1. PRAWDZIWIE LWI CHARAKTER
Lokomotywa powoli parła naprzód, ruszając ze stacji. Peron 9 i 3/4 dalej był zapełniony rodzinami, które żegnały się z pociechami. Harry, Ron i Hermiona machali przez okno Weasleyom oraz kilku członkom Zakonu. Zaczynali właśnie szósty rok nauki w Hogwarcie.
Harry uśmiechnął się do przyjaciół.
– Myślicie, że ten rok będzie lepszy od poprzedniego? – zagadnął.
Hermiona wymieniła dziwne spojrzenia z Ronem, co od razu zaalarmowało Harry'ego. Pochylił się, czekając na odpowiedź na niezadane pytanie. Atmosfera między nimi już nie była tak luźna jak przed chwilą.
– Wiesz, Harry... Czekaliśmy tyle czasu, żeby Ci to powiedzieć...
– Tak, stary, uwierz, było ciężko – wtrącił Ron, kiwając gorliwie głową. Rzuciwszy spojrzenie z ukosa Hermionie, przejął pałeczkę. – Moja mama ostatnio wariuje – powiedział cicho. – Zachowuje się, jakby ktoś ją... Mocno uderzył?
– Na początku myśleliśmy, że to Eliksir Wielosokowy lub Imperius – nakreśliła, aby Harry miał pełen obraz historii. – Wykluczyliśmy te opcje po dokładnym zbadaniu sprawy z tatą Rona i bliźniakami.
Harry zmarszczył brwi.
– Możecie przejść do konkretów? – Niepokój zaszczepiony przez zachowanie oraz słowa przyjaciół wyłącznie narastał. Strzelił kostkami, szukając zajęcia dla palców. Co miało dziwne zachowanie pani Weasley do niego? Do tego roku?
Hermiona westchnęła, a Ron jakby się skulił.
– Nie chcieliśmy, żeby tak wyszło, naprawdę – wyszeptała. – Tylko nie masz jeszcze siedemnastu lat... – Hermiona wyraźnie nie chciała być tą, która powie, jak bardzo skomplikuje się jego życie. Ron również nie palił się do odpowiedzi. – Dumbledore w porozumieniu z Dursleyami i mamą Rona podpisali dokument, zgodnie z którym przed siódmą klasą masz zawrzeć związek małżeński z Ginny – wydusiła z siebie wreszcie. – Przed końcem czerwca.
Harry siedział jak osłupiały, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa; otwierał i zamykał usta, których nie opuścił żaden dźwięk. Oczy z szoku miał większe od galeonów.
Potrząsnął głową.
– DUMBLEDORE CO ZROBIŁ? – wyrzucił z siebie tak głośno, że słyszało go chyba pół pociągu.
Hermiona dyskretnie upewniła się, że nikt ich nie podsłuchiwał, po czym rzuciła odpowiednie zaklęcia. Tymczasem Ron wyjaśniał Harry'emu tę nieprzyjemną sytuację.
– Dumbledore przyszedł do nas jakoś w połowie lipca. Podobno kilka dni później podpisali dokumenty. Wtedy zaczęła się dziwnie zachowywać. W końcu wycisnęliśmy z niej prawdę – przyznał, starając się nie patrzeć przyjacielowi w oczy. – Rozpłakała się. Powiedziała, że to dla naszego dobra. I twojego – skrzywił się.
Harry miał wrażenie, że to był wyjątkowo głupi żart. W taki sposób życie sobie jeszcze z niego nie zakpiło. Dlaczego miałby żenić się z osobą, do której nic nie czuł? Ginny była... siostrą kumpla. Jego siostrą, chociaż nie byli spokrewnieni. Miałby ją całować i uprawiać seks? Na samą myśl przeszły go nieprzyjemne ciarki.
Mimo to złoszczenie się nic by mu nie dało. Zamierzał iść do dyrektora na dobitne wyjaśnienie, iż nie miał prawa za niego decydować, jednak teraz potrzebował informacji.
– Czy Ginny wie? – zapytał.
Oboje potrząsnęli głowami.
Zastanowił się. To dobrze. Przynajmniej ona nie będzie tkwiła w poczuciu jakiegoś chorego obowiązku.
