To opowiadanie zaświtało w mojej głowie zaraz po przejściu kampanii Chris'a w RE6. Niestety jednak ze względu na brak swojego laptopa odkładałam jego pisanie do czasu aż wreszcie lapek do mnie wróci. Jako że do 22.12 jeszcze kawał czasu postanowiłam przemęczyć się jakoś na stacjonarnym gdzie pisanie na klawiaturze przypomina dźwiękiem strzelanie z karabinu maszynowego...

W każdym razie mam nadzieję, że prolog przypadnie Wam do gustu, na chwilę obecną fabuła ma z grą wspólnego tylko Piers'a. Żadnych spilerów czy innych postaci. Ale to się z czasem zmieni, gdyż dzieje głównej bohaterki będą się przeplatały z tymi z gry;)

Życzę miłego czytania i proszę o wybaczenie odnośnie błędów (od przeszło dwóch miesięcy nie pisałam żadnego opowiadania i takowe na pewno się pojawią).


Siedział przy barze od kilku godzin, kilkukrotnie pytała go czy ma ochotę na coś do picia jednak za każdym razem dostawała odmowną odpowiedź. Według polityki szefa baru już po pierwszym razie powinna była go wyrzucić za drzwi lokalu, jednak coś ją powstrzymywało. Wydawał się być tak zdołowany, że nie chciała go jeszcze bardziej dobijać.

O godzinie 22 została zmieniona za barem przez starego przyjaciela, Marcela – francuza, który po wielu latach mieszkania w Stanach nawet nie próbował pozbyć się swojego akcentu. Twierdził, że pomaga mu w podrywie.

Przebrała się w swoje codzienne ubrania i weszła na główną salę, jednak zamiast wyjść z baru i wrócić do domu, jak to zazwyczaj robiła, usiadła przy kontuarze. Zaraz obok smutnego nieznajomego.

- Zły dzień?- uśmiechnęła się lekko, chcąc nawiązać jakoś kontakt.

- Aż tak to po mnie widać?- mruknął wciąż wpatrując się w blat, o który się opierał.

- Radość to raczej od ciebie nie bije- stwierdziła obojętnie- siedzisz od kilku godzin i nic nie zamówiłeś, coś na pewno jest nie tak jak być powinno.

- Jeśli to jakiś problem to mogę wyjść- wstał.

- Nie- powiedziała od razu- nie wyganiam cię, ani nic z tych rzeczy- pauza- potrzebuję kompana do picia, jeśli nie masz nic przeciwko- zaproponowała- ja stawiam- uśmiechnęła się lekko.

- W porządku- w końcu się uśmiechnął i z powrotem zajął miejsce.

- Marcel- starała się wypowiedzieć imię przyjaciela z takim akcentem jak on to robił- dwa razy Old Fashioned, ma chère.

- Oui, Justine- odpowiedział mężczyzna po czym przystąpił do robienia drinków.

- Więc co cię gryzie, nieznajomy?- spytała.

- Piers.

- Justine, miło mi- uśmiechnęła się przyjacielsko- więc co cię gryzie, Piers?

Nie odpowiedział nic, widać po nim było, że zastanawia się nad tym co powiedzieć. Lub czy w ogóle mówić co go gryzie.

- Nie krępuj się- powiedziała żwawo- prawdopodobnie widzisz mnie pierwszy i ostatni raz w życiu, więc czym się przejmujesz?

- Co jeśli stwierdzę, że chcę cię jeszcze kiedyś zobaczyć?- spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął.

- Pochlebi mi to i zapewne się zaczerwienię- zaśmiała się melodyjnie- a rozwiązanie twojego problemu może okazać się dobrym startem naszej znajomości- zawsze była taka pewna siebie.

- A jeśli moja historia okaże mnie jako żenującego kretyna, dalej będziesz chciała ciągnąć tą znajomość?

- Przeżyłam w życiu tyle dziwnych rzeczy, że mało co mnie zaskoczy.

- W takim razie opowiem swoją żenującą historię jeśli ty opowiesz jedną z tych dziwnych- stwierdził hardo.

