Już od kilku godzin lekkie światło księżyca próbowało przedostać się przez grubą warstwę chmur, która niechybnie zwiastowała pogorszenie pogody. Wiatr zawiał, a ja zastanawiałem się, czy uda mu się przepędzić nawałnicę, czy tylko wszystko przyśpieszy. Niebawem pierwsze krople deszczu uderzyły o ziemię. Zszedłem z parapetu, drżąc z zimna i położywszy się na łóżku utkwiłem wzrok w otwartym oknie. „Nie przyjdzie" - myślałem . – „Nie w taką pogodę".
A przecież zawsze przychodziłeś…
Tamtego dnia wywróciłeś moje i tak już mocno skomplikowane życie do góry nogami. Byliśmy wrogami. Nie mogę mieć co do tego wątpliwości, wciąż przecież pamiętam każde uderzenie, każde cięcie, blok, ripostę. Choć po ranach nie zostały nawet blizny, wiem, że walczyliśmy i że w każdym naszym oddechu dało się wyczuć pragnienie śmierci przeciwnika. Tak samo pewien jestem tego, że przyszedłeś do mnie następnej nocy. Wtedy niebo było bezchmurne, a księżyc pięknie oświetlał twoją twarz. Dłonie miałeś chłodne, tak chłodne, jak kolor twoich tęczówek. W tamtej chwili wydawało mi się, że mógłbym utonąć w tym błękicie, gdybym tylko spojrzał ci w oczy, dlatego odwróciłem wzrok. Pocałowałeś mnie. Pierwszy i ostatni raz, ale tak namiętnie, że wystarczyłoby na tysiąc długich lat. Zatraciłem się w twych ustach i choć rozum kazał mi pociąć cię na kawałeczki, to w tym momencie go nie słuchałem. Po prostu dałem się ponieść chwili.
Następnego ranka już cię nie było, a ja próbowałem przekonać sam siebie, że to wszystko było tylko snem. Słodkim koszmarem… Mimo to byłem pewny, że znów przyjdziesz. W pokoju wciąż unosił się twój zapach, gdy przez otwarte okno wpadały leniwie promienie słońca. Pod pewnym względem czułem się szczęśliwy, jednak było coś jeszcze. Coś, co nie dawało mi spokoju, a czego nie umiałem zdefiniować. Pojawiłeś się następnej nocy. I kolejnej. Nim zdołałem się spostrzec uzależniłem się od ciebie. I choć nie przychodziłeś już codziennie ja i tak czekałem przy otwartym oknie. Tak jak dzisiaj.
Minął już prawie miesiąc, odkąd ostatni raz cię widziałem. Znudziło ci się? A może zmęczyło cię przebywanie z przedstawicielem odwiecznych wrogów twojego gatunku? Co wieczór zadaję sobie wciąż te same pytania, na które odpowiedź znasz tylko ty.
Nie powinno mnie to obchodzić. Tu nie ma miejsca na żadne cieplejsze uczucia. Shinigami i Arrancar mogą się tylko nienawidzić i walczyć ze sobą. To właśnie robiłem, a przynajmniej chciałem w to wierzyć, do momentu, gdy nie mogłem już dłużej udawać przed samym sobą. Może uciekłeś z tego samego powodu? Być może także zastanawiasz się, gdzie, do cholery, podziała się nasza niechęć do siebie? W końcu byliśmy wrogami. Kiedyś…
Mimo wszystko postanowiłem ci powiedzieć. Cokolwiek by się nie działo, zawsze podejmuję wyzwania, więc i tym razem nie zamierzam się wahać. Gdy tylko się pojawisz…
Firanka zafalowała targana nagłym powiewem wiatru. Deszcz uparcie wystukiwał o szybę swój odwieczny rytm, a latarnia na ulicy przygasła na parę sekund. „Nie przyjdzie" – myślałem. – „Nie o tej porze". Wstałem powoli, by zamknąć okno, gdy moje oczy napotkały spojrzenie błękitnych tęczówek. Poczułem chłodny dotyk na policzku i byłem już pewien tego, co chcę zrobić.
„Kocham cię" zawisło pomiędzy naszymi rozpalonymi wargami.
