Proszę o wyrozumiałość. To mój pierwszy fick. :) nie mam Bety i przepraszam z góry za błędy. ;) coś z kategorii Tony'ego... :) proszę o szczere opinie.

Gibbs szybkim krokiem przekroczył próg domu swojego pracownika.

Tony...

Wszystko zaczęło sie od tej sprawy z Jeanne...

Pamiętał ból na jego twarzy kiedy ten opowiadał jak musiał jej powiedzieć, że uwiódł ją tylko dla sprawy i dostania się do jej ojca. Pamiętał, że Tony ją kochał...

Gibbs od razu wiedział co tamten czuje, ale był na tyle głupi, że zamiast z nim od razu porozmawiać i zmusić go do wyznań, pozwolił mu to przemyśleć, dusić w sobie...

Kiedy nie pojawił sie w pracy pierwszego dnia po całej sprawie, nie miał mu tego za złe.

Wpisał mu w pracy tygodniowy urlop i udawał, ze został poinformowany o jego chorobie.

Po jednak tygodniu, w którym tamten nie dał nawet znaku życia zaczął sie denerwować.

Nie mógł mu przecież nieustannie czegos fałszować.

Dzwonił do niego, pisał, kazał namierzać McGee'mu...

Bez skutku...

DiNozzo według wszystkich informacji znajdował sie w domu.

Jednak chyba było to tylko na papierku, bo w rzeczywistości w jego mieszkaniu pogaszone były wszystkie światła, a po samym mężczyźnie nie było śladu.

Zaniepokojony zajrzał do jego sypialni.

Na podłodze leżało trochę ubrań, jakieś koszule, drobne przedmioty...

Wszedł głębiej.

Dom wyglądał jakby został opuszczony w wielkim pośpiechu.

Ramki po fotografiach były puste.

Zniknęło wszystko.

Zdjęcia z college'u, z Baltimore gdzie tamten pracował, z ojcem i rodziną, z przyjaciółmi i z nimi...

Nie było nic...

Kompletna, czarna dziura...

I nagle jego oczom objawiło sie coś na co wczesniej nie zwrócił zbytniej uwagi.

Koperta...

Biała, prosta, koperta z wypisanym tylko pochylym pismem Tony'ego jednym słowem:

"Gibbs"

Usiadł na łóżku i szybko przeciął palcem kopertę, a następnie wyjął złożoną na pół kartkę.

"Gibbs...

Wiedziałem, ze to wlasnie ty przyjdziesz. Byłem tego pewny. Tylko ty jesteś na tyle uparty zeby szukać mnie jak mnie nie ma i jestem ci za to wdzięczny.

Chciałbym Ci wiele powiedzieć... Że jest mi przykro, że to nie była łatwa decyzja, że ja przepraszam... Ale nie mogłem Ci tego powiedzieć prosto w oczy.

Jestem tchórzem, szefie...

Bałem sie Twojej reakcji i nie mogłem Ci powiedzieć...

Ja... Nie wiem już nic... Jestem sam i... Ja po prostu nie jestem gotowy na kolejny ból... Wendy... Ja nie mogłem sie po niej otrząsnąć naprawdę długo. Całe życie cierpię gdy poznaje kogoś z jej imieniem czy czymś do niej podobnym. Nie mam siły przeżywać tego ponownie. Jeszcze nie... A Jeanne... Kocham ją. Kocham naprawdę mocno... To idiotyczne. Myślałem, ze jakoś mi wybaczy. Da szanse czy coś, ale ona... Postawiła mi warunek. Ona albo NCIS... Nie mogłem wybrać jej. Przecież to wy jesteście dla mnie rodziną, przyjaciółmi... Nie zamierzałem zostawić tego dla jakiejś miłostki.

Wybrałem NCIS...

Lecz potem...

Potem zaczęło coś we mnie pękać.

Jesteś dla mnie jak rodzina, a właściwie jesteś nią.

Abby, Ziva, Ducky, McGee, a nawet Jimmy... Wy wszyscy tworzycie dla mnie rodzinę i ja... Nigdy nie chciałem was opuszczać i mogę ci przysiąc na ciało mojej matki, że nigdy nie zrobiłbym tego bez bólu.

Ale wiem, że jakbym został to nie byłbym już nikim.

Próbowałem, ale nie mogę już nic...

