I znowu Code Geass, znowu coś jakby yuri, a „coś jakby" jest tu najlepszym określeniem. Akcja dzieje się pomiędzy pierwszą a drugą serią.

Żadna praca...

Pięść Kallen po raz kolejny uderzyła w ścianę. Dziewczyna jęknęła z bólu, ale mimo wszystko powtórzyła wszystko raz jeszcze. Jej palce były całe czerwone i pulsowały bólem. Jednak, w zaistniałem sytuacji potrzebowała jakoś wyładować wszystkie emocje, a walenie pięścią w ścianę wydawało jej się jednak lepsze niż płacz. Mimo wszystko nie chciała okazać słabości, nawet przed samą sobą. Czuła, że gdyby to zrobiła, byłaby to niema kapitulacja w obliczu wroga, który nawet nie widziałby tego. Zresztą, nie musiałby.


Po schwytaniu Zero, Kallen resztką sił wydostała się z jaskini. Ledwo żywa dopadła Gurrena i odpaliła go, po czym włączyła doczepiony ad hoc moduł lotniczy i skierowała się, najszybciej jak mogła w kierunku Tokio. Wiedziała już, że przegrali, jedyne, co jej zostało to zginać w walce, biorąc ze sobą tylu Brytyjczyków ilu zdoła. Wkład energetyczny, niedawno naładowany, dawał jej pewność, że jej ostatnia walka trochę potrwa. Zacisnęła spocone palce na przyrządach kontrolnych, uruchomiła komunikator, wywołując na wszystkich kanałach ocalałych członków Zakonu. Desperacko chciała coś zrobić, byle tylko jej pamięć nie wywoływała widoku Leloucha i Suzaku stojących na przeciw siebie.

Miała co najmniej jedną pewną okazję do zaszlachtowania tego zdrajcy w szkole. Wtedy Lelouch ją powstrzymał, niby to przypadkiem. Teraz wiedziała, czemu to zrobił. Dla niego cała ta wojna, powstanie, były grą, zaś w chwili decydującej nie potrafił uznać ich za priorytet, jego dawne przyjaźnie wciąż były ważniejsze niż dobro całego narodu. W końcu był Brytyczykiem. Nie znosiła go. Wcześniej nie cierpiała Leloucha, ale uwielbiała Zero, teraz podobnym uczuciem darzyła obydwa wcielenia tej samej osoby. Zawiodła się na ich i to mocno. Ktoś wykorzystał ją i wyrzucił, jak zepsutą zabawkę, nie licząc się z jej pragnieniami. Nic dziwnego, że nie miała ochoty go ratować.

Na większości kanałów panowała cisza, przerywana szumem zmian częstotliwości. Na próżno wywoływała kolejne oddziały i zgrupowania. Czyżby wszyscy już zginęli? Nie, to niemożliwe. W końcu minęła niecała godzina odkąd opuściła pole bitwy. Była kilka mil od wybrzeża i z daleka widziała chmury dymu pokrywające stolicę Strefy Jedenastej. Gdzniegdzie pośród tej pokrywy widać było płomienie i eksplozje. Czyżby jednak ktoś tam jeszcze walczył? Chciała w to wierzyć, zawsze raźniej ginąć w towarzystwie niż samemu.

Na radarze pojawiło się kilka pojedynczych punkcików. Szybko policzyła cele. Pięć, zapewne wyłącznie myśliwce patrolujące okolicę i polujące na tych, którzy usiłowali się wydostać z piekła na ziemi, jakim obecnie było Tokio. One zapewne też ją namierzyły, bo przyspieszyły i skierowały się w jej stronę.

- Kallen? – usłyszała, jak ktoś wywołuje ją na otwartym kanale. Uśmiechnęła się ponuro i nadała swój kod rozpoznawczy. Jeśli to był ktoś od nich, powinien go odebrać. Potwierdzenie przyszło po chwili.

- Tu C.C. – rozległo się w głośniku – Jesteś tam, Kallen? Co z Zero?

