Docelowo: zbiorówka cracków różnorakich, które mi do głowy przyszły i przyjdą. Właściwie zwykle to mi i Hasz. I dla niej, z okazji urodzin, pierwszy drobiazg.


Panowie, szanujmy wspomnienia

Dla Haszyszymory.


Foltest obrzucił sceptycznym spojrzeniem rachunek, opiewający na kilkaset orenów.

— Vernon, ja ciebie lubię — oznajmił. — Dałem ci stopień oficerski. Komendę nad tą zgrają skurwysy... Niebieskimi Pasami. Nie wątpisz chyba w moją łaskawość?

Roche, poczerwieniawszy gwałtownie, próbując się równocześnie skłonić i pozostać w pozycji na baczność, gorliwie zaprzeczył. Nie wątpi. Nie śmie.

— I dlatego dam ci szansę — król zignorował rozpoczętą już przemowę wdzięczności — żebyś mi jednak udowodnił, że ten rachunek z burdelu faktycznie jest służbowy. Że dla dobra Temerii i dynastii, i mojego nade wszystko te oreny wydałeś. Dam ci szansę, choć szczerze wątpię, żebyś ty dał radę. Ale proszę. Nawet więcej, jak mnie przekonasz, to ci jeszcze sto orenów dorzucę. W ramach zakładu. Jak mnie nie przekonasz, cóż, z żołdu będziesz płacił.

Vernon wyprostował się ponownie do nienagannej postawy raportowej.

— Bo popełniłem błąd. Przez moje niedoświadczenie na stanowisku — wytłumaczył. — I przyszedłem go wyznać waszej wysokości. Jak dobremu seniorowi. Jak ojcu...

— Z rachunkiem przyszedłeś. No, to faktycznie, jako ten syn marnotrawny do ojca, narozrabiało się, a potem „kochany tatku, ratuj! płać!"... Chociaż nie nadużywajmy może takich porównań — zreflektował się władca. — Będą znowu po Wyzimie jakieś chędożone plotki chodziły.

— Znalazłem ich źródło ostatnio — przypomniał gorliwie Roche — i chciałem powywieszać...

Foltest machnął ręką.

— Pół dworu chciałeś mi powywieszać. A ludzie plotkują, to zwyczajna rzecz. Nie dawaj im po prostu powodu niewczesnymi meteorami...

— Metaforami. I to nie metafora tylko...

— ...meteorami porównań — dokończył z łagodnym rozbawieniem król. — Zaraza, ty te słowniki chowasz pod poduszką? Pod siennikiem, jak nie masz poduszki? Że ci tak dobrze do głowy ta wiedza wchodzi?

W spojrzeniu Vernona zamigotała podejrzliwość.

— Czytam — odparł ostrożnie, zastanawiając się, co źle robi. — Ze słownikiem spać by niewygodnie było. I dlaczego niby...

— Przesąd taki dworski — wyjaśnił szybko władca, zdjęty czymś jakby litością. — Że jak się śpi z książką, to wiedza lepiej do głowy wchodzi. Przesąd. Nieprawda. Żart taki — podkreślił. — Ad rem: rachunek.

— Popełniłem błąd — powtórzył Roche. — Omyłkę w osądzie. Posłałem chłopców do burdelu, ze względu na morale, wiadomo...

— Zwyczajna to rzecz. I zapłaciłbym od ręki, gdyby nie wysokość. Coście tam zrobili z tymi nieszczęsnymi kur... kobietami, wymordowaliście je? — Foltest nie należał do najcierpliwszych słuchaczy.

— Nie. I poszedłem z chłopakami. Żeby się integrować — agent westchnął, zamilkł speszony, wzrok wbił w punkt na ścianie tuż obok oczu suwerena.

Suweren miał serce.

— Z początku wszystko szło dobrze... — podrzucił jowialnym tonem.

'

'

Z początku wszystko szło dobrze. Jedli, pili, popuszczali pasa i spuszczali spodnie. Nawet nie po kątach, w porządnych warunkach, burdel miał kilka malutkich sypialni. Vernon tylko pił, jak zwykle, ale kompania zdawała się na to nie zwracać większej uwagi; złośliwostki dotyczące orientacji lub sprawności dał radę wyplenić, gdy był jeszcze szarym żołnierzem, po awansie nikt już nie śmiał choćby życzliwie pomyśleć „kapitan porządny facet, ale wiecie, kobiet nie lubi". Czy czegośkolwiek w ten deseń.

I wtedy musiało się rozlec donośnym, operowym wręcz, tak głośnością, jak rozwibrowaniem, altem (Roche chadzał teraz do opery; rychło się przekonując, że inaczej niż hrabiom, magom czy intelektualistom, jemu na niej zasypiać, ciamkać, wpatrywać się w dekolty i omawiać polityki nie było wolno):

— A kogo to moje starrre oczy widzą?— „ą" drżało w powietrzu ładne parę sekund. — Verrrnuś li?

