- Zamieszkaj ze mną.
Cisza, jaka po tym zapadła, wskazywała na pytanie, konstrukcja samego komunikatu - na oznajmienie, ale ton, z jakim zaakcentował wypowiedź, brzmiał jak prośba. A przecież było to zaledwie jedno zdanie. Trzy słowa. Prosty przekaz, a jednak tak trudny w zrozumieniu, szczególnie że w słowniku znajdowały się tysiące, dziesiątki tysięcy innych wyrazów. I zupełnie tak, jakby po kolei analizował każde z tej oszałamiającej ilości pojęć, skołowany Yuuri milczał, prezentując Viktorowi nie mniej zdziwione migdałki.
- Oho, chyba znam ten wyraz twarzy. - Mężczyzna uniósł się z łóżka i dla pewności zbliżył do Japończyka, dostrzegając swoje niewyraźne odbicie w okularach. - Yuuri, wciąż mnie słyszysz?
- Chy-chyba... tak. - Siedzący na skraju materaca Katsuki zamrugał, odzyskując jasność myślenia. Było to jednak nieco trudne, szczególnie po ciężkim, wyczerpującym i pełnym emocji dniu. Dniu, w którym zdobył srebrny medal Grand Prix. - Chociaż przysiągłbym, że przed sekundą widziałem, jak otwierasz usta, ale zupełnie nie pamiętam, co powiedziałeś.
- A ja przysiągłbym, że się ze mną droczysz. - Viktor westchnął, a potem bez zastanowienia wyciągnął spod kołdry prawą rękę. Chwycił dłoń partnera w swoją i ścisnął lekko, chcąc dotykiem zakotwiczyć go na ziemi, żeby znów nie odpłynął. - Yuuri. Proszę, zamieszkaj ze mną.
Tym razem Katsuki drgnął, a na policzki niemal od razu wypłynął delikatny rumieniec. Viktor uśmiechnął się na ten widok. Zawsze taki sam, słodki i nieuświadomiony. Ale nie szkodzi - w końcu dzięki temu miał całą noc, nie, cały czas tego świata, aby móc bezkarnie patrzeć na Yuuriego, czekając na jego odpowiedź.
Hotelowy pokój zdawał się istnieć obecnie jako inny wymiar, wyrzucony poza normalny prąd czasoprzestrzeni. Działało to w obie strony - Barcelona również żyła trochę innym życiem, niespecjalnie przejęta Finałem Grand Prix, będącym w końcu jednym z wielu eventów oferowanych przez to barwne, hiszpańskie miasto. Tymczasowa łyżwiarska stolica na noc zmieniła się w jedną z wielu jej podobnych metropolii, w której sportowcy niknęli pośród potoku rodowitych mieszkańców oraz ławic przypadkowych turystów. Część zawodników cieszyła się bądź opłakiwała swoje występy, a część wolała udać się na wcześniejszy odpoczynek, rezerwując siły na galę oraz następujący po niej bankiet. Właśnie do drugiej grupy należeli Viktor i Yuuri, zmęczeni nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie, co było także związane z niedawnymi przejściami na linii trener-podopieczny. I nie tylko tej linii.
Yuuri wbił wzrok w wąski pasek podłogi dzielący ich zsunięte łóżka. Ten dzień wciąż wydawał mu się mocno odrealniony od reszty rzeczywistości - rano żegnał się z karierą oraz Viktorem, a wieczorem mógł świętować wicemistrzostwo, ponowną możliwość ujrzenia idola na lodowisku i...
I, jak się okazało, ich dalszy wspólny los. A to wciąż nie był koniec zaskoczeń.
- Viktor, nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale to brzmi jak... propozycja małżeństwa - powiedział cicho Katsuki, przenosząc spojrzenie z podłogi na twarz partnera.
W oczach Yuuriego można było dostrzec coś w rodzaju błysku zaciekawienia, jakby testował reakcję Viktora, jakby... cieszył się z tego stwierdzenia. Rosjanin zamruczał cicho, zdumiony takim przejawem zainteresowania.
