Pairingi: Nie są drastyczne, ale na razie nie powiem jakie. Nie będzie to wielka niespodzianka, ale nie lubię tak wszystkiego deklarować od początku. Jedno co będzie na pewno, to slash (i het też jeśli chodzi o ścisłość).

Uwagi: Zostałam sprowokowana przez fakt, że polski fandom jest dość ubogi w długie, pseudo-epickie fiki i poczułam potrzebę dorzucenia swoich dwóch groszy. A ponieważ wyszło mi AU, to postanowiłam się bawić na całego i trochę rzeczy pozmieniałam (głownie drobiazgów dotyczących tła).

#Nessarose i Księga Kłamstw#

Prolog

9 stycznia 1999, Twierdza Marad

Cisza wypełniała korytarz po brzegi. Nie było najmniejszej szczeliny, w którą wkraść mógłby się jakiś nieproszony dźwięk. Żadnego miejsca dla zbłąkanych szeptów czy szelestów traw. Zupełnie nic.

Stopy sunęły prędko po marmurowej posadzce. Szata wiła się po podłodze ciemno-zielonym zygzakiem, okradziona z głosu. Jedna ręka trzymała kurczowo drugą, jakby powstrzymać ją chciała przed jakimś gwałtownym czynem.

- Muszę przyznać, że jestem rozczarowany – głos odbił się echem od ścian, jak pierwszy odgłos pioruna na bezchmurnym dotąd niebie, i a nagły przypływ magii zerwał zaklęcie tłumiące dźwięk.

Kobieta stanęła i odwróciła głowę w stronę postaci stojącej na szczycie schodów. Tak niewiele brakowało, pomyślała tęsknie prostując plecy.

Lucjusz Malfoy ruszył powoli schodami w dół, bez pośpiechu. Ani na chwilę nie nie oderwał wzroku od zwróconej w jego stronę twarzy. Szukały oznak lęku, ale znalazły jedynie coś, co niebezpiecznie przypominało kamień. Lucjusz prawie się uśmiechnął na ten widok. Nie lubił łatwych zwycięstw. Strach silnych przeciwników ma ładniejszy zapach.

- Myślałem, że masz więcej rozumu - skomentował stając przed nią. Była od niego niższa, o całe czternaście centymetrów, jeśli go pamięć nie myliła, ale gdy unosiła podbródek i patrzyła mu w oczy, sprawiała wrażenie wyższej.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi i skłaniając wzrok ku podłodze zaczęła zdejmować stalowo szare rękawiczki.

– Musisz wyrażać się jaśniej – powiedziała, zsuwając materiał koronki z kolejnych palców. – Obawiam się, że nie bardzo rozumiem.

Lucjusz złapał jej dłoń w połowie gestu i szybkim ruchem zdarł rękawiczkę. Koronka poddała się z cichym jękiem.

Kobieta uwolniła rękę.

- Widzisz co zrobiłeś? – powiedziała przesadnie zasmuconym głosem, unosząc rękawiczkę lekko do góry. – Zniszczyłeś ją.

-Taki miałem zamiar.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Powietrze między nimi zionęło chłodem, chociaż dzieliła ich tylko odległość kilku oddechów.

Lucjusz zrobił jeszcze jeden krok w przód i chwycił kobietę za ramię. Palce wbiły się w ciało, ale właścicielka ramienia nie wydała żadnego odgłosu. Nie drgnęła też nawet na milimetr.

- To było głupie z twojej strony. – poinformował ją z uprzejmym uśmiechem. – Wiedzieliśmy, że jest wśród nas zdrajca. Nie mieliśmy tylko pewności kim on jest. - Uścisk na ramieniu zelżał i zmienił się w coś, co można by uznać za groteskową wersję pieszczoty. – Chociaż może zaimek „on" nie jest tu najbardziej na miejscu.

Kobieta spuściła wzrok i zwróciła głowę w stronę ściany. Misternie rzeźbione kolczyki zadzwoniły, a wykute w nich srebrne węże odbiły światło pochodni i rzuciły cień na szyję kobiety.

