Zbiór miniaturek o Rufusie, któych nic poza jego słodką osobą nie łączy, ale skoro ffnet nie pozwala na tworzenie serii, to nie widzę sensu w rozbijaniu na osobne historyjki. Jeden z plików, gdzie to trzymam, nazywa się "Rufus jest potwornym bachor... biednym dzieckiem z przetrąconym kręgosłupem" i to mówi wszystko o charakterze większości miniaturek.

Nie mam żadnych powiązań z SE. Herbata podawana w McDonaldzie jest gorąca. Nie pierz kota w pralce. Proszę.


Nie ma słów na tę boleść, której nie przeżyłeś.

J. Dehnel (seria wierszy, więc nie wrzucę całości tekstu)

Słodka pociecha


Kiedy umarła jego matka, nikt nie zapytał Rufusa o jego emocje. Wszyscy wyrazili swój głęboki żal – od jego ojca, poprzez wierchuszkę firmy, Turków, aż do szeregowych pracowników i sprzątaczek. Na pogrzebie kolejni politycy, przedsiębiorcy oraz gwiazdy filmowe podchodzili, żeby zapewnić, że „współczują mu z całego serca", „nie są w stanie z pewnością zrozumieć bólu", ale „nie płacze sam", bo przecież „śmierć tak wspaniałej kobiety pogrążyła w smutku cały kraj" – „nie, cały świat", „nie tylko świat, gwiazdy szlochają" żałobnicy przebijali się wzajemnie. Zakładali, że wiedzą plus minus, co czuje osierocony chłopiec.

Był z tego zadowolony. Już wtedy miał świadomość, że pewnych prawd, myśli, uczuć nie wolno ujawnić pod żadnym pozorem – a kłamstwa na pogrzebie mamy wydawałyby się ociupinkę mniej zgodne z jakimś nieokreślonym metafizycznym decorum (w które jeszcze wierzył) niż zazwyczaj, nawet jeśli tak samo konieczne.

Nie mógł przecież przyznać, iż rozmyśla tylko nad tym, w jaki sposób zastąpić tak cennego, łatwego w manipulowaniu, a przy tym wpływowego – jak nikt umiała okręcić sobie prezydenta wokół palca – sojusznika; że jedyny żal, jaki odczuwa, jest związany z przeraźliwie oczywistą, okrutną w swojej nieodwołalności, prostą refleksją.

„Zostawiłaś mnie, opuściłaś mnie na samym początku mojej kampanii. Straciłem kartę atutową... Już nigdy nie będę mógł użyć ciebie, mamuś, zostało mi co najwyżej granie twoją śmiercią".


Dark Nation


Mały, błękitnooki chłopiec przytulał do siebie ciepłą, spokojną, miękką kulkę. Pod palcami czuł bicie serca. Zwierzę nie było przerażone, raczej obserwujące, czujne – od razu to docenił. Wbił zimne spojrzenie w źrenice stworzenia i uśmiechnął się, cynicznym grymasem, dziwnym na tak młodej twarzy. Wzrok, który przeniósł na hodowcę, był już ciepły, rozmarzony, dziecinny.

— Ono ma oczy zupełnie takie jak mamusia ma — chwila zawahania, spuszczenie własnych oczu — mamusia miała.

Tamten przez moment wyglądał na kompletnie skonfundowanego i poruszonego. Inaczej niż ojciec chłopca, prezydent Shinra, którego mina wyrażała raczej zdumioną irytację. Ale to kupiec pierwszy otworzył usta.

— Biedne, biedne dziecko... biedactwo. Jeśli chcesz, podaruję ci je zupełnie za darmo, w ramach prezentu. Biedne maleństwo, potrzebujesz teraz przyjaciela. Ech, mały, mały...

Dobrze wyszkolone osobnik tej rzadkiej rasy, od tak doskonałych, utytułowanych rodziców wart był setki tysięcy dżilów. Rufus wiedział, że dla jego ojca to nie problem, handlarz też – sprzedawał zresztą bronie hurtowo, ten na razie mały, czarny kłębek był tylko jedną z nich, mógł go sobie wliczyć w koszta promocji.

Chłopiec wiedział też, że o śmierci jego matki kilka tygodni wcześniej trąbiły gazety na całym świecie, a sprzedawca pochodzi ze jednego z tych wschodnich regionów, gdzie niezwykle czule traktuje się dzieci, i ma syna w jego wieku, nudzącego się w czasie transakcji na korytarzu.

Dark Nation była doskonałym towarzyszem, świetnym obrońcą, ocieplała publiczny wizerunek wiceprezydenta. Jednak Rufus trzymał ją zawsze w pobliżu także po to, żeby przypominała mu pierwsze w życiu zwycięstwo.


