autor: scifigirl47
Link do oryginału: fanfiction s / 7873722 / 1 / A-Week-is-Just-Seven-Days-Isn-t-It
Zgoda: czekam
beta: alicemau
Tydzień liczy zaledwie siedem dni, prawda?
Niedziela
Londyn
Kiedy Sherlock Holmes z trzaskaniem drzwiami wparował na 221B Baker Street, już był w podłym nastroju. Na widok nieznośnego starszego brata siedzącego w fotelu z filiżanką herbaty w dłoni poczuł jeszcze większą irytację. Mycroft rozmawiał o czymś z Johnem, a piętrzące się między nimi na stole teczki przebrały miarę: czegokolwiek chciał Mycroft, Sherlock nie był zainteresowany.
– Wynoś się – warknął, przechodząc przez pokój.
John Watson podniósł na niego wzrok sponad trzymanej w ręce teczki, marszcząc z dezaprobatą brwi.
– Sherlock – rzucił ostrzegawczym tonem.
– Uroczy jak zawsze, drogi bracie. – Mycroft uśmiechnął się przelotnie i wyciągnął zegarek z kieszeni kamizelki, otwierając go z cichym kliknięciem. – Spóźniłeś się.
– No tak, cóż, zatrzymała mnie kontrola w metrze – wyjaśnił Sherlock, rzucając torbę na kanapę. – Te przeklęte psy policyjne oszalały na mój widok i wieki trwało, zanim mnie w końcu puścili.
– A dlaczego, skoro już o tym mowa, te psy oszalały? – spytał Mycroft zbolałym głosem.
– Pewnie przez zapach chemikaliów na jego ubraniach – stwierdził John, przeglądając zawartość rozłożonej na kolanach teczki. – Spędza tyle czasu w Bartsie i w kostnicy, że aż dziwne, że nie został jeszcze uznany za zagrożenie dla zdrowia publicznego.
– Dziwne, że jeszcze nie został uznany za zagrożenie dla zdrowia publicznego ze względu na całokształt działalności – zauważył Mycroft. – Mimo to powtórzę pytanie: czemu cię zatrzymano, Sherlock?
– Bo miałem przy sobie bombę – wyjaśnił Sherlock tonem zarezerwowanym zazwyczaj dla szczególnie nierozgarniętych dzieci.
Mycroft spojrzał na niego z poirytowaną rezygnacją, a John ze zgrozą.
– Albo przez to, że miał przy sobie bombę – dopowiedział słabo John. – Dlaczego miałeś przy sobie bombę, Sherlock?
Mycroft odetchnął głęboko i podniósł się z fotela.
– Wybaczcie – powiedział, wyciągając z kieszeni komórkę. – Sądzę że powinienem wykonać parę telefonów, zanim odwiedzą nas snajperzy.
Sherlock pospiesznie zajął zwolnione miejsce.
– Musiałem sprawdzić, jak jest skonstruowana, a zdjęcia były bezużyteczne. Jest rozbrojona, więc nie wiem, o co tyle zamieszania. Dlaczego wszyscy są takimi idiotami?
– Och, nie wiem – stwierdził John, ponownie sięgając po papiery. – Prawdopodobnie dlatego, że ludzie nie lubią bomb, nawet tych rozbrojonych. Zwłaszcza w publicznych środkach transportu. – Przesunął torbę na brzeg kanapy. – I naprawdę nie chcę mieć jej w mieszkaniu. Pozbądź się jej.
– Jeszcze z nią nie skończyłem – stwierdził Sherlock, przyglądając się pozostawionej przez Mycrofta filiżance. – Przecież nie wybuchnie. – Miał ochotę na herbatę, jednak obawiał się, że jeśli wstanie, brat ponownie zajmie fotel. Zerknięcie na wyraz twarzy Johna upewniło go jednak, że prośba o wstawienie wody nie jest najlepszym pomysłem.
– Pani Hudson! – krzyknął.
– Wyszła – poinformował go John. – A bomby wybuchają, Sherlock. Właśnie po to zostały wymyślone i nic się na to nie poradzi. – Ponownie podniósł wzrok. – Skąd ty ją wytrzasnąłeś?
– Z szafki na dowody w Yardzie. – Sherlock wzruszył obojętnie ramionami, sięgnął po filiżankę i upił łyk. Mycroft mógł sobie zaparzyć drugą. – Fuj, za słodka. Nic dziwnego, że jest taki gruby.
