Tytuł: Oswobodzony z mroku

Deklaracja prawna: Dowolna rozpoznawalna postać, miejsce, wydarzenia czy zaklęcia nie należą do mnie, a do J.K. Rowling. Piszę tę historię dla zabawy, a nie dla korzyści finansowych.

Ostrzeżenia: Przemoc, wulgaryzmy, nawiązywania do gwałtów i tortur, pokręcona psychologia, śmierci postaci w tej, jak i późniejszych częściach.

Notki: Witam was w trzeciej części tego szalonego AU. "Oswobodzony z Mroku" będzie zawierało odwołania i nawiązania do kanonicznego "Więźnia Azkabanu", ale odsunie się od niego bardziej niż dwie części względem inspiracji kanonem przez wzgląd na różnice, jakie się do tej pory nazbierały w tym AU. Dlatego, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, naprawdę polecam najpierw przeczytać "Ratując Connora" i "Żadne Usta Poza Wężowymi", zanim weźmiecie się za lekturę tego tomu. Inaczej OzM nie będzie miało dla was wiele sensu.

Ostrzeżenie co do tej konkretnej historii: Poza siódmym tomem, który będzie wyłącznie o wojnie, ten będzie prawdopodobnie najmroczniejszy z całej serii. Harry uderzył o samo dno i teraz będzie musiał ciężko pracować, żeby wspiąć się z powrotem.

Właśnie dlatego pierwszy rozdział jest taki, a nie inny. Jest opowiedziany z punktu widzenia Harry'ego, którego umysł jest w tej chwili... jednym wielkim bajzlem przez to, co się stało pod koniec ŻUPW. Potem będzie lepiej, ale zaczynamy od samego dna. Naprzód!

Rozdział pierwszy: Reintegracja

Dwukrotnie w ciągu jednego tygodnia wszystkie okna w rezydencji Malfoyów się roztrzaskały. Za pierwszym razem pęknięcia miały kształt błyskawic. Za drugim razem przypominały wzory na łuskach locust. Harry bawił się nimi, jego magia leczyła każde skaleczenie jak tylko się ono pojawiało.

Narcyza podchodziła do niego i za każdym razem naprawiała okna, po czym delikatnie odprowadzała Harry'ego z dala od potłuczonego szkła. Harry nie zawsze pamiętał, co potem mówiła, ale wydawało mu się, że potem był sok z dyni i głos Narcyzy opowiadającej historie o tym, co się działo, kiedy jeszcze była dzieckiem w rodzinie Blacków i mieszkała ze swoimi siostrami, Bellatrix i Andromedą. To zawsze były łagodne, wesołe historie. Harry słuchał ich, pijąc powoli napój, który mu dała, czymkolwiek był, i czuł obecność stojącego obok jego fotela Dracona, niczym milczącego ochroniarza. W pewnej chwili usypiał.


Gwiazda miała pięć ramion i zrobiona była z przejrzystego szkła w środku, gradientowo przechodzącego w nieprzezroczystą biel na krańcach. Harry przejechał palcem od jej centrum do końca jednego z ramion. Były wystarczająco ostre by go skaleczyć. Oczywiście, że były. Inaczej podarek o takim kształcie nie miałby sensu.

Harry spojrzał w górę, na Lucjusza. Ojciec Dracona stał sztywno po drugiej stronie pokoju. Gwiazdę podał Harry'emu lewitując ją do niego, wyraźnie nie mając odwagi do niego podejść kiedy Draco i Narcyza stali po obu stronach łóżka Harry'ego i przyglądali mu się nieufnie. Ale przyniósł. Jak powinien. Gwiazda była darem na letnie przesilenie, darem środka roku, piątym darem w tym dziwnym tańcu, do którego zaprosił Harry'ego, pozornie proponując mu rozejm. Wysłał pierścień z oczkiem zrobionym z lodu, zaczarowanego by nigdy nie topnieć i zielony kamień, który miał symbolizować rozwój nowych więzi. Harry odpowiedział kawałkiem hebanu, oznaczającego jego brak zaufania do motywów Lucjusza i czerwonym kamieniem, który miał mu przypomnieć o krwi przelanej między ich rodzinami.

Ale teraz...

Harry spojrzał znowu na gwiazdę. Jej przezroczystość mówiła mu o tym jak bardzo Lucjusz mu ufał, a umiejscowienie przezroczystego miejsca sugerowało, że zaufanie może się rozrosnąć w każdym kierunku. Oczywiście, Harry wciąż nie wiedział, w co pogrywa sobie Lucjusz, udając że chce rozejmu, podczas gdy już zdążył skrzywdzić Harry'ego dając mu pamiętnik Toma Riddle'a, więc ta przezroczystość mogła w sumie oznaczać cokolwiek. Lucjusz Malfoy zazwyczaj bawił się póki nie stało się coś, co mogło mu przynieść korzyści, jak powrót Mrocznego Pana.

