Rozdział pierwszy, w którym Molly ze szczytów szczęścia spada w otchłań rozpaczy oraz postanawia zostać zołzą, podczas gdy jej przyjaciółki — sztuk cztery — zakładają stowarzyszenie co najmniej niespotykane


Pierwszym pytaniem, które po powrocie z ferii wielkanocnych Molly Prewett usłyszała od przyjaciółek, było to, czy jej przeszło (no nie, nie przeszło ani troszeczkę). Drugim było, dlaczego się, do cholery jasnej, spóźniła o przeszło godzinę.
Molly przymknęła oczy i z rozmarzonym uśmiechem położyła się na kocu. Wiosenne słońce świeciło jej prosto w twarz, lekko słodkawa woń kwiatów upajała, a Artur…
— Artur poprosił mnie, żebym pomogła mu z esejem na zaklęcia — oświadczyła Molly, patrząc na przyjaciółki z triumfem. — Trochę to trwało, bo przez całe święta nawet go nie zaczął. No ale wiecie… — Uśmiechnęła się porozumiewawczo. — Dwie godziny w pustej klasie. A w końcu gdyby chciał, to potrafiłby to napisać, więc…
Selena Prince, Elinor Rookwood**, Amelia Blishwick i Isla Gamp spojrzały na Molly z nabożeństwem. Chociaż od niemal pięciu lat dzieliły dormitorium — a razem z nim wszystkie dziewczęce sekrety, radości i smutki — nigdy jeszcze nie zdarzyła się sprawa tak poważna. Oczywiście zrozumiały, co miała na myśli Molly. Skoro Artur byłby w stanie odrobić swoje zadanie, prośba o pomoc musiała mieć jakiś cel. I oto beznadziejnie, jak się dotąd wydawało, zakochana Molly stała się nagle Molly po prostu zakochaną. Być z może z wzajemnością. Duża rzecz.
I dobrze, może Isla miała już chłopaka, Jima Browna z Ravenclawu, ale to się stało bardziej przypadkiem. Nie potrzebowała do tego pomocy przyjaciółek, bo właściwie to Jim poderwał Islę, więc Isla nigdy nie wysłała stu czterdziestu siedmiu listów do przyjaciółek podczas jednej przerwy świątecznej, w których analizowałaby każde jego słowo i gest, nie uczyła się piec brzoskwiniowo-wiśniowych babeczek, kiedy usłyszała, jakie są jego ulubione owoce, a już na pewno nie spóźniała się na ich tradycyjne spotkania w Hosgmeade przy starej drewnianej chacie, żeby tylko odrobić ukochanemu lekcje (zwłaszcza że Jim był z klasy siódmej, nie piątej). Po prostu. Chłopak Isli był sprawą Isli. Chłopak Molly był sprawą całej piątki.
Tylko Selena miała niewyraźną minę.
— Ech, a ja znalazłam już sposób na tę puchońską laleczkę — westchnęła. — Nawet szlaban od matki dostałam.
— Co? Na kogo? — spytała nieuważnie Molly, wyrwana z własnych marzeń, w których to aktualnie przeżywała szaleńcze i niebezpieczne przygody z Arturem podczas równie szaleńczych i niebezpiecznych wypraw.
— No, na tę Leach**. Ale może to i lepiej. Ta książka jest jakaś dziwna.
— Ee… O czym ty mówisz? — Molly była coraz bardziej zniecierpliwiona. Artur właśnie wydarł ją ze szponów Yeti i oczekiwała na pełen czci i uwielbienia pocałunek. Żadna książka nie mogła być bardziej pasjonująca i gdyby nie padło nazwisko Lucy…
Selena wzruszyła ramionami.
— Tak jęczałaś w listach, że chciałam ci jakoś pomóc. No i wyszło mi, że jedyna różnica między tobą a nią to to, że ona jest córką mugolki i mugolaka.
— Selena!
— Daj mi skończyć, Elinor. Przecież nie mówię, że jest przez to gorsza. Po prostu takie są fakty. No i pomyślałam, że może mugolki mają jakieś swoje sposoby na chłopaków, których my nie znamy. Tak jak na przykład my mamy amortencję, której nie znają one. — Selena potoczyła wzrokiem po przyjaciółkach, ale te siedziały zbyt osłupiałe, by zareagować, więc kontynuowała: — Same zobaczcie. Matka Lucy, chociaż jest mugolką, wyszła za czarodzieja, który został ministrem magii. Jedna moja dalsza ciotka też wzięła ślub z jakimś mugolem. A teraz Lucy i Artur…
