Severus wszedł do gabinetu Dyrektora w humorze, który – w najlepszym przypadku – można było nazwać „wkurwiony". Osiem rozwalonych kociołków, Longbottom wylał żrącą substancję na jego ulubiony płaszcz, obiad był przypalony, a teraz ten głupi starzec wołał go do siebie na – jak to uprzejmie określił – przyjacielską pogawędkę. Wszedł bez pukania i usiadł na fotelu, po czym sięgnął po ciastko. Był diablo głodny. Dumbledore'owi zamigotały oczy.

- Szeveruszie! Jaka miła niespodzianka!

Sądząc, że jego przełożony akurat coś jadł i stąd ta wada wymowy, odpowiedział najbardziej jadowitym sykiem, na jaki było go stać.

- Czyżby? Byłem pewien, że odpowiadam na twoje wezwanie.

- Och… Mógłbysz dać sztaremu człowiekowi trochę radoszci.

- Czy ty się spiłeś?

- Alesz nie! Osztatnio ktosz mi powiedział, że Szon Connery mógłby mnie żagrać, więc ćwiczę wymowę.

- O co ci chodzi? Tylko szybko, bo chcę odpocząć.

- Szeweruszie…

- PRZESTAŃ!

Dumbledore spojrzał na niego zdziwiony.

- Ale o czo ci chodzi?

- O to, jak wymawiasz moje imię! Mów po ludzku!

- Ale „Szewerusz Sznejp" brzmi tak ładnie!

- Avada Kedavra!