Stworzone w ramach odstresowania przed próbną maturą :) Mam nadzieję, że się spodoba.
Oczywiście, nic, co z House'em związane, nie jest moje.


- Chciałam cię prosić, żebyś pod moją nieobecność miała oko na House'a.

Kiedy trzy dni wcześniej Cuddy poprosiła ją o chwilę rozmowy, Cameron nie miała pojęcia, o co może chodzić szefowej. Jej propozycja kompletnie ją zszokowała.

- Oko na House'a? Doktor Cuddy, to nie jest najlepszy pomysł. Powiem więcej – to jest FATALNY pomysł! Przypomnij sobie, co się działo, kiedy razem pracowaliśmy. Szansa, że House w czymkolwiek będzie liczył się z moim zdaniem, jest mniejsza od zera!

Cuddy uśmiechnęła się.

- Od tamtej pory wiele się zmieniło. Ty się zmieniłaś. Jestem pewna, że umiesz postawić się House'owi.

Efektem trzech dni Cameron w roli anioła stróża były trzy pozwy przeciw House'owi, jeden zdemolowany automat z napojami i 0 (słownie: zero) godzin w przychodni. Miała tego serdecznie dość. Zupełnie nie mogła pojąć, jak Cuddy ogarniała ten rozgardiasz na co dzień. Kiedy czwartego dnia rano przyszła do pracy, miała dziwne przeczucie, że gorzej już być nie może.

- Zobaczysz, wszystko będzie w najlepszym porządku. Wpadnę przy okazji zobaczyć, jak sobie radzicie.

Poranny telefon Cuddy uświadomił jej, że jednak może być dużo gorzej. To „przy okazji" miało nastąpić za niecałe 4 godziny. Zastępca szefowej, doktor Nolan, koniecznie chciał się z nią zobaczyć i osobiście poprosić o radę już trzy dni po przejęciu obowiązków. Właściwie Cameron mu się nie dziwiła – ona miała na głowie „tylko" House'a, a Nolan cały szpital. Jedynym minusem była wizyta Cuddy. Do czasu przybycia szefowej musiała a) znaleźć House'a, b) zabrać mu jego idiotyczny telewizorek tudzież c) przekonać go, żeby przeprosił wszystkich, którym się to należało.

Co prawda, punkty b) i c) były mniej więcej tak realne, jak scenariusz Gwiezdnych Wojen, ale chwilowo nie musiała się nimi martwić. Problematyczny okazał się już punkt a). House po prostu zniknął.

Na początku zamierzała po prostu rozejrzeć się za jakimś rozwścieczonym pacjentem. House na pewno byłby gdzieś w pobliżu. Jak na złość, wszyscy dookoła wydawali się jednak być nadzwyczaj zadowoleni z życia.

Cameron westchnęła ciężko i postanowiła zacząć poszukiwania od gabinetu diagnosty. Szansa, że go tam znajdzie, była niewielka, ale może jego ekipa będzie coś wiedziała.

Trzynastka, Taub i Foreman siedzieli przy stole, zaciekle dyskutując o sukience, którą Katie Holmes włożyła na oscarową galę. To znaczy, Taub i Foreman zajęci byli raczej tym, co owa sukienka odsłaniała.

- Przepraszam, że przerwę wam konsylium, ale szukam House'a. Już jest? – zapytała Cameron, wchodząc do środka.

Co prawda, dochodziła 13.00, ale z nim wszystko było możliwe.

Taub przytaknął.

- Pojawił się przed dziewiątą, ale zaraz znowu zniknął.

- Istny Copperfield. – Z dwojga złego, Cameron wolałaby, żeby House'a w ogóle nie było. Mniejsze ryzyko nieszczęścia. – A nie wiecie, gdzie może być?

- Gabinet Cuddy, dach, gabinet Wilsona, pokój faceta w śpiączce, damska toaleta, kostnica – wyliczył Foreman na jednym oddechu. – Przychodnię raczej bym wykluczył. Coś się stało?

- Jeszcze nie. Jeśli go nie znajdę i nie spacyfikuję w ciągu najbliższych paru godzin, to owszem, stanie się. Cuddy się do nas wybiera.

Foreman i Trzynastka wymienili zaniepokojone spojrzenia.

