Było już naprawdę późno, a jemu się strasznie spieszyło. Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu, wziąć odprężającą kąpiel i napić się wina. Na dodatek – był tego pewien – za kilka minut Levi A Than zacznie dobijać się na jego komórkę, krzycząc „Bossu, Bossu! Nic ci nie jest?!". Rany, ten facet potrafił być okropnie denerwujący.

Skręcił w ulicę prowadzącą do dworca, a gdy do niego dotarł, ruszył na peron oznaczony liczbą „1". To była najszybsza droga. Nie lubił nią chodzić, zawsze włóczyli się tu dziwni ludzie. Nie bał się, oczywiście, był w końcu jednym z najsilniejszych członków mafii, chodziło raczej o fakt, że ci „dziwni ludzie" niezmiernie go denerwowali. I często śmierdzieli.

Kiedy już miał przejść przez tory do jego uszu dotarł dźwięk, który zidentyfikował jako czknięcie. Zatrzymał się i rozejrzał uważnie.

Pod ścianą stał jakiś mężczyzna na ugiętych nogach, w ręku trzymał butelkę i lekko kiwał się na boki. No tak, pijak. Nie warto zwracać na niego uwagi.

Jednak sekundę później usłyszał za sobą dość szybkie kroki. Odwrócił się. Mężczyzny nie było już pod ścianą, teraz biegł w jego kierunku z rozwartymi ramionami, upuszczając butelkę.

– Nana! – krzyczał. – Nana, słoneczko!

Że co?!, pomyślał Xanxus.

Boss Varii wyjął pistolet i już miał wystrzelić, ale kiedy zobaczył twarz szarżującego na niego mężczyzny, zdziwienie wzięło górę i mimowolnie opuścił ręce.

– Iemitsu?! – krzyknął. – Co ty tutaj ro–

Nie było mu dane dokończyć zdania. Ojciec Dziesiątego Vongoli rzucił się na niego, łapiąc w żelazny uścisk i pocałował w usta, a potem zaczął miziać jego policzek swoim.

– Nana, Nana – bełkotał Iemitsu.

Przez chwilę do Xanxusa nie docierało to, co się stało. Ale gdy dotarło, ogarnęła go czysta fala gniewu. To było obrzydliwe. Odrażające. Ohydne.

Odepchnął od siebie mężczyznę, który się zatoczył, przywalił mu w twarz i wystrzelił, wgniatając blondyna w ścianę.

– Mph – mruknął, splunął, otarł dłonią usta i odszedł najszybciej, jak tylko mógł.

Następnym razem weźmie ze sobą Squalo, wtedy to na niego będą się rzucać zboczeńcy, w końcu szermierz bardziej przypomina kobietę niż on.