Morał


W dzieciństwie Rufus przeczytał sporo cudzoziemskich, egzotycznych baśni. W jednej z nich mądry król pokonywał bahamuta, a następnie darowywał mu życie w zamian za absolutnie wierną służbę. Bestia nienawidziła władcy i życzyła mu śmierci w mękach, ale musiała rozszarpywać na sztuki każdego, kto spróbował urzeczywistnić to marzenie.

Opowieść, jako że w wersji przedstawionej prezydentowiczowi nie należała do tych specjalnie idealistycznych czy sentymentalnych, kończyła się stwierdzeniem, że nie ma większego tryumfu ani radości niż zmienić zapiekłego wroga w niewolnika.

Po latach doświadczenia młodszy Shinra rozwinąłby rzecz trochę. Nie ma większego tryumfu niż zmusić wroga do służby, a potem złamać kompletnie swoją łaską. Obserwować, jak mimo nienawiści musi być wdzięczny. Jak zaczyna brzydzić się sobą za własną wdzięczność, którą widzi jako słabość. Jak wewnętrzny konflikt przekonania z instynktownym przywiązaniem – po latach obecności i wymuszonej troski, kto by go nie czuł? – powoli go wyniszcza, aż zostaje tylko skorupa, zgorzkniałe, posłuszne narzędzie. Idealne narzędzie.

Łamanie charakterów trudno nazwać „rozrywką" – prezydent widział w nim po prostu doskonałą strategię. Poczucie władzy oraz satysfakcja to tylko miłe dodatki. Turki były przydatne ze względu na swoje umiejętności, nie wspomnienie udanej manipulacji.

„Chociaż... Pamięć bywa także źródłem siły" pomyślał Rufus, posyłając siedzącemu po drugiej stronie Strife'owi najszczerszy, najspokojniejszy ze swoich uśmiechów.


Umarły, żywy, co mnie to obchodzi?


Rufus, rzecz jasna, nie wiedział, jak umrze. Czy w szpitalnym łóżku, po nagłym zawale, czy na sali operacyjnej, czy we własnej sypialni, zamienionej w hospicjum, po długiej chorobie; zagryzając wargi z bólu czy otumaniony chemikaliami z ginącego mózgu, czy całkowicie przytomnie, spokojnie, bezboleśnie.

Mógł jeszcze zginąć śmiercią nienaturalną, w zamachu albo katastrofie: otruty, zastrzelony, rozerwany na strzępy, przebity mieczem, mógł spłonąć, utonąć, wykrwawić się .

Wiedział za to doskonale, przy kim wyda ostatnie tchnienie. Nieważne, czy będą to Turki, czy pielęgniarki albo najlepsi chirurdzy: umrze otoczony tylko ludźmi, którym zapłaci, żeby przy nim byli.

Wiedział i nie dbał o to.


Pada w każdym oknie

Tak dla precyzji: tytuł nie jest mój. Z zachodniego haiku wzięty (tak, w całości).


Padało. Nie jak dawniej, w przyjemny, orzeźwiający sposób – teraz krople były zimne, ciężkie, duże. Może nawet podpadały pod „ulewę", Rufus nie wiedział do końca. Ciągle miał problemy z wyczuciem, jak powinno się klasyfikować niektóre... zjawiska dnia codziennego. W tym pogodę.

W dzieciństwie więcej czasu spędził w klimatyzowanych pomieszczeniach sal zabaw niż na podwórkach. Poza tym poprzedni prezydent wolał, żeby nad jego własnością świeciło słońce. Na szyby, przez które wyglądał młodszy Shinra, padały najwyżej kropelki letnich „kapuśniaczków", odbijające i pomnażające blask tysięcy neonów, lamp, reklam, reflektorów.

W Midgarze nigdy nie lało. Ale Edge to nie był Midgar, już nie. Światła pogasły.


Jeżeli porcelana, to wyłącznie taka, której nie żal

(odprysk z promptu: trony, tytuł od Barańczaka)


I

Jako dziecko Rufus uwielbiał wielki, czarny, skórzany fotel ojca. Bardziej nawet niż obrotowe krzesła. Po pierwsze, można było ześlizgiwać się z oparcia jak ze zjeżdżalni, po drugie, dało się nań wdrapywać jak na mur twierdzy, kryjącej uwięzioną księżniczkę, po trzecie, podłokietniki idealnie udawały różnorakie pojazdy, po czwarte, sprężynujące siedzisko zapewniało fantastyczne skoki, po piąte mebel był wygodny, więc zmęczonemu chłopcu doskonale się w nim spało.

Najbardziej jednak lubił po prostu siedzieć, ledwie sięgając blatu, przy którym rysował, lub klęczeć, wystawiając głowę za oparcie, by oglądać Midgar. Wyobrażał sobie wtedy, że jest królem, podejmującym zawsze mądre, słuszne decyzje, napełniające tatę dumą.

