Siedzieli w pociągu Hogwart Ekspres i wracali do szkoły po wakacjach. Hermiona siedziała w przedziale, jak zawsze, z Harrym i Ronem. Przyklejona była do szyby i zastanawiała się nad nadchodzącymi zajęciami - mimo że dopiero pół godziny temu wyjechali - czy oby na pewno wszystko solidnie powtórzyła. W końcu w tym roku wypadały im Owutemy. Beztroskie, chociaż dla Hermiony na pewno poważne, przemyślenia przerwał nagły huk i gwałtowne zatrzymanie się pociągu, podczas którego poleciała do przodu i wpadła na Harry'ego. Światło zgasło. Znów coś huknęło.

- Co się dzieje? - rzuciła w otchłań to pytanie, ponieważ nikt nie mógł jej odpowiedzieć, bo została w przedziale nagle sama. - Harry, gdzie jesteś? Ron?!

Rzuciła się do drzwi i próbowała je rozsunąć, ale nie była w stanie. Zamknięto je z drugiej strony. Tkwiła tak chwilę w kompletnej ciemności, ponieważ za oknem także było już totalnie ciemno, i nasłuchiwała. Panowała cisza. Przerażająca cisza. A po chwili nagle...

- Crucio! Gdzie jest Potter, ty nędzna szumowino?! - wrzasnął ktoś na korytarzu do kogoś.

- GDZIE ON JEST?! - krzyknął ktoś inny.

- POMOCY!

- Zamknij mordę, bo jak cię zaraz złapię...

Ktoś przewrócił się na drzwi od jej przedziału i zsunął się na ziemię. Na korytarzu było pełno osób.

- To śmierciożercy! Pani profesor! Pomocy! Pani profesor! - rozpaczliwie krzyczał ktoś, kto przebiegał właśnie korytarzem.

O Merlinie! Śmierciożercy?! Hermiona zatkała sobie usta dłonią, nie miała pojęcia co zrobić. Czy oni porwali Harry'ego i Rona?! W końcu słyszała, jak o niego pytali. Wyciągnęła z kieszeni swoją różdżkę. Nie wiedziała, czy powinna wyjść na zewnątrz, czy tutaj poczekać. Ale gdyby tutaj została, chyba by sobie nigdy nie wybaczyła. To byłoby totalnie egoistyczne! Cholera, dlaczego oni się tutaj zjawili? I jak im się to udało?! Przecież cały Zakon miał na oku ten pociąg, zabezpieczyli go kilkakrotnie. Podeszła do drzwi i użyła Alohomory. Drzwi natychmiast się otworzyły. Nie zdążyła nawet wyjść na korytarz, gdy ktoś, kto nadbiegał z lewej strony, uderzył ją czymś mocno w głowę. Upadła i odpłynęła w słodką, w tej sytuacji, nieświadomość.

- Zabierz ją do swojego przedziału, zrozumiałeś? - usłyszała czyjś głos, gdy zaczynała odzyskiwać przytomność.

- A dlaczego ty nie zabierzesz jej do swojego przedziału? - odwarknął ktoś inny.

Czuła, jak bardzo boli ją głowa.

- Ponieważ cały mój przedział jest już zapchany zaatakowanymi uczniami, podobnie jak przedziały wszystkich nauczycieli i członków Zakonu, którzy przybyli tutaj, a ty nie masz nikogo! W tej chwili masz ją zabrać, Severusie, rozumiesz? - głos Minerwy McGonagall był przepełniony wściekłością.

- Rozumiem – syknął przez zaciśnięte zęby.

Poczuła, że ktoś ją podnosi i gdzieś niesie. Gdy oprzytomniała już całkowicie, chociaż głowa bolała ją niezmiernie, otworzyła oczy, ale natychmiast tego pożałowała. Niósł ją właśnie Severus Snape, chociaż po tej krótkiej rozmowie, którą słyszała, a która dopiero teraz do niej dotarła, mogła się tego spodziewać. W końcu doszli do jakiegoś przedziału na końcu pociągu. Drzwiczki otworzyły się od razu przed Snape'm i zamknęły, gdy wszedł z nią do środka. W tym momencie nagle dotarło do niej wszystko to, co się stało, zanim straciła przytomność.

- Profesorze, co się właściwie stało? - zapytała słabo, gdy położył ją na siedzeniach.

