Oświadczenie: Postacie należą do J.K.R. Nie czerpię z poniższego opowiadania żadnych korzyści materialnych.
Beta: Blodgahrm, Cherry
Biegnie. Tylko tyle może zrobić.
Biec.
Biec. I nie dać się złapać.
Został oddzielony od swoich przyjaciół w trakcie zakupów w Hogsmeade, kiedy Śmierciożercy rozpoczęli nalot. Nie wie gdzie jest, ale nie może się zatrzymać, by się nad tym zastanowić. Przeklina swoją nieuwagę. Jak mógł być tak głupi i uśpić czujność? Biorąc pod uwagę wszystkie ataki jakie ostatnio miały miejsce, powinien wiedzieć lepiej. Ale teraz nie wiele na to może poradzić. Gonią go i są blisko.
Może ich wyczuć. Ma szczęście, że udało mu się uciekać już tak długo. Jeśli go złapią... Merlin wie, co mu zrobią. Szczególnie, jeśli zabiorą o do niego. Wzdryga się na myśl, że miałby stanąć twarzą w twarz z nim; następnego razu może nie być, jeśli do tego dojdzie. Drzewa są wszędzie, przysłaniają mu widok i ukrywają go jednocześnie ukrywając wroga. Musi być ostrożny i czujny jeśli nie chce się zdradzić. Musi znaleźć się w bezpiecznym miejscu, zanim go znajdą.
Ma nadzieję, że jego przyjaciołom nic nie jest i że udało im się gdzieś ukryć.
Powietrze jest gęste od unoszącej się magii. Ukrywając się gdzie się da i walcząc, kiedy zajdzie konieczność, stara się unieszkodliwić ich jak najwięcej, ale jest ich zbyt wielu. Musi się dostać w jakieś bezpieczne miejsce. Gdyby tylko wokół nie było czarów antyaportacyjnych, udałoby mu się wyrwać stąd wcześniej, a tak, musi znaleźć miejsce, z którego będzie mógł to po prostu zrobić. Adrenalina pulsuje w jego żyłach, umożliwiając mu dalszą walkę, ale jest już zmęczony i zaczyna zwalniać. W końcu, chowając się za bujną roślinnością zatrzymuje się by złapać oddech wypatrując jakiegokolwiek ruchu.
Wygląda zza krzewu, a kiedy droga okazuje się pusta, szybko biegnie schować się za drzewem, a potem kolejnym, i kolejnym. Jeszcze tylko kawałek i będzie mógł stąd zniknąć. Może wyczuć koniec czaru antyaportacyjnego kilka stóp dalej.
Strumień światła to jedyne ostrzeżenie przed tym, jak zaklęcie trafia go w plecy. Powinienem być ostrożniejszy, myśli kiedy odwraca się by spojrzeć na napastników. Białe maski świecące w ciemności. Śmierciożercy uśmiechają się do niego z wyższością. Próbuje zwalczyć efekty klątwy, ale nie jest w stanie.
Harry Potter podnosi wzrok na napastników zanim odpływa w ramiona nieświadomości.
Kiedy się obudził, znajdował się w jakimś podziemnym pomieszczeniu. To pewnie lochy, pomyślał. Przypomniał sobie co się stało i ponownie zaczął przeklinać swoją głupotę. Powinienem był być ostrożniejszy. Jak do cholery z tego wybrnę? Przeszukał swoje kieszenie i jak mógł się spodziewać, różdżki nie znalazł. Szlag by to! Harry rozejrzał się dookoła uważnie i zauważył, że pomieszczenie nie miało okien, albo drzwi jeśli o to chodzi. Jedynie kamienne ściany. Jak stąd wyjść? Z drugiej jednak strony... Jak się tu dostałem? Obmacał wszystkie ściany, niczego nie znalazł. Pokój był zimny i surowy, jednak skądś dochodził przeciąg wprawiając go w drżenie, więc gdzieś tu musiały być jakieś drzwi, których on nie mógł zobaczyć.
- Nie możecie mnie tu trzymać! – krzyknął, kręcąc się zdezorientowany. – Znajdę wyjście i ucieknę!
Odpowiedź nie nadeszła. Podążał za przeciągiem, starając się odnaleźć drzwi. Kilkakrotnie naparł na ścianę, bez efektu. Więc jedyne co mógł zrobić, to czekać.
Harry musiał zasnąć. Następną rzeczą, jaką pamiętał, było wrażenie, że ktoś nim mocno potrząsał, żeby go obudzić. Podskoczył i wpółprzytomny spiął się do ucieczki. Jego uszu dobiegł znajomy, piskliwy śmiech. Nie od przodu jak się spodziewał, lecz z tyłu. Nie podobało mu się to. Ani trochę.
- Cholera! – przeklął i starał się odwrócić, ale zaklęcie trafiło go w plecy. – Nie... Nie, nie znowu, udało mu się pomyśleć, zanim ponownie ogarnęła go ciemność.
