Autor: anga971
Beta: brak
A/N: jest to tekst, który w mojej głowie był miniaturą, ale gdy zaczęłam go pisać, zdałam sobie sprawę, że tego nie można tak po prostu powiedzieć. Dlatego też będzie to rozdziałowiec, mam nadzieję, że zmieszczę się w jak najmniejszej ilości rozdziałów. Dla Tygodnia Snarry'15 z Gospody Pod Złamanym Piórem
Biegnij przed siebie
― A twój tata, Albusie?
― Mój tata jest bohaterem.
xXxX
Harry oparł czoło o drzwi. Potrzebował chwili, by uspokoić rozszalałe serce i oddech. Prawie się spóźnił, a pchanie wózka nigdy nie było jego ulubioną czynnością. W końcu zebrał się w sobie i odepchnął od porysowanego drewna, by kontynuować swoje obowiązki. Miał jeszcze godzinę na prace na Spinner's End, nim będzie musiał ruszyć do Londynu.
Patrząc na siebie w lustrze, westchnął ciężko. Nie tak wyobrażał sobie swoje dorosłe życie po tym, jak już pokona Voldemorta. Właściwie teraźniejszość była dość rozczarowująca, chociaż biorąc pod uwagę jak skończyło wielu jasnych czarodziejów, nie mógł narzekać.
Odkręcił kran, by dać sobie dodatkową minutę, nim znowu będzie musiał zderzyć się z konsekwencjami swojej niegdysiejszej decyzji.
― Potter, pospiesz się!
Zazgrzytał zębami. To nie było tak, że nie lubił tego, co robi. Po prostu mężczyzna koniecznie na każdym kroku starał się podkreślić albo to, jak beznadziejny był Harrry, albo jak błędną decyzją było wrócenie do Wrzeszczącej Chaty.
Nie odpowiedział, bo to i tak nie miało większego sensu. Opłukał twarz, mając nadzieję, że nie będzie widać jego zaczerwienionych oczu. Nie płakał. Po prostu czasami miał dość.
Patrząc na wszystko z biegiem czasu nie bardzo rozumiał swoje obecne położenie. Od kilku tygodni starał się zorientować, co dokładnie poszło nie tak. Nie; znał odpowiedź. Snape przybliżył mu ją drugiego popołudnia, kiedy Harry pomagał mu w jego wieczornych ćwiczeniach. Powinien był pójść w ślady Hermiony i wrócić do Hogwartu, by napisać OWTMy. Zamiast tego, nie był pewien, czego oczekiwał. Jego młodzieńcze wyobrażenia na temat jego wojennych dokonań szybko zostały zweryfikowane, kiedy odrzucono jego wniosek o podjęcie treningu na aurora.
Wciąż pamiętał, jak Kingsley mówił mu to, nie patrząc mu nawet w oczy. Nie ukończyłeś edukacji, Harry. Jeśli mam być szczery, to nie daje ci zbyt wielu możliwości.
Jednak był zbyt uparty. Nigdy nie powrócił do Hogwartu, by zmierzyć się z demonami przeszłości. Nie chciał chodzić po posadzce, na której miał wrażenie, że wciąż mógłby dostrzec smugi krwi. Martwe ciała wyryły się w jego pamięci zbyt dokładnie. Nie chciał, by uczyli go inni profesorowie niż przez sześć nauki w Hogwarcie. To po prostu było dla niego zbyt wiele.
Wydawało mu się, że jego nazwisko pozwoli mu na coś więcej niż to, co miał teraz. Wszystko tylko pokomplikowało się jeszcze bardziej, gdy umarła Ginny, zostawiając go z czteroletnim Albusem.
Pchnął drzwi i ruszył do salonu, w którym jak wiedział, znajdował się mężczyzna. Zapowiedział już dwa dni temu, że będzie potrzebował pomocy Harry'ego w oporządzeniu swoich prywatnych zbiorów. Kiedy wszedł do pomieszczenia, jego wzrok od razu powędrował do stosów książek porozrzucanych po podłodze. Drugie tyle było porozwalanych na masywnym biurku stojącym po prawej stronie pomieszczenia. Harry'emu wydawało się dziwne, że salon służy również za coś na kształt biura, ale z drugiej strony, jak przypomniał sobie, jak niewielki był to dom, domyślił się, że nie było zbytnio innego pokoju, który można by wykorzystać do tego celu. W tej chwili nienawidził aurorów jeszcze bardziej niż po tym, jak odmówili mu pomocy.
Zupełnie ignorując czytającego w fotelu Severusa, wziął się za pierwszy stos.
― Wszystkie księgi traktujące o eliksirach mają być po lewej stronie, o czarnej magii po prawej. Układaj je alfabetycznie po autorach. W piątek weźmiesz się za resztę.