- Nie zapominaj, że to ty pierwszy wyskoczyłeś z tym w Fukuoce - zaśmiał się, kładąc głowę z powrotem na poduszkę. Z rozczuleniem pomyślał o spotkaniu na lotnisku po Rostelecomie czy wieczorze sprzed dwóch dni, na którym dostał od Yuuriego pierwsze miniaturowe złoto. - Nie moja wina, że tak mile to interpretujesz...
- Twoja - przerwał Katsuki, czerwieniąc się jakby jeszcze odrobinę, ale nie odwrócił wzroku od Viktora. - Bardzo twoja.
Długa, wymowna pauza, jaka zapadła chwilę potem, samą swoją obecnością przekazywała coś więcej. Znaczyła: „To twoja wina, że chcę z tobą być."
Małżeństwo. Jakieś zupełnie odległe, przypominające zakończenie rodem z baśni słowo. Naturalne następstwo każdego kochającego się związku, które zaliczyło na swej wspólnej drodze wszystkie ważniejsze etapy akceptacji, zrozumienia i wsparcia. Tylko gdzie w tym całym grafiku znajdowali się oni?
Z punktu widzenia Yuuriego dopiero co odkryli, jak wiele dla siebie znaczą, więc chyba nie mogli mówić o jakimś szalonym stażu mimo wspólnego pomieszkiwania przez solidnych osiem miesięcy. Zaledwie przed kilkoma tygodniami pierwszy raz się pocałowali, a dwa dni temu prawie się rozstali. To wszystko wciąż było magiczne, niepewne, w fazie prób, kłótni, małych rozstań i docierania charakterów... Więc co pewien nierozgarnięty Japończyk sobie myślał, kiedy zdecydował się na kupno złotych obrączek? To miała być obietnica, że nawet jeśli czeka ich jeszcze dużo pracy, to już teraz Yuuri wiedział, że los połączył ich na zawsze? A może bał się, że tak naprawdę nie mógł niczego oczekiwać, że skoro musiał pozwolić Viktorowi odejść, to ten jeden wieczór, te "zaręczyny na niby" były największym szczęściem, na jakie mógł liczyć? Ale cokolwiek sądził i o czym skrycie marzył, nie wierzył, że sam Viktor może to w ten sposób zinterpretować. To było jak wydobycie z dna serca Yuuriego wszystkich jego niesprecyzowanych pragnień, wszystkich nadziei, jakie żywił, ale o których istnieniu sam nie zdawał sobie sprawy, uzewnętrzniając je poprzez podświadome, często szalone decyzje.
I teraz chyba też nie wiedział, co począć ze szczęściem znajdującym się na wyciągnięcie dłoni. Jego blask wydawał się przeraźliwie piękny, ale jednocześnie lękał się, że nie da rady utrzymać go w rękach. Jeszcze nie.
- No dobrze, w porządku - spasował Rosjanin, widząc trudną w zinterpretowaniu mieszaninę emocji na twarzy Yuuriego. Znał to spojrzenie, nieco rozkojarzone i usilnie poszukujące odpowiedzi. Nie musieli się spieszyć. Mieli czas. - To chyba naturalne, że jeśli wciąż mam być twoim trenerem i jednocześnie występować jako zawodnik, to musimy przeprowadzić się do Petersburga. Jakkolwiek nie ubóstwiam twojej rodziny, nie są nam niezbędni do treningów. A Yakov, niestety, tak.
- Wiem, wiem. To nie dlatego się zdziwiłem - odpowiedział Katsuki, rozluźniając się nieco.
Kiedy stwierdził, że rozmowa nie wydawała się tak dramatyczna i wiążąca, za jaką wziął ją z początku, Yuuri również postanowił się położyć. Lewą dłonią odsunął kawałek kołdry, a potem zdjął okulary i odłożył je na biurku obok łóżka. Chociaż nie było potrzeby, aby dalej trzymał Viktora za rękę, nie chciał jej wypuścić ani na moment, jakby w końcu uświadomił sobie, co próbował im zrobić dzień wcześniej. Teraz jednak pragnął już tylko zasnąć, czując chłód wiążących ich obrączek i ciepło bliskiego człowieka.
