„Na Starym Trakcie udało nam się znaleźć odkupienie..."
Od kiedy ostatnia drużyna wróciła z najciemniejszego lochu, w osadzie panowały radosne nastroje.
Wielu najemników odzyskało motywacje do walki i wyrwało z ucisku rozpaczy, który towarzyszył im od kiedy 3 poprzednie drużyny nie wróciły. Wszyscy uważali, że to koniec, że niema już nadziej, dla mieszkańców tej osady, a nawet ich samych. Tym bardziej zwycięstwo tych 4 śmiałków zostało przyjęte z ogromną ekscytacją nie tylko ich towarzyszy, ale także mieszkańców osady, którzy jak dotąd sceptycznie patrzyli na działania dziedzica i jego najętych żołnierzy. Zwycięstwo to jednak nie przyszło łatwo. Vesli trędowaty stracił swą prawą rękę. Już nigdy nie będzie dzierżył swego ogromnego dwuręcznego miecza, ale nie wydawał się tym przejmować. Można nawet przypuszczać, że taki obrót spraw go ucieszył. Carradas okultysta postradał zmysły i przez 5 dni majaczył zamknięty w celi sanatorium. Tylko Goul łowca nagród wyszedł z tam tond bez szwanku. Jak sam mawia „to dzięki bożej łasce udało mi się wyjść z lochu żywy i zdrowy". Uwierzył w to na tyle mocno, że jeszcze tego samego dnia, którego wrócili, wyrzucił swój topór i hak, sprzedał zbroje i dołączył do miejscowego klasztoru. Porzucił swe grzeszne imię i teraz jest znany jako brat albert. Niestety Zbrojmistrz Benhart nie miał tyle szczęścia co on. Biedak padł od ciosu monstrum, który przedziurawił go jak gwóźdź wbity w cienką deskę. Na szczęście reszcie udało się go pomścić, a ciało benharta spoczywa na cmentarzu. Tak samo, jak wielu innych nieszczęśników. Mężczyźni i kobiety. Żołnierze i banici. Mędrcy i głupcy. Wszyscy ci ludzie odnaleźli swe przeznaczenie w ciemnych ruinach, zatęchłych norowiskach, wilgotnych jaskiniach zatoki, niebezpiecznej puszczy czy jak benhart w duszących mrokach najciemniejszego lochu.
Promienie słońca padające przez niewielkie okno w pokoju obudziły Dismasa, który cichym jękiem wyraził swoją dezaprobatę dla tego zjawiska. Przekręcił się na drugi bok i zasłonił kołdrą głowę, by z powrotem zasnąć, jednak myśli o dzisiejszym zadaniu nie pozwoliły mu wrócić do objęć zdjął z siebie kołdrę, wstał i przeciągnął się. Następnie udał się do „toalety", gdzie dokładnie się umył i ubrał w swój stary płaszcz i czerwoną jak krew bandanę. Potem wrócił do swojej pryczy, wyjął z szafki wyczyszczony pistolet skałkowy i wypolerowaną na błysk „brzytwę". Na koniec pościelił łóżko, tak dokładnie jakby miał po dzisiejszym zadaniu wrócić do koszar i spocząć na pościeli, by oddać się w objęcia snu. Gdy skończył, udał się w kierunku drzwi wyjściowych. Odwrócił się ostatni raz w kierunku swojego pokoju, a następnie zamknął drzwi na klucz, który jak zwykle chował w zamykanej kieszeni płaszcza. Zszedł po starych drewnianych schodach do karczmy, gdzie przebywali już pozostali najemnicy.
Gdy przechodził między stołami, na twarzach jego towarzyszy widniał smutek i współczucie w kierunku. Każde takie spojrzenie. Pełne żalu i strachu przesycało go do cna sprawiająć, że jeszcze bardziej popadał w otchłań przerażenia Walka z ludźmi, potworami czy nawet istotami przekraczającymi jego rozumowanie nie przerażała go tak bardzo, jak myśl o ostatniej wyprawie w głąb najciemniejszego lochu. Usiadł przy stole na prawo od wyjścia. Ręce trzymał na stole, a głowa skierowana była drewniany i wilgotny od podawanych tu trunków stół
im dłużej tu przebywał, tym czuł się gorzej, czoło zalał zimny pot, jego ręce się trzęsły. Przez głowę w tej chwili przechodziły mu myśli czy nie zostawić tego wszystkiego w cholerę i uciec. Nie ważne gdzie... i jak. Jego ręka zsunęła się z blatu stołu i powoli sięgała za pistolet umiejscowiony po prawej stronie pasa. Już miał go złapać, gdy poczuł na lewym ramieniu czyjś dotyk. Odruchowo odwrócił głowę, by sprawdzić kto go niepokoi w tej strasznej chwili. Była to znajoma mu twarz, a bardziej twarz za metalową przyłbicą.