Harry musiał odpowiedzieć na gwiazdę, albo przynajmniej kiwnąć głową, żeby pokazać, że przyjął dar i musi chwilę pomyśleć nad stosowną odpowiedzią. Zamiast tego przykrył gwiazdę dłonią i zamknął oczy. Magia natychmiast mu odpowiedziała. Wciąż się czaiła zaraz pod powierzchnią, kotłując się i atakując jego myśli ilekroć jej nie używał. Z listów, które dostawał od profesora Snape'a dwa razy w tygodniu, dowiedział się, że po tak długim uwięzieniu zdołała sobie wytworzyć swoją własną siłę, niemal osobowość. Harry musiał jej używać. Jeśli ją zignoruje, to wymknie mu się spod kontroli i będzie szaleć po okolicy. Harry miał mgliste wrażenie, że już tak zrobiła, rozbijając wszystkie okna w rezydencji.

Teraz jednak mógł jej użyć do czegoś produktywnego i zrobił to, zmieniając dar. Spojrzał na gwiazdę i momentalnie przecięły ją linie szronu, wzmacniając ją i zasłaniając środek, aż szkło nie zrobiło się kompletnie nieprzezroczyste. Ostrożnie podlewitował ją z powrotem do Lucjusza. Ostatnio musiał być ostrożny we wszystkim co dotyczyło magii. Tak niewiele wystarczało, żeby wzrosła wokół niego w pełni swojej surowej potęgi i wtedy właśnie niszczyła wszystko wokół niego. Finezja i kontrola były znacznie trudniejszą sztuką niż samo przywołanie mocy.

Lucjusz przyjął gwiazdę i spojrzał na nieprzezroczysty środek. Następnie podniósł wzrok na Harry'ego. Nie wyglądał na urażonego. Jedynie kiwnął głową z namysłem i wyszedł cicho z pokoju.

Harry zamknął oczy tylko na chwilę, jak mu się wydawało, ale otworzył je w sypialni, którą Malfoyowie oddali do jego użytku. Okno było otwarte i napływał przez nie zapach róż. Wpadały promienie słońca. Słychać było śpiew ptaków. Harry leżał tylko i słuchał.

Po chwili wszedł Draco i położył mu rękę na ramieniu.

– Matka powiedziała, że jeśli mnie tu nie chcesz, to mam wyjść – szepnął.

Harry pozwolił mu zostać. Jego dłoń była cieplejsza od promieni słońca i choć Harry'emu równie ciężko było zrozumieć to, o czym rozmawiali, co śpiew ptaków, to razem wszystko miało jakiś ostry i muzyczny rodzaj sensu.


Pamięć Harry'ego była poszarpana i zamglona, kawałki sieci tuliły się do siebie zupełnie jak wtedy, kiedy Sylarana zginęła i zabrała ze sobą sporą część jego poczytalności. Ale pewnego dnia zerwały się całkiem. Było to pod koniec czerwca, kiedy siedział w rozległym pokoju fortepianowym i słuchał gry Narcyzy.

Harry zamrugał i usiadł prosto. Narcyza zerknęła na niego, ale nie zatrzymała pełnego gracji i wdzięku ruchu swoich palców nad klawiszami, albo niskiego, zawodzącego, monotonnego tonu swojego głosu, który im towarzyszył. Uczyła Dracona jednej z historycznych pieśni, takiej która kiedyś była uczona w rodzinach czystokrwistych od małego i musiała być pamiętana sercem. Draco siedział przy fortepianie i patrzył się intensywnie na swoją matkę, powtarzając z nią bezgłośnie słowa piosenki. Uczył się o tańcach, prawach i zachowaniach, jakie powinien przedstawiać gospodarz albo czystokrwisty na własnej ziemi, jak we właściwy sposób przyjąć gościa i wszystkich innych kurtuazji, które należało znać, jeśli się chciało mieszkać w pobliżu potężnych czarodziejów, których magia mogła cię zabić w mgnieniu oka. Prawie nikt już nie używał tych rytuałów. Draco sam chciał się ich nauczyć. Harry coś słabo przypominał sobie, że ta prośba miała jakiś związek z nim.

Ale muzyka. Ta muzyka.

Harry oparł się o kanapę, na której siedział i słuchał jak głos Narcyzy głaszcze nuty. Opowiadała legendę, która niosła ważną naukę o małżeństwie dla dzieci z rodzin czystej krwi, tragiczną historię miłosną Pomony Ironbrand i Septimusa Prince'a. Nie byli sobie równi; Pomona wybrała Septimusa, ponieważ była zakochana w jego słabości, nie miał w sobie mocy, którą mógłby się z nią równać i Septimus zabił ją w zazdrości, a potem siebie z żalu. Lekcja powtarzana była w każdym refrenie, by wybierać sobie partnerów tylko takich, którzy są ci równi siłą, albo by zawsze upewnić się, że miłość między mieszaną parą jest prawdziwa.

