rękę pod pasek torby, który boleśnie uciskał mnie w ramię, mając przy tym nadzieję, że przyniesie mi to odrobinę ulgi.

Asystentka nie przyszła po mnie, ale zrobił to za nią asystent Alec, ciepło się ze mną witając.

- Isabello, miło cię znów widzieć. – Zaoferował mi rękę, a ja nią niezręcznie potrząsnęłam.

- Chcę zwrócić panu Masenowi pieniądze za pralnię i ponownie przeprosić – wyjaśniłam, mimo że jego współczujące spojrzenie świadczyło o tym, że wiedział, po co przyszłam.

- Naprawdę nie powinnaś tego robić. Pan Masen ma po prostu zły dzień. Kiedy ochłonie, będzie się z tym źle czuł.

- To żaden kłopot, naprawdę. Rodzice nauczyli mnie, że długi trzeba spłacać.

- Mogę mu je przekazać osobiście, jeśli chcesz – zaoferował Alec, wyciągając rękę, jak to wcześniej uczyniła asystentka.

- Chciałabym je oddać osobiście.

Alec westchnął w porażce. Wsadził kartę do czytnika i otworzył drzwi, przytrzymując je, bym mogła wejść pierwsza. Znana mi asystentka siedziała za biurkiem i wyglądała na nieco zdenerwowaną.

- Tędy – powiedział Alec, prowadząc mnie do kolejnych drzwi.

Zapukał, a ktoś ze środka krzyknął: - Wejdź!

Alec otworzył drzwi i zapowiedział moje przybycie, jakbym składała wizytę rodzinie królewskiej. Isabella Swan, panna Forks, i Edward Masen, król dupków.

- Panna Isabella Swan przyszła się z panem zobaczyć.

Edward Masen uniósł wzrok znad papierów, wprawiając moje serce w szybsze bicie. Na jego widok straciłam całą pewność siebie, z jaką tu przyszłam. Na chwilę na jego twarzy zagościło zaskoczenie, ale potem przekształciło się ono w rozbawienie. Jego usta ułożyły się w coś na kształt przekrzywionego uśmiechu.

- Dziękuję ci, Alec – odparł niemalże z sympatią w głosie.

Po tych słowach asystent Alec opuścił pomieszczenie, zostawiając mnie sam na sam z Edwardem. Starałam się unormować swój oddech, by ze stresu nie zemdleć na jego oczach. Wydawało mi się, że byłam duża i dzielna, ale nagle poczułam się mała i głupiutka.

- Nie spodziewałem się, że cię zobaczę, Isabello. Zaskakujesz mnie, a to nie zdarza się zbyt często. – Wciąż się uśmiechał. Jego zewnętrzna strona była naprawdę piękna i łatwo można było się nią oczarować. Niewielu ludzi wyglądało tak jak on, może jedynie tylko modele i gwiazdy filmowe. Jednak przyszłam tu z konkretnego powodu, a nie po to, by ślinić się na jego widok. Przyszłam, aby przypomnieć mu o jego brzydkim wnętrzu.

- Chciałam jeszcze raz bardzo przeprosić. – Sięgnęłam do torby, a jego uśmiech momentalnie zniknął. Może nie ufał ochronie, która miała przejrzeć jej zawartość, może myślał, że przyszłam tu, aby go zabić.

Wyciągnęłam błyszczącą pięciocentówkę i położyłam ją na jego biurku. – Przepraszam za oblanie pana spodni. – Wyciągnęłam kolejną monetę. – Przepraszam za niespełnienie pańskich standardów. Szkoła dla kelnerek była cholernie trudna. – I następną. – Przykro mi, że jest pan bezczelnym dupkiem, któremu wydaje się, że może na wszystkich krzyczeć i ich stresować, podczas gdy te osoby robią wszystko, aby zarobić na swoje utrzymanie, bo nie każdego stać na kupno wartego osiem tysięcy dolarów garnituru czy alkoholu, którego butelka kosztuje cztery tysiące dolarów. Niektórzy muszą oszczędzać każdy zarobiony pieniądz.

Podniosłam klapę torby i wysypałam jej całą zawartość na jego biurko. Dokładnie tysiąc sto czterdzieści pięciocentówek. Rozsypały się one po całym meblu, przykrywając leżące na nim papiery i akta.

- Pięćdziesiąt siedem dolarów. Wierzę, że właśnie tyle kosztowało wyczyszczenie pana spodni. Myślę, że jesteśmy kwita.

Wychodząc z biura, nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Jego mina była warta każdej pięciocentówki.