Usiadłam nad brzegiem strumyka. Powoli zamknęłam oczy i wsłuchałam się w szum wody. Ranny podmuch wiatru muskał delikatnie moją skórę, rozwiewał włosy. Podkuliłam nogi i poprawiłam tunikę, żeby nie odsłaniała bielizny. Wyjęłam papirus. Wiatr zaczął coraz to mocniej szarpać wszystko wokół. Podczas gdy ja zapełniałam atramentem stronę, on usilnie próbował mi go wyrwać. W końcu udało mu się. Moje dzieło poleciało. Zostało utopione przez prądy morskie, a ja wylądowałam z nogami w błocie i głową nad strumykiem.

- Ghrr! – warknęłam wściekła, żeby po chwili przyryć czołem w skaliste podłoże rzeczki. Wynurzyłam się dopiero po kilku minutach. Opadłam zrezygnowałam na trawę.

- To chyba nie jest twój najszczęśliwszy dzień.

Wrzasnęłam przerażona, gwałtownie się podnosząc. Przy okazji uderzyłam czołem o czoło owego nieznajomego. Zaczęłam się rumienić, ale tajemniczy mężczyzna nic sobie z tego nie robił. Śmiał się przez chwilę, a potem rozbawionym tonem postanowił przedstawić swoje mua.

- Jestem Dashi, być może o mnie słyszałaś. – na te słowa zamarłam. Oczywiście, że słyszałam. Najpotężniejszy smok Shaolin.

- Widzę, że umiesz pisać i sprawia ci to przyjemność. Lubisz czytać?

- Nie-nie miałam okazji czytać żadnych książek – odpowiedziałam szybko. – U nas w wiosce kobiety nie posiadają… posiadały praw do czytania i pisania. Mnie uczył wujek, potajemnie. Ale mniejsza z tym.

Zaczęłam nerwowo skubać paznokcie. Czemu zawsze muszę tyle gadać?

- Miła z ciebie dziewczyna. Słyszałem o tej tragedii.

Pewnie, że słyszał. To był wielki pożar. Cała wioska spaliła się doszczętnie. Wszyscy mieszkańcy spali. Wszyscy oprócz mnie. Dzięki mojej tendencji do nocnych spacerów uratowałam sobie życie. Nie powiem, żebym była z kimkolwiek związana. Rodziny nie miałam, znajomych też, a co dopiero przyjaciół.

- Jak masz na imię?

- M-m-miyoko. – odpowiedziałam jąkając się. Do tego moja twarz znowu spłonęła w rumieńcach. Cholera, to jest pech.

- A więc, Miyoko, zechciałabyś dołączyć do mnie i moich towarzyszy w klasztorze Shaolin?

- Ja…Em… tak! – oznajmiłam bez zastanowienia.

- To świetnie. – stwierdził z uśmiechem i podał mi rękę. – Chodźmy.

Po kilku chwilach ruszyliśmy w podróż. Zaczęłam trzeźwo rozmyślać nad moją decyzją. Im dłużej analizowałam zaistniałą sytuację, tym bardziej utrzymywałam się przy propozycji Dashiego.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci fakt, iż będziesz jedyną kobietą w klasztorze. – wyrwał mnie z rozmyślań głos Dashiego.

- Kobietą? – spytałam z niedowierzaniem. Zwykle byłam tylko dziewczyną, ba, nawet dzieckiem.

- No tak. Wyglądasz jak dojrzała nastolatka. Zresztą sama stwierdziłaś, że kobiety nie mają prawa czytać książek. Lecz tam gdzie idziemy, będziesz mogła pochłaniać tyle historii, ile będziesz chciała. Wiesz, że mamy wielką bibliotekę?

Słuchałam tej paplaniny z ciekawością. W głębi duszy nadal rozpierała mnie euforia. Po raz pierwszy zostałam nazwana kobietą, a nie dzieckiem. W dodatku wyglądam dojrzale! Perspektywa życia jako mnich (?) coraz bardziej mi się podobała.

- Ile osób mieszka w Shaolin? – zapytałam nagle.

- Na razie cztery osoby, łącznie z tobą. Ja, Chase Young i Guan. – odpowiedział Dashi.

- Tylko? Musi być zabawnie. – stwierdziłam pogodnie, kończąc zdanie uśmiechem.

- Nawet nie wiesz jak. – zachichotał i dodał poważniej: - Mam nadzieję, że będziesz nas pilnować.

- Co? – spytałam zaskoczona. Dashi tylko wzruszył ramionami, nie zdejmując uśmiechu z twarzy.

Znowu pogrążyłam się w rozmyślaniach. Zaczęłam zastanawiać się nad długością podróży. Od mojej wioski Grimuri do Tybetu było wiele kilometrów. Przynajmniej tak mi powiedziano.