Harry znał tę historię odkąd miał sześć lat. Znalazł ją w książce ze starymi pieśniami, ponieważ jego własna matka była mugolaczką a jego ojca nie interesowało trzymanie się zwyczajów czystokrwistych, które uważał za przestarzałe i prawdopodobnie Mroczne. Co innego było ją usłyszeć.

Lily. James.

Nie myśl o nich.

Przez chwilę gniew Harry'ego dygotał na granicy kontroli i gdyby jego rodzice byli tutaj, zadałby im pytania, które się kryły za tym gniewem. Czemu uważali, że powinni zmienić jego umysł w stos sieci? Czemu nie wychowali go w kontroli nad jego mocą, zamiast ją ograniczać? Czemu uważali, że jedynym miejscem, jakie mógł mieć w tej rodzinie, to tylko jako obrońca Connora? Tak, Connor był Chłopcem, Który Przeżył i wrogiem Voldemorta, ale czy to naprawdę znaczyło, że dzieciństwo Harry'ego i on sam musiały zostać złożone w ofierze na ołtarzu potrzeby? Czemu sami nie przyłączyli się do chronienia Connora? Czemu nie odwiedzili go, kiedy leżał w skrzydle szpitalnym po tym jak wypędził sobie z głowy Voldemorta w grudniu? Wiedział, że Riddle opętał jego brata jak tylko opuścił jego i dlatego Connor do niego nie przyszedł. Ale jaką wymówkę mieli jego rodzice?

Cały jego trening, a przynajmniej jego poszarpane fragmenty, sprzeczał się z tymi pytaniami, twierdził, że zrobili co uważali za najlepsze, że powinien ich zrozumieć, że nie będzie w stanie ich w pełni zrozumieć, jeśli z nimi o tym nie porozmawia i ich nie wysłucha, że, że, że...

Nie zdawał sobie sprawy, że muzyka ucichła, póki nie usłyszał jak z jego gardła dochodzą zadławione, ciche dźwięki, jak u psa, który krztusi się kością. Potem Draco był tuż obok niego i położył mu rękę na ramieniu. Poprowadził Harry'ego przez kilka pokojów, każdy był mniejszy od poprzedniego, aż wreszcie dotarli do drzwi w całości zrobionych ze szkła i wyszli przez nie do małego ogrodu. Ten ogród był źródłem róż i śpiewu ptaków, które dawały Harry'emu tyle radości przez okno jego sypialni. Wyglądał teraz na niemal przerośnięty, róże zwijały się wokół bramy, rosły w górę po ścianie domu i rozchodziły się na krzewy, róże we wszystkich kolorach, białe jak radość, czerwone jak krew i żółte jak ból.

Draco położył się na kawałku rozgrzanej słońcem trawy, przyciągnął do siebie Harry'ego i przytulił go mocno. Harry musiał leżeć na brzuchu obok Dracona, z głową schowaną między jego ramię i jasne włosy, ponieważ nie miał innego wyjścia. Z początku trochę się wyrywał, choćby dlatego, że duchota w tej pozycji była przytłaczająca.

Ale w końcu zaczął się rozluźniać. Upał był przytłaczający, jeśli dodać do promieni słońca ich własne, pokryte potem ciała. Ale ta bliskość była naprawdę pocieszająca. Nie było szans, żeby się wycofać do mrozu, który wciąż pamiętał z pokonania Toma Riddle'a. Oddech Harry'ego zwolnił i w końcu odwzajemnił uścisk. Poczuł, jak drugi chłopiec się uśmiecha, ale kiedy się odezwał, jego głos był smutny.

– Wciąż nie? – szepnął.

Harry potrząsnął głową i odsunął się od niego lekko, tak że jego głowa wciąż spoczywała na ramieniu Dracona, ale mógł teraz zobaczyć też choć odrobinę niebieskiego nieba.

Próbował odkąd przybył do rezydencji Malfoyów, chociaż nie robił tego od lat. Draco i Narcyza byli przekonani, że jeśli mu się uda, to będzie świadectwem jego zwycięstwa nad latami treningu. Do tego miał czego żałować – minął pewien okres w jego życiu, została mu zniszczona iluzja jego rodziców, Sylarana zginęła.

Ale wciąż nie był w stanie płakać.


Płomykówka przyleciała w środku nocy pod koniec czerwca. Obudziła Harry'ego, który po krótkiej chwili zauważył ją na parapecie. Zahuczała cicho, kiedy zobaczyła że ma jego uwagę, po czym wyciągnęła szpon w jego kierunku. Harry wstał i podszedł do niej chwiejnie, dziwnie świadomy tego jak powiew wiatru dociska do jego skóry piżamę, albo jak miękki jest dywan pod jego stopami.

