- Cholera - powiedziała mimowolnie. Lewa noga trafiła na coś śliskiego i poleciała jej za daleko do tyłu. Straciła prostą linię ramion.

„Ha, ramiona krzywo: atakuj!" pomyślała agresorka. „Teraz wreszcie poleje się krew! Szybciej!".

Trzy pociski prześlizgneły się obok twarzy June tak blisko że poczuła ich ciepło na skórze, nawet poprzez maskę. Starły się. Drugie spięcie, trzecie i czwarte nastąpiły po sobie tak szybko, jakby to było jedno. Zaparły się nogami o podłogę, tylko na chwilę. Przeciwniczka June wrzasneła i pobiegła wprzód tnąc prawym ramieniem. Zdeżenie. „Kurde, dostałam". Nagle zmieniła rytm, ale to nic nie dało, ugieła się pod brutalnym naciskiem, straciła równowagę. Coś uderzyło ją tępo w tył szyi i June twardo runeła na podłogę.

Zwyczajna przerwa na oddech nie nastąpiła. Ta kobieta to wariatka!

Agresorka podskoczyła w górę z młyńcem. Maksymalizacja siły uderzenia. Ale za wcześnie, June miała jeszcze siły. Zdążyła się obrócić na ziemi a obcasy wybiły tylko dziurę w kamiennym podłożu

Bez gadania, tylko wściekły wrzask. Kurde, coraz trudniej chodzić po ulicach samemu. Ludzie zamienili się w zwierzęta.

Krok w prawo, półobrót. Ściana jaskrawego światła przeleciała tuż obok June. Uskok, wstać. Ale nie złapała równowagi, z drugiej strony nadleciały dwa pociski. Jeden trafił ją w ramię. Całym ciałem rzuciła się w trawę na ła bicz z pomiędzy suchych gałęzi krzewu. Nareszcie. Przykucneła. W pół oddechu trzasneła biczem ponad głowę. Tamta tam już była. W sam raz. Poleciała do tyłu, ale nawet nie uderzyła w skałę, padła wpół lotu na lewy bok i od razu wyrzuciła. Trzy, może cztery. Potem znowu cztery, lekko ponizej. Krzaki zapaliły się w momenicie. Skały wokoło były całe okopcone. Poczerniałe.

Nagle ruch z tyłu, skąd ona tam...? June zdążyła tylko zamachnąć się ręką za siebie. Nie osłoniła się. Dostała w głowę. Wszystko wkoło zachwiało się. Skuliła się i rzuciła wprzód żeby się uwolnić. Coś pociągneło jej rękę. Łap bicz, głupia! Ponownie rzuciła się do przodu. Opanowała wstrząs elektryczny z bicza. Coś pociągneło się za nią, ale nie widziała co. Upadło bezwładnie przed nią. Do licha, nic nie widzę, próbowała wytrzeć krew. Ale wciąż płyneła jej ciurkiem w dół czoła. Ręce brudne od kurzu, piasku i krwi, nie otrze się, całe są brudne.

- Co tu się dzieje! – z kierunku knajpy doszedł władczy głos. Nie zrozumiała co potem mówił. W głowie jej szumiało, padła na suchą trawę. Piasek pod palcami. Zaraz się podniosła. Przed nią wyrosła sylwetka. June krzykneła i zaatakowała.

Ale bicz uderzył o coś, owinął się wokół ręki, zamarł. Prąd elektryczny został gwałtownie zredukowany i tylko rozszedł się delikatnie po ramieniu June. Poczuła przed sobą potężną energię jak mur. Od pocierania dostał jej się piasek do oczu, widziała przed mgłę. Gotowa do walki wstała, zachwiała się i znów opadła na trawę.

Przycisneła powieki do siebie z całej siły żeby łzy wycisneły piasek. Brązowe wzory. Spojrzała w górę. Jej przeciwnik był prawie dwa razy wyższy niż ona.

- Ludzie, nie jesteście w stanie tego zrozumieć? Jesteśmy u progu wojny! Każdego kto wywoła bójkę z rozkazu Wielkiego Mistrza mam zabić, zrozumiano? Podnieś się.

Mężczyzna trzymał dziewczynę która zaatakowała June mocno za ramię zmuszając do stania na nogach. Patrzył na June. Ta podniosła się i zaraz zachwiała. Jej przeciwniczka miała pręgi wokół szyi, jeszcze co jakiś czas przechodził przez nią prąd. „Kiedy ja ją trafiłam?". „Co za ironia" – pomyślała June –„trafić przez przypadek".