- Zależy jak żenująca ona będzie. To musi być naprawdę coś mocnego, żebym mogła ci opowiedzieć co mnie spotkało- uśmiechnęła się.

- Poprzeczka chyba nie może być aż tak wysoko zawieszona- lekko się oburzył.

- Przekonajmy się- wyprostowała się dumnie, w tym czasie Marcel podał im ich drinki.

- Dobrze więc- odchrząknął- kilka miesięcy temu starałem się o przydział w B.S.A.A.- spauzował na chwile- to organizacja…

- Wiem co to i czym zajmuje się B.S.A.A.- przerwała mu, spoważniała słysząc skróconą nazwę organizacji.

- W każdym razie, jakiś tydzień temu dostałem swój oficjalny przydział w oddziale niejakiego Chris'a Redfield'a, który okazuje się być wysyłany na te…- znowu pauza, nie wiedział czy ma to powiedzieć czy też nie, postanowił jednak powiedzieć prawdę- najniebezpieczniejsze zadania w najniebezpieczniejszych rejonach świata. Mojej dziewczynie się to jednak nie spodobało i dostałem ultimatum. Ona lub B.S.A.A.

- Niech zgadnę, wybrałeś to drugie- domyśliła się.

- Tak. Kazała mi się wyprowadzić. Tak też zrobiłem, jednak kilka dni temu okazało się, że mój przydział do Redfield'a okazał się pomyłką. Trafiłem do jednostki działającej na terenie kraju. Pojechałem do niej i chciałem ją przeprosić, błagać nawet o wybaczenie...- ponownie pauza- sąsiedzi powiedzieli mi, że sprzedała mieszkanie i się wyprowadziła. Nie wiem gdzie jest, nie odbiera telefonów, chyba ją straciłem, co?

- Nie będę dawała ci zbędnej nadziei, ale wydaje mi się że tak. Przykro mi.

- Tak więc, to jest ta moja żenująca historia- uśmiechnął się pod nosem.

- Faktycznie żenująca- zaśmiała się lekko- chociaż nie powinna była tego robić. To tylko dowodzi, że na ciebie nie zasługiwała.

- Teraz tak mówisz, a gdybyś była na jej miejscu to sama byś postawiła takie ultimatum.

- Nie mierz wszystkich jedną miarą- oburzyła się lekko- owszem bałabym się o twoje niebezpieczeństwo, ale w życiu nie postawiłabym ci takiego ultimatum. Może lepiej wznieśmy toast, zanim nam procenty ulecą- uśmiechnęła się podnosząc szklankę z drinkiem- za… jak ona ma na imię?- spytała.

- Amanda- odpowiedział.

- Za Amandę, która popełniła największy błąd swojego życia. Nie życząc jej źle, aby ktoś postanowił jej podobne ultimatum, żeby przekonała się jak to jest- wyciągnęła szklankę w stronę Piersa. Ten w odpowiedzi jedynie podniósł swoją aby mogli się „stuknąć" szkłem.

Duszkiem wypili zawartość swoich szklanek, po czym Justine zamówiła u Marcela kolejne.

- Swoją drogą, jeśli latanie ze spluwą i zabijanie B.O.W. czyni cię szczęśliwym to i ona powinna być szczęśliwa- nachyliła się ku niemu i wyszeptała.

- Skąd tyle wiesz?- spytał.

- To się wiąże z moją historią.

- No więc słucham- ponowny uśmiech pojawił się na jego twarzy.

- Jestem jedną z niewielu ocalałych z Racoon City- powiedziała prosto z mostu.

Siedział jakby dostał obuchem w twarz. Zaskoczony jej słowami nie potrafił wydusić z siebie żadnego konkretnego dźwięku.

- OK., twoja historia bezapelacyjnie wygrała- powiedział w końcu, wzruszając nieporadnie ramionami.

- Jaka jest moja wygrana?- uśmiechnęła się zawadiacko.

- A co byś chciała?

- Zjadłabym jakieś mięso- westchnęła- nie wiesz może gdzie mają dobre steki?