Sowa czekała cierpliwie kiedy Harry odwiązywał od niej list i sięgał po knuta ze stolika stojącego obok okna. Włożył drobniaka do jej woreczka i patrzył jak odlatuje, najpierw unosząc się nisko nad ogrodem, a potem nabierając wysokości, skręciła na północ, w stronę Szkocji. Zamrugał i otworzył list.

Był krótki, jak wszystkie listy od Snape'a, jakie dostał tego lata.

Panie Potter,

Odkryje pan, że niewiele tak wykańcza pańską magię jak destrukcja. Moc mrocznych zaklęć to pokazuje. Zmęczą pana i pozwolą zasnąć spokojnie. Niech pan robi co trzeba, żeby utrzymać swój umysł w jednym kawałku i być w stanie pracować nad powrotem do zdrowia. Jeśli to oznacza niszczenie krzeseł i okien, to niech i tak będzie.

Severus Snape

Harry zamknął oczy i zacisnął palce na liście. Wiedział, że to jest poprawna odpowiedź na list, który wysłał do Snape'a pięć dni temu, prosząc o jakiś eliksir czy coś, co pozwoliłoby mu utrzymać się pod kontrolą bez konieczności niszczenia wszystkiego wokół. Jego magia szalała w nim i pragnęła chaosu. Sam Harry go nie chciał. Nie miał nawet odwagi stawić czoła furii, którą czuł wobec swoich rodziców i Dumbledore'a. Chciał wznieść swoją magię by chronić, bronić, strzec, leczyć, tworzyć, tak jak Snape mu obiecał, ratując Harry'ego z burzy. Czemu miałby niszczyć?

Ale odpowiedź była prosta, jasna, zimna i prawdziwa. Musiał niszczyć, inaczej magia zniszczy jego. Ignorowanie jej i usidlanie jej doprowadziło do tego koszmaru, do zimnego głosu jaki Harry słyszał w swoich snach. A potem jeszcze stawił czoła Tomowi Riddle'owi w Komnacie Tajemnic i jego magia zaabsorbowała moc z pamiętnika i wspomnienia Voldemorta w sposób, którego Harry wciąż nie potrafił zrozumieć. Tak czy inaczej, był jeszcze potężniejszy niż kiedyś.

Musiał pozwolić tej magii na wolność.

Westchnął, ubrał szlafrok i wymknął się z rezydencji. Idąc trawnikiem czuł mijające go osłony, jakby przechodził przez błony, ale Malfoyowie dali mu pełną wolność po swoich włościach tak długo, jak pozostanie na ich terenie. Minął je bez problemu i wyszedł na pustkowia, które otaczały rezydencję.

Jego magia zapłonęła wokół niego, surowa moc, która ledwie przestrzegała okowów słownych zaklęć, a co dopiero różdżki. Stworzyła serię drewnianych postaci jak tylko Harry o tym pomyślał. Harry'ego zaskoczył fakt, że niektóre z nich wyglądały na ludzi, ale mógł udawać, że wcale tak nie jest, w świetle gwiazd i księżyca. Zamknął oczy, co też pomogło.

Rzucił pierwsze zaklęcie.

Noc rozjaśniła się, kiedy figura stanęła w płomieniach, ale Harry już rzucał kolejne zaklęcia, żeby zamrozić, wysadzić, oszołomić, posiekać i nie był w stanie przestać. Jego magia rosła wokół niego, śpiewając z radością. Tak łatwo byłoby stale jej używać, czy nawet odwrócić się i spróbować prawdziwego wyzwania, jak osłon otaczających rezydencję.

Harry zacisnął usta, słysząc kuszących słów swojej dzikiej magii i tych myśli, i z uporem ich nie słuchał. Rzucał zaklęcia, żeby niszczyć figury, tworzyć kolejne, żeby te również zniszczyć, a przez ten cały czas osłaniał trawę i drzewa w okolicy, żeby chronić je przed niszczycielskimi efektami swoich zaklęć.

Kiedy wreszcie padł na ziemię, dysząc, zorientował się, że Snape miał rację: używał swojej magii i jednocześnie przyzwyczajał się do niej, owijał ją wokół siebie, zamiast chować ją do pudełka w jakimś kącie swojej duszy czy umysłu. Czuł jak magia buzuje mu tuż pod skórą, pod żebrami. Podejrzewał, że tak jest lepiej niż kiedyś. Nieco lepiej.