Kapitan zamrugał. Przyjrzał się tchnącemu dostojeństwem, powagą tudzież skromnością obliczu – owoc wielce szlachetnych, acz niepłacących lędźwi musiał to być – burdelmamy. Usunął w wyobraźni wielką perukę rudych loków, bakłażanowy kapelusz z pawimi piórami, różowe boa, suknię w kilku odcieniach fioletu oraz różu, kilogramy makijażu, z dziesięć lat i trzydzieści kilo.

— Ciocia Prymulka? — jęknął.

— Madame Prrimevèrrre, teraz. Kobiecie w moim wieku i mojej pozycji nie wszystko już wypada. — Zamachała złoto-różowym wachlarzem, malowanym w erotyczne scenki rodzajowe. — Lecz ci łaskawie wybaczam omyłkę — zachichotała. — Ja cię prrrzecież znam od...

Od kolebki. Od czasów, gdy stawiałeś pierwsze kroki. Od najmłodszych lat. Od czasów, gdyś matczynej piersi nie odchodził. Było tyle ładnych określeń na znajomość sięgającą dzieciństwa, które Roche wyczytał w słownikach. Tyle ładnych, grzecznych, nieupokarzających określeń. Z jakiegoś powodu lud uparcie odmawiał ich używania.

— ...czasu, gdy sikałeś w pieluchy i ssałeś mamusinego cyca! — zakończyła więc rozczulona Madame.

Ktoś z żołnierzy parsknął. Głośno. Koledzy, sami zaciskający usta, zakrywający wargi kuflami, teatralnie krztuszący się alkoholem lub nurkujący strategicznie pod spódnice czy stoły, dali mu sójkę w bok. Madame – a szlag by to, pomyślał zirytowany i powoli zażenowany Vernon, ciotka Prymcia i basta – najwyraźniej tego nie zauważyła. Albo zauważyła i uznała za urocze. W końcu kobiety jej pokroju lubią być w centrum uwagi, oklaski, śmieszki, pokątne chichoty, to je tylko podbechtuje.

— Może ja wezmę pokój, żeby ciocia stratna nie była, i sobie porozmawiamy przy szklaneczce wiśniówki? Prywatnie, żeby nikomu nie przeszkadzać? Opowiecie mi, jak tam leci, ciociu? — spróbował desperacko kapitan.

— Et! stara bida — „et" trzasnęło, jak bicz, prawie pod sopran podpadło. — Ale gdzie ty się będziesz, kochanie moje, wydatkami turrrbował? Po ciemnicach jakich siedział, jakbyśmy spiskowcami albo obszczymurrrkami, co to się na kobiety od wielkiego święta wybierrrają, byli? Mój buhdel — „burdel" wymawiała, jak południowa szlachta, czyli bez „r" – czy nie mój buhdel? Mój! — Uderzyła w szynkwas wachlarzem z taką werwą i rozmachem, że nieszczęsny rekwizyt prawie pękł, a szklanki się zatrzęsły. — Nie będę przecież ciebie za godzinki rrrozliczała, rrrobaczku. Posiedzimy sobie tutaj, w salonie, jak porządni ludzie! Ale z wiśniówką to fantastyczna idea jest, polej nam, Fiona.

„Fiona" na pewno miała na imię Marta albo Agnes, albo Vesanna, albo Wierka. Ciotka Prymulka, odkąd tylko Roche pamiętał, uwielbiała wszakże imię „Fiona", nazywała tak swoje kolejne psy, koty, a nawet papugę.

Papuga cioci Prymci stanowiła małą sensację w ich dzielnicy, gdzie tak egzotycznych przedmiotów zwykle nie widywano. Zgoła nigdy. Prymulka mieszkała jednak dawniej w jakimś mieście z porządną dzielnicą portową, taką, gdzie w burdelach marynarze płacili pięcioma walutami (w tym nilfgaardzkimi, rozmarzała się zawsze ciocia), a magazyny pełne były towarów nawet z Zerrikanii. Papuga, twierdziła kobieta, musiała uciec z takiego magazynu czy statku; ona ją tylko, biedaczkę, wzięła do siebie. Roche już w dzieciństwie podejrzewał, że ciotka Prymcia, zawsze lubiąca kolory, egzotykę i „trochę wykwinciku", jak mawiała, po prostu ptaszysko zwędziła. Ewentualnie wycyganiła od któregoś gacha.

