***trzy tygodnie od rozpoczęcia śledztwa***
Wracaliśmy właśnie swoim policyjnym radiowozem z drugiego końca Tundrówki. To był kolejny fałszywy trop. Zwykła strata czasu, bo kompletnie niczego się nie dowiedzieliśmy. Sprawa ciągła się już trzeci tydzień, a my byliśmy w kropce. Bogo dostawał szału, przez co obrywaliśmy wszyscy bez wyjątku. Zmęczenie coraz wyraźniej dawało o sobie znać. Potarłam sennie powieki, ziewając przeciągle. Od kilku dni ból głowy mnie nie opuszczał. Zaczynałam mieć dość każdej następnej nieprzespanej nocy i wypełnionego po brzegi grafiku. Naprawdę lubiłam swoją pracę, ale bez przesady. Kątem oka zerknęłam na swojego partnera. Strasznie wychudł w ostatnim czasie, jego futro było matowe i mizerne, spojrzenie ponure, a czoło zmarszczone. Popijał kilkunastą kawę w tym dniu, wbijając wzrok w widok za oknem.
- Nick...? - zapytałam cicho, wiedząc, że mnie usłyszał. Znałam go przecież doskonale.
- Hm...? - mruknął w odpowiedzi, lecz nawet na mnie nie spojrzał. Wydawał się błądzić myślami gdzieś daleko.
- Porozmawiaj ze mną... proszę.
- Przecież właśnie rozmawiamy. - Próbował udawać, że wszystko jest tak jak powinno. A jednak wciąż na mnie nie patrzył. Zacisnęłam łapki na kierownicy. Przyznaję, że zagotowało się we mnie. Nie wiedziałam już, co działo się z moim najlepszym przyjacielem. Jak teraz się nad tym zastanawiam to nie potrafię nawet określić od kiedy dokładnie jest taki... inny. Jakby nie był sobą. Jakby nie był Nickiem jakiego znałam. Nie był MOIM Nickiem. Martwiłam się strasznie i chciałam go odzyskać. Zjechałam na pobocze i zahamowałam gwałtownie, nieznacznie rozlewając lisowi kawę. Nawet nie mrugnął, przetarł tylko łapą swój policyjny mundur, a przecież jeszcze nie tak dawno nie odmówiłby sobie jakiegokolwiek komentarza.
- Nick! - zawołałam z desperacją dobrze słyszalną w głosie. Do moich zmęczonych oczu napłynęły łzy, choć tego nie chciałam. Wstydziłam się, ale nie mogłam nad tym zapanować. - Mam tego dość! Porozmawiaj ze mną.
Nasze spojrzenia spotkały się w odbiciu na szybie. Jakiś nieznany mi grymas przemknął po jego twarzy, ale nawet nie zdążyłam się temu przyjrzeć. Jego wzrok stwardniał niemal natychmiast. Szarpnął za klamkę i wyskoczył z wozu.
- Nie mamy o czym ze sobą rozmawiać - warknął, trzaskając za sobą drzwiami.
Pobiegłam za nim, krzycząc, żeby się zatrzymał, ale w odpowiedzi tylko przyśpieszył, znikając między drzewami. Nie mogłam odpuścić. Coś musiało się stać. Nie wiedziałam co, ale musiałam mu pomóc. Byłam mu to winna. Jak na późny wieczór przystało, drogę w lesie rozświetlały jedynie nieliczne promienie księżyca, którym udało się prześlizgnąć między liśćmi. Przełknęłam ślinę i zignorowałam niepokój ściskający mój żołądek.
- Co znowu zrobiłam? Czemu się ode mnie odsuwasz?!
Przystanął zaledwie kilka kroków dalej, ale nawet nie zdążył się odezwać.
- No proszę, proszę... Kogóż my tu mamy... - Rozległ się z ciemności nieznany mi głos. I wtedy w ciemności rozbłysnęło kilkanaście par drapieżnych oczu. Dopiero zrozumiałam, że byliśmy otoczeni. Trzeba było kłócić się na komisariacie, przemknęło mi przez myśl zanim szybko wyciągnęłam broń, celując w nieznajomych. Łapki drżały mi nieznacznie, ale hardo uniosłam głowę, nie mogłam pokazać, że się boję. Nie chciałam, żeby widzieli we mnie ofiarę. - Powinnaś trzymać swój wścibski nos przy sobie, Hopps. Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć.
Napastnik wyszedł naprzód, a zabłąkany promyk księżyca rzucił na niego nieco światła. Tygrys, którego gdzieś już chyba wcześniej widziałam, roześmiał się głośno, a wraz za nim reszta jego towarzyszy. Strużka zimnego potu spowodowana strachem spłynęła mi po futrze na plecach.
- Jesteście aresztowani - krzyknęłam twardo, choć nie bardzo wiedziałam w kogo mam celować.
- Niby za co? Za straszenie małych króliczków? - Znowu się roześmieli. Coraz bardziej zaczynało mi to działać na nerwy.
- Za napaść na funkcjonariusza, chociażby.
- Och, to słodkie, naprawdę, ale my nikogo nie napadamy... Prawda, Nick? Czyń honory, z łaski swojej. Masz okazję się wykazać.
W zdumieniu wytrzeszczyłam oczy, opuszczając nieco broń. Odwróciłam się w kierunku, w którym ostatnio widziałam przyjaciela. Był tak cicho, że zupełnie o nim zapomniałam. Stał tuż za mną. Cholera, kiedy zdążył się przybliżyć? Wyrwał mi broń i pchnął tak, że straciłam równowagę i upadłam. Górował nade mną z kpiącym uśmieszkiem. Serce waliło mi jak oszalałe, a milion różnych myśli wypełniło moją głowę.
- Ty naprawdę jesteś naiwna, wiesz? Wciąż tak dziecinnie zapatrzona w swoje żałosne marzenia. Lis i królik żyjący razem w zgodzie i współpracy. - Roześmiał się złowieszczo, a otaczająca nas zgraja chętnie mu zawtórowała. - Nie no, serio, świetne. Trzymałem się ciebie, bo byłaś mi potrzebna do wstrzymania śledztwa, ale to koniec, r-o-z-u-m-i-e-s-z? Czy na to też jesteś zbyt głupia, co?
- A-ale... - Łzy zalały mi oczy. Zabolało. Tak cholernie zabolało. Ufałam mu, a on zdradził. Dlatego nic nie mogliśmy znaleźć. Żadnych poszlak. Zacierał ślady. Wywiódł nas w pole.
- Trzymaj się od tego z daleka - wycedził przez zęby, celując do mnie z mojej własnej broni.
- N-Nick... Pro-szę... Nie... - wyszeptałam, ledwo go widząc przez łzy. Nie mogłam uwierzyć w to co się działo. Nagle usłyszałam wystrzał i straszny ból przeszył moje ramię. Strzelił... Strzelił do mnie! Jak mogłam do tego dopuścić?! Wypuścił pistolet z rąk, nie patrząc na mnie, oddychał ciężko. A potem zniknął w mroku. Razem z pozostałymi. Bez słowa. Zostawił mnie tam samą, w środku lasu, a w dodatku ranną. Ranną z jego ręki. Dlaczego? Za wszelką cenę musiałam się tego dowiedzieć.
