Mężczyzna w berecie siedział w knajpie i pił. Pił od rana i myślał. A może raczej starał się nie myśleć. Nie chciał przesadnie przeciążać umysłu. Jedyne czego chciał to pić. Przepić wszystkie pieniądze, które miał i zapomnieć, że kiedykolwiek je miał. A przede wszystkim skąd je miał.

Otrzymał solidną zapłatę od Imperium za wydanie pewnego rebelianta. Tyle, że to nie był zwykły rebeliant, a jego cioteczny brat. Kochał swojego bliskiego kuzyna, ale musiał go wydać. Był buntownikiem, rewolucjonistą i terrorystą. Był zagrożeniem dla spokoju galaktyki. Teraz jednak mężczyzna pijąc zastanawiał się, czy Imperium także nie zagraża galaktyce. Gwiazda Śmierci to już przesada. Dopiero teraz pojął czym tak naprawdę ona jest. Normalnej władzy nie jest potrzebna broń, która w jednej chwili unicestwi całą planetę.

Właśnie za takie rzeczy krewniak nienawidził Imperium. On nie wydał kolegów nawet, gdy go torturowano. Mężczyzna w berecie był świadkiem jego egzekucji. Nie mógł zapomnieć tego widoku. Tak jak nie mógł zapomnieć widoku Gwiazdy śmierci. Wówczas jeszcze nie działała, a jednak na pierwszy rzut był nazbyt potężna. Kto ma rację w tym konflikcie? Czy w ogóle ktoś ma rację? Tego nie wiedział. Właściwie wiedział tylko jedno. Nie chce tych pieniędzy i musi się ich pozbyć. Tylko co by tu z nimi rozsądnego zrobić?

Zaczął przyglądać się mężczyźnie siedzącemu przy stoliku. Wiedział, co to za jeden. Han Solo. Ten człowiek mu się podobał. Był przemytnikiem, ale przynajmniej nie mieszał się w nie swoje sprawy. Nie wszczynał rewolucji przeciwko. Nie był cholernym terrorystą. On lepiej spożytkowałby te pieniądze. Może ułoży sobie życie i zajmie się czymś uczciwszym. A może nie. Czy to ma znaczenie? Czy kogokolwiek powinien obchodzić Han Solo? A jednak mężczyzna w berecie coraz uważniej obserwował przemytnika. Widział, że zawarł on jakąś umowę z podejrzanym starcem. Może i to była uczciwa umowa z normalnym starcem. Teraz, gdy Han Solo siedział sam wydawał się w jakimś sensie najuczciwszym człowiekiem w galaktyce. Dlaczego? Na to mężczyzna w berecie nie umiał odpowiedzieć. Po prostu czuł, że patrzy na człowieka lepszego od siebie.

W tamtej chwili dostrzegał wszystko, co miało związek z Hanem Solo. Nie mógł więc nie dostrzec tamtego łowcy nagród, Rodianina Greedo. Mężczyzna w berecie mimo swoich wielkich chęci, nigdy nie zdołał zapanować nad uczuciem, które wzbudzali w nim Rodianie. Była to pogarda połączona z litością.

Uważnie przysłuchiwał się rozmowie mężczyzn. Zdało mu się niepojętym, aby taki Greedo miał czelność polować na Hana Solo. „Pewnie by nawet do niego nie trafił, choćby strzelał zza tego stołu."-pomyślał mężczyzna w berecie. Nie oznaczało to jednak, że Greedo miał zginąć. Taki Rodianin na Tatooinie zawsze może się przydać. A może po prostu warto mu dać szansę.

Nie wiedział nawet jak i kiedy wtrącił się do rozmowy. Ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich, włącznie z nim samym, spłacił dług przemytnika. I tak zdrajca kuzyna pozbył się ciążących mu pieniędzy, Greedo przeżył, a Han Solo nie musiał strzelać pierwszy.