- Przygotowaliśmy więc małą pułapkę – Lucjusz kontynuował konwersacyjnym tonem. - I dałaś się w nią złapać. W tej chwili jest nas tu tylko troje: ja, ty i Lord Voldemort, a przed chwilą ktoś wysłał stąd sowę z wiadomością.

Kobieta prychnęła i wyrwała rękę z uścisku.

- Wszystko przez list pełen narzekań ciężarnej kobiety? Doprawdy, wiem, że wygrywamy, ale czy na pewno nie masz pilniejszych zajęć?

- Pansy, Pansy, Pansy... Czyżbyś tak słabo mnie znała? Nie było by mnie tutaj, gdybym nie miał pewności – Lucjusz wygiął usta w pełnym satysfakcji uśmiechu. Światła pochodni nadały jego oczom stalowy wyraz. – Przejęliśmy ten list.

Pansy zamknęła oczy i oparła się o ścianę. Blond włosy opadły ciężko na lewą stronę.

- Więc skończone - Powiedziała nie otwierając oczu.

- Skończone - przytaknął Lucjusz i uniósł dłoń uzbrojoną w różdżkę.

- Czekaj! – Pansy odwróciła się szybko, wyciągając w jego stronę otwartą dłoń. - Poczekaj – powtórzyła, kładąc dłoń na wypukłości brzucha.

- To ci nie pomoże.

- Nawet się nie łudziłam – odpowiedziała, posyłając mu gorzki półuśmiech. – Ale zostało już niewiele czasu, niecałe dwa miesiące. Pozwól temu dziecku się urodzić i zabij mnie potem. Dziecko nie ma z tym nic wspólnego.

Lucjusz ogarnął wzrokiem jej postać. Ręce złożone instynktownie w obronie nienarodzonego dziecka, twarz napiętą do granic możliwości, oczy błagające bez słowa o odrobinę litości. Uśmiech wypłynął na jego twarz.

Avada kadavra.

Zielony płomień pochłonął kobietę i jej dziecko, zostawiając za sobą tylko przeraźliwy krzyk i martwe ciało padające na ziemię.

Lucjusz spojrzał w dół z niesmakiem. Naprawdę spodziewał się po niej czegoś lepszego. Taka dobra rodzina. Taka dobra krew. Jeszcze jeden dowód na to, ze jeśli nie jest się wystarczająco uważnym można przegapić czarną owcę nawet we własnym stadzie. Potrząsnął głową, odpędzając od siebie niepotrzebne rozmyślania. Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Musiał jeszcze poinformować syna o nieszczęśliwym wypadku jaki spotkał jego żonę.

22 stycznia 1999 roku, Hogwart

Albus Dumbledore omiótł spojrzeniem pokój i zgromadzonych w nim ludzi. Nie było ich wielu, a z każdym dniem miało być ich coraz mniej. Czasami zastanawiał się, czy długo jeszcze da radę tak trwać. Był starym człowiekiem i wiek coraz częściej dawał mu się we znaki. Nie miał siły na kolejne lata wojny, której prawdopodobnie nei ma szans wygrać. Feniks załopotał skrzydłami i Dumbledore uśmiechnął się lekko. Był pewien, że gdyby Fawkes był w stanie mówić, byłby właśnie w środku płomiennego monologu na temat tego, że Dumbledore powinien się wziąć w garść. Co też zamierzał zrobić. Jeśli nie dla siebie, to dla tych, którzy nadal patrzyli na niego z nadzieją. Nie mieli nikogo innego.

- Albus? - Arthur Weasley spoglądał na niego wyczekująco.

- Witam. Obawiam się, że muszę zacząć od niezbyt pozytywnej wiadomości.

Dreszcz lęku przeszedł po zebranych. Wszyscy wiedzieli, że niezbyt pozytywna wiadomość oznacza złą nowinę, a te zazwyczaj zwiastowały czyjąś śmierć. Molly Weasley automatycznie rozejrzała się po sali, odliczając swoje dzieci. Odruch, którego nabawiła się po stracie dwóch synów.

