Rozdział 1
Prelude - Middle of Nowhere
Był środek nocy. Blask gwiazd i księżyca odbijał się od tafli wody, a wiatr delikatnie muskał twarz Castiela, który siedział akurat na drewnianym pomoście głęboko rozmyślając. Za nim rozpościerał się gęsty las. Dookoła panował spokój i cisza, słychać było jedynie ksykanie koników polnych i brzęczenie komarów, much i innych latających owadów. Anioł próbując się czymś zająć przyglądał się uważnie wszystkiemu z podziwem. Wszystko to stworzył jego ojciec. Mimo tego, że siedział tam już od ponad pięciu godzin, wciąż nie mógł znaleźć wyjścia z sytuacji w jakiej się znalazł. Czuł coś do Deana, ale nie do końca wiedział co... Jak ma wytłumaczyć to, że od pewnego czasu nie może przestać o nim myśleć?
Siedząc tak nagle usłyszał wołanie. To bracia, chyba znowu potrzebowali informacji na temat jakiegoś demona, anioła czy zjawy...ospale podniósł się i ruszył w stronę ścieżki. Nie spieszyło mu się. Próbował odwlec to spotkanie, wiedział, że od pewnego czasu przy Deanie dziwnie się zachowuje i nie chciał by ten to zauważył, nie dopóki nie wie co mu powiedzieć. Chciał najpierw wszystko poukładać sobie w głowie. Ułożyć i doszlifować do perfekcji każde zdanie.
Więc tak powoli przesuwał się naprzód w zadumie. Dookoła było ciemno, nie było słychać nic oprócz jego ciężkich oddechów i szelestu liści. Nagle potknął się o coś i runął na ziemię, mocno grzmocąc przy tym głową. Gdy się podniósł był lekko zdezorientowany, wytrzepał swój beżowy płaszcz i rozejrzał się wokoło, dostrzegł korzeń wystający ponad ziemie, to on pewnie był przyczyną jego upadku. Stał tak jeszcze przez krótką chwilę po czym ruszył dalej. Przeszedł niedługi kawałek drogi, gdy zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia dokąd zmierza. Stanął jak wryty. Kim jest? Skąd jest? Te pytania wydawały mu się o wiele trudniejsze niż wcześniej. Postanowił iść cały czas do przodu, miał nadzieje, że może na końcu szlaku znajdzie coś lub kogoś kto mu pomoże wydostać się z tego gówna, w którym aktualnie znajduje się zanurzony po samą szyję.
