Opowiadanie, które mamy zamiar tutaj zamieścić to owoc naszej radosnej, aczkolwiek niekontrolowanej twórczości. Prezentujemy wam fan-fic na motywach anime pod tytułem „Ghost Hunt". Możecie go albo pokochać albo znienaw... pokochać. Jest to niezwykle dojrzałe dzieło ;p, będące horroro-komedio-telenowelą brazylijską z elementami dramatu psychologicznego, parodii i typowego Mary Sue, czego nie zamierzamy przed Wami ukrywać, ponieważ jest to zabieg jak najbardziej zamierzony.

CREDITS:

- Shikaku-chan - niekontrolowana siła, która tworzy to opowiadanie.

- Shukke-chan - przepisywaczus komputerus szybkus oraz inspiracja.

- Bochi-chan - Beta reader która, także chce być inspiracją.

UWAGA!

Za uszkodzenia psychiczne (tzw. rysy na mózgu) spowodowanezamieszczonymi tu tekstami nie odpowiadamy.

Opowiadanie zawiera wiele aluzji do naszych codziennych spraw, a dla nas samych stanowiło odskocznię od ciężkiego :p życia zwykłych licealistek. Mamy nadzieję, że

nie przeszkodzi Wam to znacznie w jego odbiorze.

OBJAŚNIENIA

Miff – wymyślone przez nas określenie zastępujące "foch"

Tłumaczenie fragmentów opowiadania w języku niemieckim według kolejności - To jest naprawdę skandaliczne! Głowa mnie boli, gdy o tym myślę. Dzieci lubią nowe zabawy! Czemu nie mają ze mną rozmawiać? Nie znacie mnie jeszcze!! Nazywam się Krystian Huygens. Huygens powtarzam! Nie inaczej. Jestem holenderskim fizykiem i nie mogę pozwolić na takie zabawy, jak tu.

W opowiadaniu pojawia się nawiązanie do pewnego prezentu, wykonanego własnoręcznie przez jednego z naszych znajomych: „Zrób lali kuku" - doskonała propozycja na prezent gwiazdkowy. W zestawie znajdują się trzy laleczki i różnego rodzaju narzędzia, którymi należy je zniszczyć – od szpilek, przez pilniczki, na korkociągu kończąc.


Rozdział I

Niekontrolowane wypadki w pewnym liceum

Kap, kap… Kap, kap… Cichy, monotonny dźwięk spadających kropli odbijał się echem od ścian wąskiego korytarza. Coraz głośniej… Przybliżał się natarczywie, zajmował cały umysł, zagłuszając wszystkie inne myśli. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi – stare i spróchniałe. To zza nich słychać było kapanie. Lepiej ich nie otwierać… Chyba lepiej nie…


Dzwonek.

- Asia. Asia! ASIA!!

Właścicielka imienia niechętnie podniosła nieprzytomny wzrok znad zeszytu, w który wpatrywała się już dłuższy czas, skrobiąc bezsensownie piórem.

- Pragnęłabym cię zawiadomić, że jest już przerwa. Rusz się. Wystarczy, że przespałaś pół lekcji, a teraz idziemy usiąść przed klasą.

Stała nad nią wysoka i smukła blondynka, mniej więcej siedemnastoletnia. Od dłuższej chwili z uporem wpatrywała się w Asię.

- Tak tylko udaje, że zasnęła. Z pewnością ma wszystkie notatki i w dodatku o połowę dłuższe od twoich, Monczusiu – powiedziała z ironią zbliżająca się do ich ławki brunetka. - Poczekaj jeszcze chwilę, a zaraz zacznie marudzić, że na pewno coś przeoczyła i napisze sprawdzian – nie daj Boże – na cztery z plusem!! – dodała, szturchając Monczkę.

– Bardzo śmieszne. - Adresatka dowcipów podniosła się z miejsca, wyciągnęła z torby wielkie jabłko i zaczęła przeciskać się wąskim przejściem między ławką, a koleżankami. – Jesteście okropne! Już was nie lubię – dorzuciła, pokazując język. Ostentacyjnie wyszła z klasy, ledwie opanowując się od śmiechu. Po chwili w zawrotnym tempie zaczęła jeść olbrzymie jabłko.

Wkrótce wszystkie trzy siedziały w rządku pod ścianą korytarza na drugim piętrze, tuż obok drzwi do klasy, w której niedługo miały mieć lekcję. Z zapałem oddawały się konwersacji. Momentami wybuchały szaleńczym śmiechem. Tym samym zwracały na siebie uwagę uczniów leniwie wałęsających się między spisującymi, zakuwającymi, bądź rozmawiającymi towarzyszami niedoli. Co jakiś czas można było usłyszeć szaleńczy okrzyk radości, czy to na wieść o nieoczekiwanym zastępstwie, czy o obowiązujących numerkach szczęścia.

- Asiu, możesz przestać wrzynać mi się kolanem w piszczel? – Brunetka wpatrzyła się morderczym wzrokiem w kucającą przed nią i bawiąca się jej jeansami koleżankę.

- Monka, czy tobie przeszkadzam, gdy bawię się twoimi spodniami? Weronice to chyba nie odpowiada. Przecież muszę się o coś oprzeć, nieprawdaż? Martusiu?

- Nie. – Blondynka zrobiła poważną minę, a w jej oczach pojawił się figlarny błysk. – Nie martw się. Ja pozwolę ci być blisko siebie. Wiem, że boisz się być sama, szczególnie teraz, kiedy po szkole krążą te plotki…

- Miff!! Nieprawda! Wcale się nie boję! – odparła Asia, udając przerażenie. Ukradkowo rozejrzała się strachliwie dookoła, co wywołało salwę śmiechu.

- Dziewczyny… A myślicie, że to tylko plotki? – Weronika wstała, prezentując swój niepognieciony, starannie dobrany jeansowy komplecik z akcentem barwnym w postaci czerwonych adidasów. Była niskiego wzrostu z zadziornym uśmieszkiem i przenikliwymi ciemnymi oczami. Włosy związane w kiteczkę często wymykały się niesfornymi kosmykami na czoło i były uporczywie upychane za uszy przez właścicielkę. Ta skrzyżowała właśnie ręce na piersi i czekała na reakcję ze strony koleżanek..

- Duchy w naszej szkole… Ktoś musiał nieźle przesadzić z trawką. Za dużo białego proszku. Albo tabletek. Albo ziela generalnie.

- Albo zboża, prawda, Monczusiu? – przerwała jej Asia.

Kończyła jeść jabłko. Również wstała z kucek i patrzyła z góry na Martę. Była wysoka. Związane w dwie kiteczki brązowe włosy swobodnie opadaały na ramiona dziewczyny. Nadawały jej one wygląd małej dziewczynki, żywo kontrastujący z podkreślonymi na czarno oczami i mrocznym makijażem. Z pary roześmianych oczu o bliżej nieokreślonym kolorze, biła tak niepohamowana wesołość, że strach było się bać. Marta wytknęła jej miffa i zwróciła się do Werki:

- To tylko wymysł uczniów z II D – mówiła z przekonaniem. – To oni w tym miesiącu sprzątali aulę i mieli dyżur w szatni. Bez przesady, ale jakoś nie mogę uwierzyć w zapewnienia kilku słodkich idiotek o fortepianie, który gra sam z siebie.

- Dziewczyny!! – Asia, rozglądająca się przed chwilą po korytarzu, zwróciła świecące się oczy ku koleżankom – Przystojniak na dziewiątej !!

Trzy dziewczyny ukradkiem spojrzały w stronę młodego mężczyzny. Rozmawiał on z panem Salivą, wicedyrektorem pełniącym akurat dyżur na korytarzu. Nieznajomy był wysoki, ubrany w elegancki garnitur i sięgający kostek płaszcz. Pasma kruczoczarnych włosów opadały mu na oczy. Co jakiś czas poprawiał je, wyciągając z kieszeni dłoń o niezwykle długich palcach. Wyglądał na obcokrajowca. Choć dziewczyny nie mogły rozróżnić słów konwersacji, nad wyraz przystojny chłopak zdawał się mówić rzadko, a więcej obserwować rozmówcę nieruchomymi oczyma. Asia podświadomie zauważyła, że nie ma w nich ani śladu wesołości...

- Assassiu … Zamorduj mnie, ale on jest przystojny – Marta szepnęła z udanym zachwytem, nie odrywając wzroku od czarnowłosego mężczyzny.

- Pan Saliva? Ależ wiem Monczusiu … Uważaj, bo się rozsypiesz. Weź się w garść, zaraz dzwonek! – Szturchnęła koleżankę i zamruczała pod nosem fragment uroczego wiersza miłosnego na cześć pana Salivy, który kiedyś ułożyła. Jednak sama, ani na chwilę nie oderwała wzroku od tajemniczego przybysza.

- On mi przypomina syna jakiegoś znanego polityka. – Wera bezceremonialnie wpatrywała się rozmawiających. – Musi mieć sporo kasy, jeśli stać go na takie ciuchy. Wygląda na to, że już zdobył wiele niewinnych serc w naszej szkole. Wszystkie trzy przesunęły wzrokiem po okazach ludzkich płci żeńskiej, których większość z zaciekawieniem przypatrywała się nieznajomemu.

– Jeśli ma zamiar się tu uczyć, to nie będzie mógł się opędzić od wielbicielek – powiedziała Monczka z oburzeniem.

Dziewczyny wybuchnęły śmiechem, który został zagłuszony przez dzwonek brzęczący jak zęby Eskimosa na mrozie. Zjawiskowo przystojny przybysz pożegnał się właśnie z panem Salivą i schodził na niższe piętro, znikając z pola widzenia. Uczniowie wracali do klas.

- OK, laski. Wracamy do klasy. Pani jest w środku… - Asia zagoniła Weronikę i pociągnęła za rękę siedzącą jeszcze Martę.

- Ale on był piękny… Cudowny. Po prostu śliczny. – Monczka wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w opustoszałe schody.

- Rusz się dziewczyno! Angielski się zaczął! – Asia, jak zwykle niecierpliwa, przestępowała z nogi na nogę. Widząc brak reakcji ze strony koleżanki, chwyciła ją bezceremonialnie za nogawkę i nie zważając na piski i krzyki, zaciągnęła do klasy. Przez najbliższe dziesięć minut wszystkie trzy próbowały się uspokoić. Nie mogły powstrzymać wesołości. Marta rozpłakała się, niemal dusząc się ze śmiechu. Lamentowała nad brudnymi spodniami i cudownym chłopakiem. Po chwili cudowny głos pani Królikowskiej wybił im z głowy wszystkie zabawne myśli. Zaczęła się druga lekcja angielskiego, a dzień toczył się dalej. Tylko wychodząc później z klasy wszystkie trzy mimowolnie spojrzały raz jeszcze na schody, gdzie zniknął ów on.


- Osobiście proponuję je zabić.

Trwało właśnie cudowne, środowe popołudnie. Domy ulicy Sadowej w Źródłowie były skąpane w złotawych promieniach marcowego słońca. Po niebie leniwie przesuwały się chmury, gnane lekkimi podmuchami wiatru. Błogiej ciszy nie przerywał żaden szmer. Dziewczyny odeszły od okna. Od trzech godzin pracowały nad prezentacją na język polski, a od godziny męczyły fizykę. Ich wysiłki były jednak bezskuteczne – średnio co pięć minut któraś wtrącała do poważnej rozmowy jakiś motyw z mangi lub anime, doprowadzając do całkowitej dematerializacji całej zdobytej przed chwilą wiedzy.

- Proponuję je zabić – powtórzyła Asia ze szczerą żądzą mordu w głosie. – Uwolniłybyśmy świat od wiecznego koszmaru zakuwania. Co więcej, podniósłby się poziom inteligencji w naszej szkole. A tak poza tym, wiecie co mi się śniło? – Popatrzyła z politowaniem na zagrzebane w stertach białych kartek koleżanki, które usiłowały dorwać się do ostatniej paczki paluszków. – Śniło mi się, że pojechałyśmy wszystkie do Japonii z tym przystojniakiem, którego widziałyśmy w zeszłym tygodniu – zakończyła uśmiechając się marzycielsko.

- Z Shibuyą Kazuyą ?! – Marta aż podskoczyła z wrażenia, jeszcze bardziej rozrzucając swoje notatki. – Z tym cudem natury?! Shikaku-chan, czemu ja nie mam takich snów?? Opisz mi proszę… O-ne-gai… Jak wyglądał? W co był ubrany? Co mówił?

Asia bez najmniejszych wyrzutów sumienia zignorowała błagalny wzrok Monki.