II

Jako dziecko Rufus uwielbiał wielki, czarny, skórzany fotel ojca. Po latach snuł sam sobie wspomnienia: że czuł się w nim monarchą, że mebel był symbolem władzy i siły, czymś, co napędzało chłopca do działania, knowań, bezwzględności, oschłych decyzji, podsycało żądzę kontroli. Tron.

Strzaskany razem z wieżowcem. Granicami władzy, siły, działania, knowań, kontroli, całego królestwa Shinry, była teraz uprzejmość – łaska – innych ludzi. Godność prezydenta brzmiała jak grzeczność. Albo ironia. Albo wyzwanie. Możność decydowania pozostała jeszcze częściowo jego.

Rufus wybierał wyzwanie. Będzie rządził, choćby cedząc rozkazy przez zaciśnięte z bólu zęby. Królów tworzy wola, nie przedmioty. Jeśli zechce, jego wózek zostanie tronem.

III

Jako dziecko Rufus uwielbiał wielki, czarny, skórzany fotel ojca. Potem, używając wózka, mawiał z wisielczym humorem, że wreszcie może odetchnąć, ten tron go z pewnością nie opuści. Po wyzdrowieniu zaś zamówił do biura obrotowe krzesło, a do reprezentacyjnego gabinetu fotele lśniące doprowadzającą sprzątaczki do łez bielą.

To królowie tworzą symbole, nie odwrotnie; królów tworzy osobowość, osobowość – wola. Już nazywano jego pióro berłem, garnitur koroną, krzesło dizejnerską wersją monarszego siedziska.

Dla samego Shinry jednym tronem, po tych wszystkich, które posiadał i które utracił, były własne nogi. Moje królestwo, myślał podczas intensywnej rehabilitacji, godzin ćwiczeń, niewygody, bólu, jest tam, dokąd mogę dojść.


Dla Aneczki. Bo to jej pomysł na crack był.

Wykrzyk mody


— Nic nie rozumiesz — jęknął chłopiec — teraz wszyscy takie noszą.

— Nie. Ma. Mowy. — Prezydent Shinra cedził przez zęby. — Wybij to sobie z głowy, Rufus. Nie obchodzą mnie wszyscy, a już zwłaszcza rozpuszczone dzieciaki. Jak one w ogóle wyglądają? Jak klauni! Nie pozwolę, byś wystawiał siebie – i wizerunek firmy – na pośmiewisko!

— Nie kochasz mnie — wysyczał w odpowiedzi jego nastoletni syn — mamy też nie kochałeś, kochasz tylko tę głupią firmę!

— Nie waż się pyskować, mój chłopcze! Sam aż się palisz, żeby ją przejąć, sądzisz, że nie wiem? Turki raportują, że tylko czekasz, aż wyciągnę nogi...

— Turki mnie...? Ależ oczywiście, przecież ty masz paranoję!

— Jak śmiesz odzywać się tak do ojca!

— Ciekawe, kto jeszcze wtrąca się w moje prywatne sprawy! Pewnie pół firmy! Pewnie ta jędza, z którą teraz sypiasz, uznała, że będzie mi nietwarzowo...

— Uważaj na słowa, Rufus!

— To są moje słowa, moje włosy, moje życie i zrobię, jak będę chciał! — Chłopak wypadł, trzaskając drzwiami.

Jego ojciec westchnął ciężko, a potem zadzwonił do Velda. Nie będzie przecież osobiście odwiedzał wszystkich fryzjerów w mieście, ostrzegając, by za żadne skarby, pieniądze ani łzy świata nie wykonywali Rufusowi przedłużenia włosów. Ani farbowania na srebrno. Choćby już nie pół młodzieży Midgaru, a cała, chodziło zrobione „na Sephirotha".


Szachy


Jedną z miejskich legend Midgaru oraz Edge'u było, że Rufus zawdzięcza swój talent i skłonności do snucia intryg namiętnej grze w szachy. Mówiono, że zamiast ludzi widzi pionki, przesuwane zgodnie ze skomplikowanymi schematami.

W plotce prawdziwe były dwie informacje: mężczyzna bardzo lubił szachy oraz nie troszczył się o ludzi. Nigdy jednak nie próbował przełożyć reguł gry na rzeczywistość, nie wzorował na nich żadnego ze swoich planów. Uważałby to za głupie, świat i toczone w nim wojny nie miały bowiem żadnych dworskich zasad, a szczyt zwykle zdobywali ci, którzy jakieś nieoficjalne odkryli, wykorzystali na swoją korzyść, następnie zaś złamali. Na szachownicy wygrać mógł byle komputer, ale żaden elektroniczny mózg nie zdołałby zwyciężyć w realnym pojedynku o władzę.

Nie wspominając już o tym, że prawdziwym talentem młodego Shinry była umiejętność manipulowania ludźmi, szantażowania, oszukiwania, grania na emocjach, lękach, nadziejach, przywiązaniach. Coś, co w prostej, mechanicznej zabawie w przesuwanie pionków nawet nie występowało.