— To tylko plotki — burknęła Molly.
— Plotki. Ale wiedziałam, że w tych mieszanych małżeństwach coś musi być. I miałam rację.
— Co?
— Naprawdę. One mają normalnie swoje poradniki. Co mają robić, co mówić i tak dalej. Sama jeden taki znalazłam w mugolskiej księgarni. No… i to za to dostałam szlaban. Wiecie, panna Prince w mugolskiej części Londynu… Doprawdy, karygodne.
— Seleno… — zaczęła bardzo uprzejmie Amelia. — Czy ty znowu grzebałaś w zapasach Slughorna?
Selena spojrzała z wyrzutem na chichoczące przyjaciółki. To był cios poniżej pasa. Bo to absolutnie nie jej wina, że w zeszłym roku pomyliła fiolki w składziku Slughorna, po tym jak Jim opowiedział im o Felix Felicis. Gdyby Isla nie umawiała się z tym przemądrzałym kujonem, nic takiego nie miałoby miejsca.
— Bardzo śmieszne — oświadczyła z godnością, kiedy dziewczyny się w miarę uspokoiły. — Chciałam tylko pomóc. Myślałam, że jeżeli stworzymy na podstawie takiego poradnika jakiś plan, Molly i Leach będą miały równe szanse i ostatecznie Molly omota Artura jak… jak...
— Diabelskie sidła — wtrąciła z niewinną minką Elinor.
— Jak diabelskie sidła i wtedy… Na Merlina, nienawidzę was!
— Ale Artur zamknął się z Molly w pustej klasie pod byle pretekstem — przypomniała Isla łagodnie. — Więc sprawę możemy uznać za wygraną.
— I nie musimy zakładać żadnego Koła Zakochanych Nieco Mniej Szczęśliwie, Niżby Się Chciało.
— E. Li. Nor — syknęła Selena i podjęła wątek, dopiero kiedy Elinor uniosła ręce w geście poddania. — No ale mówiłam. Ta książka jest jakaś… dziwna. O tym, jak stać się zołzą*. Przejrzałam ją trochę i nie wiem, czy ktokolwiek chciałby postępować według tych wskazówek. W każdym razie, cóż, na pewno żadna czarownica tego nie robi.
— Całe szczęście — szepnęła Molly, zadowolona, że może powrócić do swoich karkołomnych wyczynów. Tym razem miały ścigać ich olbrzymy.
Znowu jednak zbyt długie pogrążanie się w marzeniach nie było jej dane. Molly mogła zignorować dziwny stuk i szelesty, ale nie pełen napięcia i grozy okrzyk Amelii. Niechętnie otworzyła oczy.
— Co jest?
— Bo ten esej… Artur mógł go chcieć, żeby... — zaczęła niepewnie Isla, ale nie dokończyła.
Nie musiała. Molly podniosła się do pozycji półsiedzącej, oparła się na rękach i zbladła.
— O — szepnęła z niejakim zdumieniem. — Patrzcie, a ja ją lubiłam.
Gryfonki spojrzały na przyjaciółkę ze współczuciem.
— Seleno… Wzięłaś do Hogwartu tę książkę? — spytała jeszcze Molly z pozorną obojętnością.
Selena jedynie skinęła głową.
Ze starej chaty na szczycie wzgórza schodziła właśnie rozchichotana i zarumieniona Lucy Leach, trzymając pod rękę Artura Weasleya.
To wymagało poważnych środków. To oznaczało wojnę.
— Więc… to koło. Elinor?
Elinor uśmiechnęła się pokrzepiająco.
— Jasne. Będę prezesem.
A wojna się właśnie rozpoczynała.


*Oczywiście, że ta książka została napisana po 1965 roku, ale nie rozumiem, co to ma do rzeczy. Przecież istnieje tyle historii, w których psują się zmieniacze czasu tylko po to, by Harry mógł obcować cieleśnie z Voldemortem, kiedy ten miał jeszcze naście lat i nos. Równie dobrze ktoś mógł kiedyś kupić tę książkę i przenieść się z nią w czasie kilkadziesiąt lat wstecz. Takie rzeczy się zdarzają. Miliony fików nie mogą się mylić.
**Lucy to Nukałan. Elinor to Draka. Nie pytajcie dlaczego, nie wiem, one tak chciały. A Draka mi betuje większość tekstów, więc jak coś chce, to zazwyczaj nie pytam, tylko słucham. Nuka mi betuje teksty, których nie betuje Draka, więc jak wyżej.


Beta: SzmaragDrac
Oczywiście standardowo pierwszy rozdział miał być prologiem, ale się rozrósł, wyszło nie-wiadomo-co, został przechrzczony i jest, jak jest. ^^