- Napad śmierciożerców na pociąg – odparł oschle i zajął się szukaniem czegoś w jakiejś torbie. - Co cię boli, konkretnie?

- Tylko głowa. Gdzie są Harry i Ron?

Nie odpowiedział, tylko zmierzył ją dziwnym spojrzeniem. Nie wróżyło to niczego dobrego.

- Profesorze – powtórzyła, łamiącym się głosem. - Gdzie oni są?

- Śmierciożercy ich porwali – odparł z westchnięciem Snape.

Hermiona schowała twarz w dłoniach, a z jej oczu natychmiast popłynęły łzy, nim Snape skończył mówić.

- Nie – jęknęła. - Nie...

Przez ten ból głowy, nie potrafiła nawet racjonalnie myśleć. Czuła w tym momencie tylko żal i pustkę.

- Granger, nie rycz, proszę cię – usłyszała jego głos nad sobą, chociaż sama poznała, że jego ton był zmartwiony i łagodniejszy. - Stało się. Zakon już podjął wszelkie działania. Wszyscy próbują ich szukać, ponieważ nie wiadomo, gdzie Czarny Pan ich ma. Wypij to.

Pokręciła tylko przecząco głową, nie podnosząc nawet głowy. Jej przyjaciele są u Voldemorta. Harry był ich jedyną nadzieją na uratowanie przed nim, a on go złapał. Są straceni. Zapewne już nigdy nie zobaczy Harry'ego i Rona.

- Masz to wypić!

Gdy nadal nie podnosiła głowy, chwycił ją za podbródek i podniósł do góry, a gdy otworzyła ze zdumienia usta, wlał jej do nich płyn.

- Za chwilę wszelkie bóle powinny ustać – wrócił do swojej torby.

- Dlaczego ja siedziałam bezczynnie w tym przedziale, zamiast od razu rzucić im się na ratunek? - zapytała samą siebie.

- Idiotko, myślisz, że miałabyś szansę z kilkunastoma najgroźniejszymi śmierciożercami?

- Nawet nie wiem kiedy oni zniknęli z tego przedziału i jak! W ogóle jakim cudem śmierciożercy się tutaj dostali?! - mimo że była załamana i płakała, jej głos przybrał buntowniczy ton. - Przecież mieli wszyscy pilnować Harry'ego i zadbać o wszystko, by nie dochodziło do takich sytuacji!

- Kiedy na to wpadłaś?! - wstał i spojrzał na nią gniewnie. Widocznie był równie zdenerwowany tym wszystkim, jak ona. - Zasrany Zakon i jego zasrane środki bezpieczeństwa! Co za idioci, skoro nie potrafili nawet dobrze założyć zaklęć ochronnych na pociąg? - zapytał, bardziej sam siebie. - Porwali tę wielką gwiazdę, Pottera, który rzekomo miał uratować wszystkim tyłki, a Czarny Pan pewnie się z nim rozprawił już gdy tylko śmierciożercy go dostarczyli.

- Niech pan tak nawet nie mówi! - krzyknęła przez łzy. - Harry na pewno sobie poradzi, już tyle razy sobie poradził z nim!

- A myślisz, że teraz, kiedy będzie otoczony przez wszystkich śmierciożerców, a przed nim będzie stał Czarny Pan, to co, zjawi się nagle skądś jakiś ratunek?! Można tylko liczyć na to, że Czarny Pan wciąż jest na misji i nie przybędzie tak szybko, a przynajmniej nie tak szybko, żeby Zakon nie zdążył chłopaka odnaleźć. A działa w tej chwili calutki Zakon poza uczniami i nauczycielami, którzy muszą opiekować się szkołą.

- Jak ja ich stracę, nie będę miała nikogo – znów schowała twarz w dłonie. - Nie chcę nawet myśleć o tym, że mogę już więcej ich nie zobaczyć.

- To o tym nie myśl. Proste.

Usiadł na innym siedzeniu i zaczął czytać gazetę.

- Pan może w takim momencie po prostu sobie bezczynnie siedzieć i czytać?

- A może ty będziesz mi mówiła, co mogę, a co nie? Nie zapominaj, z kim masz do czynienia, Granger. A jeśli czujesz się już wystarczająco dobrze, to nie nadużywaj mojej gościnności.