John skrzywił się.
– Kto ci pozwolił wziąć rozbrojoną bombę z szafki na dowody?
– Nikt. Muszę ją oddać, zanim ktoś zauważy, że zniknęła.
Mycroft wrócił do pokoju, wciąż z telefonem w ręku. Westchnął ciężko i ponownie podniósł go do ucha.
– Przepraszam – rzucił lodowato – zdaje się, że mam jeszcze jedno połączenie.
– Nie spiesz się – krzyknął za nim Sherlock. – Co to jest? – zapytał, podnosząc jedną z teczek ze stołu.
– Dokumenty ze szpitala polowego w Afganistanie – wyjaśnił John. – Poszła plotka, że wojsko jest zamieszane w przemyt ludzkich organów.
Sherlock przerzucił kilka stron, przeglądając dokumenty kilka razy szybciej, niż John byłby w stanie. – Interesujące. Ale nie możemy przyjąć sprawy. Jesteśmy zajęci. – Odrzucił teczkę na bok z lekkim grymasem niesmaku.
– Ty jesteś zajęty – poprawił John. – Nie mam zamiaru pomagać ci w zabawach z bombami. Gdzieś trzeba postawić granice, Sherlock, a ja jestem pewien, że w moich granicach nie mieszczą się bomby, nawet te rozbrojone. Po tym, jak zostałem porwany i owinięty materiałami wybuchowymi, straciłem zainteresowanie powtarzaniem takich eksperymentów.
– Świetnie – stwierdził Sherlock, przewracając oczami. – Ja jestem zajęty.
– Dobrze się składa, bo ani przez chwilę nie chciałem angażować cię w tę sprawę – stwierdził Mycroft, wchodząc do pokoju. – Wracaj do zabawy. Lestrade zabierze ci bombę za jakąś godzinę, więc zostało ci niewiele czasu.
– Co...
Mycroft zignorował brata z wprawą wynikającą z lat praktyki.
– Co o tym myślisz, John?
– Liczby się nie zgadzają – John westchnął i odchylił się na krześle, opierając brodę na dłoni. – W większości wypadków przyczyny zgonu są jasne. Natomiast co tu się wydarzyło... – Urwał i pokręcił głową. – Nie chcę myśleć, że masz rację, ale...
– Ale tak myślisz. – Mycroft usiadł obok pakunku z bombą. – Kiedy byłbyś gotowy?
Sherlock wyprostował się na krześle.
– Czekaj, co...
John spojrzał na wiszący na lodówce kalendarz.
– Zadzwonię do przychodni. Jestem prawie pewien, że nie będzie problemu z urlopem, zwłaszcza jeśli dasz mi jakiś kwit, że to rządowy wyjazd.
– Nic prostszego.
– „Gotowy"? Co masz na myśli mówiąc „gotowy" – spytał Sherlock. – John, co on ma na myśli mówiąc „gotowy"?
John spojrzał na niego.
– Gotowy, Sherlock. Aby jechać do Afganistanu. – Ponownie skupił uwagę na Mycrofcie, wyraźnie nie zauważając, że w całej tej awanturze o bomby to właśnie on zdetonował jedną z nich w tym przeklętym salonie.
Przez dłuższą chwilę Sherlock po prostu siedział nieruchomo z zamętem w myślach, przenosząc spojrzenie między Johnem a Mycroftem i czując nieprzyjemny ucisk pod mostkiem. Słuchał świstu powietrza, które wciągał przez zęby coraz szybciej i szybciej, dopóki świadomie nie zmusił się do spowolnienia oddechu. Opanować się. OPANOWAĆ. Nie czas wpadać w panikę ani krzyczeć jak pięciolatek.
Afganistan. John nie mógł jechać do Afganistanu. Nie tam. Ostatnim razem, kiedy tam był, został postrzelony. Czemu ma wrócić do miejsca, gdzie został postrzelony, to nie ma sensu, czemu Mycroft go o to prosi? Dlaczego? Dlaczego John?
– Dlaczego John? – wybuchnął, a obaj mężczyźni spojrzeli na niego zaskoczeni.
– Zadzwonię do Sary – powiedział John, podnosząc się. – Sprawdzę, czy może dopasować grafik.
