- Będzie dobrze - szepcze, głaszcząc mnie po policzku.
Molly bacznie nas obserwuje, ale teraz już nic się nie liczy. Słone łzy zaczynają spływać mi po twarzy, choć obiecałam sobie, że będę dzielna. Widok jego brązowych oczu rozdziera moją duszę, przebija serce, wzburza krew.
- Freddie - szlocham, wtulając się w niego; czuję tak dobrze mi znany zapach mięty i czekolady. Nabieram łapczywie powietrza bojąc się, że to ostatni raz, kiedy czuję ten aromat. Zapach jego rozgrzanego ciała, odgłos przyspieszonego bicia serca.
- Hej, mała - ujmuje moją twarz w dłonie, siląc się na uśmiech - Damy sobie radę.
Voldemort jest silny; my jesteśmy silniejsi, ale... co z ofiarami bojowymi? Co, jeśli któreś z nas nią zostanie?
Podchodzi George, kładzie bratu rękę na ramieniu.
- Już czas - mówi.
Puszczam dłoń Freda, ocieram łzy. Nie mogę być słaba, nie teraz - kiedy mamy do stoczenia poważną walkę; kiedy nie wiemy, czy dożyjemy rana.
- Obiecaj, że wrócisz - proszę, kiedy odchodzi.
- Obiecuję.
Kamień wskrzeszenia. Tylko ta myśl huczy mi w głowie, rani wnętrze czaszki. Serce rozlatuje mi się na kawałki, a ja nie próbuję ich zbierać. Po omacku biegnę do Zakazanego Lasu, potykam się o własne nogi. W gardle tkwi mi wielka gula, płuca odmawiają posłuszeństwa, z oczu płyną strumienie łez. Upadam na kolana, zanosząc się szlochem.
Kamień wskrzeszenia.
Ostre korzenie rozdzierają mi spodnie, ranią kolana. Zęby zagryzają wargi. Jednak jedyny ból, jaki czuję, to ból złamanego serca.
Moje dłonie błądzą po ściółce, paznokcie wbijają się w ziemię. Łzy kapią na grunt, a ja wdycham miedziany zapach krwi.
- Hermiona... - słyszę znany mi głos, ale nie zwaracam na niego uwagi.
Oszalała z żalu czołgam się między drzewami, szukając upragnionego przedmiotu. I nagle - czuję go. Oślepiona przez łzy, ogłuszona przez gotującą się we mnie krew, czuję go pod palcami. Zaciskam go w dłoni, podnoszę się powoli, choć niemal od razu znów osuwam się na ziemię. Ocieram rękawem łzy, przysuwam smolistoczarny kamień do ust.
- Freddie - szepczę ochryple.
I wtedy się pojawia. Stoi przede mną, smutny i blady. Wyciągam do niego rękę, ale on nie próbuje jej uścisnąć.
Boli.
Boli tak bardzo, że sama zaraz umrę.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? - wrzeszczę niczym szaleniec, bo miejsce żalu przejmuje złość.
A on tylko uśmiecha się smutno, majaczy niczym zjawa. Jest jedynie odciskiem duszy; pozostałością po jego ludzkim życiu. Teraz jest wolny. Za to ja jestem na skraju załamania. Życie bez niego będzie udręką. Stanę się rośliną, nie wartą złamanego knuta człowieczą duszą, której wydarto jej część.
- Obiecałeś! - krzyczę, czując nagły przypływ siły. Wściekłość zmieszana z rozpaczą krążą po moim ciele wraz z krwią, której krople opadają na wilgotną ziemię - Obiecałeś! OBIECAŁEŚ! - pragnę go uderzyć, dać do zrozumienia, że mnie zawiódł. Dał słowo, że przeżyje. Że wróci z uśmiechem na idealnie wykrojonych ustach i powie „już po wszystkim".
- Mówiłeś, że będziemy razem. Już zawsze - zaszlochałam.
- Będę z tobą. Tutaj - wskazuje na miejsce, w którym powinno znajdować moje serce. Ale nie ma go tam. Odeszło razem z moim ukochanym.
Zaciskam mocno palce na kamieniu wskrzeszenia, jego ostre krawędzie ranią mi skórę. Opadam miękko na grunt, kurczowo zaciskam powieki, szepczę:
- Będziemy.