– A skąd wy wiecie, jak on się nazywa? Nie żeby mnie to interesowało, czy żeby też mi się podobał, alee…

- Jami mówiła. – Weronika odepchnęła podkradającą jej paluszki Martę. – Jest przewodniczącą, fuksiara. Podobno nawet z nim rozmawiała. – Spokojny, zawsze opanowany głos dziewczyny zadrżał. – Przyjechał z Japonii, ale jego rodzina pochodzi z Wielkiej Brytanii. Jest szefem jakiejś firmy. Aby zdobyć dotacje międzynarodowe, musi przeprowadzić w kilku państwach różne „researche" – przerwała dla wzmocnienia wydźwięku ostatnich słów.

- W każdym razie – kontynuowała – to jest już jego ostatnie zlecenie. Potem od razu wraca do Japonii – zakończyła ze smutkiem.

- Szkoda. Shikaku, może twój sen nie był taki niedorzeczny? W końcu Shibuya jest z Japonii. – Marta z zapałem kreśliła ołówkiem obrazek po kartce z notatkami na kartkówkę z fizyki. – Ale Jami ma fajnie… Tak z nim pogadać.

- Komugiko, moje sny nigdy nie są niedorzeczne. Miff! Jesteś bee! A tak „by the way", to jakie „researche" on prowadzi? Ktoś wie?

- Nie mam zielonego pojęcia. - Marta podniosła swoje dzieło do światła. – Zobaczcie kogo narysowałam!! – zawołała triumfalnie.

Dziewczyny nachyliły się, by podziwiać zgrabnie narysowaną podobiznę pani Płazińskiej – ich nauczycielki od fizyki.

- Całkiem, całkiem Komu-chan… - Weronika wzięła kartkę do ręki. - Spróbuję wyciąć i poznęcamy się nad nią.

Chwyciła leżące gdzieś pod kartkami nożyczki i kilkoma szybkimi ruchami wycięła postać. Z namaszczeniem oddała ją Marcie. Ta, przyjmując od Asi czerwony pisak, z miną mordercy spojrzała na swą ofiarę.

- No to co robimy?

- Pozostawiamy to twojej inwencji twórczej, kochanie. – Asia spojrzała na nią równie morderczym wzrokiem i przyciągnęła Weronikę, by z bliska oglądać dzieło zniszczenia. – Zrób Płazi kuku.

Nadal uśmiechająca się Komugiko, podpisała papierową laleczkę imieniem nauczycielki.

– Hmm… Od czego by tu zacząć… - Nie zastanawiając się długo, zgniotła jedną z rączek laleczki.

- Au! Pani Płazia ma auka w rączkę. – Weronika wciągnęła się do zabawy. – Teraz zrób jej kuku w nóżkę.

- Wedle rozkazu, Bochi-chan. - Marta wyszczerzyła zęby w uśmiechu, zginając nogę laleczki w kostce i wykręcając ją pod dziwnym kątem.

- Ja też chcę. Za tę dwóję z optyki. – Asia zwróciła ku Marcie lśniące oczy.

- Shikaku-chan się mści… - Marta wykręciła nogę laleczki w udzie. - Oki. Co teraz?

- Teraz chyba trzeba to spalić. – Asia uczynnie podała koleżance świeczkę i zapałki, leżące w pobliżu. Po chwili laleczka paliła się wesołym płomieniem. Słońce powoli zachodziło. Po wspólnym uzgodnieniu, prochy spalonej podobizny pani Płazińskiej zginęły w otchłani klozetu.

- Matko, ale śmiechu było… Nie zdziwiłabym się, gdyby Płazia nie przyszła jutro do szkoły. Biedna. Pewnie musi podejrzewać u siebie przeziębienie, bo tyle się nakichała - Weronika wykazywała większe niż zazwyczaj zainteresowaniem rozmową.

- No tak, dziewczynki. Wszystko ładnie, pięknie, ale fizyki nie umiecie. Miałam wam wytłumaczyć tylko nie dałyście mi szansy. I kto się za was nauczy?! – Asia ujawniła pokłady kujonistycznego myślenia…

- Daj nam spokój. Nie musimy być we wszystkim najlepsze… A zabawa była przednia. Nie ma się co uczyć. Chowaj zeszyt. – Weronika uderzyła Asię plikiem notatek po głowie.

- Było fajnie… Sugoi!! Gdyby fizyki dało się nauczyć tak od ręki… Dziewczyny mam pomysł! Co powiecie na rytuał zakuwająco-fizyczny? Dziesięć minut i po sprawie. Umiesz tak mało, jak wcześniej, ale za to tarzasz się ze śmiechu w sposób metafizyczny!!

- Wchodzę w to! – Weronika przerażała entuzjazmem.

- Na was dwie to trzebaby nasłać ducha Einsteina. Albo nie… Lepiej Huygensa, bo światło jako falę przerabiamy…

- Według mnie możemy wywołać tego Huygensa, Shikaku-chan. Podoba mi się jego nazwisko – powiedziała Marta, kolekcjonując spory zapas świeczek i ustawiając je w koło na dywanie. Asia, poddając się wszechogarniającej głupocie, zasłoniła żaluzje.

Po chwili siedziały po turecku w blasku nikłego światła świec. Trzymały się za ręce.

- Która zaczyna? – spytała rzeczowo Weronika. – Shika, w końcu to ty wymyśliłaś Huygensa – stwierdziła, akcentując pierwszą część nazwiska sławnego fizyka. Asia wczuwając się w rolę zamknęła oczy. Wreszcie zaczęła:

- O wielki duchu wspaniałego fizka, Christiana Kuta… HUYgensa! Zjaw się proszę i użycz nam swojej wiedzy, aby te tu oto tępe łby nauczyły się teorii korpuskularno-falowej natury światła – zakończyła podniosłym głosem.

- O WIELKI HUYgensie, CZŁONKU pocztu sławnych fizyków! Prosimy byś STANĄŁ tu pośród nas – podjęła Monczka. – Oświecił nasze puste umysły…

- Oraz byś SPUŚCIŁ na nas dar myślenia, by każde zadanie stało się proste jak… Jak… - Weronika nie mogła skończyć, trzęsąc się ze śmiechu. – Proste jak prostata – zakończyła ze łzami w oczach.

Przez chwilę panowała cisza – przynajmniej pozorna. Każda z dziewczyn z całej siły próbowała powstrzymać łzy śmiechu, dusząc się i parskając.

- Chyba nam coś nie wyszło, laski. – Asia nie wytrzymała i wybuchnęła szaleńczym chichotem. - Pan KUTAgens nie zjawił się. Nadal JESTEŚCIE tępe… - stwierdziła z udawaną powagą.

- MIFF!! Jesteś okropna!! – Wera i Marta ostentacyjnie odwróciły się do niej plecami. Kłótnię przerwał dzwonek do drzwi.

- To moi rodzice… - Asia posmutniała. – Koniec wariactwa…

- Będziemy już jechać, Shikaku-chan. Dzięki za super zabawę. – Monka i Weronika kolejno ściskały udającą płacz Asię. Po kilkunastu minutach zniknęły za drzwiami, zdając jeszcze podkoloryzowana relację ze swej nauki rodzicom Asi. Ta w końcu wróciła do pokoju, aby posprzątać. Prawie wszystko było ułożone. Wystarczyło tylko odłożyć świeczki na swoje miejsce. Zaczęła zdmuchiwać je po kolei i układać na półeczkę. Zaskakująco, jedna ze świeczek zdążyła już zgasnąć. Asia wzięła ją do ręki. Nie była jeszcze wypalona, a okno cały czas było zamknięte. Musiała zgasnąć, gdy obok niej przechodziła. Chyba.


Kap, kap, kap… Znowu to uporczywe kapanie. Można od niego oszaleć. Słychać je cały czas, nawet gdy zatka się uszy. A ten korytarz. Dlaczego jest tak długi? Dlaczego w ogóle muszę nim iść? Jestem taka zmęczona... O, wreszcie widać drzwi… Ale jeszcze daleko… Koniec korytarza… Zimno mi w stopy… Kamienne ściany… Gdzie jestem?... To kapanie jest straszne… Jak głośno… Ile kropel jeszcze spadnie… Drzwi… Otworzyć? Czego ja się… Nie chcę… Ja chcę wracać… To kapanie… Nie… Kap… Kap… Kap…


- Jeśli on będzie się tak często pojawiał w naszej szkole, to prędzej czy później straci cnotę – zauważyła rzeczowo Monka. Właśnie podeszła do czekającej na nią Asi. Jej koleżanka zaczynała lekcje dwie godziny później.

– On podobno rozmawia z innymi uczennicami. Słyszałam, że pyta o jakieś dziwne rzeczy… Na przykład o to, czy nie miały tu miejsca samobójstwa… A pamiętasz tę dziewczynę, która powiesiła się w kościele… Dopytuje się też o jakieś niezrozumiałe znaki na kartkach, sekty, seanse…

- Rozumiem, że mówisz o naszym przystojniaku. – Asia z trudem odciągnęła Martę na bok i posadziła pod ścianą. Jej oczy lśniły na wspomnienie czarnowłosego cudu natury. Zresztą w oczach wszystkich trzech koleżanek, Shibuya Kazuya został wyidealizowany do granic możliwości. Dziewczyna przykucnęła przed Martą.

- Hejo, moje wy otaku!! Wiecie, że nasza miłość jest łowcą duchów?! – Weronika pojawiła się znikąd i wskoczyła Asi na plecy. Razem przewróciły się na Martę, przyciągając ciekawskie spojrzenia innych uczniów, zbierających się właśnie na korytarzu drugiego piętra. Ceremonia powitania dobiegła końca.

- Łowcą duchów?! Ale dałaś czadu… Rozumiem Strefę 11, „Nie do wiary" i tym podobne, ale zajmować się w tym na serio. - Wbrew swoim słowom Asia była wyraźnie poruszona.

- Uhu, Shikaku-chan, chyba trafiłam w twój gust. – Weronika usadowiła się obok Marty. – Teraz będzie ci odbijało jeszcze bardziej niż…

- Cicho!! Shibuya Kazuya na horyzoncie! – Asia wykrzyknęła szeptem, podskakując na siedząco.

Rzeczywiście, na schodach prowadzących na trzecie piętro pojawił się czarnowłosy chłopak. Miał mniej więcej dziewiętnaście lat, chociaż elegancki strój sprawiał, że wyglądał poważniej. Czarne spodnie zakrywały lśniące buty. Odpięta marynarka, dopasowana pod kolor spodni, ukazywała ciemnoszarą koszulę, kontrastującą z czerwonym krawatem. Momentalnie, oddechy wszystkich dziewczyn na korytarzu zamarły, a ich oczy zwróciły się ku niemu. Nawet młoda nauczycielka, pani Garlikowska, była pod wrażeniem jego urody.

- Dziewczyny… On będzie tędy przechodził!! – drżący głos Mart zabrzmiał cicho, zupełnie jakby mówiła gdzieś z oddali.

Siedziały w idealnym miejscu Między ścianą, o którą się opierały a schodami do klasy czterdzieści dziewięć, korytarz miał szerokość co najwyżej dwóch metrów. Żeby tędy przejść – brunet kierował się akurat w tę stronę – obiekt ich zainteresowania musiałby się przecisnąć pomiędzy nimi, a grupką plotkujących dziewczyn. Oznaczało to, że znajdzie się w odległości niecałych dwudziestu centymetrów od nich! Dziewczyny zmobilizowały się, chcąc uchwycić jak najwięcej szczegółów z wyglądu chłopaka. Moralność i przyzwoitość poszły w odstawkę – bez cienia wstydu i uporczywie się w niego wpatrywały. Trzy metry, dwa, jeden… Lekkim płynnym krokiem, prawie bezszelestnie, brunet zgrabnie przesuwał się wąskim przejściem. Musiał ustawić się bokiem, więc twarzą zwrócił ku Marcie, Asi i Weronice. Ale rysy twarzy… Wszystkie trzy spłonęły rumieńcem. Shibuya wcale się nie spiesząc z pokonywaniem wąskiego przejścia, po kolei i z wielką uwagą przyjrzał się twarzy każdej z nich, Te oczy… Pomimo że jego spojrzenie paliło, to dziewczyny nie mogły oderwać od nich wzroku. Zupełnie jakby były zahipnotyzowane… Gdy wreszcie minął przejście, swobodnym ruchem otworzył drzwi do pobliskiej klasy i zniknął w jej wnętrzu.

- Co to było? – Weronika jako pierwsza ocknęła się z transu. – Matko, jak on się na nas patrzył… Widziałyście te oczy?... On jest piękny. - Odwróciła się ku pozostałym koleżankom z rozmarzoną miną.

