A/N: Podjęłam się napisania dość krótkiego (kilkupartówka) Merthurowego dzieła. W sumie, co tu więcej mówić, zapraszam na część pierwszą. Ostrzegam jednak, iż będzie to zwyczajny, slashowy romans. Pierwsza część krótka, ale ileż to można się rozwodzić we wstępach.

Pierwszą część dedykuję Annormal, która tak bardzo wyczekiwała. :)

Postacie z "Przygód Merlina" nie należą do mnie.


Need to know where you are,
Cause one thing is for sure,
You're always in my heart.

I'll find you somewhere.
I'll keep on trying until my dying day.

Within Temptation - Somewhere

Mrok nocy kłębił się w każdym kącie niewielkiej izby, by mógł zmącić go miecz księżycowego blasku, wpadający przez okno. Późna pora jednak nie była wystarczającym powodem, by zmusić młodego chłopca do zaśnięcia. Był szczupły, miał błękitne oczy i ciemną czuprynę. Przewracał się z boku na bok, co i rusz unosząc powieki. Nie mógł zasnąć. Wiedział, że rano będzie tego żałował, gdy Gajus zwlecze go siłą z materaca albo obleje wodą, a następnie zbeszta go sam książę Artur we własnej osobie i każe sobie przygotować śniadanie. Przełknął ślinę, wtulając się mocniej w poduszkę. Artur. Na samo wspomnienie tego imienia jego serce biło niemal boleśnie, a żołądek zaciskał się w supeł. Stało się, poczuł do niego… Coś. Sam do końca nie wiedział, co.

Kiedy poczuł ów coś? Zdał sobie sprawę, jak bardzo jest mu drogi w sercu labiryntu, kiedy to książę zawinił i musiał naprawić swoje błędy poprzez przejście próby. Pamiętał wszystko jakby to było wczoraj. On, siedzący naprzeciw Artura, przy niewielkim stoliczku. Szum fal, palące promienie słońca, a między nimi dwa kielichy. W jednym z kielichów była trucizna i nie umieli poznać, w którym. Młody Pendragon z łatwością go oszukał, wskazując coś nieistniejącego na horyzoncie, wymieszał zawartości obu czarek i wypił, by paść nieprzytomnym na ziemię.

Wtedy jego świat rozpadł się na milion małych kawałków. Rzucił się do bladego ciała Artura, nie mogąc uwierzyć, że to już koniec ich wspólnej przygody. Fale, blask słońca – wszystko nagle zawirowało, lecz wir został rozwiany przez słowa Anhory.

''Będzie żył. Niedługo się przebudzi.''

Gdy starzec zniknął, Merlin odetchnął z ulgą i przysiadł wyprostowany obok ciała swego pana. Delikatnie odgarnął mu jasne włosy z czoła, ale zaraz gwałtownie cofnął rękę. Co ja wyprawiam…? Skurczył się w sobie, jakby nie chcąc, by dotarły do niego myśli, które od jakiegoś czasu natrętnie tliły się gdzieś tam, głęboko, za codziennymi sprawami i ratowaniem świata. Nie mógł się długo oszukiwać. Im dłużej patrzył na księcia, tym bardziej miał ochotę dotknąć go, posmakować ideału. Zdradziła go tylko jedna sekunda słabości, kiedy szybko pochylił się i musnął wargami miękkie usta Artura. Spłonął czerwienią, gdy starał się nie patrzeć na jego twarz. Nie był też w stanie spojrzeć mu w oczy po przebudzeniu. Sam książę zdawał się tego nie dojrzeć, a wręcz był jeszcze bardziej niemiły niż zwykle. Każdy dzień był istną mordęgą, każda krzywa uwaga Pendragona bolesnym kłuciem raniącym serce.

Prawdziwy cios jednak Artur zadał mu, gdy wyruszyli na ratunek Gwen, służki. Lubił ją, a nawet przez pewien moment wydawało się, że ona coś do niego czuje. Nie spał w czasie postojów, nie miał ochoty jeść. Merlin twardo zgrywał wesołego niezdarnego siebie, rozmawiając z księciem o uczuciach do Ginewry, a w duchu marzył, by wrócić do Camelot, zaszyć się w swojej izdebce i już nigdy jej nie opuszczać. Niestety, miał zbyt ważną misję, by móc ją zignorować.