- Nie mam nawet do kogo iść w tym momencie, nie rozumie pan?! Ginny nie wróciła do Hogwartu na to półrocze, rodzice jej nie pozwolili. Bliźniaczkom Patil też. Na reszty towarzystwo nie mam co liczyć. Ale z panem siedzenie to chyba gorsze niż samemu...

- I co mnie to obchodzi? - nawet nie spojrzał na nią.

- A to – do przedziału wparowała nagle McGonagall – że od dzisiaj masz za zadanie opiekowanie się panną Granger, tak na wszelki wypadek. Skoro Voldemort ma pana Pottera i pana Weasleya, będzie mógł chcieć także i...

- A po co mu Granger, skoro ma Pottera?! - przerwał jej zdenerwowany Snape. - Czy ja wyglądam na niańkę, żeby się opiekować osamotnionymi dziewczynkami?!

- Zamknij się, Severusie – Minerwa zmierzyła go ostrym spojrzeniem. Gdyby ktoś inny tak do niego powiedział, pewnie by już nie żył. - Śmierciożercy szukali także panny Granger, jednak jeden, w którego akurat trafiła klątwa, uderzył ją, gdy na nią wpadał, a po chwili sam był nieprzytomny. Nie znaleźli jej i uciekli. Masz się opiekować panną Granger, póki pan Potter i pan Weasley nie wrócą z powrotem. Będziesz dotrzymywał jej nawet towarzystwa, jeśli będzie miała na to ochotę i będzie tego potrzebowała!

- Ty już zgłupiałaś, kobieto, na starość – wysyczał. - Poproś o to kogokolwiek innego...

- Snape! Hermiona musi naprawdę być teraz chroniona! Nie wiadomo, co może wymyślić Voldemort!

- Na pewno nie porwanie jej, to ci gwarantuję.

Hermiona w ciszy przysłuchiwała się temu i próbowała nie ukazać swojego zdziwienia, zaskoczenia, strachu i niechęci. Snape jej opiekunem?!

- Jednak chciał to zrobić. Chciał porwać całą trójkę. Jako jedyny nie będziesz uczestniczył w poszukiwaniach, żeby się nie zdradzić, w razie czego, więc jako jedyny pozostajesz do tego zadania! A ja ci ufam, Severusie, że to zrobisz! Masz z nią rozmawiać, trzymać się blisko niej, pilnować, żeby nie znikała gdzieś, i gdyby długo jej nie było, szukać jej. I nawet ci w tym pomogę. Rzucę na ciebie i pannę Granger zaklęcie Połączenia i...

- NIE BĘDZIESZ RZUCAĆ NA MNIE ŻADNEGO ZAKLĘCIA POŁĄCZENIA!

- A właśnie, że będę. Snape, ty stary durniu! Czy ty zawsze musisz zachowywać się jak idiota?! Największe zagrożenie właśnie nadeszło, a ty, do jasnej cholery, śmiesz jeszcze odmawiać, jak proszę cię o pomoc?!

Nic nie odpowiedział, ale widać było, że trochę się zmieszał. Hermiona nie była zachwycona. A gdy usłyszała o zaklęciu Połączenia, całkowicie nie była zachwycona. Wiedziała, że jeśli McGonagall połączy ich tym zaklęciem, będą mogli w każdej chwili się do siebie teleportować, nawet jeśli nie posiadali wiedzy, gdzie druga osoba z pary się znajduje.

- Granger, jeśli spróbujesz nadużywać tego zaklęcia i będziesz się pojawiała za często, chociaż najlepiej by było, jeśli nie używałabyś go w ogóle...

- Jeszcze nic do ciebie nie dotarło? - przerwała mu McGonagall, która wyglądała tak, jakby miała wpaść w najprawdziwszą furię.

- Dobra, rzucaj to zaklęcie i się stąd wynoś, bo cię nie zapraszałem! - Severus wstał i skrzyżował ręce na piersiach, patrząc na nią wyczekująco.

Hermiona również nieśmiało wstała.

- Panno Granger, to konieczne. Musimy zadbać o pani bezpieczeństwo – powiedziała jej dobrodusznie McGonagall, a Hermiona pokiwała głową. Wciąż za bardzo nie docierało jeszcze do niej to, co się dzieje.

