Tytuł: Kocur i Szara Myszka
Autor:
Nerejda
Gatunek:
humor, przygodowy, tajemnice
Oznaczenie wiekowe: PG — 15, w porywach do NC — 17
Ostrzeżenia:
związki m/f i m/m, wulgaryzmy
Bohaterowie: Blaise Zabini, Teodor Nott, Seamus Finnigan, OCs
Relacje: BZ/TN
Liczba rozdziałów: 7
Kanon: wydarzeń — wszystkie tomy, zachowanie bohaterów kanoniczne?
Beta: —, wszystkie błędy moje
Datowane
na: lipiec 2010 – sierpień 2012
Streszczenie: Blaise całe życie żył w kokonie nieświadomości. Żył, tak jak chciał, odchodził, gdy nachodził go taki kaprys. Jedynym stałym elementem jego życia była matka – czy tajemnica z przeszłości coś zmieni? I jak wpłynie na niego odkrycie, że światu nie jest tylko szary?
Disclaimer: Opowiadania nie powstały dla odniesienia żadnej korzyści majątkowej, a bohaterowie i elementy świata przedstawionego cyklu należą do jego autorki, Joanne K. Rowling. Wszystko inne jest jednak tworem mojej chorej wyobraźni i proszę to uszanować.


KOCUR I SZARA MYSZKA

Nerejda


6 —

W którym kocur łapie się na myśli, że szare myszki są niejadalne


Koty lubią chadzać własnymi drogami, na tyle krętymi, że każdy mógłby się w nich zgubić — ale nie one, co to, to nie! Za to ich myśli — tak, iście wybuchowa to mieszanka, zgrabne pomieszanie z poplątaniem, w którym nawet wyżej wymieniony Kocur potrafi się pogubić.


1995, wrzesień

I tak pewnego słonecznego dnia, gdy ptaszyny niegrzeczne swe trele wyśpiewywały o jakiejś nieludzkiej porze, kot przeciągnął się nieśpiesznie w swoim dormitorium i leniwie podniósł głowę znad pościeli. Zmierzył spojrzeniem wyrywających sobie ciastko kolegów i zrezygnowany opuścił głowę na pościel.

Zapowiadał się dzień jak co dzień. I po co tu wstawać?

Pół godziny później Blaise w końcu zmusił swoje ciało do wysiłku, wygrzebał się z pościeli i drapiąc się po głowie, zawędrował pod prysznice. Machający łapami jak przerośnięty pelikan Crabbe robił coś, co przy dużej dozie dobrej woli, można było nazwać goleniem. Zabini odsunął się zapobiegawczo, gdy ostra brzytwa zatańczyła malowniczo tuż obok jego nosa. Dopóki ten wyrośnięty goryl Malfoya nie nauczy się zaklęciem pozbywać owłosienia, nikt w ich dormitorium nie był bezpieczny. Przechodzenie obok niego to po prostu głupie pchanie się w ramiona śmierci. Blaise czym prędzej czmychnął pod prysznice, ulokowane w rogu pomieszczenia. Trzy przegrody, w których z trudem mieściły się gabaryty goryli, nie zachęcały do długich kąpieli. Chłopak westchnął sobie, marząc, jak co dzień, żeby szkolne plotki były chociaż w połowie prawdziwe. Nie potrzebował osobnej sypialni; wspólne dormitorium bywało naprawdę zabawne: bitwy na poduchy, głupie pogaduchy, nawet przemądrzałe odzywki Malfoya i ospałe cielska Goyle'a i Crabbe'a dało się znieść, jak człowiek się przyzwyczaił — ale, na Salazara, łazienka jak u prefektów by się przydała.

Blaise rozmarzył się, wyobrażając sobie, jak zanurza się w pachnącej cytrusami wannie i brodzi szczęśliwy. Prawie czuł charakterystyczny opór wody podczas pływania.

Rzeczywistość nie wyglądała tak różowo: chlastała go ciepłymi strumieniami, a skrzekliwy głos Malfoya, warczący coś o spóźnieniu, wyganiał spod prysznica. Zabini jeszcze przez chwilę nurzał się we fantazji, opuszczenie cudownej wyimaginowanej wanny wydawało się zadaniem ponad siły.

— Utopiłeś się tam czy potrzebujesz pomocy, Zabini? — W końcu otworzył oczy, świadomy, że jeszcze chwila i Malfoy wykopie go spod prysznica.

— Utopiłem!

— I dobrze! Jednego idioty mniej! — warknął na poły poważnie Malfoy, poprawiając włosy przed lustrem, spod którego jakimś swoim sposobem wygonił Crabbe'a.

Blaise zmierzył go ciężkim spojrzeniem pokrzywdzonego przez los psiadwaka. Czasami zastanawiało go, jakim cudem taki chudy szczurek jak Draco potrafił zdominować prawie trzykrotnie większych od niego kumpli. Cud natury… a raczej jej wybryk.

Magia naprawdę potrafiła pochrzanić życie.

— Wiesz o tym, że za dziesięć minut zaczynamy eliksiry, a ty nawet nie jesteś spakowany, co nie? — Malfoy zauważył zwodniczo spokojnym tonem, wpatrując się w swoje oblicze. Ułożył jakiś podejrzanie odstający włos i napotkał spojrzeniem podejrzanie niewzruszone oczy Blaise'a, odbijające się w lustrze. — Snape'a obedrze cię ze skóry na następnym spotkaniu. Jeśli dobrze pamiętam, mamy je w piątek, zaraz po treningu.

Zabini uniósł ociekające dłonie do góry.

— Spokojnie, spokojnie, idioto. Ktoś zwinął mi ręcznik…

Malfoy prychnął jak kot, ale machnął różdżką, przywołując bordowy materiał ozdobiony czarnym smokiem.

— Masz, łamago! Nie czas na twoje gierki. Następnym razem po prostu weź ze sobą różdżkę. Powinieneś już to zapamiętać, to nie takie trudne.

— Taaa, jasne — mruknął pod nosem chłopak, wycierając się niestarannie. Owinął się byle jak ręcznikiem i buchnął do sypialni po ciuchy. Zanim Malfoy, pieczołowicie wyperfumowany i perfekcyjnie ubrany, wyłonił się z łazienki, Blaise już był gotowy. — I jak?

— Wyglądasz jakbyś zderzył się z ruchomymi drzwiami albo stadem olbrzymów.

— Dzięki, wiedziałem, że będziesz zachwycony. — Blaise uśmiechnął się czarująco. — A gdzie twoi kompani?

— Czekają pod drzwiami. Walter już wybył? — upewnił się Malfoy, sięgając po swoją torbę. Wrzucił jeszcze do niej jakiś pergamin, leżący dotychczas na szafce. — Nott też już pewnie grzecznie czeka pod drzwiami, z niego taki kujon jak z tej szlamy, Granger, powinien ją dmuchnąć i byłby problem z głowy — mruknął do siebie, najwyraźniej nie spodziewając się, że Zabini go usłyszy.

— Co ty? Jaja sobie robisz? Teodor i jakaś panna? — Blaise zadygotał ze śmiechu.

Wyobraził sobie chudego niczym nieśmiałek okularnika, próbującego poderwać jakąkolwiek dziewczynę i zarżał.

Malfoy uniósł wysoko arystokratyczną brew.

— Nie rozumiem, co cię tak śmieszy, Zabini, Nott — wbrew pozorom — nie jest idiotą. I nie jest aż tak szkaradny…

— Idiotą może nie — wydukał z siebie chłopak, trzymając się za prawy bok, który rozbolał go ze śmiechu. — Inteligencji mu nie odmawiam, bystrzacha z niego, ale to taki szarak — prychnął. — Kto by go chciał, sam powiedz.

Malfoy przeleciał w pamięci twarze dzieciaków z ich rocznika i faktycznie miał problem z dopasowaniem kogokolwiek do spokojnego i mrukliwego kolegi.

— Ktoś na pewno — powiedział mało przekonywującym tonem.

Blaise wyszczerzył się głupio.

— Skoro nawet ten idiota, gajowy, kogoś przydybał w zeszłym roku, to i dla Notta znajdzie się jakaś ofiara… znaczy panna.

Malfoy zadrżał lekko, gdy zerknął na zegarek.

— Spadamy, profesor za dwie minuty zgotuje nam niemiłosiernie długi szlaban za spóźnienie.

— Ale nie stracimy punktów — uspokoił go Blaise, sprawdzając po raz ostatni czy wziął wszystkie notatki, i zarzucił na ramię pasek od torby.

— Co ty powiesz… wolę już stracić punkty. Na piątek umówiłem się z Pansy i nie mam zamiaru tego przegapić. Może w końcu ruszymy się z miejsca.

— Nadal daje ci tylko trzymać się za rączki? — zarechotał na poły złośliwie, na poły zazdrośnie Blaise, gdy wychodzili z sypialni. Goyle i Crabbe spojrzeli na nich głupio i wzruszyli ramionami z bezmyślnym wyrazem twarzy. — Poczekasz sobie jeszcze w takim razie.

— W końcu się złamie, pracuję nad nią — zapewnił go z pewnością siebie Malfoy, gdy przeszli przez przejście i spokojnie kierowali się w stronę klas. Nie śpieszyli się, trzymając fason przed resztą szkoły. Co z tego, że nikogo oprócz nich nie było na korytarzu? Ale mógł być…

Blaise powstrzymał się od komentarza, pozwalając Malfoyowi przekonywać się o niebywałych talentach do podrywania.

Dzień jak co dzień.

Profesor Snape nie zdenerwował się nawet bardziej niż zwykle, choć rzecz jasna Malfoy nie był zadowolony, że musiał odwołać swoje rendez vous z Pansy.


Kocury są twardymi przeciwnikami. Nie lubią przegrywać, ale — gdy trzeba — uznają dominację innego samca. Co jeśli walka nie jest rozstrzygnięta?


Wcześniej…

Blaise potarł zaczerwienione od alkoholu oczy i spojrzał na stojącego naprzeciwko niego mężczyznę. Wysoki, zdecydowanie za chudy wydawał się drżeć z zimna. Zwisająca smętnie z szerokich ramion szata rozchyliła się, gdy mężczyzna pochylił się, łapiąc go za ramię i zmuszając do podniesienia się z miejsca.

— No, Zabini, nie rób sceny. Zalewanie się w kącie na ślubie byłej dziewczyny jest zdecydowanie w złym guście. Draco za chwilę odkryje, że jego najlepszy kumpel upija się jak dureń, jak zwykły Gryfon.

Blaise wybełkotał coś, co w teorii miało oznaczać, że jest dorosły i ma prawo robić co chce, i żaden imbecyl z manią ratowania świata nie będzie mu prawił kazań, i że whisky jest naprawdę dobra, i szkoda się od niej odrywać, i że on naprawdę nie chce się ruszać z miejsca, i że Astoria naprawdę jest miłością jego życia, i jeszcze milion rzeczy, które Teodor zdawał się rozumieć bez słów.

— W porządku, bydlaku, siedź tu i zalewaj się, aż znajdzie cię nieziemsko wkurwiony pan młody, który nie będzie się z tobą cackał. Nie bądź idiotą! — warknął w końcu, oddalając się na chwilę.

Blaise starał się skupić wzrok na oddalającej się szarej plamie, ale po chwili poległ. Wyzwaniem okazało się utrzymanie prostej postawy. Co z tego, że prosta przypomniała bardziej sinusoidę niż cokolwiek innego, skoro butelka nadal stała na stole i kusiła bursztynowym blaskiem.

Pochylił się jeszcze bardziej i niezgrabnie sięgnął po kieliszek. Zanim się zorientował, czyjaś ręka zabrała ze stołu flaszkę i odstawiła ją na bok. Blaise zamrugał niepewnie, przekonany, że jeszcze chwilę temu stało przed nim coś wspaniałego, cudo zapewniające zapomnienie. Gdzie ono, na gacie Salazara, było?