Może i piękne, ale dlaczego takie poważne i smutne – Asia zastanawiała się w duchu.

- Wiecie co? – zaczęła Monczka. – Gdybyśmy tak razem we trzy wpadły…

Zdanie przerwały jej dziejące się w zawrotnym tempie wydarzenia. Najpierw usłyszały krzyk, potem szelest, następnie łoskot i dźwięk przypominający odgłos spadającego i odbijającego się wielokrotnie, ciężkiego worka. Potem było już tylko głuche uderzenie, trzask i wreszcie cisza. Wokół balustrady schodów zgromadził się tłum.

- Zadzwońcie po karetkę! – ktoś krzyknął.

- Gdzie jest pielęgniarka? Biegnijcie po dyrektora! – przyłączyły się kolejne głosy. Dziewczyny podeszły do zbiorowiska, ciekawe co się stało. Spoglądając w dół z drugiego piętra, ich oczom ukazał się przerażający widok. Pani Płazińska, nauczycielka fizyki, a raczej jej bezwładne ciało leżało na posadzce parteru koło popiersia patronki szkoły. Gdyby nie krzyki otaczających ludzi, które przerywały martwą ciszę, można było ulec wrażeniu, że leżała w dość komicznej pozie. Asi bardzo przypominała postać, którą widziała w książce o orgiami.

Jedna ręka nauczycielki leżała bezwładnie odrzucona w bok. Była wygięta w łuk – w przeciwną stronę niż normalnie. Zupełnie, jakby kości połamały się w co najmniej kilku miejscach. Później Weronika doszła do wniosku, że musiała osłaniać nią głowę, co uratowało jej życie. Prawa noga ofiary wypadku wyglądała na całą, natomiast lewa była wygięta pod dziwnym kątem. W dodatku w dwóch miejscach jak noga złamanej lalki. Małe, śnieżnobiałe punkciki lśniły pośród czerwonych, rozrastających się plam. Kości wystawały zarówno z nogi jak i z ręki. Marcie zrobiło się niedobrze.

- Chodźmy stąd, bo zemdleję. – Podparła się na obu koleżankach. Wszystkie trzy były w szoku. Odwróciły wzrok od miejsca zdarzenia. W odległości zaledwie paru kroków za nimi stał Shibuya Kazuya, również przyglądając się całemu zajściu. Ktoś krzyknął, że karetka już podjechała pod szkołę. On patrzy się na nas tak… Tak, jakby to była nasza wina – pomyślała Asia, czując jak coś ściska ją w gardle. Miała wrażenie, że zaraz się popłacze.

Usiadły pod klasą i zaczęły cucić Martę. W głębi korytarza pojawiło się jeszcze kilka podobnych grupek. Marta była blada i miała nieprzytomne oczy.

- Bochi… Shikaku… Myślicie, że... – zaczęła mówić przez łzy. – My… Myślicie, że to przez moją laleczkę? – Łzy pociekły jej po policzkach. Asia teraz była naprawdę bliska histerii. Twarz Weroniki przybrała siną barwę.

- Widziałyście? Ręka… Noga… Zupełnie jak… - Marta ukryła twarz w dłoniach.

- Spokojnie, to na pewno przypadek – Weronika próbowała ją pocieszyć łamiącym się głosem. Przez chwilę wszystkie trzy siedziały w milczeniu. Przerwała je pani Schwarz - ich wychowawczyni. Zapewniła że pani Płazińskiej nic nie będzie. Stwierdziła, że to miło, iż tak przejmują się losem nauczycielki. Poza tym, wyjaśniła okoliczności wypadku. Fizyczka potknęła się na schodach o rąbek długiego do kostek płaszcza. Zawsze nosiła go w taką jak dziś, marcową pogodę. Jednak dziewczyny nie wyglądały na pocieszone. Nie wierzyły w zbieg okoliczności.

Pięć godzin później plotki o nieszczęśliwym wypadku nauczycielki obiegły już całą szkołę. Niektórzy cieszyli się otwarcie, inni skrycie, a tylko nielicznym było żal pani Płazińskiej. Pomimo tego tragicznego wydarzenia, lekcji nie odwołano. Oznaczało to, że klasa Weroniki, Marty i Asi miała prezentować scenki dotyczące romantyzmu na lekcji języka polskiego. Wszyscy, w raczej grobowym nastroju, zgromadzili się na auli. Tam miały mieć miejsce zajęcia. Dziewczyny nadal wstrząśnięte wydarzeniem, drżącymi rękoma rozkładały sprzęt. Pani Butowska – nauczycielka języka polskiego, która była znana z niechęci do pani Płazi – po wygłoszeniu apelu na cześć biednej fizyczki, nakazała wszystkim wziąć się w garść. Zaczynała grupa Asi. Wraz z Martą, Weroniką, Żanetą i Karoliną, przygotowała scenkę na temat szaleństwa.

Po krótkim wstępie przedstawionym przez Żanetę, rozpoczęła się część artystyczna prezentacji. Karolina, przebrana za psychiatrę, zaprosiła na scenę uczestników sesji terapeutycznej. Pierwsza pojawiła się Asia – Karusia, umizgująca się do ducha Jasieńka, granego przez Żanetę. Wpadł na nią niewidomy Orcio – Weronika, po chwili improwizująca i wieszcząca jednocześnie. Na koniec na scenę wszedł próbujący się zabić Werter – Marta. Dziewczyny czuły jednak, że nie wypadają dobrze. Scenka ułożona była w konwencji humorystycznej, a w tych okolicznościach…

Asia-Karusia siedziała w nieprzyzwoitej pozie na jednym z krzesełek, słuchając wyuczonych słów wypowiadanym przez koleżanki. Czuła się źle. Oczami wyobraźni wciąż widziała zrobioną z notatek z fizyki spaloną laleczkę. Miała wyrzuty sumienia. Bała się… Teraz ogarnęło ją złe przeczucie. Przesadziły. Przecież pani Płazia mogła umrzeć… Co to za przeciąg? – pomyślała, zdziwiona. Spojrzała na Martę, ale ta nie wyglądała na poruszoną. A jednak… Nie, powietrze było nieruchome. Jedynie po nogach przesunąła jej się fala chłodu… Zadrżała. Nadszedł czas, by Weronika wypowiedziała swoją kwestię.

- Es ist wirklich skandalische! – wykrzyknęła Bochi-chan. – Mein Kopf tut mir weh, wenn ich darauf denke. Die Kinder magen neuen Spielen! Kein Probleme! Warum nicht mit mich gesprochen? – Weronika znowu zaczęła krzyczeć po niemiecku.

Asia zbladła. Tego nie było w scenariuszu. Zresztą, od kiedy Weronika na tyle dobrze znała niemiecki? Marta przyglądała się koleżance z równie wielkim zdziwieniem. Asia zauważyła niezwykle powiększone źrenice i jakby inny kolor tęczówki Weroniki…

- Ihr kennt mich noch nicht! Meine Name ist Christian Huygens! HUYGENS ich sage noch mal! Nicht andere! Ich bin einen Holenderen Fizik! Und ich kann nicht für die Spielen wie here lasse!! – Weronika przewróciła oczami tak, że przez dłuższa chwilę widać było białka.

- Idealnie dziewczynki! – pani Butowska powstała z miejsca, klaszcząc gorliwie. – Macie piątkę! Idealne opętanie!

Kilka osób zawtórowało jej w oklaskach. Tymczasem, Weronika wciąż mówiąc po niemiecku, osunęła się na podłogę. Marta z Asią, na wpół uniesione z krzeseł, śledziły jej upadek przerażonymi oczami. Żaneta, która zorientowała się w sytuacji po ich minach, a zawsze była wrażliwa, zaczęła krzyczeć. Jej wrzask rozniósł się echem po sali. Oklaski raptem ucichły. Nagle drzwi do auli otworzyły się z hukiem.

- Naumanku sanmanda bazaradan kan! Kan man!

Długowłosy, wysoki mężczyzna, ubrany w powycierane jeansy i luźną bluzę z wielkim, jaskrawym napisem, stał przy otwartych drzwiach do auli i krzyczał zagadkową formułę. Dłonie trzymał złożone w dziwny sposób. Tuż za nim, w przejściu pojawił się Shibuya Kazuya i jakiś wysoki mężczyzna. Nie sposób było go dojrzeć.

Weronika przestała krzyczeć. Jej oczy powróciły do normalnego stanu. Zwróciła nieprzytomny wzrok ku wejściu do auli, ale nie zdążyła już nic zobaczyć. Zemdlona osunęła się z powrotem na posadzkę.


- Weronika? To ty? Wszystko w porządku?

Bochi-chan powoli otworzyła rozespane oczy i przeciągnęła się leniwie.

- No jasne, że ja. Co to za głupie pytanie? – Spojrzała na Asię, z wolna wracając do przytomności. – Gdzie jestem? Co się … - Rozejrzała się po pomieszczeniu.

Znajdowała się na niewygodnej leżance, przykrytej białym płótnem. Po jej prawej stronie stało stare, odrapane biurko, zasypane stosem papierów. Po lewej, za białym parawanem majaczył zarys szafki wypełnionej lekami i starym sprzętem medycznym. Przy leżance, na przystawionych blisko szkolnych krzesełkach siedziały Marta i Asia. Ich twarze wyrażały niezwykłą ulgę. Za parawanem rozległo się kaszlnięcie. Nie zauważona wcześniej przez Weronikę postać podniosła się z niskiego krzesełka, stojącego pod oknem.

- Skoro wszystko w porządku, to może już pójdę – męski głos dobiegał zza zasłony, a jego właściciel pokierował się w stronę drzwi. Przez moment widząc jego postać w szczelinie między materiałem, Weronika rozpoznała w nim księdza Polnego, uczącego w ich szkole religii. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że znajduje się w gabinecie szkolnej pielęgniarki. Przeniosła zdziwiony wzrok na koleżanki.

- Co ja tutaj robię? – zapytała, wpatrując się w nie uporczywie.

- Widzisz, Bochi-chan… – Marta zaczęła niepewnie. – Naprawdę nic nie pamiętasz? – spytała, przyglądając się jej z zakłopotaniem.

- Weronisiu – Asia mówiła nieco pewniejszym głosem. – Wygląda na to, że… Nasze wywoływanie duchów się powiodło. Sama nie wiem co o tym myśleć – dodała, odwracając wzrok od zdziwionego spojrzenia koleżanki. – Wiesz, chyba naprawdę opętał cię Huygens – zakończyła uśmiechając się mimowolnie.

- Tak – podjęła Marta. – Wielki członek grona słynnych fizyków stanął wśród nas i spuścił…

- Przestańcie się ze mnie nabijać. – Weronika była oburzona. – Żartujecie sobie ze mnie, a nawet nie wiem, co mi się stało…

- A myślisz, że dlaczego był tu ksiądz? – Asia uniosła się gniewem, ponieważ nie lubiła, kiedy ktoś zarzucał jej kłamstwo. – Dla twojej wiadomości, podczas prezentacji zaczęłaś nagle wykrzykiwać coś po niemiecku. Zaraz potem do auli wpadł ten Shibuya Kazuya ze swoimi kumplami. Jeden z nich wykrzykiwał coś zupełnie niezrozumiałego i ty zemdlałaś!!

- Spokojnie Shika-chan… – Marta próbowała uspokoić sytuację, choć trochę rozumiała zachowanie Asi. Tyle się przecież dzisiaj wydarzyło… Od tego naprawdę można było zwariować. Asia opadła na krzesło i spochmurniała.

- Widzisz, Werciu. Jak zemdlałaś to Butowska kazała Michałowi i Łukaszowi zanieść cię do pielęgniarki. Stwierdziła, że straciłaś przytomność, bo uderzyłaś się w głowę, gdy udawałaś omdlenie. Ona myśli, że to wszystko było ukartowane, łącznie z wejściem tych łowców duchów od siedmiu boleści. Wpisała nam szóstki. Jak chłopacy cię tu przynieśli, to po chwili przyszedł ksiądz. Mówił, że „ten młody mężczyzna" prosił go, aby z tobą posiedział – skończyła, obserwując zachowanie koleżanki.

Weronika popatrzyła na obie niepewnie.

- Naprawdę? Nie bawicie się moim kosztem? – zapytała. Dopiero potem wyznała im, że nawet to przeczuwała. Gdy spała, to wydawało jej się, że rozmawia z kimś, kto stoi tak bardzo blisko. Może nawet w niej samej… Szkoda tylko, że nie mogła sobie przypomnieć o czym z tym kimś, albo czymś rozmawiała. Jeśli to naprawdę był Huygens? Jedno wiedziała na pewno. Nigdy już nie będzie wywoływała duchów. Przynajmniej tak jej się zdawało.