Z uczuciem ciepła wspominał moment, jak leżeli razem na podłodze jaskini. Mocny uścisk Artura na jego plecach. Gdyby tylko znaczyło to coś więcej…

Albo, kiedy wślizgiwał się nocami do jego komnaty. Książę spał mocnym snem, a Merlin był na tyle szczupły i zwinny, że poruszał się naprawdę cicho. Mógł siedzieć niemal całą noc i podziwiać. Blond włosy rozsypane na poduszce, szerokie męskie ramiona, mięśnie. Niemożność dotyku była naprawdę bolesna, lecz nie chciał budzić swego księcia. Lubił nazywać go tak w myślach.

Po kolejnej minucie spędzonej na wierceniu się, wstał i cicho wyślizgnął się z izby. Gajus spał w najlepsze, mrucząc coś pod nosem. Straż w nocy, choć powinna stać na warcie, zazwyczaj próżnowała albo kręciła się bez celu po placu, więc wkradnięcie się do zamku było dla niego bułką z masłem. Znał drogę na pamięć, wiedział, jak należy uchylać drzwi, by nie skrzypnęły. Przykląkł na kolanach koło łoża Artura, wpatrując się w jego twarz. Nie rozumiał, dlaczego pożądał akurat księcia Camelot. Nie pamiętał, by Pendragon był dla niego miły, w dodatku kochał Gwen. Ich relacje ograniczały się do rozkazów, ewentualnie zawiadamiania o tym, co jest nie tak. Ale, czy owe zawiadamianie przynosiło skutki? Większość ostrzeżeń Merlina traktowana była jak bajdurzenie wieśniaka. W sumie, jak inaczej książę miałby na niego patrzeć. Gorycz rozlała się w żołądku czarodzieja, by po chwili zmienić się w ból. W ciągu ostatnich dni serce bolało go naprawdę często. I nie mógł nic z tym zrobić. Jedynym sposobem, by zapomnieć, było odejście z zamku, a tego nie mógł się dopuścić. Musiał strzec przyszłego króla. Przeklinał często swój los, za uwiązanie go w tym miejscu. Mimo starań, nie umiał zapomnieć i zdusić tych uczuć. Choć był osobą wesołą, dążącą do swych celów – w tym przypadku nie miał jak walczyć. Następca tronu ze sługą. Sługa posuwający księcia Camelot! Stracono by go w ciągu kilku sekund.

Delikatnie zbliżył się do twarzy Artura. Tej nocy Pendragon spał w białej lnianej koszuli, okryty szczelnie pierzyną. Widok śpiącego księcia przynosił mu dziwne uczucie błogości i szczęścia, podkoloryzowane chęcią spełnienia. Czuł spokój. W tej chwili nie było Gajusa ze słojem z pijawkami, nie było Uthera nienawidzącego magii, nie było Morgause. Byli tylko oni, skrywający się pod peleryną nocy.

Przebudził się z twarzą na kołdrze Artura i natychmiast poderwał do pionu. Musiał zapaść w letarg, lecz na dworze wciąż było ciemno. Książę chrapał cicho, więc Merlin wziął uspokajający oddech, ostatni raz spojrzał na Pendragona i opuścił jego komnatę.

Dobrze, że został wyrwany ze snu. Gdyby tam został… Robiło mu się zimno na samą myśl o konsekwencjach.

Pogrążony w marzeniach zagłębienia się pod ciepłą narzutę, na początku nie zauważył Gajusa stojącego w koszuli nocnej przy stole.

- Merlinie, chciałbyś mi coś powiedzieć? – Chłopak podskoczył z wrażenia, słysząc głos starca przecinający ciszę. Tak, w sumie się spodziewał, że w końcu jego mentor go przyłapie.

- A… No, wiesz, Gajuszu… Poszedłem odcedzić kartofelki – palnął pierwsze, co mu przyszło na myśl i uśmiechnął się z zakłopotaniem, lecz medyk nie wydawał się przekonany. W dodatku, Merlinowi naprawdę zachciało się iść za potrzebą. Starzec, mimo nieufnej miny, na razie zrezygnował z dalszego wypytywania. Skinął głową i czarodziej poszedł do swojej izby. Spojrzał w lustro i odetchnął z ulgą, lecz po chwili wyprostował się z mocno bijącym sercem.

Na zaczerwienionym policzku wciąż widniały odbite fałdy kołdry Artura.