― Jasne.
Było wszystkim, co mógł mu w tej chwili powiedzieć. Lata ciszy odcisnęły na nim swoje piętno, ale nigdy nie miał nic przeciwko temu, by Snape do niego mówił. Zwłaszcza, że po tym, gdy mężczyzna wyrzucał z siebie już cały jad, jaki miał dla niego zarezerwowany, opowiadał o ważnych rzeczach. Kiedy był w dobrym nastroju mówił mu nawet o przeszłości, wspominał dzieciństwo Lily Evans i różne wybryki Jamesa Pottera.
― Nie powiedział mi pan nigdy, dlaczego ona ― wyszeptał Harry, zapełniając drugą półkę pozycjami na temat eliksirów. Był zaskoczony, ile tego było i zastanawiał się, czy mężczyzna przeczytał już wszystko.
― Nie była jak inni.
Harry to rozumiał. Widział we wspomnieniach Snape'a, że Lily nigdy nie przeszkadzało to, z jakiej rodziny pochodzi Severus, ani w co musi się ubierać. Zawsze traktowała go jak dobrego przyjaciela. Dla niego była jedyną przyjaciółką.
Nigdy nie kochałem twojej matki, Potter, było pierwszym, co usłyszał, gdy po przetransportowaniu Snape'a do jego posiadłości zapadła między nimi niezręczna cisza.
Pamiętał, jaka złość go wówczas ogarnęła, bo zburzyło to porządek, jaki przypisał do postaci Severusa Snape'a w tej wojnie. Czasami Harry miał wrażenie, że całe swoje życie starał się go zrozumieć. I kiedy myślał, że jest już blisko, naprawdę blisko, Mistrz Eliksirów zawsze burzył jego wizję.
Przyjaźń nigdy nie wydawała się również tłumaczyć Harry'emu powodu, dla którego mężczyzna tyle lat utrzymywał go przy życiu. Snape nigdy nie powiedział mu, co nim kierowało. Harry nie zapytał.
― Czasami chciałbym pana zrozumieć ― powiedział mimochodem.
Kiedy wciskał pozycję autorstwa niejakiego Agusta Reblee międzyTajniki Mandragory a Niezwykłe Trucizny, jedna z książek zachwiała się, niechcący potrącona przez niego łokciem i spadła z głośnym plaskiem na podłogę. Harry zamknął oczy, spodziewając się kolejnych obelg pod swoim adresem, po czym kucnął by ją podnieść.
Cisza wydawała się mu nie na miejscu.
Spojrzał przez ramię i zorientował się, że Snape patrzy na niego uważnie z czymś dziwnym w oczach. Ręce mężczyzny były skrzyżowane na jego piersi, jednak na twarzy nie było złości.
― Przepraszam ― mruknął, czując się nagle bardzo zmęczonym.
Mężczyzna pokręcił głową, po czym złapał obiema rękami za koła i wyjechał z pomieszczenia.
Harry został sam.
xXxX
Postawił talerzyki z ciastem przed dwójką uśmiechniętych ludzi, po czym skierował się do kolejnego stolika, by odebrać zamówienie. Zawsze dziwnie czuł się, musząc obsługiwać chłopaków w swoim wieku albo młodszych. Czuł wówczas, jak zdradliwy rumieniec wspina się mu po szyi i z całych sił starał się uciszyć swoje głupie myśli. Nie był żałosny. To tak nie działało.
― Czarną kawę.
Nic więcej. Ani proszę, ani dziękuję. Nic. Nigdy. Nie była to elegancka restauracja, tylko zwykła, raczej ponura kawiarenka na obrzeżach Londynu. Nigdzie indziej nie przyjmowano takich jak on, ludzi bez szkoły. W tym przypadku jednak miał szczęście i wydawało mu się, że ta praca była jedynym prawdziwym podziękowaniem za pokonanie Czarnego Pana. Pani Tennely była siostrą matki Seamusa. To on załatwił mu tę posadę, mówiąc, że tylko tyle może dla niego zrobić. Dla Harry'ego to nie było tylko. To było wszystko.
Nie wiedział, jak bez tej pracy poradziłby sobie z zapewnieniem Albusowi wszystkiego, na co ten zasłużył. Może żyli skromnie, ale jednak nie biednie. Na siódme urodziny udało się Harry'emu nawet kupić dziecięcy model miotły dla chłopca. Pisk, jaki wydał z siebie Al po tym, jak rozpakował prezent sprawił, że Harry czuł mniejsze poczucie winy po tym, jak sprzedał ślubne obrączki. To i tak nie było już dłużej prawdziwe. Całe jego małżeństwo było kłamstwem.