Yuuri wsunął się do łóżka i wreszcie odważył spojrzeć bezpośrednio w oczy Viktora, chroniąc się za barierą krótkowzroczności.
- Spodziewałem się raczej czegoś w rodzaju, no wiesz... Że znajdziesz mi jakieś tani pokój do wynajęcia niedaleko lodowiska – rzucił z prostotą.
- Moje mieszkanie jest niedaleko. Dwa kilometry w linii prostej. Przez most trzy. Idealna trasa na poranny jogging. - Rosjanin uśmiechnął się. - Ech, Yuuri, Yuuri... Trenowanie ciebie to naprawdę ciężki biznes. Myślisz, że pozwolę, żebyś wydawał pieniądze na tak bezsensowne pomysły? Jeśli już tak bardzo chcesz się wykazać, to chociaż zacznij mnie spłacać, dorzucając się do czynszu.
- Przepra... szmm... - Katsuki niemal wpełznął pod kołdrę, przypominając sobie o ciążącym na nim długu. A przecież czekał go kolejny sezon...
Viktor parsknął, zakrywając usta wolną, zaciśniętą w pięść dłonią.
- Żartowałem. Dobrze, że po ślubie będziemy mieć wspólny majątek, bo i tak nie stać by cię było nawet na opłacenie prą... Dobra, dobra, to też były żarty! Rachunki wcale nie są takie wysokie - uspokoił naprędce Rosjanin, kiedy poczuł, jak palce Yuuriego rozluźniły chwyt, chcąc uciec z objęć na dźwięk przerażającej, ekonomicznej prawdy. Wzmianka o ślubie pewnie też nie była zupełnie bez winy, jednak prostowanie tej kwestii Viktor pominął z niewinnym uśmiechem. - Pieniądze to sprawa najzupełniej drugorzędna. W końcu w Yu-topii żyło się cudownie bez marmurów i złotych kinkietów. I wiesz co? Dałbym wiele, żeby wciąż tam mieszkać. Ze wszystkimi.
Yuuri wyjrzał spod kołdry, a jego oczy błysnęły w jaśniejących przez okno, odległych światłach tętniącej nocnym życiem Barcelony. Nie mówił nic, przyjmując za cichy pewnik to, że partner naprawdę tak uważał. Kiedy Rosjanin zaczął głaskał kciukiem dłoń, Katsuki odsunął kołdrę już na dobre, przyciskając jej krawędź do klatki piersiowej.
- A właśnie, a propos Yu-topii. - Viktor westchnął przeciągle, przypominając sobie o mniej przyjemnej części spraw poprzedzających ich wspólne zamieszanie. - Wpadniemy do Hasetsu na dwa, może trzy dni, a potem...
Zawiesił głos, wahając się, czy już poruszać przykry temat. Ten wieczór był ich, zasłużyli sobie na niego, a jednak...
Mimo to obaj doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co to oznaczało.
- Narodowe. Już za niecałe dwa tygodnie. W tym samym terminie. - Pierwszy odezwał się Yuuri, przyjmując na siebie ciężar wypowiedzenia tej kwestii na głos. - Będziemy musieli się rozdzielić.
- I to nie tylko na zawody. - Kiedy Viktor zobaczył, jak Katsuki przelotnie marszczy brwi, jemu samemu zrobiło się jakoś ciężej na sercu. - Cóż, nawet jeśli w głowie mam już gotowe kolejne trzy programy, będę musiał prosić wcześniej Yakova o kilka wskazówek i chłodną ocenę wszystkiego z boku. Może jestem geniuszem i żywą legendą, ale nawet ja potrzebuję wsparcia technicznego. Natomiast ty... Dwie zmiany środowiska w tak krótkim czasie to zbyt wiele. Tylko że nie możesz zostać w tym czasie bez trenera...