Nie mam dość siły, by przeżyć to ponownie i odkryłem, że są tylko dwie opcje:

-wyjechanie z Jeanne

-zostanie z wami i popełnienie w niedługim czasie samobójstwa

Wiem jak to idiotycznie brzmi, ale naprawdę nie dałbym rady. W końcu któregoś dnia wrociłbym po pracy do domu i wziął sporo proszków nasennych. A nie chciałbym żeby Ducky musiał robić moją sekcję. Poza tym nie mógłbym wam tego zrobić. Cieżko jest widzieć smierć kogoś kogo się zna tylko trochę, a jeszcze gorzej kogoś z kim się pracowało bardzo długo. Ja...

Próbowałem, naprawdę...

Nie mogłem się na niczym skupić, nic zrobić...

Właśnie wtedy jak zdałem sobie sprawę, że coraz częściej myślę o samobójstwie podjąłem decyzję.

Decyzję, która zdołowała mnie jeszcze bardziej.

Nie chcę tego etapu co następuje potem, a mianowicie złości.

We wściekłości mógłbym was stracić, a to byłoby znacznie gorsze.

Nie chce wyjeżdżać, ale robię to...

Zamieszkam z Jeanne. Tak jak chciała. Zmienię pracę, stanę sie bardziej ludzki i do wytrzymania, może nawet będę miał dzieci? Nie wiem... Wiem, że nie chcę tego, ale i chcę i... Kocham was... Kocham was wszystkich z całego serca i błagam o wybaczenie. Przemyślałem to dokładnie i wiem dlaczego jeszcze nie chciałem ci tego powiedzieć prosto w twarz. Zmieniłbym zdanie w trzy sekundy, nie mógłbym was zostawić, a muszę wyjechać. Ja... Naprawdę nie wiem co powiedzieć...

Może po prostu... Wiem, co wam powiem...

Kocham was. Kocham jak rodzine i jesteście nią. Przepraszam... Wiem, ze to nie wystarczy, ale proszę wybaczcie mi, bo nie chcę was stracić.

Pragnę kiedyś, jak będę stary, przyjechać do Waszyngtonu i spotkać Zivę ze swoim zespołem i McGee ze swoim...

A także Abby, która rzuci mi się na szyję i zacznie się złościć, że ją opuściłem.

A potem pojadę do ciebie. Do domu. Otworzę jak zwykle drzwi i zastanę ciebie siedzącego nad kolejna łodzią.

Tylko to trzyma mnie przy mojej decyzji...

Myśl, że wy będziecie dalej tak wspaniali jak byliście.

Wybaczcie mi i kocham was

Tony"

Gibbsowi z każdą linijką coraz bardziej drżały dłonie. W końcu gdy doszedł do końca, list upadł delikatnie na ziemię, a on sam schował twarz w dłoniach.

Tony...

Po policzku spłynęło mu coś mokrego i bardzo ciepłego.

Łzy...

Kiedy ostatni raz płakał?

Nie pamiętał...

Chyba jak umarła Kate. Tak... Wtedy płakał po raz ostatni...

Jak dawno temu to było...

Wcześniej płakał jak stan chorego na dżumę Tony'ego gwałtownie sie pogorszył... jak myślał przez chwilę, że go straci...

Nie stracił...

Stracił go dopiero teraz...

I chyba była to gorsza strata niż byłaby jego smierć.

Położył sie na łóżku Tony'ego. Nie miałby napewno nic przeciwko.

Chwile leżał i patrzył się w sufit, by w końcu włożyć głowę w poduszkę i zamknąć mokre oczy.

Tony...

Pościel była przesycona zapachem jego szamponu do włosów... Jęknął... Lubił ten zapach. Kojarzył mu sie z tym jak u DiNozza coś zwykle działo sie z mieszkaniem. A to je zalało, a to w zimę nie było ogrzewania, a to prąd wysiadł, a to remont... Zawsze coś.

Oszaleć możnaby było jak, by się tu mieszkało.

Tony zawsze przychodził wtedy do Gibbsa i błagał go o nocleg, a Gibbs najpierw narzekał, a potem i tak ulegał jego prośbom i oddawał mu do użytku własnego, kanapę.

Przyzwyczaił sie, że DiNozzo jest jego częstym gościem.

Po prysznicu młodszego agenta, w łazience starszego zawsze pachniało właśnie tym szamponem.

Miłe doświadczenie...

Był dla niego jak syn...

Po śmierci Kelly i Shannon nie pracowało mu się jakoś specjalnie dobrze. Ciągle coś zawalał, opóźniał i nic mu ogólnie nie wychodziło.

Potem spotkał w Baltimore jego...

Pamiętał jak uciekał przed Tonym, który powalił go na ziemię i skuł w kajdanki. Był dobrym gliną. Najlepszym jakiego Gibbs kiedykolwiek spotkał. Uczciwy, gotowy do poświęceń, nie przekupny... Umiał dojrzeć rzeczy jakie umykały wszystkim innym, a przede wszystkim był znakomity na polu walki.