- Czyli dobrze mi się wydawało. Straciliśmy nasze źródło informacji – głos Severusa był jak zwykle spokojny i zgryźliwy. Trzeba go było doskonale znać, żeby zauważyć napięcie mięsni twarzy. Na szczęście nikt nie znał go lepiej niż Dumbledore.

- Niestety wygląda na to, że masz rację – Dumbledore skinął lekko głową w stronę Mistrza Eliksirów. - Nasz szpieg nie żyje.

To nie była dobra wiadomość. Odkąd Severus omal nie stracił życia ratując Hogwart przed atakiem Dementorów, Anguis był ich jedynym szpiegiem wśród Śmierciożerców, ich jedynym źródłem informacji. Całkiem prawdopodobne, że bez tego jednego szpiega byliby już martwi, choć nikt nie chciał tej myśli wypowiedzieć na głos.

Przez kilka sekund wszyscy w ciszy usiłowali ogarnąć myślą przyszłość, która nagle okazała się być jeszcze mroczniejsza niż przypuszczali. Dumbledore miał na to więcej czasu, a i tak nie był pewien, że ma tyle odwagi by spojrzeć tej wizji w twarz. Czekał aż ktoś przerwie ciszę.

- Kto był naszym szpiegiem? – Hermiona Granger uniosła wzrok, jak zwykle szukając odpowiedzi. Niesamowity głód wiedzy, pomyślał Dumbledore, w lepszych czasach ktoś taki jak ona, mógłby zmienić oblicze magii.

- Pansy Malfoy – odpowiedział cicho, wiedząc doskonale, że jego słowa wzbudzą poruszenie.

- Parkinson? Żona Malfoya? – Ron Weasley nie mógł ukryć zdziwienia. Najmłodszy syn Weasleyów zawsze zbyt łatwo kategoryzował ludzi.

- Ale... – Parvati zaczęła, ale nie skończyła, jakby zadanie pytania miało ją ustrzec przed poznaniem odpowiedzi. Od śmierci swojej siostry generalnie mówiła niewiele. Tacy młodzi, pomyślał znów Dumbledore, nie powinno ich tu w ogóle być. Niestety nie miał wyboru. Potrzebni im byli wszyscy, którzy byli w stanie unieść różdżkę.

- Oczywiście – Hermiona powiedziała z lekką naganą, jakby miała do siebie pretensje, że dopiero teraz dostrzega związek pomiędzy faktami. – Latet anguis in herba. Wąż kryje się w trawie. Anguis. Wąż. Tak jak serpens albo draco.

Ron Weasley i Seamus Finnigan wymienili ponad jej ramieniem dość jednoznaczne spojrzenie, a Albus Dumbledore powstrzymał się przed okazaniem zniecierpliwienia ich zachowaniem. To było do przewidzenia, że rówieśnicy nie przyjmą kogoś tak rozmiłowanego w wiedzy, jak panna Granger, z otwartymi ramionami, ale fakt, że Hermiona Granger nie znalazła wśród Gryfonów ani jednej bratniej duszy, niezmiennie go smucił.

- A dziecko? – zapytała w końcu Molly Weasley, kończąc niewypowiedziane pytanie Parvati. Wszyscy wiedzieli o tym dziecku. Miało być symbolem nowych czasów, które nadeszły wraz z Voldemortem. Pierwszym dzieckiem czystej krwi, które narodzi się w świecie Nowego Porządku.

- Oboje zginęli. – odpowiedział Dumbledore i patrzył jak większość zebranych wzdryga się nieznacznie. Śmierć dzieci nie zdążyła im jeszcze spowszednieć do tego stopnia co zgony dorosłych. - Oficjalna wersja mówi o wypadku przy przygotowaniu eliksirów. Nasennicy Złotej, o ile się nie mylę.

- Wybuch? Sprytnie – skomentował Severus sucho, rozpoznając nazwę. - Trudno potem szukać na ciele śladów po Niewybaczalnych.

- I Malfoy w to wierzy? – Ron Weasley zapytał z niedowierzaniem nie umiejąc pojąć jak to możliwe. Ron Weasley, dziecko kochających rodziców, wychowane wśród dbających o siebie nawzajem bliskich. Nie znające chłodu takich rodzin jakimi są Malfoyowie.

- