Był zimny, pochmurny, jesienny wieczór. Wiatr dął rozwiewając włosy i zabierając kapelusze. Przez ciemny las wędrował podejrzany osobnik. Był wysoki, dobrze zbudowany, a jego poważna mina budziła grozę. W prawej ręce ściskał widły, w drugiej natomiast, pochodnię. Choć po takie akcesoria sięgały najczęściej większe grupy, to nie znaczyło, że samotny mężczyzna był mniej przerażający. Wystraszeni grzybiarze chowali się za drzewami na jego widok. Kruki groźnie krakały, kiedy wychodził z lasu i kierował się do jednego z domków na przedmieściu. W drzwiach stał podekscytowany, ciemnowłosy chłopak. Kiedy zobaczył wędrowca zawołał wesoło:
-Shin-chaa... – Głos zamarł mu w krtani. – Shin-chan, my mieliśmy… Iść do restauracji, a z tego co wiem, tam nie wnosi się TAKICH rzeczy.
- Takao – zaczął zielonowłosy, wciskając mu widły – Weź to. To twój szczęśliwy przedmiot na dzisiaj.
Zarumienił się i odwrócił głowę zawstydzony, kiedy ich palce się złączyły.
- Shin-chan, jesteś taki słodki! – Brunet cmoknął go w policzek, co ty pogłębiło czerwień jego policzków. – Ale… Z tym raczej nigdzie nas nie wpuszczą. Może wejdziesz do środka? –Powiedział uśmiechając się szeroko.
Mimo, że ich plany się nie ziściły, żaden z nich nie żałował tego wieczoru.