Chłodny powiew wiatru spowodował, że Asia ocknęła się i rozejrzała dookoła nieprzytomnym wzrokiem. Był środek dnia, słońce mocno świeciło, lecz chłodne tchnienia wiatru przenikały ją do szpiku kości. Znajdowała się na starych, kamiennych stopniach, prowadzących w dół na murawę boiska szkolnego. Za nią, osłonięty cieniem wysokich klonów, stał nadzwyczaj cichy budynek szkolny. Ani na boisku, ani na przyległym do niego placu nie było żywego ducha.

- Cholera! – Asia zaklęła pod nosem. – Musiałam przysnąć. Lekcja na pewno już się zaczęła! – Podrywając się nerwowo, pospiesznie ruszyła w stronę budynku.

- Dlaczego te cholery, które nazywają się moimi przyjaciółkami, mnie nie obudziły? Jakiś głupi kawał? Zemsta?

Biegła truchtem, obmyślając w jaki sposób uprzykrzyć życie niewdzięcznym koleżankom. Wpadła do pustego holu, do którego prowadziły trzy pary przeszklonych drzwi.

- Ale jaką mam teraz lekcję? – próbowała sobie przypomnieć, ale nie była w stanie. Podeszła do planu, znajdującego się na tablicy ogłoszeń. Przesunęła palcem po wąskich kolumnach. – 2F… 2F… No tak… Biologia... Sala 44!! – spojrzała na wiszący pod sufitem zegar, upewniając się co do godziny i popędziła do klasy. Była spóźniona dwadzieścia pięć minut!!

- Sala 44, sala 44… - myślała w duchu. – Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek miała tam lekcje… Gdzie to będzie? Drugie piętro… Między 45 a 43! Sala 44… Może była zmiana planu?

Zdyszana wdrapała się na drugie piętro po starych, wydeptanych stopniach. Gdy spojrzała pomiędzy wejścia do pomieszczeń numer 43 i 45 to zrozumiała, dlaczego nigdy nie miała lekcji w klasie 44. Przecież nigdy takiego pomieszczenia nie było!! W miejscu, gdzie powinny znajdować się drzwi do tej klasy, była tylko wnęka, podobna do innej, odległej o kilka metrów dalej, z miejscem na umywalkę. Jednak teraz tam, gdzie zawsze była wnęka, znajdowały się stare drewniane drzwi. Zupełnie nie pasowały do wejść do innych klas – nowych, zielonych przeszklonych w ten sposób, że nie można dojrzeć niczego wewnątrz. Asia poczuła się nieswojo. Część jej świadomości krzyczała: Tych drzwi tu nie ma! One nie mają najmniejszego prawa istnieć! Inna część, powołując się na rozumne myślenie, wzrok, dotyk i jakieś nieokreślone przeświadczenie twierdziła, że one tu zawsze były. Dziewczyna, pchana jakąś niezdrową ciekawością, z wpatrzonymi w klamkę oczami, zbliżała się powoli, jak w transie, do drewnianych drzwi. Po chwili, nie pamiętając nawet kiedy i jak to zrobiła, naciskała już klamkę i uchylała je powoli. W nozdrza uderzył ją ostry, niezidentyfikowany zapach. Przypominał trochę zapach bardzo starego, zepsutego octu, który jej babcia znalazła kiedyś w piwnicy i przypadkowo zbiła butelkę. Chociaż nie. W tym zapachu, który ją teraz ogarnął, można było wyczuć coś jakby…

Przez leciutko uchylone drzwi dostrzegła małe, wzorzyste kafelki. Miały odcień lekko niebieski, a granatowy wzór w kształcie liścia nadawał im bardzo stary wygląd. Sięgały od sufitu, aż po drewnianą podłogę, zastawioną rzędem stolików. Asia nigdy nie widziała takich ławek – miały otwierany blat, wgłębienie na rogu i półeczkę na ksiązki. Wyglądały jak świetnie zachowane meble z międzywojennej szkoły. Otwierając drzwi szerzej, Asia ujrzała ustawione rzędem pod ścianą szafy. Były wysokie, a wpadające przez przysłonione firankami okno światło, oświetlało spoczywające na nich eksponaty. Były to preparaty biologiczne – zakonserwowane w formalinie serca, myszy, węże, ptaki, embriony i inne paskudztwa, kolekcjonowane zazwyczaj przez biologów – gawędziarzy.

Z niesmakiem odwracając głowę od preparatów, Asia przyjrzała się dokładnie ławkom. W pewnym momencie, aż podskoczyła z zaskoczenia. Na jednym z krzesełek, przy biurku znajdującym się najbliżej wysokiej katedry, siedziała ubrana w ciemną zieleń dziewczyna. Jej strój, który okazała się być mundurkiem szkolnym, stapiał się swoją barwą z blatem ławki i odcieniem podłogi. Dziewczyna siedziała nieruchomo, wpatrując się w katedrę. Asia zamarła niepewna, co zrobić. W końcu zebrała w sobie odwagę i siłą woli przekonując swój rozum o niedorzeczności obaw, zapytała:

- Eee… Przepraszam… Cześć… Czy nie wiesz może… Gdzie ma lekcje 2F? Na planie jest napisane, że tutaj.

Dziewczyna odwróciła się szybko w jej stronę, jakby przed chwilą wyrwała się ze snu. Miała piękne, duże oczy. Lekko pofalowane, ciemnobrązowe włosy opadały jej na zaróżowione policzki. Miała niezwykle kształtny nosek i idealne, cienkie brwi. Uśmiechnęła się uroczo i przyjaźnie ukazując białe zęby. Po chwili podniosła się z krzesła i wesoło, niemal w podskokach podbiegła do Asi.

- Cześć – powiedziała, uśmiechając się jeszcze szerzej. Asia stwierdziła, że nigdy w życiu nie widziała dziewczyny o lepszej figurze. Prosty mundurek szkolny leżał na niej cudownie. Nieznajoma ściskała w rękach małą torebeczkę z wyszytym na niej różowym kwiatkiem. Mundurek… Dlaczego mundurek? Przecież w liceach nie trzeba nosić mundurków.

- Szukasz klasy? – zapytała dziewczyna. – Nie, 2F nie ma tutaj lekcji. Ja czekam na 2H – mówiła szybko, słodkim dźwięcznym głosem. - Przykro mi, że nie mogę ci pomóc.

Asia zauważyła smutek w jej oczach, pomimo to, że dziewczyna zdawała się śmiać całym ciałem.

- Ale może chcesz poczekać ze mną na lekcję? – Dziewczyna w mundurku wykonała zapraszający gest – Czekam tu już tyle czasu…

- Nie mogę – Asi było naprawdę przykro zostawiać śliczną koleżankę samą – Muszę poszukać klasy… Jestem już spóźniona.

Popatrzyła na zegarek. Dwadzieścia pięć minut spóźnienia. Z pewnością ma już wpisaną nieobecność. Jeszcze raz podniosła wzrok na twarz dziewczyny.

- Jak masz na imię? Nigdy cię tu jeszcze nie widziałam…

- Jestem Angelika. –Nieznajoma wyciągnęła do niej rękę, która zdała się Asi niezwykle zimną, gdy ją ściskała.

- Jestem Asia z 2F – odpowiedziała również się uśmiechając. – Miło cię było poznać, ale muszę już iść. – Pomachała na pożegnanie nowopoznanej Angelice i ruszyła truchtem ku wyjściu, zamykając za sobą drzwi. Przeszedł ją zimny dreszcz.

Zbiegła jeszcze schodami, by spojrzeć, czy na tablicy ogłoszeń nie jest dowieszona informacja o zmianie sal. Już, już, ostatnie stopnie zakręt i … Gdzie jest hol? Przed nią, zamiast szkolnego holu, znajdował się długi korytarz oświetlony nikłym blaskiem pojedynczych żarówek. Gołe, kamienne ściany zdawały się zbliżać do siebie w miejscu, do którego dosięgał wzrok. Ten korytarz musiał się ciągnąć w nieskończoność. Był jednak jakoś znajomy… Asia odwróciła się zdezorientowana, chcąc wrócić na górę, lecz schody znikły! Dziewczyna pobiegła przed siebie, czując narastający strach. Nie wiedziała jak długo już tu była – ściany w każdym miejscu wyglądały tak samo. Dopiero po pewnym czasie, w oddali zamajaczyły stare, drewniane drzwi. Najpierw powoli, a potem coraz głośniej, narastająco, rozbrzmiewał również znajomy dźwięk. Kap… Kap… Po chwili można było od niego oszaleć. Asia wpatrywała się w drzwi z przerażeniem. Nie, teraz nie wolno jej ich otworzyć, jeszcze nie teraz. Nie teraz… Poczuła zimny chłód przesuwający się po karku. Serce dziewczyny zamarło. Coś zimnego, ciężkiego spoczęło na jej ramieniu… Krzyknęła przeraźliwie…

- Asia? Asia! ASIA!! – Tata uderzył ją w twarz. Przestała krzyczeć. Znajdowała się w swoim pokoju. Mama klęczała przed nią ze strachem w oczach, a tata trzymał za ramiona i lekko potrząsał. Po chwili oboje tulili ją, próbując uspokoić i osuszyć łzy.

- To był tylko zły sen… Spokojnie, już wszystko dobrze… - tata pieszczotliwie głaskał ją po głowie.

- Możesz wybić sobie z głowy wszystkie horrory – mama jak zwykle rzeczowa, spojrzała na niemałą kolekcję książek Stephena Kinga, leżących na szafce nocnej. – A teraz uspokój się już i dobranoc. Możesz sobie zostawić włączoną lampkę – powiedziała na odchodnym. Tata też wyszedł po chwili, całując ją w czoło na dobranoc.

Lampkę zostawiła zapaloną. Nie zasnęłaby już dzisiaj po ciemku. Spojrzała na zegarek – za pięć czwarta. Wspaniale. A jutro do szkoły. Może… Może naprawdę przesadziła z horrorami? Ale ten sen był taki… taki… realistyczny…


Jeszcze trzeciego dnia po niezwykłych wydarzeniach, jakie miały miejsce w szkole, dziewczyny nie mogły dojść do siebie. Rozważając wszystkie możliwe wyjaśnienia i wprowadzając w życie niedawno poznane metody określania rachunku prawdopodobieństwa, starały się dojść do sensownych wniosków. W opętanie były jeszcze w stanie uwierzyć (Matko, to przecież burzy cały mój system wartości – mówiła Weronika). Przecież tyle rozmawiali z księdzem Polnym o skutkach wywoływania duchów. Przypadki opętań były nawet naukowo udowodnione... Ale co z sytuacją pani Płazińskiej? Tego nie dało się ani wyjaśnić, ani przyjąć jako zbieg okoliczności. Dziewczyny, by nie oszaleć, postanowiły znaleźć sposób na rozwianie swoich wątpliwości. W tym celu w piątkowe popołudnie spotkały się w restauracji „Coni". Zaszywając się w najciemniejszym kącie, pochylone nad pizzą półmetrowej średnicy, miały szczytny zamiar znaleźć rozwiązanie, albo przynajmniej się najeść.

- To ty narysowałaś jej podobiznę, Komugiko-chan. – Weronika dokonywała właśnie podsumowania zebranych informacji, jednocześnie starając się upchnąć na stoliku swój talerz z kawałkiem pizzy. Znaczną część mebla zajmowała reszta specjału i puste butelki po sokach.

- Ty narysowałaś, ja wycięłam, Asia podała pisak, a po wszystkim spaliłyśmy tę podobiznę. To głównie ty tworzyłaś tę laleczkę – dokończyła, równocześnie ustawiając kolorystycznie puste butelki. Asia przytaknęła, wpychając sobie do ust odrobinę za duży kawałek pizzy.

- My tylko mówiłyśmy, co masz robić – powiedziała po chwili.

- Chcecie całą winę zrzucić na mnie! – Marta udała oburzenie, znęcając się nad pozostałą na jej talerzu samotną pieczarką. – Ale i tak to wy mnie do tego namówiłyście – dodała z wyrzutem.

- Spokojnie – Weronika zmarszczyła czoło. – Niczego nie udowodniłyśmy. Trzeba to sprawdzić. Może to rzeczywiście był przypadek...

- Zróbmy jeszcze jedną laleczkę! – Asia wykrzyknęła wesoło. – Na panią Królikowską, bo wstawiła mi czwórkę z minusem za pracę. Dwukrotnie...

- Nie chcemy już więcej ofiar. Przynajmniej teoretycznie. – Bochi-chan starała się wpłynąć na moralność koleżanki, choć sama dostała z tej pracy... Nie! Nie wolno krzywdzić biednych nauczycieli.