- Pytam która to zaczeła! – głos mężczyzny dochodził do June we fragmentach.

Agresorka zaśmiała się z całą energią. Oszalała.

- Też chcesz się zabawić, kochanie? – Zaatakowała go w bok, zaraz pod ręką którą ją trzymał. June oczy rozszerzyły się. On nie ma zbroi. Ściana gorącego światła wyleciała wprzód. Coś nie tak, rozprysła się we wszystkich kierunkach. June zasłoniła twarz ręką. Światło znikneło.

Podniosła wzrok. Agresorka zwisała z ramienia mężczyzny bezwładnie jak kukła.

- Zamknijcie ją, ostudzimy ten zapał wojenny dopóki nie będzie naprawdę potrzebny. – powiedział do wartowników. Zabrali nieprzytomną dziewczynę.

- To naprawdę nie ona zaczeła, panie. – Powiedział w obronie June jakiś mały chłopak stojący obok drzewa.

Mężczyna pochylił się nad June, która usiadła na trawie usiłując opanować tępy ból z boku głowy. Mimo wysiłków nie mogła zatrzymać huśtającego się świata dookoła. Nie zareagowała kiedy położył jej ręce na ramionach.

Nie była w stanie nic zrobić.

Nagle poczuła tę samą silną energię, przechodziła do niej. Zdawała się rozchodzić z rąk nieznajomego po jej całym ciele delikatnie napełniając June ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. Wzrok wyostrzył jej się i krew z boku przestała płynąć. W kilka chwil June poczuła, że znów może wstać. Spojrzała w górę i napotkała głęboko czarne oczy. Jego twarz była twarda, szeroka. Skóra ciemna, za ciemna jak na tą porę roku, brwi czarne i krzaczaste, włosy ciemne, krótkie i zapewne szorstkie jak szczotka. Cudzoziemiec. Na bogów!

- O-… – urwany odgłos wyszedł z ust June. To było tyle, nie wiedziała co powiedzieć. Złoty Rycerz Byka.

Mężczyzna wstał.

- Już późno, wracaj do siebie. I nie pakuj się w nic. – Ostry ton. Nie potrafił być delikatny ale kto jeszcze umiał?

- Dziekuję – skłoniła lekko głowę bezwiednie, pewnie pod presją jakiegoś zwyczaju czy stereotypu. Mężczyźni oddalali się powoli, ona szła w przeciwnym kierunku.

Nie zabił tej drugiej. Do miasta, a właściwie do biedniejszej dzielnicy mieszkalnej na przedmieściu. Nie zabił jej tylko zamknął... Rozkazy Wielkiego Mistrza. Wojna. Rozkazy. Ciekawe kiedy będzie trzeba iść walczyć. Skąd zaatakują? Czego chciała ta wariatka? Szalona zupełnie, żądza krwi, co za zawziętość. Przynajmniej dla wroga będzie taka sama.

Powinna była pójść przez główną ulicę. Chociaż tam są wszystkie knajpy, na pewno będą stać i się gapić. Zobaczą że jest ranna i znowu się ktoś znajdzie. I już tym razem nie przeżyje. Trzeba poprosić Selene żeby przyszła od czasu do czasu, może by mi poszła do sklepu, nie wiem jak będzie kiedy wyjdę z szoku. Uzdrowił mnie co prawda, ale ciągle mogę mieć połamane żebra i rana znów zacznie krwawić. Nogi chyba w porządku, ale za to głowa nie wiadomo. Bicz jest? Tak, na szczęście.

Ulica ciemna, są światła z latarni, ale słabe. June przeszły mimowolnie ciarki po plecach i rękach. Byle szybko do domu.

- Hej, laska! – I jeszcze inne przezwisko za plecami. „Patrzą na mnie – pomyślała June – tylko czterech ale i tak nie mam szans. Cholera, Ateno, dlaczego teraz?!

– Gdzie idziesz? Hej! Czeeekaj, pójdzemy z tobą! Hej, słyszysz?

June szła szybkim krokiem, ale nogi jej się trzęsły. Wiedziałą, że nie będzie mogła biec. Ale oni już biegli. Skoczyła w bok. Słyszała urywane śmiechy i jakieś nieskładne słowa. Potem poczuła cios w skroń.