Wróciły do niego słowa Snape'a, kiedy Harry powiedział, że nie chce tej mocy. "Ale ją masz. I powinieneś jej używać, Harry. Inaczej zostawi po sobie ślad i to nie taki, jakiego byś chciał. W tej chwili ma własną osobowość i pragnie wolności. Jeśli mu jej odmówisz, to znowu dojdzie do czegoś takiego. I być może tym razem kogoś zabijesz, starając się ze wszystkich sił przed tym uciec... Teraz jesteś masz większe szanse na zostanie Mrocznym Panem niż kiedykolwiek."

Harry odetchnął głęboko i powiedział sobie, że tak, tak jest lepiej, a użalanie się nad sobą nie zmieni faktu, że ma magię, albo jak wiele jej ma. Poszedł do łóżka i po raz pierwszy odkąd się pojawił w rezydencji, nie śnił o mrocznych komnatach czy złotych wężach.


– Panie Potter.

Harry zamarł, po czym z premedytacją podniósł czekoladową żabę, którą Narcyza powiedziała, że może zjeść po obiedzie, i otworzył ją. Złapał żabę, kiedy ta próbowała odskoczyć i szybko włożył ją do ust.

– Panie Malfoy – powiedział, kiedy już przeżuł i przełknął żabę, a Lucjusz wciąż sobie nie poszedł. Zaczynał dochodzić do wniosku, że to nie mógł być przypadek, że jeden ze skrzatów miał wypadek, który wymagał nadzoru Narcyzy, a Draco, chcąc zadać jej jakieś pytanie, pobiegł do niej. Jedno z nich zawsze było w jego pobliżu odkąd przyjechał do rezydencji. Nigdy nie pozwalali mu pozostać z Lucjuszem sam na sam.

Wygląda na to, że to się zaczyna zmieniać, pomyślał Harry i zmusił się do oparcia na krześle i spojrzenia na Lucjusza ponad małym, znakomicie wypolerowanym stolikiem. Zmusił się do zauważenia odbicia Lucjusza w stoliku i z jakiegoś powodu go to rozbawiło zamiast przerazić, jakby miał przeciw sobie teraz dwóch potężnych, zniecierpliwionych, morderczych byłych śmierciożerców. Odetchnął lekko i obserwował twarz Lucjusza.

– Czy widział pan dzisiejsze wydanie "Proroka"? – Lucjusz wyciągnął przed siebie gazetę, jakby za jej pomocą chciał zawrzeć z Harry'm pokój.

Harry zamrugał i momentalnie tego pożałował, bo zobaczył jak Lucjusz zaciska szczęki. Właśnie stracił krok w tańcu, okazując swoje zaskoczenie. Nie mógł sobie pozwolić na kolejny błąd.

– Uznałem, że nie może w nim być nic ciekawego – powiedział chłodno, patrząc Lucjuszowi w oczy. – Ostatecznie wiedziałbym od razu, gdyby coś się miało stać mojemu bratu.

Lucjusz przymrużył oczy. Harry go obserwował. Niech sobie nad tym poduma, niech się pozastanawia, ile w tym prawdy.

– Inne sprawy też potrafią być ważne – powiedział Lucjusz, po czym bezgłośnie przesunął gazetę po stoliku w stronę Harry'ego. – Na przykład, gdyby ktoś, kto kiedyś działał w imieniu Mrocznego Pana, chciał pana zabić, "Prorok" mógłby coś wiedzieć na ten temat. A pan z pewnością chciałby się o tym dowiedzieć.

Harry poczuł jak jego magia się budzi i zastanawiał się z dystansem, czy Lucjusz zdawał sobie sprawę, że kładzie swoje życie w ręce Harry'ego. Draco wydawał się zdeterminowany, by chronić Harry'ego przed swoim ojcem. Harry wiedział, że Narcyza była od niego rozsądniejsza i czasem bała się, że jeśli jej mąż posunie się za daleko, to znajdzie go martwym.

– Z pewnością chciałbym wiedzieć – powiedział Harry – gdyby coś takiego miało nastąpić. I gdyby ten, który kiedyś działał w imieniu Mrocznego Pana był tak uprzejmy, żeby mnie o tym wcześniej uprzedzić. – Przyzwał jeszcze więcej magii. Wiedział, że Lucjusz, tak samo jak Draco, wiedział jak wyczuwać potężnych czarodziejów. Zwykle tarcze chronią ich przed bólem głowy i innymi nieprzyjemnymi efektami tej zdolności. No to niech poczuje ból przelewający się ponad tarczami.

Lucjusz otworzył szerzej oczy, po czym kiwnął głową i wycofał się, siadając na krześle po drugiej stronie stolika.

– Panie Potter – powiedział, odpuszczając sobie taniec, bo jego własna maska opadła, pozbawiając go jakiejkolwiek przewagi. – Powinien pan wiedzieć, że nie mam na myśli siebie.