I znowu wspomnienie...

Gibbs biegł za sprawcą. Ciągle, a to przyspieszał, a to gdzieś skręcał... Najgorzej było jeżeli morderca był szybki. Nagle tamten wysunął broń, zatrzymał sie i jednym ruchem położył Gibbsa na ziemię. Jak on to zrobił? Przecież Leroy Jethro Gibbs nie miał sobie równych w walce.

Teraz morderca mierzył do niego z pistoletu, sprawiając, że agent NCIS nie mógł sie ruszyć.

Oto miał zginąć... Było mu to pisane od dawna i wreszcie miało sie spełnić. Zabity na służbie, przez jakiegoś chorego psychicznie mordercę z bronią.

Zaśmiał sie ponuro.

Myślał, że zginie w walce, a nie tak, ale ten sposób nie był taki znowu najgorszy.

-I co panie Gibbs?-zaśmiał się przeciwnik.-Został pan pokonany. Jakie to uczucie być dwa kroki od śmierci?-spytał, drwiąc z niego.

-Sam mi powiedz. -rozległ się nagle znajomy głos zza pleców mordercy.

Chwile potem trzy strzały.

Środek czaszki, serce i brzuch...

Morderca został zamordowany...

Strzelec stał przez chwile bez ruchu, obserwując swoją ofiarę i nagle jakby coś sobie przypominając, uderzył sie roztargniony w głowę i wyciągnął odznakę.

-Stać! Rzuć broń! Policja Baltimore! Sierżant Anthony DiNozzo!-krzyknął do martwego, a następnie pochylił sie nad jego uchem i szepnął.-Wybacz, że jeszcze nie dość, że cię zabiłem to krzyczę, ale sam rozumiesz... Przepisy tak nakazują.

Gibbs zaśmiał się.

Tony był świetnym strzelcem i uratował mu życie, a do tego jeszcze żartował.

DiNozzo wysunął dłoń do starszego mężczyzny i uśmiechnął sie promiennie.

-I co, Gibbs? Uratowalem ci tyłek.-zażartował podnosząc go z ziemi.

Gibbs nie odpowiedział tylko zdzielił go ręką w łeb.

-Au!-krzyknął Tony-A to za co?-spytał ze zdziwieniem.-Następnym razem chyba cię nie uratuje.-zagroził.

Gibbs spojrzał mu prosto w oczy i uśmiechając sie, poklepał go delikatnie w podródek.

-Za to, że się zbytnio narażałeś i z tego co wiem twój szef wydał ci rozkaz siedzenia w biurze, a mnie śledziłes.-odpowiedział.

-Gdybym siedział w biurze byłbyś juz zapewne martwy. Poza tym wcale się nie narażałem.-stwierdził spokojnie.

Agent NCIS zaśmiał się w myślach.

Śmieszyły go odpowiedzi tego chłopaka.

Zawsze były zabawne i pełne czegoś głębszego.

-Tak? A gdyby tamten się odwrócił i strzelił ci w pierś?-spytał.

Tony skrzywił sie i rozpiął guziki koszuli.

Kamizelka kuloodporna.

A więc wiedział co robi...

-Odkąd moja ex dziewczyna strzeliła mi w ramię z mojej broni, tylko dlatego, że nie lubiłem jej ulubionego wykonawcy, odtąd sie z nią nie rozstaję prawie nigdy.-uśmiechnął sie.

Gibbs posłał mu współczujące spojrzenie.

Sam przeżył to z pierwszą byłą żoną. Tyle, że tamta postrzeliła go nie w ramię, a w brzuch.

-Poza tym wiedziałem, że gdyby sie odwrócił, ty wyjąłbyś swoją broń i strzelił nim ten zdołałby wykonać jeden ruch.

Gibbs spojrzał na niego krytycznie.

A więc dzieciak mu ufał...

I to tak, że był pewien, że gdyby ten morderca odwrócił się w jego kierunku, Gibbs wyciągnąłby swoją broń i bez wahania strzelił mu w plecy.

To dobry punkt. Jeszcze jeden powód, by spełnić swoje postanowienie... A mianowicie zatrudnić go w NCIS.

Gibbs powrócił myślami do realnego swiata.

Tony...

Zawsze chronili swoje tyły. Nieważne gdzie i jak zawsze się bronili. Nie wyobrażał sobie żeby ktokolwiek inny miał go osłaniać.

Owszem... Ziva była dobra, ale nie taka jak Tony.