- Powinniśmy dotrzeć w kilka godzin.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

- Skąd…ty…

- Nie takich sztuczek się nauczysz. – stwierdził Dashi. – Wyczuwam w tobie wielki potencjał. Zadbam, abyś była uczona przez najlepszych.

- A…ha. – mruknęłam, czując, że znowu moja twarz przybiera różowego koloru.

Gdy już się uspokoiłam ogarnęła mnie senność. Nie spałam porządnie od dwóch dni, więc nic dziwnego, że przy większym wysiłku zachciało mi się spać. Ziewnęłam szeroko.

- Senna? Już niedaleko. Gdzieś tutaj miał czekać Dojo. – stwierdził Dashi. – Dojo! Dojo!

- Dojo? – powtórzyłam.

- Tak, to mój smok chiński. W swojej pierwszej formie przypomina gekona… Pewnie schował się gdzieś i śpi. Dojo! Dojo!

Rozejrzałam się wokoło. Stałam na jakieś nieznanej polanie. Ogarnęłam uczucie senności i jeszcze raz dokładnie obejrzałam krajobraz. Łąka porośnięta makami graniczyła z lasem iglastym. Nie znałam tej okolicy.

- Gdzie jesteśmy?

- Jakieś pięćset kilometrów od Tybetu. – odpowiedział Dashi.

- I-ile? – chciałam się upewnić. Maszerowaliśmy kilkanaście minut. To niemożliwe, żebyśmy tyle przeszli. Przecież było przynajmniej kilka tysięcy kilometrów dzielących Shaolin i Grimuri!

- Dalszą drogę pokonamy lecąc na Dojo. – kontynuował Dashi, nadal zaglądając pod krzewy. – O, tutaj jesteś.

Był to najdziwniejszy stwór, jakiego kiedykolwiek widziałam. W istocie, przypominał gekona. Jego ciało pokrywały jasnozielone łuski, a broda porastała cienkimi czerwonymi włosami.

- Co? – spytał zaspany, ciągle ziewając. – O, tak szybko? A ten ten to kto?

- Dojo, trochę kultury. To kobieta.

Nie zdziwiłam się, że smok pomylił mnie z chłopakiem. Miałam krótko ścięte włosy, w dodatku byłam płaska. Błoto rozpaćkane na całym ciele raczej nie polepszało sprawy. Jakoś nigdy nie miałam okazji przyjrzeć się sobie dokładnie, więc czy wyglądałam ładnie czy brzydko – nie wiedziałam.

-Ach. – smok otarł oczy. – No fakt. Nie zau-

- Dojo, powiększ się. Wyruszamy. – przerwał mu szybko Dashi.

To był najbardziej niesamowity widok, jaki dotąd widziałam. Z malutkiego stworzenia podobnego do gekona przemienił się w potężnego smoka bez skrzydeł. Zatkało mnie.

- Na pewno chcesz lecieć? – zapytał Dashi cicho.

Nagłe pytanie wzbudziło we mnie wątpliwości. Życie w klasztorze przestało być takie piękne. Mogłam sobie nie poradzić z nowymi warunkami. Jednakże szybko otrzeźwiałam. Nie dam rady przeżyć bez jedzenia, picia, dachu nad głową…

- Oczywiście, że tak. – odpowiedziałam pewnym głosem.

Dashi wszedł na Doja i podał mi rękę. Złapałam ją, wdrapując się na smoka. Niedługo potem zasnęłam.

Gdy otworzyłam oczy zdałam sobie sprawę, że leżę w objęciach Dashiego. Spojrzałam sennie na niego. Właściwie to nie przyglądałam mu się zbyt dokładnie. Nosił czarną koszulę z białymi akcentami i tego samego koloru spodnie. Sprawiał bardzo dobre wrażenie. Zauważył, że się mu przyglądam. Jego twarz rozjaśnił delikatny uśmiech. Moją też, z tym że był bardziej senny niż subtelny. Dashi odgarnął moje włosy z twarzy. Po moim ciele przebiegł przyjemny dreszcz. To podziałało dość orzeźwiająco. Zorientowałam się, że mężczyzna niósł mnie w konkretnym kierunku. Spojrzałam przed siebie i ujrzałam świątynię. Była dokładnie taka sama jak w mych snach.


A więc, moja pierwsza opublikowana historia. Szczerze mówiąc to pisałam ją już dawno. Żeby nie skłamać... z... półtora roku temu? Dużo się zdarzyło i mam nadzieję, że mój styl się poprawił. Wieeem, idealne nie jest. Sama czasem jak to czytam to nie wierzę, że to ja napisałam. Same pomysły były dosyć dziecinne, przynajmniej w mojej opinii. Ale okej - mamy pogodną historyjkę. Pewnie nikt już nie czyta xiaolińskich fanfików, ale jeśli tak, to proszę napiszcie co myślicie. :) Wszelkie komentarze są dla mnie bardzo ważne, no i widać czy ktoś jeszcze zagląda w polską sekcję.