Właściwie dopiero po tym, jak zostali we dwóch, Harry odetchnął, czując, że naprawdę ma rodzinę. Ginny była wspaniałą żoną i matką, ale od chwili, kiedy zrozumiał, że przez lata mylił przywiązanie z miłością, jego małżeństwo stało się dla niego kolejnym koniecznym ciężarem. Nigdy jednak nie chciał, by zakończyło się w taki sposób. Kiedy śmierć zabrała im Ginny, do Harry'ego po raz kolejny dotarło, że magia ma swoje ograniczenia.
Nastawił ekspres, po czym zdjął z suszarki duży kubek malowany w zielone i czarne pasy, który ustawił pod dyszą. Oparł się o szafki, czekając, aż urządzenie przepompuje wodę i intensywnie pachnąca kawa wypełni kubek po brzegi.
Czasami zastanawiał się, czy mógłby zrobić ze swoim życiem coś innego. Może mógłby uczyć się i na żądanie podejść do testów OWTM'owych, jednak, ilekroć o tym myślał, nie wyobrażał sobie, że przez kolejne lata dalej miałby pracować w kawiarni na zmianę ze zmywakiem w pobliskim barze i kilka razy w tygodniu jako ochroniarz w centrum po drugiej stronie miasta. Mimo wszystko momentem, którego obawiał się najbardziej było posłanie Ala do Hogwartu.
Nigdy nie chciał go oszukiwać, ale chłopiec od dziecka był karmiony opowieściami o poszukiwaniu horkruksów i ściganiu złych czarodziejów. Wkrótce bajka zmieniła się w coś więcej. Był jednak pewien, że koledzy szybko odkryliby przed Albusem prawdę. Nie, Harry nie był aurorem, jak powiedział swojemu synowi. Jednak jeśli dzięki temu chłopiec spał spokojniej w nocy i patrzył na niego z podziwem, Harry mógł z tym żyć.
Czasami marzyło mu się, by rzucić cały czarodziejski świat w cholerę i zabrać Albusa gdzieś daleko, gdzie nikt go nie będzie znał. Wiedział jednak, że nie miało to większego sensu. To w Londynie miał dom i pracę, nie mógł oczekiwać, że gdzieś indziej będzie lepiej. Poza tym, nie miał prawa decydować o losie Albusa. Na odcięcie go od magii i tak było za późno.
Ekspres wydał z siebie przeciągły gwizd, informując o zakończeniu procesu parzenia kawy. Wziął kubek w rękę i żwawym krokiem ruszył w kierunku stolika. Niezadowolony zauważył grupkę dzieciaków wchodzących do środka. Zapowiadał się długi wieczór i jedyne, co go pocieszyło, to fakt, że następnego dnia miał tylko poranną zmianę jako ochroniarz, a później cały dzień mógł już poświęcić Albusowi. Było mu żal, że musiał zostawiać syna na tyle godzin w przedszkolu, a niejednokrotnie w drzwiach, zamiast taty, pojawiała się opiekunka, by zabrać go do domu.
xXxX
Wszedł w ciemny zaułek trzy przecznice od Grimmauld Place, by włożyć na siebie aurorskie szaty, które cały dzień trzymał zmniejszone w kieszeni. Chociaż w rzeczywistości słaniał się na nogach ze zmęczenia, przywołał na twarz szeroki uśmiech, gdy zbliżał się do domu. Nie chciał ryzykować, że Al zobaczy go z okna, jak wraca do domu w takim stanie. Rzucił na siebie jeszcze lekkie glamour i był gotowy, stawić czoła reszcie wieczoru.
Kiedy wszedł do środka rozległ się krzyk, gdy chłopiec wskoczył na niego. Zdążył złapać go w ostatniej chwili i tylko lekko się zachwiał. Nie miał okazji jeszcze niczego zjeść i dopiero po całym dniu pracy opadł z sił. Praca u Snape'a również mu nie pomogła, bo wymagała ciągłego wysiłku fizycznego.
― Tato! Co tak długo?!
― Mieliśmy ciężką interwencję ― wyszeptał, mocniej tuląc do siebie syna. Nienawidził tego.
Wtulił twarz we włosy Albusa, idąc z nim do salonu. Madelaine, młoda opiekunka, pospiesznie podniosła się z kanapy.
― Jak wam minęło popołudnie? ― zapytał, sadzając chłopca na fotelu. Albus nie spuszczał z niego oczu, a w momencie, gdy się odsunął, zerwał się i dopadł Harry'ego nogi. Zacisnął zęby, odganiając nieprzyjemne myśli. To nie był czas, by się załamać.
― Al był grzeczny jak zawsze. Rozmawialiśmy o dzisiejszym dniu w przedszkolu, a później pokazał mi swoją nową książkę. Dobry wybór, kupiłam ją w zeszłym tygodniu bratu na urodziny i był wniebowzięty ― zaśmiała się, sięgając po torebkę.