Ze wszystkich członków Zakonu, C.C. była ostatnią, z którą Kallen miała ochotę rozmawiać, ale wyglądało na to, ze nie ma dużego wyboru. Przysunęła do ust mikrofon.

- Jestem na pozycji alfa cztery i zbliżam się do Tokio. Zero nie żyje. Powtarzam, Zero nie żyje.

Odpowiedziała jej cisza. Zwolniła, wyłączając przeciążone już mocno dopalacze i krwistoczerwony mech zmniejszył prędkość o połowę. Dopiero po dłuższej chwili ponownie usłyszała głos C.C., deformowany przez zakłócenia, ale także drżący z emocji.

- Kallen, wycofaj się. Toudo właśnie się poddał, resztki naszych jednostek z Tokio zostały rozbite lub idą do niewoli. Kazałam, w imieniu Zero, wydostać się tym, którzy będą w stanie.

- Pomogę im – odpowiedziała – Kiedy tam dotrę, zdołam zrobić dość zamieszania, aby więcej ludzi zdołało uciec.

- Wycofaj się – powtórzyła spokojnym już głosem C.C. – Cokolwiek by się stało, ty nie możesz zginąć.

- Przestań! Zero nie żyje, przegraliśmy, rozumiesz? Wszystko mi jedno, co się stanie!

- Może tobie tak, ale Zakonowi nie. Martwa nikomu już nie pomożesz. Wycofaj się.

- Kto ci dał prawo rozkazywać?

- Zero.

- Zero nie żyje!

- Dlatego ja rozkazuję. Wycofaj się. Leć do awaryjnego punktu zbornego numer 5. Będę tam czekać. Bez odbioru.

Kallen zaklęła, po czym zawróciła Gurrena i pomknęła na północny zachód.

- Długo masz zamiar niszczyć tę ścianę? Chcesz się przebić do pokoju obok? – usłyszała, razem z odgłosem otwieranych drzwi, słowa C.C. Zielonowłosa kobieta miała na sobie długi, jednoczęściowy biały kostium, z granatowymi paskami i zapinkami. Dwa szerokie rękawy powiewały, gdy poruszała rękami. Kallen podniosła ku niej wzrok.

- Pukać nie umiesz?

- Nie słyszałaś.

- Tak, jasne... – Kallen usiadła na łóżku – A czy ja cię tu prosiłam?

- Jestem twoim dowódcą.

- To czekam na rozkazy. Jak ich nie masz, to wyjdź.

- Kallen – C.C. usiadła koło niej, zaś Kallen zaraz odsunęła się – Daj już spokój. Od dwóch dni nie wychodzisz stąd. Nic nie zjadłaś. Przyleciałaś i siedzisz tu jak jakieś hikkikomori. Dosyć już. Zakon cię potrzebuje.

- Jaki, cholera jasna, zakon?! – Kallen wstała i wrzasnęła – Co ci się do diabła roi? Nie ma zakonu! NIE MA! Zero nie żyje! Koniec! Wszyscy nie żyją albo są w niewoli! Dalej chcesz się w to bawić? Proszę, baw się! On pewnie też się dobrze bawił, grając nami w swoje szachy! Kurwa mać, to ty mu dałaś tą cholerną moc, tak? – odwróciła się i spojrzała C.C. w oczy – Ty mu dałaś? Powiedz mi, z łaski swojej, ty?!

- Owszem, ja. I co z tego?

Kallen spoliczkowała ją. C.C. niemal upadła na łóżko, ale w ostatniej chwili wsparła się na dłoni. Na jej lewym policzku widniał duży, czerwony ślad. Szybko wyprostowała się i spojrzała na Kallen tym samym, beznamiętnym jak zwykle wzrokiem.

- Jeśli ci to pomoże, możesz mnie walnąć jeszcze raz – powiedziała powoli i spokojnie. Kallen uniosła dłoń, ale nie uderzyła. Odwróciła się i ruszyła ku drzwiom. Zanim jednak do nich doszła, C.C. dogoniła ją i zatrzymała, chwytając pilotkę Gurrena za rękę. Ta szarpnięciem wyswobodziła dłoń, po czym zatrzymała się w drzwiach.