Stanęła obok Snape'a, który prychnął, gdy to zrobiła. Czemu musiał to być właśnie on... McGonagall wzniosła swoją różdżkę, zamknęła oczy i zwróciła się ich stronę, po czym wyczarowała prawie niewidoczne obręcze, które poleciały w stronę Hermiony i Snape'a, okrążyły ich i po chwili zniknęły. Minerwa kiwnęła głową i pospiesznie opuściła przedział, gdy na korytarzu ktoś coś krzyknął.

- Ma pan minę, jakby miał pan umrzeć – zauważyła nieśmiało Hermiona, rozglądając się po jego przedziale.

Był dużo większy niż zwykły i bardziej wyposażony.

- Bo to robię. Umieram wewnętrznie. Konam. Za niedługo wyzionę ducha. A to wszystko twoja wina.

- Ja też nie jestem szczęśliwa, naprawdę.

- Zdziwiłbym się, gdybyś była.

- Aż za takiego strasznego pan się uważa?

- Granger, zamknij się – fuknął i wrócił do swojej gazety. - Przypominam ci, że twoi przyjaciele być może właśnie giną w męczarniach.

Spojrzała na niego ze złością i smutkiem. Był okropny i nie miała pojęcia, jak wytrzyma to wszystko. Najbardziej jednak przerażało ją to, że Harry'ego i Rona przy niej nie ma. Tak bardzo się o nich bała! Ale we dwójkę na pewno coś wymyślą... Na pewno dadzą radę. Wierzyła w to tak mocno, że nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że może być inaczej.

- Chyba niedługo będziemy dojeżdżać – powiedziała, gdy widoki za oknem wydawały jej się już znajome. - Gdzie mój bagaż? Został chyba w tamtym przedziale... Muszę po niego iść.

- Tak się składa, że najlepiej będzie, jak nie będziesz szła po żaden, głupi bagaż. Ja ci go przyniosę – mruknął z niechęcią i wyszedł.

Po kilku minutach wrócił, a za nim dumnie człapał jej kot, Krzywołap.

- To twój sierściuch?! - zapytał, gdy zauważył kota, wskakującego już radośnie na kolana swojej pani.

- Owszem, mój.

- Niech się trzyma ode mnie z daleka – zmierzył zwierzaka niemiłym spojrzeniem, lecz kot nawet nie zwrócił na niego uwagi.

- Proszę pana, bo nie przypominam już sobie za bardzo tego zaklęcia, co rzuciła na nas profesor McGonagall... Dawno o nim czytałam – widać było, że się zarumieniła. Idiotka, wstydziła się przyznać, że czegoś nie pamięta, pomyślał, ale w sumie on również nie lubił się do czegoś takiego przyznawać. Do niewiedzy. - Co dokładnie muszę zrobić, aby się, w razie konieczności, do pana przenieść?

- Po prostu, skupić się całym umysłem na mojej osobie i na tym, że chcesz się pojawić obok mnie. Nie musisz mieć różdżki nawet do tego.

- I w jakich przypadkach mam się do pana przenosić?

- Tylko w razie konieczności – odparł oschle.

Zrobiło jej się na chwilę przykro, że traktował ją tak, ale potem przypomniała sobie, z kim ma do czynienia. Wkrótce pociąg się zatrzymał w Hogsmeade.

- Nie idziesz, aportujesz się ze mną prosto przed bramę – warknął do niej, gdy chciała wyjść. - Twój kot musi sam dotrzeć – uśmiechnął się wrednie.

- Na pewno da radę. Zna okolice Hogwartu jak własną kieszeń.

- Kot i kieszeń... I podobno jesteś taka inteligentna...

- Przecież powiedziałam to jako żart.

- Żartujesz, a twoi przyjaciele w tym czasie...

- Niech pan sobie odpuści, proszę – powiedziała cicho, próbując powstrzymać łzy.

- Nie przerywaj mi i nie mów mi, co mam robić – odpowiedział, jednak już nie skończył wcześniejszej wypowiedzi.