Starał się brzmieć rzeczowo, może trochę beznamiętnie, ale niepokój był aż nazbyt widoczny w niemal niedostrzegalnej zmarszczce, jaka powstała między prostymi, idealnie ukrywającymi emocje brwiami. I żadna, nawet najpiękniejsza grzywka nie mogła jej przysłonić. Nie przed wzrokiem Yuuriego.
- Spokojnie. Poproszę Nishigoriego, żeby cię zastąpił, przynajmniej personalnie. - Japończyk szybko przyjął bojową minę i uderzył się pewnie w pierś. - Przecież moje programy są już dopracowane, a to tylko narodowe... Znaczy, aż narodowe, ale w gruncie rzeczy skoro zająłem tutaj drugie miejsce... Więc nawet jeśli zawalę, to powinienem dać radę... Chociaż, oczywiście to nie tak, że nie doceniam przeciwników...
- Yuuri... Cichaj.
Viktor chciał pokręcić głową, ale utrudniała mu to poduszka. Skupił więc tylko wzrok, obserwując feerię zmieszania, jaka przemknęła przez twarz leżącego obok łyżwiarza.
- I jak ja mam cię zostawić, kiedy nawet w mojej obecności znów zaczynasz tę samą śpiewkę? Ech, z takim nastawieniem chyba nigdy nie pocałuję złota... - mruknął, wydymając śmiesznie usta. Zaraz jednak uśmiechnął się łagodnie, pokonany przez wywracającego oczami Yuuriego. - Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę nie mamy wyboru. A to nie jest dobry wybór.
- Nie martw się. Nie umrzesz z tęsknoty - zapewnił Katsuki, jednak powiedział to tak sztucznie wesołym tonem, jakby pod słowami kryła się ukryta wiadomość: "Ale ja tak".
Viktor przymknął powieki, uświadamiając sobie głupotę chwili. Grali. Udawali. Nie kłamali, ale starali się wyglądać na silniejszych, podczas gdy w środku nieco przerażała ich nadchodząca przyszłość. A przecież byli tu tylko we dwóch, najbliższe sobie osoby, dla których zaufanie i wsparcie zawsze stały na pierwszym miejscu. Nie wiedział, od kiedy zaczęli tak się martwić, co ten drugi pomyśli. Wciąż nie rozumiał, czemu każdy smutek w japońskich oczach tak bolał, czemu nie pozwalał przejść obojętnie. Dziwił, roztkliwiał, burzył całą misternie budowaną fasadę spokoju... Viktor otworzył oczy, spoglądając na leżącego na tle rozgwieżdżonego przez miejskie światła Yuuriego. Na Yuuriego, całego, kochanego, znanego mu przez wszystkie przypadki. Na jego łagodny, nieco zagadkowy uśmiech, na jasne policzki, po których pełgały błyski dalekich reflektorów, na czarne, rozwichrzone po myciu włosy.
Zapatrzył się na niego i zupełnie zapomniał, jak się oddycha. Jak kiedykolwiek mógł to robić bez niego.
- Prawie dwa tygodnie bez ciebie? - Viktor zastanowił się, a potem uśmiechnął smutno, muskając kciukiem złotą obrączkę Katsukiego. - Zdążę umrzeć ze trzy razy.
Mimo pozornego żartu Yuuri wiedział, że w tych słowach czaiła się prawda. Czy powiedziały mu o tym zmrużone, błękitne oczy, które zwykle były szeroko otwarte i skupione na reakcji rozmówcy, gdy Rosjanin naprawdę opowiadał dowcip? Drgnięcie dotykających go palców? Czy może znał idola już tak dobrze, że przestał być tylko idolem, przestał nawet trenerem, a zaczął być kimś przeraźliwie bliskim, tak przeraźliwie, jakby znali się nawzajem lepiej niż samych siebie? Katsuki gwałtownie wtulił się w dłoń partnera, jakby chciał tym uściskiem dodać sobie otuchy. W co on się wpakował... W jakie bezdennie silne uczucie...
- A ja dziesięć - odszepnął Yuuri.