Tylko Tony umiał usłyszeć dźwięk zanim ten jeszcze sie pojawił. Tylko Tony żartował nawet w sytuacjach śmierci czy ciężkich ran. To Tony... Tony był dla niego jak syn.

Kiedy on przyszedł do NCIS nagle wszystko zaczęło sie układać i wychodzić. Naprawił psychikę Gibbsa, wmawiając jej, że to on jest jego dzieckiem, jego synem. Karał go, pocieszał, pożyczał pieniądze, doradzał w sprawach sercowych, uczył wszystkiego, chronił go, był...

DiNozzo był jak jego rodzony syn, który nagle pojawił sie po śmierci Kelly.

Jak mógł pozwolić swojemu dziecku wpaść w taki stan?

Czuł sie winny.

Powinien z nim porozmawiać od razu. Nie wahać sie czy dac mu spokoj czy nie. Po prostu zadziałać.

Jak mógł pozwolić swojemu dziecku wyjechać?

Ze łzami cieknącymi po twarzy napisał jedną wiadomość SMS:

"Dom DiNozza. Bądź jak najszybciej."

Następnie wysłał ją do czterech osób.

Ziva, McGee, Ducky i Abby...

Musieli wiedzieć, a czuł, że najlepiej będzie jak to zobaczą... Jak zobaczą list osobiście.

Położył się i zaczął uspokajać.

Emocje z zewnątrz zanikły...

Przestały istnieć.

Liczyło się tylko to co było...

Po dziesięciu minutach usłyszał skrzypnięcie drzwi.

-Gibbs?-szept Abby był ledwo słyszalny.

Nie chciał jej odpowiadać.

-Gibbs?-tym razem McGee.

Warknął cicho i krzyknął:

-Sypialnia!

Prawie natychmiast w drzwiach pojawiła sie twarz szalonej dziewczyny z ich biura i ich praktykanta.

Abby natychmiast zauważyła brak rzeczy i bałagan, a także zatroskanego Gibbsa.

Może i umiał ukrywać emocje, ale ona umiała je odczytywać.

-Gibbs...-szepnela.

Spodziewała sie najgorszego.

-Gdzie jest Tony?-jęknęła cicho, siadając obok starszego mężczyzny.

Gibbs położył jej palec na ustach i kiwnął na McGee.

-Usiądź.-rozkazał mu.-Poczekajmy na Zivę i Ducky'ego.

Siedzieli i patrzyli na siebie w milczeniu.

McGee przeczesywał wzrokiem cały pokój.

Był tu pare razy, jak Tony zabierał go do siebie gdy tamten miał doła, albo nie wiedział co ze sobą zrobić. O dziwo rady DiNozza zawsze były skuteczne.

Gdzie on był?

Wiedział, że coś się zdarzyło, bo Gibbs wariował.

Cały zdenerwowany na świat ze złością wypisaną wszędzie i czymś tak dziwnym w jego przypadku... Smutkiem...

Tak... Tim mógł przysiąc, że Gibbs miał czerwone oczy od płaczu.

Ale czy to było możliwe?

Czy ich gruboskórny szef, płakał kiedykolwiek?

Tony twierdził, że tak, że nawet to widział, ale wszyscy wątpili w prawdziwość tej historii.

A może to jednak była prawda?

Po pięciu minutach nagle rozległy się odgłosy przyciszonych rozmów i ciche stukanie obcasow Zivy.

-Sypialnia!-krzyknęła Abby, zniecierpliwiona oczekiwaniem.

Do pomieszczenia wszedł patolog i oficer Mossadu i tak jak poprzednia trójka, rozejrzeli się z niepokojem po nim.

-A...-zaczęła Ziva, ale Gibbs gestem nakazał im usiąść.

Po chwili milczenia wysunął przed siebie kopertę i list i podał Zivie. Wiedział, że tylko ona znajdzie siłę by przeczytać to co było tam napisane.

Nikt inny jej tyle nie miał.

-Czytaj.-zarządał od niej.-Na głos.-dodał, gdy ta zaczęła przebiegać wzrokiem, po literach, w całkowitym milczeniu.

David zaczęła więc czytać.

I z każdym słowem jej głos coraz bardziej drżał.

W pewnym momencie Abby zaczęła szlochać, a ręce McGee'go trząść sie niczym galareta. Nawet Ducky był smutny...

Kiedy list sie skończył, Ziva wpatrywała się w niego dalej, jakby licząc, że zaraz znajdzie na dole napis:

"Hahahah... Nabraliście sie! Jestem u przyjaciela, wrócę niedługo!"

Ale nie było napisu...

Nie było nic z wyjątkiem podpisu: Tony...