– Czyli to nie jest kolejny artykuł o tym, że brat Chłopca, Który Przeżył mieszka z rodziną Malfoyów i o tym, jakie to jest nieodpowiednie miejsce dla kogoś takiego jak ja, i o tym, że na pewno mnie zabijecie, żeby użyć mojej krwi w jakimś rytuale, który przywróci waszego Pana do życia? – zapytał Harry. On też potrafił być bezpośredni.

Lucjusz skrzywił się. Potem odetchnął głęboko, żeby się uspokoić, po czym wskazał na gazetę.

– Niech pan to przeczyta, panie Potter – szepnął. – Tylko artykuł na pierwszej stronie. Myślę, że pan zrozumie.

Harry zerknął w dół. Nie musiał nawet czytać artykułu. Wystarczyło, żeby przeczytał nagłówek. Od razu zrozumiał jak bardzo się mylił, myśląc, że Connor będzie bezpieczny w Dolinie Godryka i że będzie w stanie pozostać w rezydencji przez całe lato.

PETER PETTIGREW UCIEKŁ Z AZKABANU

Harry zobaczył pod spodem obrazek, stare zdjęcie Pettigrew, złapanego między dwoma aurorami, rozglądającego się w popłochu, jakby szukał drogi ucieczki. Harry wiedział, że to musiał być on, ale tylko z opisów rodziców. Nigdy nie zobaczył całego zdjęcia. W niedługo po aresztowaniu Petera, Syriusz przejrzał wszystkie stare zdjęcia Huncwotów i powycinał z nich zdrajcę.

Harry wyciągnął przed siebie rękę i skoncentrował. To było coś, co mógł z radością pozwolić swojej magii zniszczyć.

Skończyło się na dziwnym połączeniu spopielania, rozszarpywania na kawałki i usuwania z egzystencji. Harry przeznaczył do tego małego wybuchu mocy wszystko co miał i jak skończył, był znacznie spokojniejszy. Kiwnął głową i spojrzał na Lucjusza, który odchylał się od niego. Jego oddech nie był przyśpieszony. Jego twarz nie była bledsza niż zwykle. Ale Harry i tak czuł, że jego gotowy do ataku i wiedział, że do Lucjusza wreszcie dotarło w jak wielkim niebezpieczeństwie się znajdował.

– Rozumiem – szepnął Harry. – Zależy mi na moim bezpieczeństwie. Nie przyjechałbym tutaj, gdybym uważał, że jest pan dla mnie zagrożeniem, albo raczej, że bardziej zależy panu na mojej śmierci niż na szczęściu pańskiego syna. Ale bezpieczeństwo mojego brata jest ważniejsze dla mnie od wszystkiego na świecie, a jest już siódmy lipca. Powinienem wracać do domu.

Nie, Harry. Jeszcze nie wyzdrowiałeś.

Harry westchnął, kiedy Draco wbiegł do pokoju i go objął. Draco chciał dobrze, to było oczywiste, ale właśnie ogłosił coś, co mogło się okazać słabością, w obecności kogoś, kogo Harry wciąż uważał za wroga. Harry go przytulił i spojrzał surowo na Lucjusza ponad ramieniem jego syna.

Lucjusz się nie poruszył. Nic nie powiedział. Patrzył. Jego szare oczy były tak bardzo pozbawione wyrazu, że Harry już nie był w stanie odczytać, co czuje.

Harry zwrócił swoją uwagę w stronę Dracona, który patrzył na niego błagalnie.

– Jesteś tu dopiero od miesiąca – powiedział. – Chcieliśmy uczcić w rezydencji twoje urodziny. Skrzaty robią dla nas specjalny posiłek i nawet nie uwierzysz, jaki prezent ci kupiłem. Po raz pierwszy mógłbyś świętować swoje urodziny sam, bez Connora, prawda?

Harry uśmiechnął się do niego łagodnie.

– Prawda – powiedział. – Ale Peter Pettigrew uciekł, Draco...

Na twarzy Dracona momentalnie pojawił się lekki wyraz winy. Harry podniósł brwi.

– Wiedziałeś o tym?

– Nie chciałem cię martwić – powiedział Draco. Puścił Harry'ego i usiadł na krześle obok niego. – Osłony rezydencji i tak go nie przepuszczą, chociaż i tak nie musimy się martwić, że spróbuje cię zaatakować. Czemu by niby miał?

– O to właśnie chodzi – powiedział Harry. – Connor będzie jego celem. I nie wiem, czy nie znajdzie sposobu, żeby się przedostać przez osłony wokół naszego domu. Nasi rodzice już udowodnili, że nie potrafią nas ochronić. – Jad w jego głosie go zszokował, ale zmusił się, żeby to sobie odpuścić i mówić dalej do Dracona. Racjonalność musiała w końcu przebić się przez to uparte nadąsanie się. – Muszę tam być kiedy Pettigrew się pojawi, na wypadek gdyby chciał skrzywdzić Connora.