– Czy da się to odkręcić w jakikolwiek sposób? – spytał, przyglądając się szczególnie Hermionie. To ona znała odpowiedzi na takie pytania; Rona mógłby pytać raczej o Quidditcha.
Zagryzła wargę, na co uniósł brew.
– Teoretycznie tak – zaczęła ostrożnie. – Musisz mieć siedemnaście lat, co zostało zręcznie ominięte, bo termin masz do czerwca. Kolejna opcja to wycofanie się opiekuna prawnego, jednak Dumbledore na pewno wpłynął na Dursleyów dosyć skutecznie. Ostatnia opcja to małżeństwo z czystej miłości, połączenie w sposób magiczny z drugą osobą, wytworzenie więzi emocjonalnej i magicznej... – Gestykulowała żywo, wiedząc, jak źle musiał się teraz czuć Harry. Naprawdę chciała mu pomóc, jednak Dumbledore ubezpieczył się najlepiej, jak tylko potrafił. Chcąc, nie chcąc, musiała przyznać, że dyrektor był piekielnie inteligentny i sprytny.
Harry oparł głowę o szybę. Za oknem widniały pierwsze wzgórza – byli już dobre kilkadziesiąt mil od Londynu. Pierwszy raz czuł się coraz gorzej ze świadomością, że wkrótce przekroczy bramy Hogwartu i będzie zmuszony stać twarzą w twarz z Dumbledore'em. Myśl o małżeństwie niesamowicie go przytłoczyła. Istniała tylko jedna metoda rozwiązania problemu, lecz nie była łatwiejsza w wykonaniu od ślubu z Ginny. Z deszczu pod rynnę, pomyślał ponuro Harry.
Niebo chyba wyczuło jego nastrój, ponieważ jakiś czas później ciężkie, szare chmury przysłoniły słońce. W końcu spadł deszcz, rozmazując widok za oknem. Cała radość uleciała z trójki przyjaciół, jakby ktoś ich z niej po prostu wycisnął, śmiejąc się złośliwie w twarze.
Harry, ułożywszy się wygodniej na siedzeniu, westchnął ciężko. Dziesięć miesięcy wolności, a potem związek. Z przymusu. Był pewien, że jego rodzice nigdy by się nie zgodzili na podpisanie dokumentacji. Jego nienawiść do Voldemorta wzrosła jeszcze bardziej. Gdyby nie czarnoksiężnik, największym jego problemem byłyby oceny z Eliksirów czy Wróżbiarstwa.
Musiał się zastanowić. Dlaczego Dumbledore'owi tak zależało na tym, by Harry związał się z Ginny? Czemu pani Weasley zgodziła się na ten układ? Coś tu wyraźnie nie grało, lecz na ten moment nie był w stanie powiedzieć co. Zmarszczył brwi, palcem rysując niewidzialne wzory na szybie. Miał wrażenie, że przeoczył bardzo ważny fragment, a teraz go nie widział. Jakaś część powstrzymała Harry'ego przed dzieleniem się myślami z Ronem i Hermioną, którzy szeptali między sobą o sposobach unieważnienia dokumentu.
Przerwało im nadejście starszej, pulchnej kobieciny z wózkiem ze słodyczami.
– Coś z wózka, kochaneczki? – spytała, uśmiechając się dobrotliwie.
– Poproszę trzy czekoladowe żaby i dwa kociołkowe pieguski – od razu odezwał się Harry, licząc pieniądze, które następnie wymienił na słodycze.
Ron wziął sobie całą garść żab dla kart w nich, natomiast Hermiona podziękowała, odmawiając kupienia słodyczy.
Cisza między nimi nie była niezręczna czy nieprzyjemna – stanowiła coś naturalnego. Na razie sama obecność wystarczała. Poza tym żadne z nich nie miało ochoty prowadzić nic nieznaczącej rozmowy, podczas gdy myśl o felernym zagraniu Dumbledore'a męczyła ich umysły.
Harry przełknął.
– Coś wiadomo o Voldemorcie? – zapytał cicho, gdy została im ledwie godzina do stacji w Hogsmeade.
Hermiona zamknęła książkę, którą aktualnie czytała, a Ron od razu się wybudził z półsnu. Wreszcie wyglądało na to, że się ożywili; trapiące ich myśli zeszły na dalszy plan.