Przenieśli się wraz z jej bagażem prosto przed bramę, zanim jeszcze ktokolwiek z pociągu zdążył tu przybyć. Pożegnali się w zamku – przynajmniej ona się pożegnała, a on tylko wywrócił oczami – i rozeszli się. Hermiona udała się do swojego dormitorium, które w tym roku było zupełnie puste, co ją przeraziło. Czyżby Lavender też nie wróciła? Powinna jednak była się tego spodziewać. Trwa wojna. No ale z drugiej strony... Hogwart był chyba najbezpieczniejszym miejscem. Odłożyła bagaże i zeszła do Wielkiej Sali na ucztę. Gdy zasiadła przy stole Gryfonów, spostrzegła, że uczniów w tym półroczu przybyło do Hogwartu co najmniej jedną czwartą mniej. Westchnęła i musiała się wysilić, by opanować łzy. Została zupełnie sama. A jej najlepsi przyjaciele... nawet nie wiedziała, co się z nimi dzieje. To było najgorsze. Ta niepewność.

- Proszę o ciszę – usłyszała głos, ku swojemu zdziwieniu, nie Dumbledore'a, który zawsze rozpoczynał uczty, a McGonagall. - Jest mi niezmiernie przykro, że dopuściliśmy do takiej sytuacji, która miała miejsce dziś w pociągu. Śmierciożercy... nie wiadomo jak, złamali nasze bariery bezpieczeństwa i wtargnęli. Zaskoczyli nas, ponieważ naprawdę liczyliśmy, że chociaż wy, uczniowie Hogwartu, będziecie bezpieczni. Nie zniechęcajcie się jednak, bo pociąg nie był chroniony aż tak poważnie, jak nasza szkoła, którą aurorzy oraz dyrektor w tym momencie zabezpieczają jeszcze solidniej. Cieszy mnie jednak to, że podczas tego starcia dzisiejszego, nikt nie poniósł poważnych obrażeń i wszyscy jesteście tutaj obecni, poza... dwoma uczniami, którzy niestety w najbliższym czasie prawdopodobnie tutaj nie wrócą.

Czyżby nie zamierzała powiedzieć o tym, że Harry i Ron zostali porwani? Hermiona zmarszczyła brwi. A może nawet tak będzie lepiej?

- Wasze bezpieczeństwo jest dla nas priorytetem. Voldemort i jego zwolennicy bywają jednak zaskakujący – spuściła wzrok i spojrzała na chwilę w podłogę, zastanawiając się nad czymś. - A teraz po prostu rozpocznijmy nowe półrocze. Nie bójcie się. Wojna trwa, ale póki na świecie będzie istniał człowiek, będzie istniała także i ona. Nie bądźcie przeciw sobie – ściszyła głos przy tym zdaniu, po czym stała jeszcze chwile przy mównicy i odwróciła się, po czym zajęła swoje miejsce przy stole.

Pojawiło się jedzenie, jednak Hermiona, teraz już dobitnie wzruszona i przejęta wszystkim, po tym, co powiedziała dyrektorka, nie miała apetytu.

- Hermiona, cześć – przysunął się do niej Neville Longbottom. - Dobrze, że chociaż ty wróciłaś. Słuchaj... Harry i Ron, to o nich mówiła, prawda? - Hermiona kiwnęła głową. - Oni zniknęli z pociągu. Kto ich zabrał? Zakon czy...?

- Śmierciożercy ich porwali – odparła, zaciskając usta i pięści.

Neville złapał się za głowę i wpatrzył tępo w stół. Trwał tak kilka minut, po czym objął ją ramieniem.

- Słuchaj, pamiętaj, że musimy być dobrej myśli – zaczął. - I pamiętaj, że masz mnie i jakbyś tylko potrzebowała rozmowy, towarzystwa...

- Dzięki Neville, wiem, że mogę na ciebie liczyć – próbowała się uśmiechnąć, ale chyba jej to nie wyszło.

Resztę kolacji spędzili w ciszy. Później Hermiona samotnie wyruszyła w stronę wieży Gryffindoru. Nie usiadła nawet w salonie przy kominku, jak to robiła zawsze z przyjaciółmi, tylko od razu poszła do sypialni, przebrała się w krótkie białe spodenki i białą koszulkę na ramionkach, usiadła na łóżku i wyciągnęła z walizki pierwszą, lepszą książkę, jaką sobie przywiozła, byleby zająć czymś myśli. Wiedziała bowiem, że nie zaśnie. Książce jednak tak udało się ją wciągnąć, że nawet nie zauważyła, kiedy w pokoju ktoś się pojawił. Gdy podniosła na chwilę głowę, by się przeciągnąć, zauważyła stojącego przy jej łóżku Severusa Snape'a. Krzyknęła i odruchowo rzuciła w niego książką.