- Dlaczego nie? – Asia komicznie posmutniała. – Oki, rozumiem. Monka ma zrobić jeszcze jedną laleczkę, ale taką, żeby nikomu nic się nie stało. – Zamyśliła się i z nieuwagi polała ketchupem nie tylko pizzę, ale też talerz i stolik. – Równocześnie musimy mieć szansę stwierdzić, czy laleczka zadziałała...

- Wiecie co?! – Marcie pojaśniały oczy. Koleżanki spojrzały na nią z przerażeniem. Monka miała pomysł, a więc należało się bać. Marta zignorowała strach towarzyszek.

- Pamiętacie, jak wam opowiadałam o tym „milusim" chłopaku, któremu się tak niezwykle podobam?

- O Krystianie? To ten, co cię prześladuje? A ty wciąż odrzucasz jego miłość? Ty nieczuła kupo plew! – Asia wyrecytowała słodziutko, po czym wykonała unik przed lecącym w jej kierunku stojaczkiem z chusteczkami. Marta kontynuowała:

- Jak już mówiłam... Ten chłopak jest diabolicznie uciążliwy, a ja nigdy nie mam szansy mu się za to odpłacić. Idiota nie chce zrozumieć, że nie jestem nim zainteresowana – powiedziała wyniośle. – Myślę, że byłby idealnym obiektem doświadczalnym. Z przyjemnością zrobiłabym mu kuku...

- Komugiko mści się na swej miłości... – Asia była w wyśmienitym humorze. – A co mu zrobimy? Sprawimy, że wypadną mu włosy? Odpadną uszy? Może lepiej zez? Co jeszcze będzie widać?

- Obawiam się, że to nic nie da... Tego, co wymieniłaś, nie zauważysz raczej u niego... Idealnie wkomponuje się w tło... – Marta naprawdę nienawidziła biednego Krystiana całym sercem.

- Dajcie spokój, to poważna sprawa – skarciła je Weronika. – Co możemy mu zrobić... Hmmm... Proponuję... Szramę na policzku. Widoczne, a jeśli będzie w odpowiednim kształcie, to odrzucimy możliwość przypadku.

- Hej, otaku! – Asia coś sobie przypomniała. – Pamiętacie? Laleczka Płazi była zrobiona z notatek z fizyki... Może do wykonania laleczki potrzebne jest coś związanego z ofiarą. Monka, czy masz jakiś prezent od tego Krystiana? Może jego zdjęcie?

Marta wbiła zamyślony wzrok w talerz Asi, z którego w zawrotnym tempie znikała pizza.

- Czekajcie... Mam od niego kilka rzeczy... Kiedyś przesłał mi pluszaka... Jest też na dwóch czy trzech zdjęciach... Jeszcze coś... To chyba będzie najlepsze. – Podniosła wzrok i z triumfem popatrzyła na zaciekawione twarze koleżanek. – Co powiecie na różową kartkę walentynkową z kwiatkiem zrobionym przez niego na szydełku? Wydaje mi się, że jest tam nawet wiersz ułożony na moją cześć... – Marta udała odruch wymiotny.

- Sugoi! – Weronika i Asia przekrzykiwały się w rozradowanych oznakach całkowitego poparcia. Miały już plan. Teraz wystarczyło tylko zrobić laleczkę...

- To jaki kształt będzie miała szrama na policzku? – zapytała Weronika, układając talerze symetrycznie na tacce.

- Proponuję serduszko. Może przynajmniej grecki krzyż, żeby wyglądało bardziej naturalnie. – Asia wpatrywała się w Martę tak, jakby ta była czarodziejką, która zaraz wyczaruje jej dwa litry lodów waniliowych.

- To musi wyglądać normalnie... Nie może rzucać się w oczy. – Weronika również wpatrywała się w Martę. – Mogą być dwie linie na krzyż. Na prawym policzku, ale żeby nie było blizny. Dasz rade, Marta?

- Oki, spróbuję. – Marta podniosła się z krzesełka. – Rozumiem, że mam ją zrobić sama. Postaram się. Może pobawię się jeszcze dzisiaj. Wiem od kumpeli, że Krystian ma pojutrze być u nas w szkole. Jakieś międzyszkolne spotkanie samorządów...

- Dobrze, Komu-chan. – Asia zakładała swoją bladozielonkawą kurtkę. – Może zrobisz zdjęcie laleczki, zanim ją spalisz? Będziemy mogły wtedy z Bochi-chan same ocenić wynik.

- Oki, nie ma sparwy. Do zobaczenia jutro w szkole, laski. Sayounara, czy jak tam wolicie. – Marta szybkim krokiem wyszła z lokalu.

- Zachowanie typowe dla Monki. Zwiała, a my musimy płacic za pizzę!!– krzyknęła Asia z oburzeniem.


Lekcja religii trwała już od dłuższego czasu, a dziewczyny zdawały się wcale nie zauważać obecności księdza. Siedziały w ostatnim rzędzie, pochylone nad stosikiem zdjęć. Ksiądz Polny ignorował je, ale fotografie, których nie mógł zobaczyć, pobudziły jego ciekawość i rozpraszały. Nie mógł w spokoju prowadzić zajęć, Wiedział, że trzy wzorowe uczennice nie zwracają na niego najmniejszej uwagi.

- Weroniko, może zejdziesz na dół i przyniesiesz trochę kredy? – powiedział rozdrażniony. Weronika podniosła głowę i spojrzała na niego ze zdziwieniem. Podrywając się z krzesła, wybiegła z klasy z prędkością światła. Przy okazji trzasnęła drzwiami z taką siłą, że wisząca nad wejściem głowa jelenia, przekrzywiła się o jakieś trzydzieści stopni.

Marta i Asia przez chwilę popatrzyły księdzu niewinnie w oczy, udając że słuchają. Gdy ten powrócił do wykładu, znów pochyliły się nad zdjęciami. Asia uważnie obracała je w palcach, dokładnie oglądając i starając się zapamiętać każdy szczegół. Jedno przedstawiało przedmioty, które Monka zebrała do stworzenia lalki: różową walentynkę, nożyczki, czarny pisak, gruby ołówek, świeczkę i zapałki. Drugie przedstawiało narysowaną na walentynce postać, wyciętą już na kolejnym. Czwarte ukazywało czerwony krzyżyk na policzku laleczki. Na piątym, Monka sfotografowała się razem ze swoim dziełem. Ostatnie było zdjęciem kupki popiołu. Wszystko wyglądało tak, jak powinno – Asia zmarszczyła czoło. – Jeśli jutro ten Krystian... Jeśli będzie miał szramę na policzku to znaczy, że Marta... To znaczy, że to one będą odpowiedzialne za wypadek Płazi! W ostatnich dniach uczniowie zostali poinformowani, że życiu pani profesor nie zagrażało niebezpieczeństwo. Miała doszczętnie połamane kości jednej ręki i nogi, ale prócz jeszcze kilku siniaków i stłuczeń, nie miała większych urazów. Trochę czasu minie nim wróci do szkoły... Jeśli wróci.

- Bochi-chan pojechała do Jury Krakowsko-Częstochowskiej po tę kredę, czy bawi się w sali chemicznej w uzyskanie jej z CaO? – zniecierpliwiony głos Komugiko wyrwał ją z zamyślenia. Rzeczywiście, Weroniki nie było już od jakichś dziesięciu minut... Nawet ksiądz spoglądał coraz częściej na drzwi do klasy.

Te po chwili nareszcie się otworzyły i do pomieszczenia wpadła Bochi. Rzuciła na półeczkę pod tablicą stosik kredy i zbyła pytania księdza, wzruszeniem ramion. Z nietypową dla siebie szybkością, podeszła do ostatniej ławki i zajęła miejsce obok Asi.

- Pssst! Dziewczyny! – oczy Weroniki błyszczały, zaróżowione policzki odbijały się pąsem od ciemnej cery. Ani Asia, ani Marta nie widziały jeszcze Bochi-chan do tego stopnia poruszonej.

- W życiu nie zgadniecie, co mi się przytrafiło – powiedziała przyciszonym głosem, nie dając koleżankom najmniejszej szansy, by jej przerwać. – Wracałam właśnie z kredą od pana Zbysia, kiedy stwierdziłam, że muszę... Musiałam udać się do toalety. Wyobraźcie sobie... Wchodzę do damskiej łazienki, a tam... – przerwała potęgując napięcie. – Tam stał chłopak!! Ale jaki... W życiu nie widziałam większego przystojniaka.

Wlepiła rozmarzone oczy w koleżanki. Obie były w szoku, ponieważ Weronika, zwykle nie zwracająca najmniejszej uwagi na facetów, nigdy nie nazwała jeszcze żadnego przystojniakiem. Ten opisywany teraz musiał być chyba ideałem, albo nie być facetem.

- Wiecie, Shibuya Kazuya to przy nim pokraka... – kontynuowała. – Wyobraźcie sobie, że on stał sobie w najlepsze, opierając się o umywalkę i patrzył w lustro... Jego oczy... Miał takie wielkie, niebieskie oczy... Włosy też miał w dziwnym kolorze – ni to szare, ni to blond. Był dobrze zbudowany, ale proporcjonalny... I miał na sobie czarny golf... I zielone spodnie... I miał takie ostre rysy twarzy... – Asia i Monka z cierpliwością wysłuchały typowo Weronikowego opisu postaci. – On nawet się nie zawstydził, kiedy weszłam. Zachowywał się tak, jakby miał największe prawo tam być. Zapytałam się, co robi w damskiej łazience, a on tylko uśmiechnął się i wyszedł. Nie mogłam już tam zostać, musiałam przyjść i wam o nim opowiedzieć. Jak wychodziłam z łazienki, to patrzyłam jeszcze, czy go gdzieś nie zobaczę, ale pewnie musiał pójść do męskiej toalety... – zakończyła Weronika, niemal rozpływając się z zachwytu na krześle.

Marta i Asia popatrzyły na siebie Weronika się zakochała? Nie, to jest niemożliwe.

- Hej, Zdzichy, nic dzisiaj nie uważacie. Może w nagrodę na następną lekcję przygotujecie nam kilka informacji o małżeństwach konkordatowych? – zniecierpliwiony głos księdza Polnego przywrócił je do rzeczywistości.


Marta była niezwykle podekscytowana. Od piętnastu minut siedziała na parapecie wielkiego okna, znajdującego się na parterze szkoły. Tylko ona z ich trójki nie miała dzisiaj niemieckiego, więc mogła od rana czatować na Krystiana. Zadanie do wykonania miała następujące: zaczekać na Krystiana, zaczepić go, zrobić mu zdjęcie pod byle jakim pretekstem, a następnie pokazać je koleżankom. Marta aż drżała na całym ciele. Jeśli Krystian będzie miał szramę na policzku to znaczy, że... To znaczy, że ona... Ma jakieś paranormalne zdolności. Marta zawsze interesowała się zjawiskami ponadnaturalnymi. Ciekawiło ją wszystko – od seansów spirytystycznych po wykrzywianie łyżek bez użycia siły. Dlatego też trochę zazdrościła Bochi-chan opętania przez Huygensa. Jednak jeśli laleczka naprawdę zadziała...

Na korytarzu rozbrzmiały kroki. Marta wychyliła się w samą porę, by rozpoznać znikającego w szatni chłopaka – Krystiana. Przybierając jak najbardziej naturalną pozę, czekała niecierpliwie, aż ofiara wyjdzie z pomieszczenia. Musiała się skupić, ponieważ to miało wyglądać jak całkowicie przypadkowe spotkanie.

- Martusiu? To ty? – Krystian rozpoznał ją już z daleka. – Matko, Marta wyglądasz dzisiaj cudownie... Albo nie, tak samo pięknie jak zawsze... – potężna, okrągła postać chłopaka zbliżała się szybkim krokiem w jej stronę.

- Co ty tu robisz? Nie masz jeszcze lekcji? Wiesz, ja przyszedłem na spotkanie samorządów. Jestem zastępcą przewodniczącej szkoły...

Podszedł na tyle blisko, że Monka mogła dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Miała kształt olbrzymiej truskawki, raczej spleśniałej, ponieważ kolor jego cery przypominał barwę musztardy. Małe, świńskie i pożerające ją wzrokiem oczka, ginęły w fałdach zaróżowionych policzków. Ciemne, dziwnie połyskujące włosy były uczesane „na płetwę" wzdłuż głowy. Prawdopodobnie miały komponować się tematycznie z napisem na niebieskiej koszulce rozmiaru XXXXL – Live Fast. Ta aerodynamika i tym podobne... Marta miała ochotę dopisać mu na koszulce „FOOD" obok Fast.