- Wow, nie patyczkujesz się. - Viktor zaśmiał się cicho. Wyciągnął drugą rękę i zaczął łagodnie głaskać Katsukiego po głowie, zaczesując niepokorne kosmyki za ucho. - Co za niezdrowy typ z tego Nikiforova, że doprowadza cię do takiego stanu.
Znajome palce raz za razem przemykały po skroni, muskając małżowinę i wsuwając się w miękkie włosy. W zamian Yuuri trzymał złączone dłonie przy ustach, śledząc, jak obrączki raz nieznacznie zasnuwały się mgłą oddechu, raz rozbłyskiwały na nowo. Podobne czułe, niewinne gesty stanowiły ich codzienną przyjemność, dziś szczególnie cenną, gdy myśleli o czekającym ich rozstaniu.
- Przecież wszyscy będą przy tobie - odezwał się znów Rosjanin, błądząc opuszkami palców po znajomym czole i raz za razem odgarniając grzywkę do tyłu. - Rodzice, Mari, Minako, Takeshi, Yuuko, trojaczki... No i zostawię ci Makkachina. Można powiedzieć, że jesteś ustawiony do końca życia.
- Suuuper. - Yuuri nie mógł powstrzymać parsknięcia, nawet jeśli zabrzmiało jak na wpół zbolałe. - Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło.
- Ty sobie jęczysz, ale już widzę, jak po trzech dniach rozłąki dzwonisz do mnie z wiadomością, że wolisz Makkachina ode mnie - żartował dalej Viktor.
- No wiesz co - obruszył się teatralnie Yuuri, unosząc wzrok ponad splecione dłonie. - Akurat to mogę ci powiedzieć już teraz.
Obaj zachichotali, kuląc się w sobie, ale nie przerywając połączenia między swoimi rękami. Tak, te kłamstewka brzmiały o wiele lepiej. Wdzięczne frazesy, tak potrzebne po tych wszystkich podniosłych słowach, jakie zafundowali sobie dwa dni wcześniej.
Pierwszy uspokoił się Rosjanin. Zerknął na drgającą w cichnących paroksyzmach śmiechu dłoń Katsukiego, dziwiąc się, jak bardzo podobna była do jego własnej. Choć nieco mniejsza, w szarości nocy nie umiał dostrzec drobnej różnicy w odcieniu skóry, a ciepło ich ciał zdołało już zlać się w jeden przyjemny punkt. Jakby naprawdę stali się jednością... Tuż na skraju snu, zaraz za granicą jawy, poza dostępem dnia, jeszcze nie w objęciach nocy. Wyrzuceni poza ludzki świat, zamknięci w swojej własnej rzeczywistości. Tu i teraz. Nie wczoraj, nie jutro. Dziś.
Viktor nawet nie wiedział, kiedy znów otworzył usta.
- Ale potem... Chciałbym być z tobą o każdej porze dnia i nocy. Żeby nadrobić stracony czas. - Mężczyzna mówił coraz ciszej swoim głębokim, melodyjnym głosem. Wciąż głaskał Yuuriego po głowie, oczarowany przez wpatrzone w niego ciemnobrązowe oczy. - Zostać przy tobie i nigdy cię nie opuszczać.
Pragnął pójść w wyznaniach trochę dalej, przekazać wszystko, o czym myślał, ale słowa wciąż wydawały mu się niewystarczającym medium. Dla niego, sportowca, gesty wyrażały więcej, stanowiły drugi język, język znacznie bliższy człowiekowi niż brzmienie głosu, przekazujący więcej niż układające się harmonijnie słowa.
Tuż obok, tak daleko.
Bliżej...
- Yuuri? Czy możemy spać razem? - zapytał.
Nie było to stwierdzenie takie jak kiedyś, rzucane żartem, kiedy Rosjanin pojawił się w Yu-topii i próbował z marszu zacieśnić więzi z wymarzonym mężczyzną z bankietu. Przede wszystkim było to pytanie - ciche, pełne wyczekiwania, ale wciąż łagodne. I, jak się okazało, zdecydowanie bardziej przekonujące niż wszystkie wcześniejsze starania.