– Moody i Tonks poszli na zwiad do Ministerstwa kilka dni przed twoim przylotem do Nory. Przekazali też Kingsleyowi jakieś tajne informacje, ale nie pytaj nas – uniosła dłonie do góry – nic nie wiemy. – Oblizała usta, zastanawiając się nad kolejnością zdarzeń. – Tato Rona następnego dnia usłyszał urywki rozmowy Knota z którymś z Niewymownych. Podsłuchaliśmy zebranie Zakonu. Podobno ten niewymowny to Rookwood, poplecznik Voldemorta – wyszeptała. – Dumbledore nie jest pewny, jednak ma pewną teorię... Knota dopadł Imperius. Tak mu się wydaje. Nawet w Proroku zamilkł. Nie udziela w ogóle wywiadów, co dalej ma zamiar zrobić choćby ze Śmierciożercami. Sprawa stała się jeszcze bardziej zawiła po zniknięciu jakichś artefaktów z jednej z... sal... – Hermiona urwała.
Harry potrząsnął głową, żeby sobie darowała, chociaż był jej wdzięczny w duchu. Wydarzenia z Departamentu Tajemnic nie należały do jego najmilszych wspomnień. Zdawał sobie jednak sprawę, że to było, musiał iść dalej. Nie był w stanie unikać rozmów o Ministerstwie, jeśli chciał wiedzieć jeszcze więcej o działaniach Voldemorta.
Hermiona chrząknęła. Widać było, że temat zbytnio jej nie leżał. Ona również przeżyła śmierć Syriusza. Dlatego opowieść kontynuował Ron, choć robił to cicho, wręcz smutnym głosem:
– Słyszałem, jak rodzice rozmawiali z Dumbledore'em, Snape'em i Moodym. Mamy za wszelką cenę cię bronić. – Wzruszył ramionami. – Nie wiem nic więcej, Lupin mnie przyłapał na podsłuchiwaniu. – Zaczerwienił się, co wywołało u Harry'ego krzywy uśmiech.
– Musisz się mieć na baczności, Harry, żeby... – Nie dokończyła.
Spojrzał Hermionie w oczy. Tak, myśleli o tym samym. Byli Gryfonami. Nienawidzili poświęcać przyjaciół dla większego dobra, a w szczególności dobra jednostki. W oczach Harry'ego tak proste było wyczytanie jego myśli, że twarz Hermiony rozjaśnił delikatny uśmiech.
Uczniowie wysiadali powoli z wagonów, rozmawiając głośno. Gwar rozmów niósł się niezrozumiałym dla ucha echem, a nad czarną plamą uczniów dominował Hagrid.
– Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj! – dudniący głos gajowego zagłuszył uczniów. W potężnej ręce trzymał lampę oliwną. – Pirszoroczni za mną! – Zebrawszy grupkę przerażonych jedenastolatków, ruszył ścieżką w stronę łódek zacumowanych magicznie przy pomoście ogromnego jeziora.
Harry, Ron i Hermiona przystanęli na ścieżce prowadzącej do powozów. Zamek górował nad lasem, w oknach jarzyły się światła. Cała trójka rozkoszowała się rześkim powietrzem, aż w końcu ruszyli z miejsca.
Witaj w domu, pomyślał Harry, w przedziwny sposób odczuwając obecność Syriusza. Miał wrażenie, że czarny, wielki pies nagle wyłoni się spomiędzy drzew i przybiegnie na czułe powitanie.
Powóz ruszył, gdy usiedli w nim wygodnie. Teraz cała trójka widziała testrale; wydarzenia z Ministerstwa wiele zmieniły. Trójka przyjaciół udowodniła sobie, że byli wystarczająco odważni, aby walczyć. Odwaga nie oznaczała braku strachu – bali się wtedy o życie cudze oraz własne, lecz dla dobra innych byli gotowi zaryzykować. Byli wdzięczni też Lunie i Neville'owi, Ginny była zamieszana we wszystko już wcześniej jako siostra Rona, lecz Harry i tak pluł sobie w brodę. Syriusz nie żył przez niego. Naraził życie przyjaciół. Gdyby nie Zakon, mogliby tam zginąć.
A jednak tak się nie stało. Przeżyli. Ów fakt utwierdził Harry'ego, że słusznie trafili do Gryffindoru. Byli odważnymi lwami wystawionymi na próbę.
Prawdziwa wojna miała dopiero nadejść.