Z niewielką przyjemnością przesuwając wzrok po twarzy wciąż mówiącego Krystiana, Marta natrafiła na to, czego szukała. Z drżącym sercem, przypatrywała się kawałkowi plastra w beżowym kolorze, przyklejonym na prawym policzku chłopaka. A więc jednak!

- Jak już skończymy tę konferencję – Krystian wciąż mówił, zachęcony spojrzeniem, którym ideał kobiety raczył obdarzyć jego osobę. – Może wyskoczylibyśmy razem do McDickensa? – zapytał z uśmiechem na potężnych wargach.

Martę, pomijając to, że nie zdążyła odezwać się jeszcze słowem, zamurowało. Ledwo ją zobaczył, a już zaprasza na randkę? Hmm... Z pewnością sam zjadłby całą pizze i potem chciałby jeszcze... Wzdrygnęła się.

- Krystian, przykro mi, ale dzisiaj po szkole... Spotykam się z przyjaciółkami – odparła, na poczekaniu wymyślając plan ataku. Musiała mu zrobić zdjęcie.

- Szkoda... To może jutro? Jutro w „Coni" daniem dnia jest hamburger z cebulką. – Przesunął po niej rozmarzone oczy. Marta zastanawiała się jaki związek pomiędzy hamburgerem, a nią zauważył. Krystian dotknął tłustą łapką policzka, w który Marta wpatrywała się od dłuższego czasu.

- Eee... Jesteś ciekawa, co mi się stało? – zapytał, próbując osłonić plaster ręką. – Eee... Bo... No... Widzisz... Zdrzemnąłem się wczoraj po obiedzie, a jak się obudziłem, to miałem rany na policzku... – Krystian czuł pilną potrzebę wyjaśnienia swej ukochanej, a może i przyszłej małżonce, wszystkiego, co mogłoby ją zainteresować. – Myślę, że to mógł być mój kot... Fatuś... Pamiętasz, mówiłem ci o nim... Ten, którego wygrałem w zawodach judo – zakończył z triumfem.

Marta uśmiechnęła się. Czas się zgadza. Wczoraj popołudniu. Teraz tylko zdjęcie... Ale... On musiałby zdjąć ten plaster, bo inaczej Weronika powie, że to dowód do podważenia. Tylko jak się do tego zabrać?

- Krystian? Wiesz, że zakładam swój własny blog? Chce mieć na nim zdjęcia swoich przyjaciół. Mam dzisiaj ze sobą aparat. Może chcesz zrobić sobie ze mna zdjęcie? – zakończyła uśmiechając się słodko. Krystian zaczerwienił się od czubków palców aż po cebulki włosów.

- Ty... Chcesz ze mną zdjęcie? Wiedziałem... Wiedziałem, że coś do mnie czujesz... Chcesz uwiecznić nas razem... Ten blog to tylko pretekst... – mamrotał pod nosem, bawiąc się palcami wskazującymi i wiercąc stopą dziurę w posadzce. Marta w duchu zawrzała ze złości. Gdyby nie to głupie zdjęcie, to wybiłaby mu wszystkie zęby i oddała je na protezę dla pana Salivy. Czego się nie robi dla dowodów naukowych.

- Oki! To wyciągaj aparat. Czy mam poszukać kogoś, kto zrobi nam zdjęcie, czy poradzimy sobie sami? – Krystian był na zmianę blady i purpurowy.

- Chwileczkę, poczekaj – Monczka starała się opanować głos. – Może... Może odkleisz ten paskudny plaster? Myślę, że nie będzie dobrze wyglądał... Tylko na moment, do zdjęcia... Mówisz, że cię kot podrapał? Ranki nie powinny rzucać się tak bardzo w oczy, a plaster byłoby widać z daleka – Marta starała się jak mogła, by przekonać swego wielbiciela. Krystianowi dosłownie opadła szczęka.

- Już rozumiem! Wiem , dlaczego się tak na mnie patrzyłaś! Marta... Ludzie mają różne dewiacje seksualne... Czytałem o tym niedawno. Niektórzy lubią zadawać sobie ból podczas sexu, inni wolą patrzeć na zdjęcia pokaleczonych... Nie martw się Martusiu, nie powiem nikomu... Rozumiem cię, mi też zdarza się czasami... – Marta omal nie zabiła go wzrokiem. Krystian delikatnie odkleił plaster z policzka.

Rozwścieczona Marta troszkę zbyt gwałtownym ruchem wcisnęła mu do pulchnej dłoni aparat i ustawiła się obok niego z miną dozorcy cmentarnego. Chłopak, uśmiechając się wesoło do obiektywu, jedną ręką objął Martę, a drugą z aparatem wyciągnął na długość ramienia i nacisnął wyzwalacz. Zrobił trzy zdjęcia. Marta z ulgą uwolniła się z uścisku swego wielbiciela, przy okazji zwracając większą uwagę na szramę. Rzeczywiście, był to czerwony krzyżyk. Zresztą, na fotce będzie lepiej widać. Teraz czekało ją najtrudniejsze zadanie. – musiała pozbyć się Krystiana. Monka szybkim ruchem schowała aparat do torby.

- Oki, Martusiu! Na pewno wyszłaś pięknie. Wyślesz mi te zdjęcia e-mailem? ? Obiecujesz?

Marta przytaknęła, modląc się w duchu o wybawienie.

- Nawet sobie nie wyobrażasz jak się cieszę, że cię dzisiaj zobaczyłem. – Krystian wcale nie zauważał jej nachmurzonej miny. – Myślę, że z okazji naszego spotkania napiszę dzisiaj wiersz. Na twoją cześć, oczywiście. Zaczynie się tak... Spotkałam ją, gdy wracałem ze stołówki. Była piękna niczym lukier z drożdżówki... – Dalszą improwizację Krystiana przerwał dzwonek. Marta z westchnieniem ulgi poderwała się z miejsca.

- Sorry. Muszę już iść na lekcję. Dzięki za zdjęcie – krzyknęła tylko na pożegnanie, w zawrotnym tempie wbiegając po schodach. Krystian, odprowadzając ją rozmarzonym wzrokiem, układał w głowie dalszą część wiersza. Zastanawiał się, czemu jego miłość tak szybko uciekła. Przecież to był dopiero dzwonek na przerwę... Zauroczony podreptał w stronę auli.


Asia siedziała na krześle obok Weroniki, tylko jednym uchem słuchając wykładu pani Schwarz. Niemiecki był taki nudny... Szczególnie, że Monka pewnie widziała już Krystiana... Uśmiechnęła się na tę myśl. Krystian był jedyną osobą, która wyzwalała w Marcie agresję. Zawsze musiała odreagować zaledwie po kilku słowach z nim zamienionych. A dziś... Przecież miała go nawet namówić do wspólnego zdjęcia! Asia wyobraziła sobie Martę. Jak będzie wyglądać po rozmowie ze swoim wielbicielem? Obraz sam powstał w jej głowie. Roztrzęsiona Monczka stała pomiędzy nią, a Bochi-chan w damskiej łazience, patrząc dziwnym wzrokiem na Weronikę. Po chwili popchnęła ją lekko na drzwi od pobliskiej kabiny, które zamknęły się z hukiem. O tak... Wyładowująca się Marta. Podczas gdy Monka pochylała się nad siedzącą na podłodze Weroniką, światło w łazience zgasło, a potem zaczęło zapalać i gasnąć raz za razem. Drzwi od kabin trzaskały hałaśliwie. O tak, agresja Komugiko-chan nie zna granic. Bójcie się...

Zabrzmiał dzwonek. Asia pospiesznie zgarnęła do torby wszystkie zeszyty i poganiana przez Bochi-chan, wybiegła z klasy. Skierowały się w stronę sali numer dwadzieścia, gdzie miała odbyć się kolejna lekcja. Jednak, co ważniejsze, tam miała czekać na nie Monka. Zauważyły ją w korytarzyku pomiędzy klasą, a wejściem do auli.

- Mam! – Monka krzyknęła z daleka. – Nie pytajcie mnie, jak to zrobiłam. Co ja musiałam przeżyć... – Wzdrygnęła się. Wokół nich zgromadziło się już parę osób z klasy, również czekających na lekcję.

- Wiecie co ? Pokaże wam zdjęcia w klasie – powiedziała Marta, rozglądając się nieufnie dookoła.

Kilka minut później, siedziały nachylone nad fotkami w kącie klasy, chowając się w miarę możliwości przed czujnym wzrokiem pani Cementełko. Nie było wątpliwości. Porównując zdjęcia laleczki i Krystiana, doszły do wniosku, że szramy mają dokładnie taki sam kształt. A więc to prawda... Monka potrafi robić lalki voodoo!! Albo przynajmniej coś w tym rodzaju...

- Widzę panienki, że pilnie dzisiaj uważacie. – Pani Cementełko pojawiła się za ich plecami. – Co my tu mamy?... Zdjęcia przyjaciela? Bardzo ładne, śliczne – dorzuciła słodko, zagarniając zarówno zdjęcia, jak i aparat.

- Oddam to dyrektorowi. W nagrodę za to, że jesteście takie pilne – uśmiechnęła się ironicznie na widok przerażonych twarzy trzech przyjaciółek – zostaniecie dzisiaj po lekcjach. Ktoś musi poukładać i ponumerować mapy. Możecie być pewne, że nie skończycie przed dwudziestą.

Wskazała schowek z mapami i dała pisaki oraz klucze.

- Życzę miłej pracy – dodała tryiumfalnie nim powróciła do wykładu.

Dziewczyny śledziły ją morderczymi spojrzeniami, zastanawiając się, czy jej laleczkę rysować na notatkach z historii, czy na kawałku mapy ze schowka.


- Zabić, zniszczyć, zniewolić, ukatrupić! – Asia wykrzykiwała z oburzeniem, gdy Weronika podawała jej mapy do ponumerowania. Popołudnie trwało już w najlepsze. Szkoła świeciła pustkami, a one głodne i zmęczone musiały sprzątać schowek na mapy. Było tu ich z trzy tysiące!!

- Matko, ale tu kurzu. – Marta otrzepała głowę, na którą przed chwilą spadła jej mapa Europy XVIII wieku. – Przydałaby się jakaś ścierka... Nawet numeracji nie widać – dodała, zdmuchując sporą warstwę pyłu z jakiejś przedwojennej mapy.

- Ścierki jej się zachciało. – Weronika była wściekła, bo to jej w udziale przypadło interesujące zajęcie zeskrobywania mysich kupek z podłogi za pomocą pilniczka należącego do Monki. – Znajdź ją sobie sama. Kantorek na parterze i tak jest zamknięty. Możesz sobie wydziergać na drutach – dodała, uchylając się przed spadającą jej na głowę mapą.

- Tylko spokojnie, dziewczyny. – Asia, której jedynym zajęciem było numerowanie map, rozbawiona popatrzyła na koleżanki. – Nie jest tak źle, zawsze mogłyśmy dostać jedynki... To może ja pójdę po tę ścierkę. Widziałam jakąś w wiadrze na drugim piętrze... – dokończyła, widząc zabójcze spojrzenia koleżanek.

Ścierka rzeczywiście tam była. Kierując się w stronę wiadra, Asia mijała powoli klasy językowe. Po chwili przystanęła. Nie spodziewała się spotkać tu kogoś o tej porze... Pomiędzy salami czterdzieści trzy, a czterdzieści pięć stał mężczyzna. Dziewczyna rozpoznała w nim człowieka, który dokonał tych dziwnych egzorcyzmów na Bochi-chan Wtedy była tak zajęta koleżanką, że nawet nie zauważyła, kiedy zniknął gdzieś z Shibuyą Kazuyą i tą trzecią osobą. Teraz stał przed nią wysoki, proporcjonalny mężczyzna o blond włosach. Ubrany był w ekstrawagancko podarte spodnie i długą luźną koszulkę koloru soczystej trawy z wielkim, czerwonym napisem R.I.P. Jego profil zdobił niezwykle kształtny nos. Kształtne usta zaciśnięte były w wąską linię. Pociągłą twarz miał zwróconą w stronę ściany. Patrzył na wnękę pomiędzy klasami.

Asia, wpatrzona w mężczyznę, niezbyt zwracała uwagę na to, co robi. Z impetem wpadła na wiadro z mydlinami, rozlewając ich znaczną część na posadzkę. Przynajmniej znalazła ścierkę... Nieznajomy wyrwał się z zamyślenia.