- Zdajesz sobie sprawę, co tu się będzie działo, jeśli dowie się o ostatnich dokonaniach House'a? – zapytała Hadley ostrożnie.

- Oczywiście, że tak! I właśnie dlatego rozpaczliwie go szukam.

Trzynastka uśmiechnęła się.

- Ja bym zaczęła od przejrzenia papierów na jego biurku.

Widząc jej niezdecydowanie, dodała szybko:

- Bardziej boisz się tego, co zrobi Cuddy, czy tego, że House, nie daj Boże, zauważy, że ktoś szperał w jego korespondencji? Dobrze wiesz, że nigdy w życiu nie zhańbiłby się przejrzeniem poczty. Pewnie nawet się ucieszy, że ktoś zrobił to za niego.

Cameron przygryzła wargę.

- No dobra, ale w razie czego to był wasz pomysł.

Odwróciła się na pięcie i weszła do gabinetu House'a. Za jej plecami Trzynastka przewróciła oczami.

Zaproszenie na konferencję do Dubaju, sterta reklam, pisma medyczne, puste koperty… Nic godnego uwagi. Kiedy, zawiedziona, już miała wyjść, zobaczyła złożoną na pół jadowicie zieloną kartkę z jej nazwiskiem na wierzchu. Zaintrygowana, rozłożyła liścik natychmiast.

Powiedz Trzynastce, że szperanie w moich papierach jest zarezerwowane tylko i wyłącznie dla mnie. Szkoda czasu, nic tam nie znajdziesz. Jeśli chcesz uciec przed morderczym gniewem Cuddy, musisz się bardziej postarać. I nie otwieraj trzeciej szuflady biurka, chyba że chcesz poczytać Playboya.

Aha, powiedz tym ofermom, że mają pacjenta. Karta leży obok ekspresu do kawy.

Bardziej zła niż zaskoczona, podeszła do ekspresu, wzięła leżącą tam teczkę i wróciła do sali konferencyjnej. Podała ją Trzynastce.

- Nowy przypadek. Aha, masz nie szperać w papierach House'a.

- Co takiego? Co znalazłaś? – zapytała zaskoczona, ale Cameron już wyszła.

Cameron była wściekła. Nie dość, że narobił jej kłopotów, to jeszcze świetnie się bawił. I skąd on wiedział, że Cuddy się do nich wybiera?

Niezbyt grzecznie zapukała do gabinetu Wilsona i, nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi.

James siedział przy biurku, wypełniając niekończące się papiery. Kiedy Cameron weszła, podniósł głowę i, zanim zdążyła się odezwać, powiedział:

- Tu go nie ma.

Cameron wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.

- Słucham?

- Mówię o House'ie. Szukasz go, prawda?

- Skąd wiesz?

- Wpadłaś tu z delikatnością huraganu Katrina, co oznacza, że albo bardzo się śpieszysz, albo jesteś wściekła. Spieszyłabyś się, gdybyś miała umierającego pacjenta i potrzebowała konsultacji. Nie masz ze sobą żadnych wyników, więc tę opcję odrzucam. Sądząc po twojej minie, jesteś wkurzona do granic niemożliwości. Ostatnio tylko House doprowadza cię do takiego stanu. Gdyby znowu coś zdemolował, od razu po wejściu zaczęłabyś krzyczeć. Nie zaczęłaś, więc to też odpada. Co prowadzi nas do prostego wniosku – szukasz House'a.

Cameron przez cały wywód patrzyła na niego z rosnącym zdziwieniem.

- Spędzasz z nim zdecydowanie za dużo czasu – stwierdziła w końcu. – Skoro tu go nie ma, to ruszam szukać dalej. Na razie.

- Czekaj! – Wilson coś sobie przypomniał. – House był tu rano, kazał ci to dać.

Wyciągnął w jej stronę złożoną na pół kartkę, równie zieloną, co poprzednia.

Wilson prędzej porzuciłby łyse dzieci, niż mnie wsypał. Nawet jeśli wie, to nie powie. Oszczędzę ci stresów – nie wie.
A czas ucieka…

Zmięła kartkę w dłoni. Przeginał.

- Która godzina? – zapytała Wilsona.

- Wpół do drugiej.

- Cholera, już straciłam godzinę. Gdyby do ciebie przyszedł, przywiąż go do kaloryfera i daj mi znać.


Tyle na razie, czekam na komentarze :) A.