Dzisiaj za Fionę robiła szczupła, zahukana brunetka, dziecko prawie jeszcze, ubrana w wielowarstwowy stos kolorowych szmatek – przy jej typie urody to nawet nieźle wyglądało – w którym ewidentnie czuła się nieswojo. Vernon wiśniówkę przyjął. Miał dziwną pewność, że się mu przyda. Chłopaki podejrzanie ucichli.

— To co u cioci... Madame? — spytał, chcąc odpłynąć na bezpieczniejsze wody. — Jakaś przygoda ostatnio? Może taka, jak z tym kupcem bławatnym, jak mu tam było... Żwirko Maciej?

Madame zafalował obfity i nieodziany biust. Powachlowała się gwałtownie.

— Dużo by mówić, dużo by mówić... Ale co cię obchodzą zwierzenia starej baby...

— Ciocia jeszcze całkiem młoda — jął gorliwie zapewniać Roche.

Jeden z żołnierzy, Warcisław Bęcka, zwany „Gębą", ze względu na długi jęzor, dość już nachlany, by i dowódcy się nie bać, również rzucił się z zapewnieniami. Niestety. Kapitan od razu zrozumiał, co tamta zdradziecka szuja planuje, spróbował drania ustawić do pionu, lecz Prymulka zdecydowanie zaprotestowała przeciwko „takiemu językowi w porządnym domu publicznym". Normalnie Roche by się powołał na jurysdykcję, pytając tonem uprzejmem, aluzyjnie wielce, czy burdelmama chce mieć wszystkie pracujące elfki powieszone albo przynajmniej przetrzymane miesiąc w ciupie za „podejrzenie o kontakty ze Scoia'tael". Ciotce tego jednak zrobić nie mógł. Była koleżanką matki. Bardzo w sumie sympatyczną. Przynajmniej tak sądził w dzieciństwie.

Wprawiona przez podstępnego Warcisława w nostalgiczny nastrój, Madame Primevère zaczęła wspominać stare, dobre czasy. Oczywiście. A skoro ktoś z owych czasów siedział przed nią, cały, żywy i ogólnie – „tak bardzo urrrosłeś! Taki z ciebie przystojny żołnierzyk, za pół ceny bym ci dała, no, tobie to oczywiście nie do końca, ale wiesz, tak jakby, sobowtórrrowi... No! Wiadomo, wyprzystojniałeś, zmężniałeś nam, chociaż w dzieciństwie śliczny, jak mały aniołeczek z obrrrazeczka byleś, śliczniutki po prostu, tylko wtedy właśnie, wiadomo, dziecko, tak barrrdziej dziewczęco, aż się czasem ludzie mylili i cię za dziewczynkę brrrali, pamiętasz? Albo elfika, jak miałeś zasłonięte uszy? A ty się wtedy tak oburzałeś, w krzyk zaraz..."

— Elfika? — powtórzyło z pół oddziału, ubawione.

Zaczęło się, pomyślał męczeńsko Roche, rezygnując z planu skierowania rozmowy na bezpieczniejsze tory. Rzeczywiście, zaczęło się.

— Właściwie, jak tak spojrzeć...

— Nos, zdecydowanie nos!

— Ano, skrzydełka nosa takie delikatne, po tym poznasz elfi pomiot, mówili w świątyni...

— Nos! A i uszka takie może trochę mniej okrągłe niż zwykle...

— Nos! Nos!

— Kolejka dla wszystkich! — krzyknął Vernon w rozpaczliwej próbie zmiany tematu.

Zadziałało. Chwilowo. Częściowo. Teraz wszyscy sobie przypomnieli, że podobno przypominał też dziewczynkę i w ogóle był ładniutki. Prymulka, jak każda starsza pani, zagadnięta o bliskie sobie dzieci, była więcej niż rozmowna. Rozpływała się wprost.

— Ubierałyśmy go sukieneczki damskie, nawet, jak już całkiem duży, strrrasznie się o to burzyłeś, pamiętasz? Potem tylko w domu mogłyśmy, jak nas tęsknica za obrrazkami takich pańskich dzieweczek brała, bo na dworze, pamiętasz, rrrobaczku, to tak się biłeś z kolegami, aż furrczało, z tych sukienek to by nic nie zostało!

Podli żołnierze dopytali o sukienki. Kapitan wiedział, że na najbliższe parę miesięcy trzeba będzie wprowadzić oficjalny zakaz używania słowa „rrrobaczku". I bezwzględnie karrrać, tfu, karać, złamanie. Karcerem.

— Sukieneczki miałyśmy przepiękne! Pamiętasz, Verrrnuś? Taką moją jedną? Z cyrku ją miałam, znałam tam jedną karlicę, jak zmarła, to dostałam w spadku, bo wiedziała, że lubię takie rzeczy, szyku trochę, wykwinciku, że doceniam gust...