– Dziękuję – Mycroft przeniósł uwagę na Sherlocka. – Ponieważ jest wystarczająco doświadczony, by zauważyć, kto może mieć w tym wszystkim jakiś interes, oraz ma szanse zdobyć zaufanie niewinnych. Ta sprawa wymaga delikatności i sporej dyplomacji, co ciebie dyskwalifikuje. Na szczęście w przeciwieństwie do ciebie – Mycroft uśmiechnął się przelotnie – John chce służyć ojczyźnie, a ja upewnię się, że jego czas i doświadczenie zostaną odpowiednio wynagrodzone.
– W porządku – powiedział John, wracając do pokoju. – W tym tygodniu jest spokój. Mogę być wolny już jutro, o ile uda ci się do tego czasu pozałatwiać formalności.
– Dokumenty zostały przygotowane zanim jeszcze wsiadłem do samochodu, żeby tu przyjechać – wyjaśnił Mycroft, kiwając głową.
– Jestem aż tak przewidywalny? – spytał John, uśmiechając się lekko.
– Nie, to ja byłem pełen nadziei. – Mycroft wstał i wyciągnął rękę. – Dziś wieczorem kurier dostarczy ci instrukcje, a jutro rano przyślę samochód. Dziękuję, John.
– Pójdę się spakować – odparł John, podając mu rękę.
To był koszmar. Dokładnie taką sytuację Sherlock rozumiał pod pojęciem koszmaru, tylko że nie był w stanie się obudzić. Usiłował nie przyjmować do wiadomości tego, co się dzieje, skłonić własny umysł, by odciął się od faktów, jednak jego umysł nigdy nie radził sobie z tym zbyt dobrze.
– Ale ja nie mogę wyjechać – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Mam sprawę.
Mycroft spojrzał na niego z politowaniem, jednak John tylko się uśmiechnął.
– Wszystko w porządku, Sherlock – powiedział. – Dam sobie radę sam.
Wszystko w porządku. Wszystko w porządku. Nic nie było w porządku! Co niby John ma na myśli mówiąc, że wszystko jest w porządku? Sherlock powstrzymał się od zmierzwienia włosów. Co John sobie myśli, decydując się na wyjazd do Afganistanu? Nie może jechać bez Sherlocka. Nie, nie, w ogóle nie może jechać, to zupełnie bez sensu. Dlaczego wszyscy byli takimi idiotami, co za kretyński pomysł, John nie może jechać do Afganistanu.
Okej, głęboki wdech. Myśl logicznie. Po prostu uspokój się i myśl logicznie.
– Nie możesz wyjechać – rzucił Sherlock. Słowa wymknęły mu się, zanim zdążył je powstrzymać.
John spojrzał na niego ciepło spod uniesionych brwi, wciąż się uśmiechając.
– Oczywiście, że mogę wyjechać – odparł. – W pracy dostałem urlop, a mój współlokator będzie zajęty wysadzaniem się w powietrze. Mam wolne.
– Nie – powtórzył uparcie Sherlock.
John przechylił głowę na bok, lekko rozbawiony, oczy jednak miał wciąż ciepłe i życzliwe.
– Przykro mi, Sherlock, ale już się zdeklarowałem. Ty mnie w tej chwili nie potrzebujesz, więc nie ma powodu, bym nie wyjeżdżał. Służę królowej i koronie, i idę się spakować.
– Nie – powtórzył Sherlock. – Nie, nie idziesz, Mycroft...
– Sherlock, na miłość boską, przestań zachowywać się jak dziecko – prychnął Mycroft.
Sherlock zerwał się i bez słowa wybiegł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi od sypialni.
Wziął głęboki oddech, odwrócił się na pięcie i zaczął miotać od ściany do ściany, rozważając pospiesznie możliwe rozwiązania. Nie mógł pozwolić, by Mycroft postawił na swoim. Aby wykorzystał Johna. To nie było fair. Ani nie było bezpieczne.
Z salonu wciąż dobiegał szmer głosów. Sherlock złapał książkę i cisnął nią o ścianę. Dźwięk był na tyle donośny, by na krótką chwilę zapadła cisza, po czym rozmowa potoczyła się dalej, jak gdyby nigdy nic.
Sherlock warknął, otworzył szarpnięciem okno i wyślizgnął się z mieszkania.
-
Mycroft w najmniejszym stopniu nie był zaskoczony faktem, że po wejściu do samochodu zastał na miejscu Anthei Sherlocka, który piorunował go wzrokiem. Usadowił się, odłożył płaszcz i parasol, po czym zwrócił się do brata.
