W ognistej jaskini Drew i Doc oglądali wspomnienia Zak'a.
Zak przekradł się za Drew i umieścił linę na jej kostce niezauważony. Wygląda na czującego się skrajnie winnym.
- To był on! – Drew grzmiała. – Kiedy stąd wyjdziemy będzie w wielkich kłopotach.
- Bardziej jestem zainteresowany w tym fakcie tym, że to oznacza iż Zak i Argost będą rozmawiać sami. – Odpowiedział Doc. – Nigdy mi o tym nie powiedział, a tobie? - Potrząśnięcie głową. Musiało to być bardzo prywatne skoro ich własny syn nie powiedział im o tym. Nawet jeśli wiedzieli że zawarł sojusz z ich wrogiem.
Argost zauważył zdradę i śmiał się podczas gdy Drew zamachnęła się mieczem celując w jego głowę a o się uchylał. Spoglądał na Zak'a który podbiegł do worka z piaskiem i uciął go pazurem.
Drew zacisnęła zęby i skrzyżowała ramiona. Naprawdę nie podobało jej się spojrzenie jakie Argost dawał Zak'owi.
Drew spadała do góry nogami z krawędzi jaskini, krzycząc z szoku. Argost uciekł rechocząc szaleńczo.
- W porządku mamo!- Zawołał przekonująco Zak podczas pościgu.- Złapię go!
- Zaczekaj Zak! – Krzyknęła Drew walcząca by się uwolnić.
Zak wszedł do ogromnej czerwonej jaskini, jego oczy świeciły się na pomarańczowo pokazując że używał mocy Kur'a.
Doc i Drew nachylili się do przodu. Zawsze chcieli wiedzieć jak wiele o jego umiejętnościach nauczył go Argost. Jednak Zak odmówił podawania im wszystkich szczegółów w zamian mówiąc że to co wie jest wystarczające.
- Bez kolejnych gier Argost. – Zak warkną chodząc po jaskini. – Zabierz mnie do potwora. Teraz!
Drew sapnęła. Nie miała pojęcia że Zak może wyglądać tak jak oblicze... Zła... Nie, o nie mógł wyglądać jak zło, w tamtym momencie miał tylko dwanaście lat!
Kontynuował podchodząc na wprost Argos'ta który czekał na środku pomieszczenia, obserwując go wyczekująco.
Bunyip'y chowały się w szczelinach skał za Argost'em, wpatrzone z przerażeniem w coś.
- Takk - Sykną Argost a jego głos był bardziej głęboki niż zwykle. - Zwiększ moc młody Kur'u. Sięgnij dalej, potwór jest blisko...
Pomarańczowa poświata zakryła całe ciało Zak'a który zatrzymał się gwałtownie i chwycił za czoło. Uniósł głowę w czasie kiedy zaczął ekstremalnie mocno krzyczeć i skomleć.
Paznokcie Drew wbijały się w jej dłonie wewnątrz rękawic. Jeżeli Argost ośmielił się skrzywdzić jej chłopca, przywróci go do życia tylko po to by znów go usmażyć.
Jego moce błysnęły ponownie i upadł na plecy. Moc zniknęła a Argost zaśmiał się ponownie.
- Nic tu nie ma. –Płakał Zak nie otwierając oczu. – Nic nie czułem... Ale bunyip'y się boją? –Spoglądał na Argost'a w poszukiwaniu odpowiedzi.
Doc naprawdę starał się nie wściekać. Wiedział że sytuacja w której był Zak była bardzo dziwna i potrzebował pomocy Argost'a, ale ciągle był zły. Nie na Zak'a, ale na... Siebie samego.
Jak mógł nie zauważyć jak bardzo jego syn potrzebuje pomocy? By musiał zwrócić się do Argost'a, jedynego mężczyzny na świecie którego nienawidzili, pokazuje jak bardzo był zdesperowany by uzyskać odpowiedzi. Jednak Zak faktycznie spogląda na Argost'a w poszukiwaniu odpowiedzi, jakby był do tego przyzwyczajony. To sprawiło że jego krew wrzała.
- Bardzo dobrze. –Chwalił go Argost. – Nie ma tu nikogo oprócz ciebie, mnie i naszych małych przyjaciół.
- Ale, te oddechy? –Dopytuje Zak, nawet nie starając się wyglądać jakby nie był zmieszany.
- Jedynie ogień gaszący cenny tlen. –Odpowiada Argost. – Te góry są położone na złożu węgla który płonie od przeszło stu lat. –Wskazał na podłoże na którym przed chwilą stał.
- Dobrze, więc czego oni tak się boją? –Pytał z powątpiewaniem Zak.
- Mój drogi chłopcze. – Sykną złośliwie Argost. – Okłamałeś swoich rodziców, zdradziłeś własną matkę a zaraz puścisz wolno złoczyńcę by twoja mamci i tatko nie dowiedzieli się prawdy o naszej biznesowej relacji. – Oczy Zak'a rozszerzały się a usta lekko otwarły gdy zrozumiał.
Oboje Doc i Drew bardzo nie lubili kierunku w którym toczyły się sprawy, ani tego jak Zak wydawał się na nie reagować.
- Przyprowadziłem cię tutaj by zdemaskować potwora, i masz.
- Jak śmiesz nazywać moje dziecko potworem! –Wrzeszczała Drew, po czym ucichła na widok twarzy Zak'a. –On nie... Wierzy w to... Nie?
Otwarte usta Zak'a przemieniły się w grymas a oczy nabrały smutku kiedy patrzył na przestraszone bunyip'y. Powoli szedł w kierunku zbocza gdzie ukrywały się bunyip'y. Kiedy tylko się zbliżył, zaczęły dziką rozmowę i szybko zniknęły w głębi jaskini. Odwrócił się i powiedział. – Zaplanowałeś to! – A jego głos nie był gniewny czy energiczny, lecz smutny i oskarżający.
Zak zrozumiał o co mu chodzi. Kur zaczynał go przejmować, już zaczął od psucia jego mózgu. Zaczynał stawać się potworem, nie miał dużo czasu.
- Istnieje powód dlaczego nie ma żadnych szczęśliwych bohaterskiego opowieści na temat Kur'a. –Powiedział mu Argost, podchodząc nieco bliżej i machając rękami w jego stronę. –Gratulacje ukończenia kolejnej lekcji.
Drew warknęła. Jak on mógł zachowywać się tak spokojnie, po tym jak właśnie roztrzaskał poczucie własnej wartości trzynastoletniego chłopca?
Doc zaczynał czuć się chory słuchając gadania Argost'a. Był uradowany że ten już nie żył.
Lima spadła obok Zak'a i głos Drew poniósł się na dół.
-Zak! Jesteś w porządku? Widzisz Argost'a?
- On... –Zak wpatrywał się w oczy Argost'a kiedy odpowiadał. –Uciekł mamo. –Uśmiech Argost'a ukazywał jego kły kiedy Zak złapał linę nie zaprzestał gniewnego spojrzenia na Argost'a który pomachał mu jak zyskiwał wysokość.
