Siedział na krześle w poczekalni, bębniąc palcami o blat stołu, tupiąc nogą i od czasu do czasu bawiąc się swoimi włosami. Ciągle zerkał na zegarek. W końcu zaklął pod nosem, możliwe, że trochę za głośno, bo kilka osób spojrzało się na niego krytycznie. On, oczywiście, miał to gdzieś. Czekał już około piętnastu minut. Zdecydowanie za długo. Jak on nienawidził przebywać w jednym miejscu tyle czasu, tak bez ruchu, nic nie robiąc.

Jakim cudem dał się w to wpakować? Odpowiedź była prosta – pewien choleryk mu kazał. I ów choleryk był dzisiaj w tak złym nastroju, że postanowił go posłuchać. Normalnie by się pokłócił i może udałoby mu się wywinąć, wrabiając Lussurię lub Leviego, ale... No cóż. Widząc dzisiejsze zniszczenia spowodowane nagłym, bezsensownym wybuchem złości Bossa, wolał nie ryzykować.

Po co oni w ogóle przyjeżdżali do tej cholernej Japonii, doprawdy...

Zza drzwi jednego z gabinetów dało się usłyszeć niezwykle głośne, przeciągłe miauknięcie, prychnięcie, piśnięcie, czyjś wrzask, dźwięk przewalanych mebli i tłuczonego szkła, dość ostre przekleństwa kierowane do „cholernego futrzaka" i znowu przeraźliwe miauknięcie.

Walnął otwartą dłonią w twarz i po niej przejechał. Znów zaklął i widać było, że jeszcze chwila i całkowicie straci, i tak już mocno nadszarpaną, cierpliwość. Te dzieciaki z Vongoli zawsze, ale to zawsze musiały robić jakieś problemy.

Znowu usłyszał syczenie, fuczenie i jak coś się przewraca.

– Vooooooiii – warknął Squalo przez zaciśnięte zęby, ostatkami sił powstrzymując się przed natychmiastowym wybiegnięciem z budynku i całkowitym olaniem tego zwierzaka. Zresztą, co on go w ogóle obchodził, nawet nie był jego. A jeśli karzą mu płacić za szkody, jakie wyrządził cholerny futrzak, to chyba zrówna ten cały budynek z ziemią.

*

Z gabinetu, z którego dobiegały wcześniejsze odgłosy, wyszedł weterynarz. Był podrapany, pogryziony, fartuch miał poplamiony czymś, czego białowłosy nie umiał zidentyfikować i chyba wolał nawet nie próbować. Włosy zaś miał w całkowitym nieładzie, a przekrzywione okulary ledwo trzymały mu się na nosie i miały z dwa małe pęknięcia.

– Pan Superbi – rzekł lekarz głosem człowieka, który właśnie skończył maraton bez chwili odpoczynku. Squalo dźwignął się z siedzenia i podszedł do mężczyzny. – Pański kot to – mężczyzna zamilkł na moment, jakby szukając odpowiedniego określenia – diabeł, choć to i tak za łagodne określenie – dokończył w końcu i wepchnął kontenerek w ręce białowłosego. – Jest zdrowy. Aż za bardzo. I błagam, niech pan więcej z nim tu nie przychodzi – powiedział półprzytomnie weterynarz i wrócił do gabinetu. Gdy drzwi się zamykały, szermierz kątem oka zauważył zniszczenia i chaos, które spowodował zwierzak.

Normalnie prawie jak po wybuchu złości Xanxusa, pomyślał i uśmiechnął się do siebie, nie wiedząc nawet czemu.

Zerknął do kontenerka. W środku leżał śpiący Uri zawinięty w kłębek, zadowolony i zrelaksowany, jakby nigdy nic się nie stało. Ten zwierzak zdecydowanie nie posiadał czegoś, co nazywano poczuciem winy.

*

A po powrocie do domu Tsuny Gokudera bardzo szybko przestał być szczęśliwy z powodu wręcz idealnego zdrowia swojego ukochanego kota.