- Słuchaj – powiedziała, tym razem z lodowatym spokojem, nie odwracając się nawet – Koniec. Zero nie żyje. Zakonu nie ma. Wszystko skończone. Odchodzę. Jeśli chcesz się dalej w to bawić, to beze mnie. Spróbuj mnie zatrzymać, a nie ręczę za siebie.

- Kallen!

Odpowiedział jej coraz bardziej oddalający się odgłos kroków.


Dzielnice należące do Jedenastostrefowców nie ucierpiały podczas walk w takim stopniu jak te należące do Brytyjczyków. Nie znaczyło to, że były w dobrym stanie – w takim nie były nigdy odkąd Japonia dostała się pod okupację Imperium. Zrujnowane wieżowce, których, w obawie przed zawaleniem, nikt nie zamieszkiwał poza najbardziej zdesperowanymi, wyrastały znad morza budynków nie będących w o wiele lepszej formie. Oczywiście, nikt ich nie remontował, w efekcie czego z dnia na dzień wszystko wyglądało coraz gorzej. Dzielnice Brytyjskie odbudowywano w tempie ekspresowym, ale to mało ją obchodziło. Do swojego domu wrócić nie mogła, wiedziała doskonale, że jest poszukiwana jako terrorystka, a jej przybrana matka nie zmarnowałaby takiej okazji, aby pozbyć się dowodu niewierności własnego męża.

Wspominanie tu komukolwiek o członkostwie w Zakonie byłoby zapewne najlepszym sposobem na samobójstwo. Doskonale rozumiała tych ludzi. Do tej pory żyli odległymi marzeniami o wolności. Zero dał im to wszystko a gdy byli zaledwie o krok od spełnienia tych snów – odebrał. Niewielu zostało takich, którzy mówili o nim dobrze, zdecydowana większość przeklinała go. Kallen nie miała powodów, aby się im sprzeciwiać. Jej matka była w więzieniu, więc była zdana tylko na siebie. Ludzie, których znała, nie żyli, byli w więzieniach lub uciekli, co wychodziło na jedno. Była tu całkiem sama, ale jednak czuła się swobodniej niż w siedzibie Zakonu. Tutaj przynajmniej wszystko nie kojarzyło się z Lelouchem. Samo wspomnienie tego imienia przyprawiało ją o mdłości.

Z rozmyślań wyrwały ją krzyki. Starała się ignorować to, co działo się wokół niej, w tej enklawie nędzy i ludzkiego nieszczęścia wielu było takich, którzy porzucili jakiekolwiek ograniczenia i żyli jak zwierzęta. Jednakże, jak bardzo by się nie starała, na płacz dziecka nie potrafiła zareagować obojętnością.

- Dawaj ten szmelc, babo! – rozległ się ponownie czyjś głos, zaś towarzyszył mu głośny płacz. Kallen zwróciła się w tamtą stronę. Trzech zarośniętych mężczyzn w obdartych ciuchach stało nad kimś, wymierzając leżącej osobie raz po raz kopniaki. Kiedyś pewnie by uciekła, nie będąc pewną czy da radę całej trójce.

Nie chcąc przedłużać, sięgnęła po cegłę. Zważyła ją w dłoni, po czym cisnęła, trafiając w tył głowy jednego z mężczyzn. Ten z jękiem upadł na ziemię. Dwaj pozostali odwrócili się ku niej.

- Ty, cizia, co ci się wydaje? – rzucił jeden, gdy zmierzali ku niej – Zaraz zobaczysz, tak ci gębę przemodeluję, że matka cię nie pozna. A potem się zaba... – nie zdążył dokończyć, gdyż but Kallen wylądował na jego twarzy. Trzeci sięgnął po nóż i pchnął. Choć ostrze przeszło po jej prawym udzie, nie zatrzymało to Kallen, która ułamek sekundy potem wyłamała mu rękę, po czym ciosem kolana w czoło pozbawiła przytomności. Podeszła do ich ofiary.