– Przecież już się mógł tam aportować – zauważył Draco. – Proszę cię, Harry. Naprawdę nie chcę, żebyś się tym przejmował. – Pochylił się do przodu, patrząc na niego ze zmartwieniem. – Przecież Connor prędzej czy później będzie musiał zacząć się sam bronić, prawda? Niech zacznie od tego.

Harry westchnął.

– Czy możemy omówić to gdzie indziej? – zapytał, zerkając w stronę Lucjusza.

Draco złapał go za ramię i ścisnął.

– Możesz przy nim mówić bez obaw – powiedział. – Nie próbował cię skrzywdzić, Harry. Obserwowaliśmy wszystko z matką. Możesz mu zaufać. – Zawahał się na chwilę. – Czytałem stare księgi i już wiem, że wysyłaliście sobie dary rozejmu. Nikt nie prowadzi ich tak długo, jeśli mają zamiar skrzywdzić drugiego czarodzieja czy zerwać traktat. – Spojrzał na swojego ojca.

– Bardzo dobrze, Draco – powiedział Lucjusz wyniosłym tonem. Patrzył na Harry'ego i nie wyglądał jakby miał zamiar przestać. – Cieszę się, że poszerzasz swoje horyzonty. To prawda, wymieniliśmy z panem Potterem póki co sześć darów rozejmu. To pozostawia zaledwie dziesięć. W tym momencie obu czarodziejów już musi kontynuować, chyba że jeden z nich wyśle do drugiego sygnał o przerwaniu negocjacji. – Zamilkł na moment, Harry był pewien, że zrobił to tylko dla dramatycznego efektu. – Nie mam najmniejszego zamiaru wysyłać czegoś takiego w najbliższym czasie.

Draco uśmiechnął się szeroko do swojego ojca, po czym zwrócił do Harry'ego.

– Ty też nie wyślesz, prawda? – szepnął. – Proszę?

Harry rozumiał impuls, który sprawił, że Draco zadał to pytanie. Ostatecznie, jeśli Harry i jego ojciec będą działali w koalicji, to Draco nie będzie musiał wybierać pomiędzy nimi. Nie będzie musiał w pełni zmierzyć się z faktem, który Harry był pewien, że zaczyna podejrzewać: że Lucjusz był śmierciożercą z własnej woli i nie potrzebował klątwy Imperiusa do wykonania swoich zbrodni w czasie wojny. Draco mógłby dalej stać przy swojej decyzji, którą podjął jak zobowiązał się walczyć z Tomem Riddle'em, nie tracąc przy okazji rodziny.

Harry wiedział, że jeśli przyjdzie co do czego, Draco wybierze jego, nie swojego ojca.

Nie miał słów na to jak bardzo czuł się zaszczycony tą świadomością i jak bardzo go ona przerażała. Nie chciał mieć władzy nad czyimś życiem do tego stopnia. Od Komnaty ledwie był w stanie rozkazywać skrzatom, a wiedział, że większość z nich (Zgredek był dziwnym wyjątkiem) chciała mu z radością służyć. Jak mógłby kogokolwiek przymusić do czegokolwiek, kiedy sam był pod takim przymusem kiedy był opętany, czy choćby przez sieć w swojej głowie?

Nie chciał. Dlatego powiedział o drugiej sprawie, tajemnicy, którą chciał wyjawić Draconowi dopiero wtedy, kiedy zrobi się zbyt upierdliwa.

– Tu nie chodzi tylko o ucieczkę Pettigrew, Draco – powiedział cicho. – Czuję, jak mnie ciągnie z powrotem do mojego brata. – Podniósł rękę i dotknął się u nasady karku. Czekał na ból i odetchnął z ulgą kiedy ten nie nastąpił. Jeszcze tydzień wcześniej coś takiego wywołałoby impuls bólu przechodzący przez całą jego czaszkę i ustałby dopiero po godzinie. Wyglądało na to, że wreszcie zaczynał się leczyć. – Ta... złota rzecz, o której ci mówiłem. – Nie był jeszcze gotów, by wyjawić akurat Lucjuszowi, że miał w głowie złotą sieć i słyszał przez nią śpiew feniksa. – Ciągnie mnie, mówi mi, że muszę wracać do domu. Przestaję się wysypiać i straciłem apetyt. Chyba się nie uspokoi póki nie znajdę się w tym samym domu co Connor. Przykro mi – dodał.

– Ale nie robiła tego wcześniej – szepnął Draco.

Harry kiwnął głową.

– Wiem. Ale wtedy nie była uszkodzona. Mam wrażenie, że w ten sposób próbuje się z powrotem zagnieździć. Przykro mi – powtórzył.

Draco pochylił głowę i westchnął.

– Ale twoi rodzice – szepnął. – Myślisz, że dasz sobie z nimi radę?

Harry ponownie kiwnął głową.

