Annabeth POV.
To był normalny zwykły dzień. Takie zwykłe, jakie lubię. Opiszę wam, jeden z nich. Na przykład dzisiejszy.
W zimowy dzień, a raczej zimowe popołudnie, jak zwykle, poszliśmy z Percym po gorącą czekoladę na wynos. Zawsze próbowaliśmy innych kafejek. Każda miała inną czekoladę. Zawsze po szkole, spacerowaliśmy po ulicach Nowego Jorku. Tak było i dzisiaj.
Percy POV.
W lewej ręce trzymałem czekoladę, siorbiąc ją, co jakiś czas. Prawa ręka spleciona była z ręką Annabeth. Lubiłem na nią patrzeć. Zwłaszcza w takie chwile jak ta. Jej długie, blond włosy, spływały spod mojej, granatowej czapeczki, którą pożyczyłem jej, by nie było jej zimno w głowę. Jej szare oczy błyszczały w ciemności. Pociągnęła łyk czekolady i wtuliła się we mnie. Położyłem jej podbródek na czubku głowy. Jak ja ją kocham.
Annabeth POV.
Szliśmy tak chwilę, pogrążeni w komfortowej ciszy. Mijaliśmy ludzi na światłach, chodnikach i uliczkach. Niektórzy przypatrywali się nam, z miłymi emocjami, jakby samo patrzenie na nas, sprawiało im przyjemność. W końcu uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Uniósł mój podbródek i zatopił jego usta w moich. Odwzajemniłam jego pocałunek. I choć było –14 stopni Celsjusza, to teraz było mi gorąco. Kocham moje życie. Kocham GO.
- Bardzo Cię kocham, wiesz?- szepnęłam, kiedy przerwaliśmy pocałunek.
- Kocham Cię bardziej.- odszepnął.
- Nie ma mowy.- zaśmiałam się.
- Jest.
Percy POV.
Potem spojrzała mi w oczy. W jej oczach zabłysły iskierki.
Annabeth POV.
Potem spojrzał mi w oczy. Uśmiech wykwitł mu na ustach.
Percy POV.
Przygarnąłem ją do siebie i znów pocałowałem. Nie mogłem być szczęśliwszy.
Annabeth POV.
Przygarnął mnie do siebie i znów pocałował. Nie mogłam być szczęśliwsza.