Katsuki wypuścił dłoń Viktora, przesunął się nieco w stronę okna i chwycił za poły kołdry, odkrywając się nieznacznie. Bezgłośny przekaz wydawał się całkowicie jasny. Chyba obaj pomyśleli o tym samym w kontekście nadrabiania czasu... Czy może raczej robienia zapasów przed rozłąką.
Viktor szybko się podniósł i jakby w obawie, że Yuuri zaraz się rozmyśli, sprawnym ruchem przesiadł się z łóżka na łóżko.
- Tylko ten jeden raz - obiecał na wszelki wypadek, kładąc się tuż obok ukochanego. Katsuki jednak pokręcił nieznacznie głową.
- Nie jeden - wyszeptał, przyciskając do piersi znów połączone dłonie. - Pierwszy.
Kołdra opadła na miejsce, otulając dwóch wpatrzonych w siebie mężczyzn. Viktor położył się na tyle blisko, że i on czuł dotykające go na wysokości mostka palce Yuuriego, a Yuuri mógł jak nigdy wcześniej podziwiać odległe błyski Barcelony, odbijające się w błękitnych oczach partnera. Do tej pory tak długo i tak niedaleko siebie byli chyba tylko podczas prób do galowej wersji "Stammi Vicino"... Nawet nie. Na ćwiczeniach Viktor nigdy nie był tak subtelny. I nie milczał tak wymownie, wpatrując się w niego. Yuuri pochylił głowę, nie mogąc wytrzymać bezpośredniego spojrzenia.
- Nie powinieneś jechać do Petersburga od razu? - zauważył. Bał się odpowiedzi, ale zdecydowanie bardziej bałby się wyrzutów sumienia, gdyby tego nie powiedział.
Viktor mruknął niemal niedosłyszalnie, pojmując w lot to nagłe wprowadzenie niechcianego tematu.
- Nie. Muszę wziąć nieco rzeczy, wybrać kostiumy z moich zapasów... Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co za cuda potrafią dziać się z bagażem przed zawodami. Znam faceta, któremu zrobili tak przed Mistrzostwami Europy, a on zdecydował się pojechać na pożyczonych łyżwach. Katastrofa. Dlatego na pewno nie dam ci wysłać moich rzeczy pocztą. Jak mają się gubić, to przy mnie - cmoknął z niezadowoleniem. - Poza tym Makkachin za dwa dni będzie miał zdejmowane szwy, muszę przy tym być.
Wyliczał przyziemne rzeczy jedna za drugą, nawet nie zająknąwszy się na temat Yuuriego, ale gdy zauważył coraz mocniej wydymający się policzek, płynnie przeszedł do końca swojego wywodu.
- A przede wszystkim chciałbym świętować w rodzinnym gronie twój sukces. - Viktor uśmiechnął się, muskając nosem ciemną grzywkę. - No i zostawić jakieś instrukcje. Jeszcze byś wpadł na jakiś genialny pomysł wrzucenia piątego poczwórnego do programu.
Katsuki, słysząc wesołość w głosie partnera, spojrzał na niego z pewnego rodzaju politowaniem.
- Nawet z tobą u boku udało mi się go trochę... urozmaicić.
- Jak ty mnie nieznośnie często lubisz zaskakiwać! - zauważył Viktor, przysuwając się czołem do czoła Yuuriego. Dostrzegł w jego oczach iskierki radości, tak podobne do własnych, gdy kiedyś udawało mu się zaprezentować coś niesamowitego na zawodach. - Moja duma przez to cierpi.
- Przecież nie bronię ci robić tego samego - odparł Katsuki, nie kryjąc zadowolenia, że tym razem to on był górą.
- Pięciu poczwórnych? Czy zaskakiwać? - dopytywał Rosjanin.
- A co tam wolisz.
Prowokacyjne spojrzenie i swoboda, z jaką Japończyk rzucił tę uwagę, obudziła w Viktorze jego skłonność do wymyślania rzeczy nieprzewidywalnych. Jedną mieli zaprezentować jutro na gali, ale dziś... Dziś też chciał coś zrobić. Pokonać Yuuriego i pokonać jeszcze tę odrobinę przestrzeni, która ich dzieliła.