Kobieta, którą męczyli, powoli podnosiła się z ziemi. Tuż koło niej stała mała, może pięcio czy sześcioletnia dziewczynka. To ona pewnie wcześniej płakała. Teraz jednak przykleiła się do matki, która jedną dłonią tuliła dziecko, a drugą przyciskała do piersi jakiś przedmiot owinięty szmatami.

- Czy bardzo boli? – Kallen pomogła kobiecie się podnieść. Ta patrzyła na nią z wdzięcznością, ale i strachem, w końcu mogła być kolejną bandytką, która po prostu wyeliminowała konkurencję do łupu.

- Pomogę pani iść – powiedziała spokojnie – Niech tylko pani powie, gdzie.

- Jest pani ranna – kobieta wskazała ślad po nożu na nodze dziewczyny.

- Zadrapanie. Chodźmy już lepiej, oni mogli mieć tu jakichś kumpli.

Kobieta skinęła głową i wsparta o ramię Kallen ruszyła przed siebie. Dziewczyna chciała wziąć od niej zawiniątko, jednak kobieta nie zamierzała go oddać, widocznie było dla niej bardzo cenne. Gdy dotarli do celu, okazało się, że kobieta mieszkała w jednym ze zrujnowanych magazynów, razem z grupką podobnych sobie bezdomnych. Improwizowane, metalowe wrota otworzyły się. W środku panował gwar, słychać było krzyki dzieci, rozmowy, ktoś tam przeklinał, męcząc się z jakimś urządzeniem. Kallen spytała, czy mogła by z nimi zostać. Choć niektórzy patrzyli na nią podejrzliwie, wyglądała bowiem zbyt dobrze jak na osobę z tych stron, otrzymała w końcu zgodę, głównie dzięki świadectwu kobiety, którą uratowała.


Razem udało im się jakoś zorganizować. Jej umiejętności bojowe nie na wiele się przydawały, ale wiedza techniczna i biegła znajomość angielskiego – owszem. Udało jej się doprowadzić do użytku skromny generator prądu, który zapewniał im energię. To za części do niego ta kobieta omal nie zapłaciła życiem. Jej kolejnym sukcesem była naprawa dwóch elektroniczne filtrów, które przerabiały deszczówkę i wodę z rynsztoka na coś w miarę zdatnego do picia. Było ich dwudziestu, w większości rodziny zdekompletowane w wyniku walk. Mężczyźni stanowili mniejszość, na dodatek ich lwia część była w poważnym już wieku. Jej siła, zręczność, wiedza – wszystko to okazało się przydatne.

Choć warunki różniły się drastycznie od jej dotychczasowego stylu życia, pobyt tu sprawiał jej pewną satysfakcję. Nie chciała pokazywać swojej twarzy publicznie, więc większość czasu spędzała w środku, naprawiając co tylko się dało, czytając znalezione gazety i książki. Jej największym sukcesem było zbudowanie prymitywnego terminalu i odbieranie dwóch kanałów brytyjskiej telewizji sieciowej. Wieczorem wszyscy zbierali się, oglądając wiadomości, a Kallen przekładała słowa spikera z angielskiego na japoński. Czuła się potrzebna. Zastanawiała się nawet, czy w ten sposób nie robi więcej dla swoich rodaków niż gdy zasiadała w kokpicie Gurrena.

W końcu ścięła włosy, zmieniła fryzurę i zaczęła wychodzić na zewnątrz. Nie miała żadnych dokumentów, ale mało kto je miał. Dość szybko zresztą postarała się o fałszywe.

Potrzebowali pieniędzy, a ona, jako jedyna, mówiła na tyle dobrze po angielsku, aby móc podjąć pracę w strefach zamieszanych przez Brytyjczyków. Tam zaś płacono najlepiej. Gdy po raz pierwszy opuszczała getto i wkraczała do odbudowanego osiedla, miała na sobie długi, postrzępiony płaszcz i dużą, okrągłą czapkę. Co prawda zrobiła dużo, aby zmienić wygląd, ale ostrożności nigdy za wiele.

CDN...