– Tak myślę. Póki będę ćwiczył swoją magię powinienem być w stanie powstrzymać się przed zrobieniem im krzywdy. A ponieważ i tak będą mnie ignorować – powiedział Draconowi o zaklęciu Fugitivus Animus, które rzucił na swoich rodziców, żeby ci poświęcili każdą część swojej uwagi i percepcji Connorowi – to powinienem mieć mnóstwo czasu na ćwiczenie zaklęć.

Draco przygryzł wargę, ale w końcu przytulił Harry'ego mocno. Harry go objął i zignorował spojrzenie, jakie wyczuł ze strony Lucjusza. Lucjusz nie był w stanie powiedzieć na pewno, czy Harry okazuje prawdziwe emocje, czy też udaje, żeby nie skrzywdzić uczuć Dracona. Lucjusz nie wiedział o butelce, którą Draco dostał od Harry'ego, która pokazywała mu prawdziwe uczucia, jakie Harry czuł wobec niego.

– W takim razie wyślę ci twój prezent pocztą – szepnął Draco. – Chyba mi się uda.

Harry przytaknął.

– Dziękuję. – Odsunął się od Dracona i spojrzał na Lucjusza. – Nie jestem jeszcze dość dorosły, żeby się samemu aportować, panie Malfoy – powiedział. – Czy mogę pana prosić o świstoklik?

Lucjusz otworzył usta, żeby odpowiedzieć, kiedy zza Harry'ego rozległ się chłodny głos.

– Oczywiście, że go dostaniesz, Harry. Żaden problem. – Narcyza weszła do pokoju, patrząc surowo na swojego męża, po czym zwróciła się stronę Harry'ego. – Naprawdę musisz już nas opuścić? – dodała, uśmiechając się smutno.

Harry kiwnął głową.

– Obawiam się, że tak, pani Malfoy. Dziękuję za gościnę. Spędziłem tu wspaniały czas. Byłaby pani tak miła, żeby nastroić świstoklik na ulicę Pokątną? Wyślę sowę do Remusa Lupina, który jest przyjacielem rodziny i poproszę go, żeby mnie tam przejął. – Nastrajanie świstoklika na Dolinę Godryka nie miało sensu, osłony by go nie przepuściły, ponadto nie miał zamiaru powiedzieć dorosłym Malfoyom gdzie mieszkał jego brat.

– A nie swoich rodziców? – wymamrotała Narcyza, wychodząc z pokoju, żeby znaleźć jakiś obiekt, który mógłby posłużyć za świstoklik, wyraźnie niezainteresowana odpowiedzią na to pytanie.

– Ale jutro, prawda? – szepnął Draco. – Nie wyjedziesz już dzisiaj? – Jego uśmiech był bardzo słaby i niepewny, przynajmniej do chwili kiedy Harry kiwnął do niego. Złapał Harry'ego za rękę. – Super. W takim razie masz czas, żeby spróbować zgadnąć co ci kupiłem na urodziny.

Harry zamrugał.

– Wydawało mi się, że nie chcesz, żebym się dowiedział?

– Ale i tak chcę, żebyś spróbował zgadnąć – powiedział Draco, ciągnąc go w stronę drzwi jadalni. – Po prostu nie chcę, żebyś odgadnął.

Harry pokiwał głową i zerknął na Lucjusza. Ciągnięcie z tyłu głowy zelżało w chwili, w której powiedział, że jedzie do domu, do swojego brata, ale wciąż czuł na sobie wzrok starszego czarodzieja.

– Wygląda na to, że mój syn znalazł prawdziwego przyjaciela – powiedział Lucjusz ledwie poruszając ustami. – To naprawdę wspaniałe, kiedy znajduje się przyjaciela w tak młodym wieku i wielka szkoda kiedy się ich traci.

Harry odchylił głowę do tyłu. Wiedział, co znaczyło to zdanie: to był początek nowego tańca i choć Lucjusz nie był w stanie teraz tak po prostu przerwać negocjacji, nic nie przeszkadzało mu bawić się przy okazji w coś innego, co mu akurat przyszło do głowy.

Harry'ego to nie zdziwiło. Lucjusz wciąż był śmierciożercą. A Connor wciąż był Chłopcem, Który Przeżył i bratem Harry'ego.

No i jest jeszcze Draco, pomyślał Harry, kiedy rzeczona przeszkoda szarpnęła go za rękę tak mocno, że prawie się przewrócił w progu. Który zawsze mnie gdzieś ciągnie.

– No chodź, Harry – powiedział Draco, ciągnąc go ponownie. – Ukryłem go w swoim pokoju. Zakryję ci oczy, a ty spróbujesz go znaleźć.

Harry pokręcił głową, nie wierząc, że ma tak dobrego przyjaciela, nawet jeśli to nie potrwa długo.