Poderwał się z miejsca, ruszył chwiejnym krokiem w kierunku, gdzie, jak się spodziewał, powinny być jeszcze zapasy tego cuda. Zanim tam dotarł, czyjś silny uchwyt zmusił go do skierowania się w stronę wyjścia.

Gdy uderzyło w nich świeże powietrze, Blaise dopiero odczuł, jak śmierdziało na sali. Zapach perfum, ludzkiego potu i tlących się knotów tworzył mieszankę zatykającą dech w piersiach. Wciągnął głęboki wdech, rozkoszując się chwilą spokoju. Myśl o butelce prawie wywietrzała mu z głowy.

Prawie.

Gdy natrętna myśl, że brakuje mu czegoś istotnego, uderzyła w niego obuchem, był gotowy natychmiast wracać do środku. I znów ktoś mu to uniemożliwił, trzymając twardo w miejscu.

— Odwal się — wybełkotał, starając się brzmieć władczo i arogancko, ale wyszło to zadziwiająco żałośnie.

Nott zignorował jego słowa, ściskając go mocniej w pasie. Nie miał zamiaru pozwolić mu wrócić na salę, żeby robił z siebie idiotę. Wiedział, że jutro Zabini będzie zażenowany swoimi ekscesami i chciał mu oszczędzić większych upokorzeń, które bez wątpienia na niego czekały dzisiejszego wieczoru.

— Odetchniesz, przewietrzysz się trochę, uspokoisz. Może zapanujesz nad sobą i przestaniesz robić z siebie idiotę.

— Nie jestem idiotą — zaprzeczył zadziwiająco trzeźwo Zabini, prostując się gwałtownie, tak że niespodziewającemu się Nottowi zadźwięczały zęby. Po chwili coś do niego dotarło. — Jestem?

— Troszeczkę.

Coś prawie jak uśmiech pojawiło się na twarzy Notta, ale Blaise zrozumiał to opacznie.

— Nie większym niż ty!

— Pewnie masz rację — spokojnie przyznał mu rację mężczyzna, ciągnąc w stronę alejki. — Skoro już ustaliliśmy, że obaj jesteśmy idiotami, chodźmy na spacer gorszyć gości.

Blaise wcale nie poczuł się uspokojony; coś nagle w nim przeskoczyło pod wpływem spokojnego i pełnego troski spojrzenia Notta.

— Ty–ty nic nie rozumiesz. Jak to jest kogoś kochać. Nikt cię nie chce!

Teodor przez chwilę wpatrywał się w niego bez słowa, po czym, jakby nic się nie stało, pociągnął go w stronę fontanny. Liczył, że chłodna woda przywróci trochę zmysłów Zabiniemu.


Bycie kotem niosło ze sobą jedną, niewątpliwą zaletę — niezależność. Kot może leżeć na łóżku, może wstać i iść, może wspiąć się na drzewo albo otrzeć się o nogi — zawsze jednak to jego wybór. Och, kotem być…


1993, marzec

Wiatr zacinał z zadziwiającą siłą, jakby chciał wyrwać okna z framugi i zatańczyć z nim flamenco. Blaise nie mógł zasnąć. Crabbe i Goyle usnęli momentalnie, gdy tylko przyłożyli głowę do poduszki. Malfoy przez jakiś czas kręcił się po łóżku w poszukiwaniu najwygodniejszej pozycji, ale Blaise nie próbował go zagadywać. Chłopak zasłużył na spokojną noc.

