przed świtem

„Pan Desmond Miles?", zapytali, i tak się potem do ciebie zwracano: „panie Miles", prosząc, grożąc, sarkając, „panie Miles". „Panie Miles, proszę się pospieszyć, proszę tu przyjść natychmiast", warczał Vidic, i tylko ona jedna mówiła: „witaj, Desmondzie". Miałeś ją początkowo za służbistkę, ale szybko przekonałeś się, że to najbardziej w świecie mylne z pierwszych wrażeń.

rankiem

„Ależ z niego nerwus", rzuciłeś, kiedy tylko biały fartuch Vidica znikł razem z nim w jednej z tych sal, do których nigdy nie miałeś wstępu; usłyszałeś chichot. Spojrzałeś na nią, ona wciąż pochylona nad konsolą Animusa nie podniosła wzroku, ale na jej różowych ustach gościł uśmiech. Wydało ci się także, że coś iskrzyło w jej jasnych oczach.

w południe

„Przyszli po ciebie", powiedziała, „są tutaj, są, by cię zabrać, Desmondzie". Byłeś zagubiony, oszołomiony, próbowałeś na nią spojrzeć, ale niczym ciemne plamy od patrzenia w słońce wdzierał się w twoje oczy jakiś omam, widziałeś jak Orzeł, czerwoną krew na białej posadzce. Kiedy podniosła do góry swoją dłoń, zginając serdeczny palec, udało ci się skupić na niej wzrok; tym chciała cię przekonać, ale ty pojąłeś, że jej przynależność do Bractwa nie ma znaczenia. Poszedłeś z nią dlatego, że w ciągu tych długich dni w budynku Abstergo nie czułeś się osamotniony.

po południu aż do szarówki

Wiedzieliście, że Rebecca i Shaun czekają na górze, ale była to dla was zabawa. Każda kolejna kilkusetletnia zagadka i każdy kolejny mechanizm były sprawdzianem dla twoich nowych umiejętności oraz jej zaradności. Docinałeś jej, ona z ciebie żartowała, wbijałeś ostrze pomiędzy tryby, ona pociągała za dźwignię. Przeszło ci nawet przez myśl, że to wspomnienie będzie warte twej własnej historii w pamięci genetycznej twoich potomków. Wspinaliście się po żerdziach i przeskakiwaliście przepaście, a jej zwinność niewymownie ci imponowała. Czułeś się przy niej wspaniale i zapomniałeś na chwilę, dlaczego musicie kryć się w katakumbach Monteriggioni.

wieczorem

„Brawo", powiedziała, „brawo Desmondzie, świetna robota", a iskry w jej niebieskich niby italijskie niebo oczach rozjarzyły się. Już długo wcześniej poprzysiągłeś sobie, że zrobisz wszystko, by była z ciebie dumna, i teraz cieszyłeś się z tej szczerej pochwały z jej ust. Wyruszyliście zdobyć Jabłko, a ty spieszyłeś utorować jej drogę, wszystko, by ją zadowolić i sprawić, by zapomniała o twoich krzykach przez sen.

nocą

„Zrób to Desmondzie, zrób to", huczy ci w uszach. Mechanizm na twoim przegubie zwalnia się, ostrze samo się wysuwa. „Zrób to". Lucy stoi przed tobą, nieruchoma, zastygła, tak jak zastygłe są iskierki w jej oczach. Jej jasne miękkie włosy są sztywne, ona jest poza czasem. „Zrób to, Desmondzie". Twoje ciało mówi ci, byś to zrobił, każda jego komórka niemal płonie pchana pożądaniem, chce to zrobić, pragnie tego, potrzebuje. Ale ty nie chcesz, nie, Jezu, nie chcę, nie zrobię tego. „Zrób to, Desmondzie!", Juno ci nakazuje, twoje ciało nie słucha ciebie, słucha jej. Powstrzymujesz się, twoje wnętrze krzyczy z bólu. Lucy, odejdź, rusz się, Lucy, Lucy. Błagasz, chce ci się płakać, rozpłakałbyś się, gdybyś to ty panował nad swoim ciałem i swoimi łzami. Patrzysz na nią, jej zaróżowione policzki i wiesz, że zrobiłbyś dla niej wszystko, nie, zrobiłeś wszystko, zabiłeś setki ludzi na dachach i posterunkach, dokonałeś dziesiątek skrytobójczych zamachów, dałeś sobie porąbać umysł na bity i bajty, wszystko dla niej, i zrobiłbyś jeszcze więcej. Skoczyłbyś w ogień na jedno jej skinienie.

Wyciągasz ramię, a twoje ostrze zanurza się miękko w jej brzuchu.

za minutę

Nic nie będzie miało znaczenia. Poczujesz, jakbyś się postarzał. Spojrzysz w górę i oślepi cię słońce. Usłyszysz jakiś dźwięk… Wiatr? Szelest traw? Szum fal uderzających o skały z megabitów danych? Nic nie będzie miało znaczenia.