Roche pamiętał. I mimo lat doświadczenia w boju, robiło się mu słabo. Był dziwnie pewien, że na przemian to blednie, to czerwienieje niczym czarodziejskie kule, oświetlające bale.

— Śliczna była, śliczniutka, niebieska taka, z falbanami. Miała takie błyszczące krrropelki, kółeczka, jakby... Dajcie mi jeszcze wiśniówki, to na pamięć dobrze rrrobi... Cekiny! Miała cekiny! I obszywana była monetami, dla większej szykowności, brzęczała przy każdym krrroku.

Niebieskie Pasy umierały ze śmiechu. Tłumiąc może co bardziej widowiskowe zewnętrzne oznaki, ale Vernon był pewien. Ciocia Prymulka, oszołomiona powodzeniem wśród tylu dzielnych, przystojnych młodych mężczyzn, nie dała się długo prosić o kolejne anegdotki. Chłopaki woleli zaś słuchać niż iść do sypialni z dziewczynkami, chociaż dowódca był gotów stawiać – ba, paru tych, co to już w pokoikach legli, wróciło do głównej sali. Spiesznie vel półnago.

Kapitan, zrozpaczony, po prostu zamawiał najmocniejsze alkohole. Istniała bowiem szansa, że chłopaki, spiwszy się, jutro nic pamiętać nie będą.

Nie będą więc pamiętać, jak sobie kobiecymi czernidłami wykonał makijaż bojowy. Ani jak sobie woskiem wydepilował, a juści, połowę głowy, bo uznał, że to wojenna fryzura będzie (szczęście, że wosk był już tylko ciepły i blizny nie zostały). Ani jak latał, jeśli ubrudził odzienie, po domach zaprzyjaźnionych dziwek na golasa, nawet już sporym pacholęciem będąc, bo im przecież kolejny kutas niestraszny, ubranek męskich u nich nie było, w kobiecych Vernonek-robaczek-skarbeczek odmawiał chodzenia. Wpadając, w trakcie owego latania, czasem na klientów i jak zapewniła rozbawiona, podpita i podbita zainteresowaniem Madame, niektórych już wówczas zawstydzając wiadomym wyposażeniem.

Chłopaki, Roche tuszył, nie będą też pamiętać opowieści o jego pierwszych kłopotach z kobietami. Wynikłych raczej z nadmiaru niż braku powodzenia. Jeśli, cholera, zapamiętają, to się Vernon przez najbliższe tygodnie od komentarzy na temat swojego tyłka i płynnego poruszania bioderkami nie opędzi – bo ciocia musiała oczywiście, dumna, przypomnieć wszystkie komplementa, jakimi ów tabun dziewczątek jej rrrobaczka obdarzał.

Nad ranem kapitan był już w takim stanie, że kolejne opowieści, śmiechy oraz pogwizdywania przyjmował całkiem obojętnie. Reszta oddziału, dzięki niech będą czemukolwiek tam, również: śmiali się, jasne, gwizdali, pewnie, ale już bez ognia, z tą powolnością i brakiem koordynacji, który mówił wyraźnie, że jutro już ni słowa z wieczora pamiętać nie będą. W sumie szkoda, myślał z mściwym rozbawieniem Roche, szeregowy Gęba się nigdy nie dowie, dlaczego najbliższe tygodnie takie ciężkie dla niego będą.

'

'

— I w ten sposób, stawiając kolejki, jak oszalały, uratowałem swój honor. I autorytet w oczach podwładnych. Inaczej moją szarżę mógłbym sobie o kant d... — Vernon się zakrztusił. — Nieprzydatną by mi była. Hierarchia w wojsku ważna rzecz. Posłuszeństwo także. Dlatego sądziłem, że wymazanie tego epizodu z pamięci moich podkomendnych leży w interesie Temerii...

Foltest chichotał.

— Zaraza, Roche, ty jednak czasem... — Otarł łzy z oczu. — Dobra, to w interesie Temerii było, uznaję. Zapłacę. I masz tu swoje dodatkowe sto, uczciwie żeś na nie zapracował, tam, w burdelu, znosząc te wspominki. Ech, z ciotkami zawsze problem, jak sobie przypomnę, co moje własne umiały na balach dyplomatycznych opowiadać... — zmitygował się, umilkł, nabazgrał na kawałku papieru polecenie wypłaty z państwowej kasy kapitanowi małej premii.

Wychodząc z sali tronowej, Vernon zawahał się, czy się owej setki choć dwudziestu orenów nie odpalić, znaczy, oddać, ciotce Prymulce – to ona w końcu wpadła rankiem na pomysł, by rachunek zawyżyć tak o jedną trzecią, a czystym zyskiem z królewskiej kiesy podzielić się po połowie.

Et, nie, uznał po chwili. W końcu jakieś odszkodowanie za straty moralne naprawdę się mu należało.