Nikt w ich dormitorium nie przyznawał tego głośno, ale wszyscy wiedzieli, że pani Pomfrey nie przyłożyła się do leczenia jego ramienia. Ponieważ żaden ważniejszy nerw nie został zerwany, a mięśnie teoretycznie powinno wyleczyć zaklęcie, nie próbowała szukać czegoś więcej. Dopiero podczas wizyty w domu, podczas której Lucjusz Malfoy zaprowadził syna do uzdrowicieli, okazało się, że mięśnie, owszem, zrosły się bardzo ładnie i po całym wypadku nie pozostał na nich nawet ślad, ale nastąpiło drobne przemieszczenie, które powodowało wzrost napięcia. W praktyce nie przeszkadzało ono w pracy, jednak przy większym wysiłku ręka Draco nieco drżała. W pierwszej chwili Lucjusz miał zamiar narobić takiego rabanu, żeby ten wielbiciel mugoli w atmosferze skandalu zrezygnował z pracy, ale Narcyza roztropnie ujarzmiła jego gniew. Ujawnianie, że ich jedyny syn, potomek rodu o jednej z najczystszych krwi, nigdy nie będzie w stanie pojedynkować się wystarczająco długo, żeby przeżyć, nie przyniosłoby im żadnych korzyści. Malfoy uległ presji żony, zadowalając się rewanżem na tej głupiej bestii, która odważyła się zranić jego syna.

Blaise powoli nauczył się trochę podziwiać Draco — chłopak nie narzekał na sytuację i po cichu robił swoje, zadowalając się jedynie prowokowaniem tego skretyniałego Pottera. Nie było w tym nic dziwnego, już od pierwszego roku rozczochrany Gryfon stanowił jego czuły punkt. Blaise nadal uważał Malfoya za przemądrzałego dupka z podejrzaną obsesją na punkcie ojca, ale trudno było darzyć niechęcią kogoś, kto codziennie zmuszał się do coraz większych wyzwań tylko po to, żeby zwiększyć swoje możliwości. Crabbe i Goyle stali murem za chłopakiem, dbając, żeby się nie przemęczał ćwiczeniami. Blaise nie do końca rozumiał, na czym polegało ich kumplowanie się, ale póki wszyscy byli zadowoleni, nic mu do tego. Walter, jak to on, ignorował wszystko i wymykał się do tych swoich kumpli z piątego roku, z którymi spotykał się od początku Hogwartu. Teraz, po dwóch latach, wszyscy przyzwyczaili się, że ten niebieskooki brunet przesiaduje w milczącym towarzystwie swoich przyjaciół w dormitorium piątorocznych albo pracuje w rogu sali, pochylony nad pracami domowymi. Teodor siedział z nosem w książkach i — jeśli Blaise mógł czegoś być pewien, to właśnie tego — nawet słowem nie wspomniał nikomu o ćwiczeniach Draco.

Zabini zaś… cóż, nie umiał kpić z Malfoya, nie w takiej sytuacji.

Chłopak przekręcił się na drugi bok i westchnął. Naprawdę nie lubił takiej pogody: zimnej i deszczowej. Częściowo mógł winić za to matkę — jeśli coś lubiła, oprócz niego rzecz jasna, to było ciepło. Ich dom zawsze był najcieplejszy w okolicy, każde wakacje spędzali nad morzem, grzejąc się w promieniach słońcach i odpoczywając w milczeniu. Matka była jedyną znaną mu osobą, której cisza nigdy nie męczyła — wręcz przeciwnie, im mniej słów, tym bardziej kwitła. Blaise kochał ją, choć wcale nie rozumiał.

Kolejni mężczyźni, mężowie, pojawiali się w jej życiu i ledwo zdołał się do nich przyzwyczaić, już znikali. Jakby związując się z nią, zawierali pakt ze śmiercią. Dość krótki kontrakt. Gdy oddali jej całe ciepło, znikali z ich życia w podejrzanych okolicznościach. Blaise wierzył, że matka kochała swoich mężów, jacykolwiek oni nie byli, a kiedy przestawała, ginęli. Jak w bajce o królowej śniegu, dawała im wszystko, a gdy zabierała — oni nie potrafili bez tego żyć.