– Co zrobiłeś z moją asystentką?
– Przesiadła się do przodu – wyjaśnił Sherlock, szczerząc zęby w złośliwym uśmiechu. – Z jakichś względów uznała, że nie ma ochoty brać udziału w naszej małej pogawędce.
– Nie nękaj moich pracowników, proszę, to nie na miejscu – powiedział Mycroft. Postukał lekko w szybę oddzielającą tylne siedzenie od miejsca kierowcy i samochód ruszył.
– Ty nękasz mojego pracownika cały czas – odburknął Sherlock.
– John nie jest twoim pracownikiem. I nie nękam go. – Mycroft uśmiechnął się chłodno. – Wykorzystuję jego możliwości tak samo, jak każdego innego.
– Oczywiście – prychnął pogardliwie Sherlock. - Znajdź sobie kogoś innego do wykorzystywania.
– Nie.
– Robisz to po to, by się na mnie za coś odegrać.
Mycroft zacisnął krótko powieki – tak krótko, że można by to przeoczyć; Sherlock jednak nie miał zwyczaju przeoczać czegokolwiek, a Mycroft o tym wiedział. Wziął głęboki oddech i westchnął z irytacją.
– Wbrew temu, co zdajesz się sądzić, Sherlock – zaczął – nie wszystko kręci się wokół ciebie. Czasami zadanie jest tylko zadaniem. Czasami to, co rozumiesz jako wielki spisek stworzony, by ci dokuczyć, to tylko szukanie najlepszego człowieka do wykonania jakiejś pracy.
– Znajdź. Kogoś. Innego – wycedził Sherlock.
– Nie znajdę nikogo innego. John ma unikatowe połączenie umiejętności: znajomość tamtejszych warunków, inteligencję, lojalność, dyskrecję i współczucie, co oznacza, że będzie działał po cichu, skutecznie i prawidłowo. Ludzie będą chcieli z nim rozmawiać, dowie się, co właściwie zaszło, a przy tym nie wywoła skandalu, który mógłby zaszkodzić również niewinnym. Natomiast nie zawaha się doprowadzić do tego, by sprawiedliwości stało się zadość. I będzie przy tym uprzejmy i efektywny. Rozumiesz więc, jaki realnie mam wybór. Mogę poprosić o pomoc właściwego człowieka z odpowiednią wiedzą i przeszkoleniem, by wyjechał na poufną misję dla dobra kraju i ryzykuję jedynie tym, że zdenerwuję mojego młodszego braciszka. Lub mogę pozwolić, żeby ten proceder trwał nadal, ryzykując, że prasa coś wywęszy, opinia porządnych ludzi zostanie zszargana i nastąpi skandal, którego zatuszowanie pochłonie ogromną ilość czasu i środków, chociaż naprawdę można je lepiej spożytkować. – Postukał palcem w zaciśnięte usta. – Jak sam widzisz, nie ma tutaj o czym dyskutować.
Przez twarz Sherlocka przebiegł taki grymas, że przez chwilę Mycroft sądził, że młodszy brat się na niego rzuci. Patrzył beznamiętnie na Sherlocka, czekając, aż ten z powrotem weźmie się w garść.
– Nie rób tego – powiedział w końcu cicho Sherlock, niemal błagalnym tonem. Mycroft zdusił w zarodku ukłucie szczerego współczucia.
Westchnął, składając ręce na kolanach.
– Sherlock – powiedział. – Całkiem dobrze sobie radziłeś, zanim w ogóle poznałeś Johna. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, jego nieobecność nie potrwa dłużej niż tydzień. Dasz sobie radę. – Zamilkł, zastanawiając się, jak dużo mógł jeszcze powiedzieć, zanim Sherlock spanikuje.
Szukanie drogi przez to pole minowe, którym była psychika Sherlocka nie należało do najłatwiejszych, a gdyby popełnił błąd, Sherlock natychmiast wróciłby do domu i doprowadził do konfrontacji z Johnem. Co byłoby najgorszym możliwym wynikiem tej rozmowy. Mycroft wziął głęboki oddech.
– Przecież już wcześniej zdarzało mu się wyjeżdżać – powiedział spokojnym tonem, ostrożnie dobierając słowa.
– To nie jest weekendowy wypad do Dublina – warknął Sherlock przez zaciśnięte zęby. – Wysyłasz go w miejsce, gdzie będzie mu potrzebna kamizelka kuloodporna i karabin.