- Cześć – zaczął po angielsku. – Co tu robisz? Nie powinnaś być już w domu? Lekcje się skończyły – dokończył ciepłym, ojcowskim głosem. Asia, której zrobiło się dziwnie gorąco, nie miała pojęcia, co zrobić z trzymaną w ręku ścierką. Całkowicie zapominając języka angielskiego, zrobiła się czerwona i bez słowa uciekła schodami na pierwsze piętro, do schowka na mapy. Opowiedziała dziewczynom, kogo spotkała. Weronice wyraźnie poprawił się humor.

-Wygląda na to, że grupa Shibuya Research Project też została dzisiaj po lekcjach... Moje panie! – wykrzyknęła z miną komendanta. – Proponuję natychmiast udać się na zewnątrz w celach zwiadowczych. Punkt docelowy: toaleta. Cel: namierzenie przystojniaka. Wykonać!

Marta i Asia posłusznie zasalutowały i wszystkie trzy, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, skierowały się w stronę toalety.

- Dziwnie tak jakoś – zaczęła Weronika, rozglądając się dookoła po korytarzu pierwszego piętra i kierując się ku schodom na parter. – Dużo nowych ludzi można zobaczyć w ostatnich dniach w naszej szkole. Patrzcie, ten Shibuya Kazuya, przystojny egzorcysta, Krystian, nieznajomy z łazienki... Dzisiaj rano też widziałam nową dziewczynę na korytarzu drugiego piętra, gdy szłam wypłukać gąbkę – powiedziała kierując się ku drzwiom toalety. – Nawet sobie nie wyobrażacie, jaka była śliczna... A wiecie, że ona miała już mundurek? I taką uroczą małą, czarną torebeczkę z kwiatkiem – Weronika mówiła już zza drzwi toalety. Asia stanęła jak wryta? Śliczna? Mundurek? Torebka z kwiatkiem? Korytarz na drugim piętrze? Niemożliwe! Przecież to jej się wszystko śniło... Przedwczoraj... Śniło, prawda? Nie... to niemożliwe...

- Wszystko w porządku Shikaku-chan? – Monka wciągnęła ją za rękaw do łazienki. Weronika stała na środku pomieszczenia w przejściu pomiędzy kabinami, wpatrując się uporczywie w przeciwległą ścianę.

- Weroni... – zaczęła Marta.

- Zobaczcie, kogo my tu mamy. – Weronika spojrzała rozbawionym wzrokiem na koleżanki, po czym ponownie popatrzyła na ścianę. – Poznajcie mojego przystojnego nieznajomego. Już trzeci raz spotykam go w tej łazience. Możesz mi wytłumaczyć, mój drogi, czego tu tak usilnie poszukujesz?

Marta ze zdziwieniem spojrzała na Asię, po czym podeszła do Weroniki.

- Dzięki, Bochi-chan. Tak, strasz nas. Wystarczy, że już raz coś cię opętało, a teraz będziesz się z nas nabijać do końca życia – Marta syknęła na nią z wyrzutem, popychając lekko na pobliską kabinę. Drzwi zamknęły się z hukiem. Weronika popatrzyła na Komugiko-chan, a potem na ścianę. Zbladła i nie odrywając wzroku od ściany, osunęła się powoli na posadzkę. Asi przypomniała się wizja, którą zobaczyła na niemieckim.

- Zaraz zgaśnie światło – krzyknęła. – Wszystko zacznie hałasować i trzaskać! – piszczała nerwowo, próbując podnieść Weronikę. Również popatrzyła na ścianę, choć nie była w stanie nic zobaczyć. Marta była zdezorientowana.

Raptem światło rzeczywiście zgasło. Po chwili włączyło się znowu i ponownie zgasło. I od nowa, coraz szybciej. Drzwi od ostatniej kabiny zamknęły się z hukiem, a potem otworzyły. Dziewczyny krzyknęły. Momentalnie, w toalecie zrobiło się przeraźliwie zimno. Światło gasło i zapalało się z coraz większą częstotliwością. Trzaskały już nie tylko ostatnie drzwi kabiny, ale też te o jedne bliżej... I znów o jedne bliżej... I znów...

Dziewczyny nieświadomie osłoniły Weronikę. Blade, przerażone i drżące nie były nawet w stanie krzyczeć. Niemiłosierny hałas i tak zdołałby je zagłuszyć. Trzaskały już trzecie drzwi od nich... drugie...

- Naumanku sanmanda bazara dan kan! Kan man! – krzyk blondyna, który właśnie wbiegł do toalety, odbił się echem po pomieszczeniu. Wszystko ucichło. Dziewczyny nadal kucały blisko siebie, skulone i nie mogące się ruszyć. Ich wybawca stanął nad nimi i uspokoił ciepłym, serdecznym wzrokiem.

- Spokojnie... Nic już się wam nie stanie – powiedział po angielsku, pomagając im wstać. – Co wy tu jeszcze robicie o tej porze? Chodźcie, wyjdziemy na zewnątrz.

Po wyjściu z toalety, pokierował je prosto do biura pana Salivy. Nie było w nim nikogo. Całe pomieszczenie zastawiono elektronicznymi urządzeniami o nieokreślonym przeznaczeniu. Mężczyzna poprosił dziewczyny, by usiadły na krzesełkach. Kucnął przed nimi i z ojcowską troskliwością pocieszał je i uspokajał.

- Hej. Już spokojnie. Oki? Jestem Takigawa Houshou , ale możecie mi mówić Bou-san. Co wy tu robiłyście? Lekcje już się przecież skończyły? – zapytał bez cienia wyrzutu.

- No... Bo widzi pan... – Asia zaczęła niepewnie mówić po angielsku. – Pani Cementełko kazała nam ułożyć mapy – nazwisko nauczycielki wymówiła z amerykańskim akcentem. W nerwowym śmiechu, który wydobył się z wszystkich gardeł, słychać było niezwykłą ulgę.


Bou-san, wspinając się na palce, pomagał Weronice upchnąć na najwyższą półkę wielką, starą mapę. Sporo podobnych było jeszcze na podłodze. Asia, nie mogąc oderwać od niego wzroku, drżącymi rękoma na oślep numerowała kolejne mapy. Marta krzątała się po pomieszczeniu ze ścierką w jednej ręce i wiadrem z wodą w drugiej.

- Uff... W co ja się dałem wciągnąć... – Bou-san westchnął, ocierając z czoła wyimaginowany pot. – Gdyby nie to, że chcę, abyście jak najszybciej wróciły do domu, w życiu nikt nie zmusiłby mnie do takiej mordęgi...

- Ale przecież to była dopiero trzecia mapa. – Weronika spojrzała na blondyna. – Poza tym, wolimy nie narażać się już pani Cementełko – dodała lekko drżącym głosem na wspomnienie przerażającego nazwiska nauczycielki... Bou westchnął ponownie.

- Uff, ta szkoła... Gdy ja chodziłem do liceum... – Dziewczyny wlepiły w niego ciekawski wzrok. Zaczerwienił się i zaczął nerwowo machać rękoma.

- Nie, nie, nie... To nie było aż tak dawno temu... – zaczął, czochrając niedbale włosy. – Hmmm... Może zmienimy temat... Mówicie, że Weronika widziała ducha w damskiej toalecie, a wy nie... Ciekawe... Chcecie usłyszeć historię tego chłopaka? – zaproponował, zadowolony ze zmiany kierunku rozmowy. Dziewczyny przytaknęły.

- Otóż, widzicie, kiedy budowano tę szkołę, w miejscu, gdzie teraz jest damska łazienka, znajdowała się toaleta męska. To były późne lata trzydzieste, o ile mi wiadomo okres międzywojenny... W każdym razie, do szkoły uczęszczał młody chłopak, Polak żydowskiego pochodzenia. Bardzo zdolny, pilny, przystojny... Jednym słowem powinien być lubiany, ale niestety tak nie było. Z powodu swojego pochodzenia, uczniowie go prześladowali. Był kozłem ofiarnym, płatano mu głupie psikusy i popychano. Nawet nauczyciele nie ośmielali się przeciwstawić uczniom – synom i córkom elity społecznej. Traktowali go bardzo surowo.

- Jakub, bo tak miał na imię, cierpliwie znosił wszystkie nieprzyjemności. Do czasu. Pod koniec nauki w tej szkole zakochał się z wzajemnością w niejakiej Angelice. Dziewczyna nie zwracała uwagi na jego pochodzenie. Kochała go za to, jakim był człowiekiem. Niestety, również ją zaczęto dręczyć. Kiedyś została po lekcjach w klasie biologicznej. Grupka chłopaków zakluczyła ją tam, gdy przygotowywała preparaty na zajęcia. Zrobili to w takim momencie, by nikt nie mógł usłyszeć krzyków dziewczyny. Była zmuszona zostać w klasie aż do następnego dnia.

-Angelika, przestraszona i wściekła, uderzała pięściami w drewniane drzwi, ale wszyscy pracownicy szkoły zdążyli już pójść do domów. Przygłuchy woźny nie słyszał jej wołań, kiedy zamykał na noc drzwi szkoły. Dziewczyna, wierzgając i kopiąc w drzwi, przez przypadek spowodowała, że z półki z preparatami spadły pewne słoiki. Formalina rozlała się po posadzce, roznosząc wokół przeraźliwie mocny, duszący zapach. Angelika próbowała otworzyć okna, ale były mocno przybite dla uszczelnienia i oszczędności w ogrzewaniu. Niestety nie mogła ich otworzyć. Nie zdołała też wybić szyby. Udusiła się. Biedna... Na wieść o śmierci swojej dziewczyny, Jakub wpadł w szał. Odnalazł lidera grupki, która zamknęła Angelikę w klasie i pobił się z nim w męskiej toalecie. Na nieszczęście dla niego tamtemu przyszli z pomocą koledzy. Zakatowali go na śmierć... Ponieważ ich rodzice byli znanymi politykami, sprawę próbowano wyciszyć. Rodzina Jakuba otrzymała odszkodowanie, a matka Angeliki wyjechała do Francji... W kilka tygodni po tragicznych wypadkach, w sali biologicznej zaczęły dziać się dziwne rzeczy... Preparaty same spadały z półek, drzwi zacinały się, pękały szyby w oknach. By zapobiec ogólnemu przerażeniu, ówczesny dyrektor szkoły postanowił po prostu zamurować drzwi do tej klasy. Łazienkę chłopaków, w której czasami krany same się odkręcały i płynęła z nich woda o lekko czerwonym zabarwieniu, podzielono i przebudowano. Wszystkie zeznania świadków dotyczące tych niesamowitych zdarzeń były dokładnie spisane i zamknięte w archiwum w piwnicach szkoły... – Bou skończył opowieść, podając Weronice ostatnią mapę.

- Shibuya-san musiał się nieźle namęczyć, by dostać się do tych dokumentów... Jestem pełen podziwu dla niego... Asia, czy coś ci się stało? – Bou skierował wzrok na bladą jak papier dziewczynę. Ta od dłuższego czasu stała w bezruchu, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami.

- Angelika... – zaczęła cichym, ledwo dosłyszalnym głosem. – To była sala numer czterdzieści cztery, prawda? Sala biologiczna... Z niebieskimi kafelkami na ścianach... I piecem kaflowym... Angelika... Miała kasztanowe włosy... I zielony mundurek... I torebkę z różowym kwiatkiem...

Bou-san patrzył się na nią zdziwiony.

- Tak, rzeczywiście... Torebka nawet zachowała się jeszcze w archiwach, jako dowód rzeczowy. Rin gdzieś ją ma... Skąd wiesz? – Wlepił w nią pytający wzrok.

- Widziałam... Śniła mi się... Rozmawiałyśmy... A dzisiaj... To światło, drzwi od kabin... To też widziałam. – Asia wpatrywała się w podłogę.

- Pięknie! – Bou uśmiechnął się wesoło. – Ale się dobrałyście! Medium, wizjonerka...

- Skąd wiesz?! – Marta, która dotychczas siedziała cicho, wykrzyknęła zdziwiona. – Przecież ledwo cię poznałyśmy, a ty już...

- Dyrektor przekazał na ręce Shibuya-sana aparat i jakieś zdjęcia laleczek, na których byłaś – Bou uśmiechnął się szeroko. – Pełna dokumentacja zbrodni... Weronikę, czy Bochi-chan, jak wolicie, najpierw opętał duch, a potem tylko ona widziała duszę Jakuba – typowe oznaki bycia medium. A Asia... W sumie tego się nie spodziewaliśmy, ale wygląda na to, że też ma jakieś ponadnaturalne zdolności...

- Nie spodziewaliśmy? – Shikaku-chan spojrzała na niego podejrzliwie.