Z łóżka Notta dobiegł charakterystyczny szelest przekładanej kartki. Blaise poklepał poduszkę, miał nadzieję, że gdy w miarę wygodnie się na niej ułoży, uda mu się usnąć. Nie miał zamiaru zagadywać tego milczka, aż tak zdesperowany nie był. Anemiczny okularnik, ciągle pogrążony w lekturze albo rozmyślaniach, do interesujących rozmówców raczej się nie zaliczał. Na początku zeszłego roku Zabini naprawdę próbował się z nim zakolegować, ale się nie dało — jak można poznać bliżej kogoś, kto jedynie odburkuje tylko: „tak", „nie", „nie wiem", ewentualnie „nie mam czasu"? Do przyjaźni potrzeba dwojga, jedna osoba nie udźwignie ciężaru bycia z kimś, rozmawiania, spędzania czasu. Tak się po prostu nie da. Jedyną czynność, do której człowiek potrzebuje aktywności drugiej osoby, to właśnie rozmowa. Kochać można bez wzajemności, do seksu nie potrzeba dwojga, ale do prawdziwej rozmowy obecność drugiego człowieka jest nieodzowna. Monologi są zdecydowanie niewygodne, raz owszem da się przeżyć, ale ciągle?

Czy Nott w ogóle potrzebował kogokolwiek?


Koty to bardzo wybredne stworzenia. Przebierają w ludziach, aż w końcu znajdą idealną ofiarę swoich zapędów, która nie ma już szansy uciec.


2005, czerwiec

Blaise zacisnął zęby, zmuszając się do zachowania spokoju.

Matka oszalała!

To, że czuła się samotna po śmierci swojego ósmego męża, nie oznaczało wcale, iż może próbować układać mu życie, a próba przedstawienia zgrai potencjalnych narzeczonych na pewno mieściła się w tej kategorii.

Sięgnął po papierosa — mimo że zwykle nie palił — i zapatrzył się w widok za oknem. Kochał matkę, ale ostatnio ześwirowała. Krążyła po rezydencji, nie umiejąc znaleźć sobie miejsca. Blaise podejrzewał, że w końcu dopadły ją wyrzuty sumienia. Ile można mieć poważnych związków i nic nie czuć? Matka odcinała się od przykrych uczuć, wyrzucała z pamięci cierpienie i żyła dalej… w końcu wszystko wróciło, żeby ją dopaść.

Magomedycy chyba nie będą potrzebni, zdecydował. Blaise nie chciał ich wzywać, przyniosłoby to tylko niepotrzebne problemy. Miał nadzieję, że w końcu jej przejdzie… a jeśli nie, będzie musiał zaangażować jakąś prywatną opiekunkę, wykwalifikowaną czarownicę, która zajmie się matką. W razie potrzeby złoży wniosek o jej ubezwłasnowolnienie, nie chciał ryzykować, że będąc w tak słabej kondycji psychicznej, zrobi jakieś głupstwo.

Musiał ją chronić za wszelką cenę!
Kto mógłby mu pomóc?

Astoria… szybko odrzucił zgubną myśl. Od ślubu nie widział się z przyjaciółką, Draco skutecznie uniemożliwiał kontakt. Za każdym razem, gdy chciał wpaść, mieli inne plany, a bycie nieproszonym gościem mogło się źle skończyć. Rezydencja Malfoyów od czasu wpadki podczas drugiej wojny z Voldemortem stała się najpilniej strzeżoną siedzibą zamieszkaną przez ludzi. Blaise częściowo rozumiał Draco — pewnych wpojonych przekonań nie dało się odrzucić. Nie im. Porzucenie rodzinnej rezydencji nie wchodziło w grę, nawet jeśli wiązały się z nią najgorsze wspomnienia.

Cieszył się, że nie jest tak przywiązany do tradycji jak kolega; prawdziwy dom Zabiniego był wspaniały, ale rzadko tam gościł, zadowalając się pomieszkiwaniem kątem u kolejnych małżonków matki. Wszystkim zajmowały się skrzaty, a wizyta raz do roku załatwiała wszelkie niemogące już dłużej czekać sprawy.

Gdyby Draco nie był tak zazdrosny, a on na tyle głupi, żeby upijać się jak dureń na ich weselu, wszystko mogło potoczyć się inaczej. Nott próbował go ratować przed nim samym, ale niezbyt mu to wyszło, skoro Malfoy do dziś nie może na niego patrzeć.

Nott… Blaise przywołał zamglone wspomnienie z tamtej nocy. Był wysoki i nadal nosił te durne druciaki, które zajmowały pół twarzy.