― To fantastycznie. Nie masz pojęcia, ile czasu spędziłem w księgarni, chcąc znaleźć coś, co zainteresowałoby mojego małego zucha ― powiedział ciepło, czochrając włosy syna. Al wydał z siebie oburzony jęk i zadarł brodę, by spojrzeć na ojca.
― Tato, mam już siedem lat! Nie jestem mały!
Madelaine zachichotała, wychodząc na korytarz.
― Poczekamy, aż będziesz zarzekał się, że jesteś mały tylko dlatego, by czegoś nie zrobić. Miłego wieczoru, Harry.
― Widzimy się w sobotę ― przytaknął i poczekał, aż rozlegnie się trzask zamykanych drzwi. Spojrzał na syna. ― Mamy coś dobrego do jedzenia?
Albus jak na zawołanie puścił jego nogę, rzucając się do kuchni. Było słychać trzaskanie szafek i szuranie krzesła, ale po kilku minutach zadowolony chłopiec stanął w progu z tacką, na której miał dwa talerze z pysznie wyglądającym ciastem czekoladowym.
― Upiekliśmy dzisiaj z Madelaine ciasto! Jest przepyszne, tatusiu, musisz spróbować!
― Oczywiście, że tak. ― Harry udał, że się zastanawia, po czym z uśmiechem na ustach pochylił się, łaskocząc chłopca. ― A co powiesz na to? Umyjesz się i widzimy się za pół godziny w twoim pokoju? Opowiem ci jakąś historię i zobaczymy, jak wam wyszły dzisiejsze wypieki.
― Taaato, mogę się dzisiaj nie myć? Prooszę!
Zamiast odpowiedzieć, Harry tylko wzmógł łaskotanie, przez co Albus chichotał, wyrywając mu się z rąk. Kolana uginały się pod chłopcem, gdy wiercił się, starając się uniknąć palców Harry'ego i mężczyzna musiał ostrożnie opuścić go na ziemię.
― Poddaję się, poddaję się! ― piszczał Al, starając się zacisnąć paszki i obrócić na brzuch.
― Umyjesz też zęby? ― zapytał Harry, na moment przerywając te słodkie tortury. Chłopiec wyglądał na oburzonego.
― Nie będę mógł zjeść wtedy ciasta!
Potter wytknął mu język.
― Masz mnie.
xXxXx
Leżał z otwartymi oczami, wpatrując się w sufit. W którymś momencie, podczas opowieści, którą przygotował na dziś dla Albusa, jego myśli przybrały zupełnie nie taki obrót, jakiego chciał. Wspomniał mu o Severusie, mężczyźnie, który ugryziony przez węża zapadł w śpiączkę. Albus słyszał tę historię już wiele razy. Za każdym razem brzmiała nieco inaczej, w zależności od nastroju chłopca i refleksji Harry'ego na temat mężczyzny, po którym jego syn nosił drugie imię.
Dzisiaj jednak było inaczej. Harry urwał w połowie historii i wymówił się późną porą. Później, wyjątkowo pozwolił Albusowi nie myć zębów, tylko po to, by jak najszybciej znaleźć się we własnej sypialni. Potter nigdy nie potrafił pogodzić się z przeszłością, jeżeli chodziło o Snape'a. Przez te wszystkie lata, jego uczucia względem mężczyzny zmieniały się jak w kalejdoskopie. Kiedy jednak wybudził się ze śpiączki po ośmiu latach, Harry pamiętał, co poczuł. To nie była radość. Ani złość. Zwykła ulga.
Pamiętał moment, w którym po raz pierwszy, gdy wszedł na oddział, na którym leżał Snape, zobaczył przytomnego mężczyznę. Leżał, wpatrując się w sufit. Nie miał wtedy nawet siły na to, by podnieść głowę, czy rękę. Właściwie Harry wiedział, że nie śpi, tylko dlatego, że mrugał.
Pamiętał moment, gdy zaoferował mu pomoc. Snape wyrzucił go. Nie musiał się ruszać, by być w stanie to zrobić. Po prostu odwrócił lekko głowę i kazał mu się wynosić.
Harry wrócił. Wracał, a za każdym razem mężczyzna był w nieco lepszym stanie. W końcu Mistrz Eliksirów zgodził się na bezinteresowną pomoc z jego strony, jako że tylko w ten sposób lekarz zgodził się wypisać go ze świętego Mungo.
Harry pamiętał moment, gdy po raz pierwszy prowadził wózek, bo Snape nie miał jeszcze tyle siły w rękach. Pamiętał jak bolało uderzenie w twarz, które dostał, gdy zadowolony Snape obwieścił mu, że ćwiczył.
Pamiętał jego wzrok z dzisiejszego popołudnia.