- Co pan tutaj robi?! To jest dormitorium dla dziewcząt, i to w dodatku dla Gryfonek!

- Idiotko, myślisz, że przybyłem tutaj z własnej woli, żeby posiedzieć sobie z tobą, bo nie miałem nic lepszego do roboty?! Twoja ukochana McGonagall kazała mi się tutaj przenieść, by sprawdzić, czy dotarłaś.

- Nie jestem idiotką! Przecież to dormitorium mogło wcale nie być puste... - odruchowo rozejrzała się, ale wszystkie łóżka poza jej wciąż były bez właścicieli.

- Są listy uczniów, którzy przybyli na to półrocze. Pomyśl ty trochę... Chyba jednak nią jesteś - rzucił wrednie, po czym podszedł do okna i spojrzał na błonia. - I dzięki temu wiedziałem, że jesteś sama – powiedział dobitnie, a potem znów się do niej odwrócił. - Będę co jakiś czas wieczorami się tutaj pojawiał, żeby się upewnić, że nigdzie nie łazisz. I radzę ci się nie narażać. Czarny Pan chciał mieć was wszystkich trzech, zapewne nie spocznie, póki nie dojdzie do celu.

- Ale po co mu ja?

- No właśnie. Też nie mam pojęcia, po jaką cholerę, ty jesteś mu potrzebna. Myślałem, że jego upodobania i cele są trochę na wyższym poziomie... - uśmiechnął się niemiło.

Nagle drzwi zaczęły się otwierać a oni oboje zamarli. Gdyby wszedł tu teraz jakiś uczeń, a ona, półnaga, siedziała sobie na łóżku, a obok stał jej nauczyciel, i to w dodatku ten nauczyciel, to chyba nie byłaby to przyjemna sytuacja. Do pokoju weszła jednak Minerwa McGonagall.

- Masz szczęście, że cię tutaj zastałam – spojrzała chłodno na Severusa, ale po chwili się do niego uśmiechnęła, na co on prychnął i pokręcił z politowaniem głową. - Hermiono, chciałam cię poinformować – uśmiech zniknął z jej twarzy – że śmierciożercy byli u twoich rodziców.

- O matko! - Hermiona złapała się za głowę. - Coś im zrobili?

- Ona to chyba nie twoja matka – wtrącił się wrednie Snape, po czym został skarcony spojrzeniem przez obie Gryfonki.

- Nie, na szczęście zaklęcie ochronne i Obliviate nie zostało przez nich wyczute, dali się nabrać, sądzili, że to nie są twoi rodzice i zostawili ich w spokoju. Co i tak jest dziwne...

- Na pewno nie chcieli zdradzać tego, że szukają rodziców Granger, w takim przypadku Zakon pewnie chroniłby tych... prawdziwych, czyli właśnie ich.

- Dodatkowa ochrona zostanie zastosowana, nie martw się, Hermiono – nauczycielka uśmiechnęła się do przerażonej dziewczyny. - Severusie, proszę cię, abyś zjawiał się tutaj codziennie, choćby na minutę. Zrozumiałeś?

- Przecież ja pracuję!

- Minuta cię zbawi?

- A może!

- No to nie osiągniesz zbawienia w takim razie. Powierzyliśmy ci takie zadanie i masz się wywiązać. Proszę cię – Hermiona pierwszy raz zobaczyła, jak McGonagall robi smutną, proszącą minę. Wyglądało to przezabawnie.

- Dobrze, już dobrze! - Snape machnął rękami. - Już skończ to przedstawienie. Granger jest cała i zdrowa, więc się wynoszę stąd – powiedział, po czym zniknął.

- Hermiono, gdybyś chciała się przenieść bezpośrednio do profesora Snape'a, możesz to zrobić w każdej chwili, ponieważ wszelkie zaklęcia zabezpieczające jego kwatery są dla ciebie zdjęte. O wszystkim niepokojącym zgłaszaj jemu albo mnie. Dobrej nocy.

Uśmiechnęła się do niej i wyszła. Hermiona została sama z myślami. Była przerażona. Voldemort polował także i na nią.