Azkaban jest miejscem, które zabija. Najpierw tracisz miłe wspomnienia i uświadamiasz sobie, jak bardzo jesteś nieszczęśliwy. Zatapiasz się w myślach nad beznadzieją własnej egzystencji. O tym, co w życiu ci wyszło, a co nie. I z rozpaczą odkrywasz, że nic nie osiągnąłeś.
Obecnie jesteś w Azkabanie. Nikt cię nie odwiedza. Nie masz rodziny, przyjaciół, nikomu w życiu nie pomogłeś. Cały czas zabijałeś i krzywdziłeś. Powoli dochodzisz do wniosku, że w pełni zasługujesz na pobyt w więzieniu, do czego na wolności nigdy byś się nie przyznał. Do głosu dochodzi twoje sumienie, choć myślałeś, że dawno umarło i które przeklinasz za samo istnienie. Potem tracisz poczucie czasu, czego nawet nie zauważasz. Przestajesz myśleć. Wegetujesz, aż w końcu przestajesz odróżniać noc od dnia. Przestajesz czuć. Wiesz tylko, że nie ma nic, co miałoby dla ciebie jakikolwiek sens.
Tak umiera twój umysł. W pewnym momencie tracisz panowanie nad własnym ciałem, które jakby sterowane przez lalkarza-sadystę obija się o wszelkie możliwe powierzchnie. Krzyki same wychodzą z gardła. Twoje ciało szarpie kraty i przechodzących strażników. Wali głową o ścianę, łamie ręce i nogi. Ale ty nie czujesz bólu. Kończyny twojego ciała są powykręcane pod dziwnymi kątami, a ciebie to nie obchodzi. Pozwalasz mu na to. I tak nie jesteś w stanie znów nim zawładnąć.
Nazywają cię szaleńcem. Nic bardziej mylnego. To twoje ciało jest szalone. Twój umysł zasnął.
I tylko jeżeli masz szczęście, w tunelu pojawia się światełko. Głos, który każe ci ożyć. Uspokaja twoje ciało, łagodzi ból duszy, którego wcześniej nie czułeś, bo można powiedzieć, że nie żyłeś. Jesteś wściekły, ale z czasem zauważasz, że wracasz. I zaczynasz być wdzięczny. Ktoś pozwala ci zacząć od nowa.
Tylko, jeżeli masz szczęście.
A ja jestem szczęściarzem.