Och. To jest sedno sprawy. Strach przed stratą, strach przed utratą kontroli. Przynajmniej we własnej głowie Sherlock mógł utrzymywać złudzenie, że dopóki jest w pobliżu, może ochronić Johna przed wszystkim. A oddalenie połączone z potencjalnym niebezpieczeństwem? Tego Sherlock nie mógł znieść.
– Przecież nie będzie na linii frontu, Sherlock. Już nie jest żołnierzem. Patrząc z formalnego punktu widzenia, to cywil. Będzie w bezpiecznym miejscu.
Sherlock przesunął dłonią po już potarganych włosach, a Mycroft dostrzegł lekkie drżenie jego palców.
– No tak, bo nikt nigdy w historii nie został zabity w bazie ani w strefie granicznej działań wojennych. A pojęcie „bazy" jest w tej części świata mocno ograniczone.
Mycroft spojrzał na brata bez mrugnięcia okiem.
– Masz dwie możliwości, Sherlock – stwierdził. – Możesz zaakceptować fakt, że John to zrobi, zachować się jak przystało i trzymać za niego kciuki, lub histeryzować jak rozkapryszony bachor. John ma do ciebie mnóstwo cierpliwości, i mówię dokładnie to, co mam na myśli. Powinien zostać żywcem wzięty do nieba za znoszenie twoich humorów. Jednak nie jesteś ani jego szefem, ani jego żoną i jeśli spróbujesz go zniechęcać do tego pomysłu, może się to dla ciebie nienajlepiej skończyć.
Sherlock otworzył usta, jednak Mycroft powstrzymał go uniesieniem ręki.
– Nie. – Odetchnął głęboko. – Zaufaj mu choć na tyle, by nie przeszkadzać w zadaniu. Bądź dobrym przyjacielem, miej odrobinę taktu, odprowadź go na lotnisko, by się pożegnać. W przeciwnym wypadku, jeśli nadal będziesz się dąsał, on i tak poleci, tyle że w parszywym nastroju, co wcale nie pomoże mu w wykonaniu zadania. Pozwól mu się skoncentrować na tym, co ma do zrobienia, zamiast martwić o twój stan ducha. Sherlock, to powinno być oczywiste nawet dla ciebie.
Zapadła chwila ciszy, którą Sherlock przerwał kopiąc z wściekłą furią przepierzenie odgradzające ich od kierowcy. Mycroft powstrzymał się od komentarza, jak bardzo dziecinne to było, bo sądząc po sposobie, w jaki osunął się na fotelu, Sherlock i tak już to wiedział.
– Jeśli coś mu się stanie – odezwał się wreszcie Sherlock, cichym i lodowatym głosem – obarczę cię za to pełną odpowiedzialnością. – Spojrzał na Mycrofta; w jego oczach czaiło się coś ciemnego i przerażającego.
Mycroft włożył spory wysiłek w to, by jego twarz pozostała niewzruszona. Uśmiechnął się, ze wszystkich sił starając się wyglądać na spokojnego.
– Dopilnuję, żeby był bezpieczny.
– Dopilnuj, żeby był . – Sherlock gwałtownie zastukał w przepierzenie między siedzeniami. – Zatrzymaj się. Sam trafię do domu.
Nie czekając, aż samochód się zatrzyma, szarpnął drzwi i wyskoczył, pozostawiając je otwarte.
Anthea wsiadła do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Samochód natychmiast ruszył. Twarz kobiety była bez wyrazu, choć nieco bledsza niż zwykle.
– Jakieś dyspozycje, sir?
Mycroft osunął się głębiej na siedzeniu.
– Upewnij się, że doktor Watson znajdzie się pod szczególną ochroną i wzmocnij nadzór nad Sherlockiem na czas trwania całej tej sytuacji. Jeśli coś będzie się działo, chcę by natychmiast mnie poinformowano.
Anthea skinęła głową.
– A jak rozumieć „wzmocnij", sir? – zapytała śmigając palcami po klawiaturze telefonu.
Mycroft zerknął ponad jej ramieniem w kierunku, w którym zniknął Sherlock.
– Traktuj go po królewsku. Dosłownie. – Osunął się w fotelu, rozcierając czoło. Jeśli coś pójdzie nie tak, skutki mogą być porażające. Delikatnie mówiąc.