Krzyk urwał się i bezwładne ciało głucho opadło na kamienne płyty. Rozległ się trzask i usta nieprzytomnej dziewczyny dotkneły zimnego chodnika. Latarnia migała tak samo jak wątła energia wojowniczki, jakby wachadło, które zwolniwszy tempo miarowo traciło rozmach zbliżając się do stanu bezruchu.

Jeden z wojowników chwycił ją za ramiona próbując podnieść, ale zaraz upuścił.

- Do diabła, usuń się, stanąłeś jej na włosach! – to było jedyne zdanie jakie dało się rozróżnić wśród warczenia, chrząkania i śmiechu.

Ten sam podnosił ją znowu. Ponownie upuścił. Opadła, ciągle twarzą do ziemi. Krew trysneła strumieniem.

Pozostałych trzech wściekle wrzasneło widząc jak ich towarzysz osuwa się na ziemię z poderżniętym gardłem. Ale atakującego nigdzie nie było.

- Co się, kur... dzieje?! – z ciemności wyleciał z szybkością błyskawicy mały skrawek światła. Jak mała blaszka. Okrutnie szybki, ledwo zauważalny owad. Drugi mężczyzna z brzegu wpadł plecami na ścianę i osunął się. Łapał się za pierś i wrzeszczał. Dwaj pozostali zdążyli tylko stanąć w pozycji bojowej. Od strony pól treningowych z ciemności wyłoniła się sylwetka owinięta w jasny płaszcz. Latarnia przestała świecić i w momencie gęsta, cięzka energia otaczająca przybysza stała się przerażająco wyraźna na tle czarnej pustki pól.

- Co wy robicie, psy? – niski głos. Przebijała przez niego wściekłość. Nie przeżyją. Nie są warci niczego.

Wiedzieli że nie przeżyją.

Camus popatrzył w stronę okna. Pionek do szachów zastygł mu w dłoni.

- Co to było? – zapytał szeptem Shury siedzącego naprzeciwko.

- Nie potrafiłem określić. Impuls za szybko zniknął. – odezwał się Aphrodite stojący koło zgaszonego kominka.

- Bardzo potężny. – Shura wstał. Wszyscy natężyli zmysły w kierunku miasta. Czyżby wojna się zaczyna? Każdy wiedział, że pozostali myślą nad tym samym.

Energia nie ujawniła się już tej nocy.

Podniósł lekko głowę dziewczyny uważając czy nie ma uszkodzonego kręgosłupa. Nie ruszała się. Krew zlepiła jej blond włosy na boku głowy i grzywkę, która zwisała jak jeden skrzepły sopel. Reszta włosów była podeptana przez buty tamtych.

Chciał ją odwrócić twarzą do góry ale coś szczękneło mu o but. Kucając obok niej trafił nogą na kawałek zbroi i bicz. Cholera, energia jej zanika. Podniósł maskę i założył jej na twarz. Odwrócił na plecy. Diabelni idioci, krew wszędzie, nie ma gdzie jej położyć. Przeniósł kawałek w bok i położył jeszcze raz. Niedobrze że nie jęczy. Ale oddycha.

Przynajmniej.

Rzucił na nią szybkie spojrzenie: lekko cięta przez ramię, głębsza rana w boku, ale żebra nie połamane, tylko krew uchodzi dość szybko. Wyjął podręczny sztylet i odciął dwa pasy z płaszcza. Na bok, może zatamuje na razie. Głowa stłuczona, to najgorsze. Może się nie obudzić. Przeklął pod nosem. Odciąłwszy trzeci pas założył go prowizorycznie na głowę dziewczyny. Podniósł ją energicznie i ruszył szybkim krokiem w kierunku wzgórz otaczających Świątynię Ateny.

Ciemno, ale nie mógł iść za prędko bo wstrząsy zawsze wzmacniały krwawienie. Przeklinał w ciszy że zostawiają za sobą krwawe ślady. Na szczęście już jakiś czas zbierało sie na deszcz, przez noc jeszcze spadnie. Jeśli nie, trzeba bedzie się tym zająć przed świtem.

Mijali Sunnion w oddali po lewej stronie i słychać było jak fale rozbijają się o skalisty brzeg. Przybierały na sile, powinno padać.

June słyszała rytm kroków. Metalowe buty. Obcasy stukają o kamienie. A ona płynie w powietrzu. Wiatr, zimno. I słyszy rytmiczny oddech. Czuje kogoś, zwinięta. Twarz ma opartą na piersi, która oddycha rytmicznie. Ten rytm zlał się z szumem fal, prawie tak samo oddalony. Ktoś oddycha i idzie.