- To pierwsze będzie niemożliwe do wykonania w tych warunkach, ale jeśli chodzi o drugie to... Czemu nie.
Wystarczyła tylko sekunda, żeby Viktor zmniejszył odległość i przylgnął wargami do ust nieco zaskoczonego Yuuriego. Ten pocałunek nie był jak liczne z poprzednich, słodkich, codziennych, miłych gestów, rozpoczętych za przyczyną Pucharu Chin. Trwał długo, o wiele dłużej niż normalnie, dłużej niż wypadało... I na tyle długo, że zaczęło być to przyjemne. Tak... inaczej przyjemne. Bardziej.
Katsuki nie wiedział, w którym momencie zatarła się granica między typowymi dla Viktora czułościami a czymś więcej. Nie rozumiał, dlaczego jego dłonie jakoś tak samoistnie przesunęły się ku twarzy Rosjanina, palce z własnej woli dotknęły gładkich policzków, powieki nieświadomie zamknęły, a serce zaczęło bić szybciej tylko z sobie znanego powodu. Coś się w nim chyba przestawiło, jakiś kolejny zagadkowy przełącznik uruchomił nieznany tryb, bo nie był w stanie się odsunąć od tych muskających go raz za razem miękkich ust. Yuuri, ten sam, który na większość nowych czułości reagował alergicznie, przesadnie, komicznie, teraz w ciszy dał się całować, leżąc w łóżku. Tak naturalnie, jakby wcześniej nie mógł bez tego żyć...
Viktor zaskoczył również samego siebie. W stosunku do Yuuriego zawsze działał z lekka impulsywnie, mówił co mu przyszło do głowy, choć nigdy nie przekraczał jakiejś bariery niewinnego nieuświadomienia w tym, co robił. Ale teraz już zupełnie nie wiedział, co sądzić. Czy zadziwiła go reakcja Yuuriego, który nie tylko nie odepchnął go, ale znów przyjął w całości, z otwartymi ramionami? Czy jednak to, jak bardzo był zakochany, że zupełnie przestał o czymkolwiek myśleć, poddając się chwili... Lewą rękę położył na pasie Yuuriego, na co ten zareagował krótki westchnieniem. Bardziej poczuł je niż usłyszał, gdy klatka piersiowa Katsukiego uniosła się, dotykając jego torsu. Więc leżeli już tak blisko siebie. Zabawne. Niby w tańcu nieraz obejmowali się równie mocno, ale nigdy nie było to takie... takie intymne.
Jakby tak mogło być już zawsze.
- Zadatek za złoto - szepnął Viktor, z trudem odsuwając się od ukochanego i jego ciepłych warg. Nie szkodzi. Tyle wystarczało. - Teraz dasz z siebie wszystko, prawda?
Yuuri skinął tylko głową na znak akceptacji i przytulił się policzkiem do piersi Viktora, a ten objął go ramionami i przygarnął do siebie tak dokładnie, jak tylko umiał. Cisza, jaka zapadła na całą resztę nocy, znaczyła o wiele więcej niż dalsze, nawet najbardziej czułe rozmowy. Dzielący ich dystans wreszcie przyjął okrągłą wartość.
Okrągłe zero.
Pierwszy rozdział dzieje się 12 grudnia, czyli wieczorem po programach dowolnych mężczyzn. Za wzór timeline'u wzięłam rok 2015, kiedy Finał Grand Prix naprawdę odbywał się w Barcelonie. Narodowe też będą bazować na datach i godzinach z tego roku, ale o szczegółach dowiecie się później (research, tęgi research).
Anegdotka ze zgubionym bagażem z łyżwami to jak najbardziej prawdziwa historia, która w tym roku przydarzyła się Danielowi Samohinowi przy okazji Mistrzostw Europy w Ostrawie. Smutno było patrzeć, kiedy jechał na pożyczonych łyżwach.