Uśmiechnął się lekko.

— Blaise, nie kopć w domu, firanki będą pachnieć spalenizną — zakomenderowała matka, ujmując go za ramię. — Przejrzałeś listę, którą ci dałam?

Zaciągnął się dymem, rozkoszując niespodziewaną przyjemnością, jaką mu to przyniosło. Może powinien zacząć palić częściej? Przy takiej matce popadnięcie w nałóg nie byłoby niczym dziwnym.

Spojrzał na owalną twarz kobiety, okoloną starannie przystrzyżonymi lokami.

— Później.

Skrzywiła się dyskretnie, wytarła dłonie rękawiczką i odwróciła od syna, żeby nie widzieć jego miny. Na pewno przybrał niewzruszoną maskę grzecznego chłopca, której tak nie lubiła. Chciała widzieć go szczęśliwym. Zasłużył, żeby życie dało mu więcej niż jej.

— Nie jesteś już młody. Nie chcesz chyba czekać, aż się zestarzeję i będę pomarszczoną staruszką.

— Piękne kobiety się nie starzeją, one po prostu nabierają dojrzałego wdzięku — mruknął, gasząc papierosa w szklanej popielniczce. Odwrócił się w jej stronę i delikatnie położył dłoń na ramieniu kobiety. Matka drżała. Poczuł wyrzuty sumienia, wszystko było za skomplikowane jak na taką rozmowę. Gdy już przeanalizuje sytuacje, będzie w stanie stawić jej czoło. Wywoływanie wilkołaka z lasu byłoby tak głupie, że aż śmieszne. Uśmiechnął się czule do matki i bez wahania objął ją wpół. Zanurzył nos w ciemnych włosach i powiedział poważnie: — Przemyślę to, dobrze?

— Bylebyś nie czekał za długo. Życie tego nie lubi. — Otoczyła palcami jego dłoń i uśmiechnęła się do siebie. Tak bardzo go kochała… — Mężczyźni nie lubią, gdy mówi im się, co mają robić.

— Ta reguła nigdy się nie sprawdzała, jeśli chodziło o mnie — wytknął jej prawie radośnie, szturchając nosem delikatną skórę na szyi. Zabiegi pielęgnacyjne, którym ciągle poddawała się matka, sprawiały cuda. Gdyby nie wiedział, ile naprawdę miała lat, dałby jej góra dwadzieścia.

— Bo jesteśmy sobie równi.

Blaise mruknął coś potakującego, z nosem wtulonym w jej szyję.

— Masz już kogoś na oku? — zapytał w końcu, nieprzekonany, czy chce wiedzieć.

Matka zacisnęła palce na jego skórze tak mocno, że jej długie paznokcie wbiły mu się w skórę. Blaise nawet nie drgnął, czekał.

— Nie. — Zabrzmiałoby to niespodziewanie ostro, gdyby nie drżenie, które wyczuwał. Matka czegoś się bała.

Cholera, byleby tylko nie rozkleiła mu się teraz.

Nie umiał sobie radzić z jej łzami, w ogóle z kobiecymi łzami. Sprawiały, że czuł się bezradny.

— To dobrze, zdążę się tobą nacieszyć.

— Pochlebca! — roześmiała się, puszczając wreszcie jego dłoń. — Zajmij się naszą sprawą jak najszybciej.

Od kiedy to nasza sprawa?

Blaise westchnął coś niezobowiązującego, nie miał ochoty się teraz kłócić. Powoli zabrał ręce i żeby czymś je zająć sięgnął po leżące na stoliku pergaminy. Pobieżnie przejrzał wszystkie, ale nic ciekawego tam nie znalazł. Kilka informacji o rodowodzie, wyglądzie, zainteresowaniach — brakowało najważniejszego: w jaki sposób potencjalna kandydatka marszczy brwi, śmieje się oczami czy tylko wygina wargi w uśmiechu, ile jest w stanie znieść wybuchów złości Blaise'a? Tych wszystkich drobiazgów, które dodają życia smaku.

Cholera, musiał znowu zapalić!


Edytowano: 2012-09-14