Ostrzegam, jest to mój pierwszy ff dodany na tę stronę. W ogóle, to mój pierwszy z Bleacha, więc jakość nie jest zbyt wyszukana, ale jakoś zacząć trzeba. Dałam rating T ze względu na wulgaryzmy (nadal jestem w tym zielona). ;_;
- Isziigoo!
O kurwa, znam ten głos. Jest tu jakiś śmietnik, w którym mógłbym się schować?
Już miał się zamykać w koszu na liście, gdy nagle poczuł rękę zaciskającą mu się na ramieniu.
- Nie ma. Walszymy.
Ichigo z trudem odczepił od siebie długie palce i powoli się odwrócił. Za nim stał Kenpachi. Wyglądał jak pół dupy zza krzaka i dawało od niego sake.
- A tobie co? - zapytał. Tak szczerze to to był pierwszy raz, kiedy widział tego kapitana nawalonego w trupa.
- Chuj cię to. Dafaj - wymamrotał i zamiast wyciągnąć swoje Zanpakutou, podwinął nieistniejące rękawy kapitańskiego haori.
- Facet, co z tobą? Wyglądasz jak...
- Pół dupy zza krzaka! - Zza ramienia wielkiego Zarakiego wyskoczyła mała Yachiru. Na jej twarzy widniała duma, jakby cieszyła się, że właśnie dowaliła swojemu kapitanowi. Objęła Kenpachiego nogami wokół szyi, a ramionami oplotła jego czoło. - Mówiłam mu, żeby został w domu w tym stanie, ale upierał się, że musi się z tobą pobawić, a przecież nie mogłam zabronić mu się bawić.
Kurosaki miał dosyć jej określenia walki. Pobawić to się można klockami lego. Przecież jak ten człowiek zamachnie się ręką, to może oderwać komuś głowę!
Gdyby nie usłyszał w porę świstu powietrza, to pewnie by tak skończył. Odskoczył na 4 kroki w tył i krzyknął:
- Ja pierdolę, człowieku, chcesz mnie zabić?!
- Ja pjerdole, człofieku, mam na to ochotę od naszego pierwszego spotkania - odpowiedział kapitan, kołysząc się.
Ichigo, robiąc niewymagające zbyt dużo energii uniki, myślał o tym, że kiedy Kenpachi jest pijany, mówi jakby nie miał jedynek. Nie mógł uwierzyć, że właśnie teraz taki obraz wyskoczył mu przed oczy.
- Kurosaki, kurwaa, walcz ty jak żywy, nie jak trup! - krzyczał kapitan Jedenastki.
- Yachiru, ile on wypił? - zapytał chłopak, gdy próbował uniknąć zmiażdżenia, ponieważ jego przeciwnik zwalił się na niego całym ciałem.
- 4 butelki sake i parę kielonów czystej wódki przywiezionej z Polski przez kapitana Kyoraku - odpowiedziała, a potem dodała - No dalej, Ken-chan! Jak chciałeś się z nim bawić, to się baw! Ichi-chan pewnie za niedługo idzie do domu!
- Dlaczego ty go do cholery podjudzasz?!
Ichigo wziął zamach i w końcu przywalił Zarakiemu prosto między oczy. Kiedy dmuchał na swoje knykcie, przezornie spojrzał na Shinigami i, niewiele myśląc, zaczął uciekać. Co jak co, ale nie zamierzał mu się podkładać, kiedy był wkurzony.
- Iszigo! Wracaj t...kurwa! - Dało się słyszeć, jak Kenpachi próbuje się wygramolić ze sterty śmietników. Jednakże, kiedy Zastępczy Shinigami obejrzał się na zakręcie, zobaczył go niecałe 10 metrów od siebie.
- Ja pierdole, jakim cudem ty tak biegasz po pijaku?!
- Dawaj, Ken-chaan!
- Iszigo, pszegrasz! I ty o tym wiesz! I ja o tym wiem! Bądź menszczyzną, do cholery!
Kiedy skręcał za kolejny budynek, uderzył w coś twardego. Spojrzał do góry i spróbował się obrócić i dać dyla, ale zaraz został złapany za ramię.
- Jakim cudem?! Przecież ty byłeś tam! TAM!
Sfrustrowany wymachiwał palcem za siebie i próbował się wyrwać. Nie dostrzegając efektu, spojrzał na Kenpachiego.
Widział to w jego oczach. Zaraz będzie fruwał.
Ostatnia myśl jaka mu przyszła do głowy, gdy leciał nad dachami Społeczności Dusz, było:
Jak ja z nim do chuja pana mogłem wygrać?