- W całej szkole są zainstalowane kamery i czujniki temperatury. Rin i ja zauważyliśmy... Rin to asystent Shibuya-sana, też tu z nami pracuje... Rin i ja zauważyliśmy, że temperatura pomieszczeń w poszczególnych klasach spada, kiedy ma tam lekcje wasza klasa. Analizując dalej, doszliśmy do wniosku, że temperatura w salach, gdzie jest wasza trójka, obniża się średnio o trzy, cztery stopnie... Wygląda na to, że od jakiegoś czasu mamy was na oku. – Mrugnął do nich porozumiewawczo. – Myślę, że wkrótce zjawi się tu Shibuya i Rin-san. Będą chcieli zadać wam kilka pytań. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że wywoływałyście duchy.

- Bou-san! – Drzwi do schowka otworzyły się gwałtownie. Do środka wpadł mężczyzna ubrany w czarny garnitur i śnieżnobiałą koszulę. Był przeraźliwie wysoki. Przewyższał Bou-sana o jakieś czterdzieści centymetrów. Musiał się pochylić, by wejść do schowka. Miał pociągłą twarz, do połowy przykrytą nieco dłuższymi pasmami kruczoczarnych włosów. Wąskie usta wyglądały tak, jakby nieświadome były istnienia uśmiechu. Lekko skośne, duże i przymrużone oczy wyrażały równocześnie powagę, smutek i niecierpliwość.

- Dziewczyny. – Bou odwrócił się w stronę nowopoznanych koleżanek, do których zdążył już całkowicie przywyknąć. – To jest właśnie Rin, asystent Nar... Pana Shibuya Kazuya.

- BOU! – Rin wyraźnie się spieszył, co okazywał w dość gniewny sposób. – Natychmiast przyjdź na górę! Mamy kłopoty! Sala czterdzieści cztery! Otwiera się! Coś jest w środku i nie jest nastawione przyjaźnie! – kończył mówić już na korytarzu. Bou-san pobiegł za nim. Dziewczyny popatrzyły po sobie. Po sekundzie były już na schodach prowadzących na drugie piętro.

Przed sobą miały ciekawy widok. Bou, który właśnie dobiegł do wnęki z umywalką, ułożył ręce w dziwny sposób i rozpoczął egzorcyzmy. Rin-san stał w obronnej pozie, przypatrując się poczynaniom blondyna i niepewnym wzrokiem obserwując ścianę. Po przeciwnej stronie, o framugę okna opierał się Shibuya Kazuya z wyrazem całkowitego spokoju i obojętności na twarzy. Ściana, w którą wpatrywali się wszyscy, poruszała się. Odpadał tynk, z popękanych rur kapała woda, a resztki rozbitej umywalki rozsypały się po posadzce. Stopniowo, jedna po drugiej, na ziemię spadały wysuwające się ze ściany cegły, ukazując ciemnobrązowe, zbutwiałe, drewniane drzwi. Zza nich dobiegał ogłuszający łomot – głuche, przerażające uderzanie.

Po chwili wszystkie cegły znajdowały się na posadzce. Drzwi ukazały się w swej pełnej krasie, a uderzenia ucichły. Nagle otworzyły się na cała szerokość, po czym zawisły na jednym zawiasie. Wszystkich ogarnął okropny smród stęchlizny i formaliny. Bou-sanowi na czoło wystąpiły kropelki potu, ale dalej recytował tajemnicze formuły. Weronika zachwiała się i oparła na Marcie.

- To Angelika! Jest wściekła za to, że wypędziłeś Jakuba! Tam na dole! W łazience! Ona chce cię zabić!! Ona... – Zemdlona osunęła się na ziemię. Marta i Asia odciągnęły ją na bok. Shibuya Kazuya zbliżył się do nich. W jego oczach widać było zainteresowanie. Jednak w połowie drogi, na wysokości drzwi do klasy i Bou-sana, przystanął. Wewnątrz pomieszczenia widać było resztki niebieskich kafelków i zapadniętego pieca. Drewnianą podłogę i staroświeckie ławki przykrywała gruba warstwa kurzu, grzybów i pleśni. Srebrne zwoje pajęczych nici ograniczały dostęp światła lepiej niż grube firanki. Znów rozległ się przerażający hałas.

- Angeliko! – Shibuya-san zawołał donośnym, pewnym głosem. Nie wyglądał na ani trochę zdenerwowanego.

– Nie musisz tutaj zostawać. Możesz już opuścić ten świat – przemawiał spokojnym, opanowanym tonem. – Jakuba tu nie ma, możesz odejść w pokoju, połączyć się razem z nim – zakończył, obserwując wnętrze klasy. Dwa jasne punkciki, niczym palące się źrenice, ukazały się wewnątrz pomieszczenia. Hałas ponownie ucichł, a wszechobecny zapach zgnilizny wyraźnie osłabł. Bou-san, który nadal powtarzał egzorcyzmy, wyraźnie się rozluźnił. Weronika ocknęła się. Powoli, z cichym sykiem, przez wyjście od klasy przesunął się promień światła, rozmazany w lekkiej mgiełce. Kierował się w stronę okna, z każdym centymetrem unosząc się wyżej ku górze. Po chwili całkowicie zniknął.

- Uff, co za dzień... Dwa duchy wypędzone w ciągu najwyżej kilku godzin. – Bou bezceremonialnie usiadł na środku korytarza, wycierając czoło koszulką. Dobrze zbudowany tors teoretycznie wcale nie zwrócił uwagi trzech siedzących razem pod ścianą dziewczyn.

- Dziękuje panowie. Wygląda na to, że rozwiązaliśmy już sprawę. Możemy zacząć deinstalować sprzęt. – Shibuya Kazuya przeszedł obojętnie koło swoich współpracowników, kierując słowa w powietrze. Podszedł do nadal trzymających się razem dziewczyn.

-W miarę możliwości, proszę panie jutro do gabinetu dyrektora. Zaraz od rana, jak tylko przybędziecie na miejsce – Zmierzył je wzrokiem. – Musimy wyjaśnić parę spraw.


Dyrektor Mareczark siedział sztywno za biurkiem w swoim gabinecie. Nie bardzo wiedział, co robić. Shibuya Kazuya kończył właśnie oskarżać trzy uczennice o spowodowanie wypadku pani Płazińskiej, wywołanie ducha holenderskiego profesora fizyki Huygensa i ogólne rozdrażnienie przebywających w tej szkole nieszczęśliwych dusz. Wszystkiemu miały być winne jakieś amatorskie obrzędy spirytystyczne i zdolności psychokinetyczne, które podobno kształtują się wraz z końcem okresu dojrzewania młodych ludzi. Nonsens. Bzdury. Miałby uwierzyć w takie brednie? Teoretycznie dostał całą teczkę dowodów – jakieś zdjęcia, wykazy temperatury pomieszczeń, nagrania filmowe. A niech temperatura w klasach spada. Nawet o osiem i 22/49 stopnia. Przecież z powodu takiej niedorzeczności nie będzie wrzucał ze szkoły tych... Rozmowa toczyła się po angielsku, co wymagało od niego niemałego skupienia, pomimo obecności tłumacza w osobie pani Wieleckiej.

- Uważam, że dla ogólnego bezpieczeństwa fizycznego oraz psychicznego uczniów tej szkoły, należałoby usunąć z niej te trzy osoby. – Shibuya skinął lekko głową w stronę Marty, Weroniki i Asi, które siedziały cichutko pod ścianą, nerwowo skubiąc włosy i obgryzając paznokcie. Weronika wpatrywała się w Shibuyę wzrokiem, który z braku lepszego środka mógłby być w tym momencie idealnym narzędziem mordu. Marta nerwowo przerzucała wzrok z koleżanek na chłopaka i dyrektora, obgryzając z determinacją paznokcie. Żałowała, że jej pilniczek nadal jest brudny od mysich kupek. Asia, blada i drżąca, znajdowała się w stanie przedzawałowym. Co prawda, Weronika przewidziała, że tak naprawdę zawału dostanie na maturze... Próbnej. Jeśli jednak zostałyby wyrzucone ze szkoły, to zgon mógłby nastąpić wcześniej.

- Nie mam wątpliwości panie... Szipuja, że w Japonii jest pan cenionym... – Dyrektor nie miał zamiaru tracić swojej reputacji „w dechę dyra" bez powodu wyrzucając uczniów ze szkoły. W dodatku dobrych.

- Oczywiście nie wymagam tego od pana... – chłopak przerwał mu bezceremonialnie, obrzucając w dodatku takim spojrzeniem, że dyrektor Mareczark skulił się w swoim fotelu. Miał wielką ochotę również wpakować sobie paznokcie do ust. Przez chwilę przypominały mu się lekcje języka polskiego z panią Butowaską...

- Nie wymagam od pana – Shibuya kontynuował – by pozbywał się pan uczennic bez wiarygodnego dla pana dowodu. – Oczy zwęziły mu się w wąskie szparki. – Proponuję panu układ. Zamiast oskarżać o cokolwiek te delikwentki, wolałbym zabrać je ze sobą do Japonii. Pracowałyby jako moje asystentki. Miałyby zapewnioną naukę języka, praktyki w zawodzie oraz nauczanie indywidualne w czasie wolnym od pracy. Co pan o tym sądzi? – zapytał, wlepiając wzrok w zakłopotaną twarz dyrektora. Pani Wielecka, która z wrażenia zapomniała tłumaczyć rozmowę i patrząc z zazdrością na siedzące dziewczęta, oblała się kawą. Soczyście przeklinając, wyszła z gabinetu. Dziewczyny osłupiały. Nie dość, że nie wyleciałyby ze szkoły, to miałyby darmową wycieczkę do Japonii... Po chwili zaczęły chaotycznie gestykulować. Bały się cokolwiek powiedzieć, by nie przerwać pełnej napięcia ciszy. Na szczęście Shibuya Kazuya siedział odwrócony do nich plecami. Dzięki temu nie pomyślał, że zamiast posiadania zdolności parapsychicznych są raczej psychiczne.

- Panie Szipuja – dyrektor zaczął z powagą. – Obawiam się, że to nie w mojej mocy wyrazić, bądź nie wyrazić na to zgody. Pomysł musi być zaakceptowany przez rodziców uczennic oraz radę pedagogiczną, kuratora i ...

- W takim razie szkoła poniesie koszty działań, które musieliśmy tu przeprowadzić. Nasze dokonania w znacznym stopniu przewyższały normę określoną w umowie. Jednak nakazał pan wcześniej rozwiązać sprawę, bez względu na skutki. Koszt całokształtu wynosi czternaście tysięcy złotych. Ponieważ odrzucił pan moją ofertę, to szkoła będzie musiała uregulować tę sumę. Życzę panu miłego dnia – zakończył unosząc się z krzesła. Powoli podszedł do drzwi. Ignorował siedzące pod ścianą dziewczyny. Te wpatrywały się w niego z wyrazem zawodu w oczach.

- Zaraz, zaraz, panie Szipuja! – dyrektor zrobił się czerwony. Wyglądał tak, jakby zaraz miał się popłakać. Jaka trudna decyzja... Tego nie uczyli w korespondencyjnym kursie dobrego dyrektora... Ale czternaście tysięcy złotych... W życiu!!

- A niech pan robi, jak chce – powiedział, po czym tupnął nogą. – Może pan je sobie zabierać nawet na Przylądek Dobrej Nadziei. Jakby rodzice nie chcieli się zgodzić, proszę im powiedzieć, że w takim razie to oni mają zapłacić te czternaście tysięcy... – dyrektor nie chciał słyszeć o tym, by szkoła miała uregulować koszty za jakieś niedorzeczne egzorcyzmy.

- Żegnam pana i niech pana japońskie piekło pochłonie! – zakończył, w ostatniej chwili opanowując się przed chęcią wytknięcia języka do głupiego młokosa.

Asia biegła tak szybko, jak pozwalała jej na to jeansowa spódnica. Pędziła na oślep, rozpaczliwie przecinając powietrze rozrzuconymi rękoma. Jeszcze tylko kawałek... Drzwi są już tak blisko... Nagle, coś mocno pociągnęło ją za włosy. Krzyknęła z bólu i upadła na zimną, kamienną posadzkę. Byle się nie odwracać... Byle dotrzeć do drzwi... Otworzyć... Czołgając się na kolanach, raniąc je o krawędzie kamiennych płytek, starała się dotrzeć do wyjścia oddalonego o zaledwie kilka metrów... Coś chwyciło ją za kostkę. Było zimne, lepkie i spowodowało, że przeszedł ją dreszcz.. Nie wytrzymała... Musi się odwrócić... Cokolwiek to jest, musi zobaczyć, jak to wygląda... Właśnie, cokolwiek to jest...


c.d.n.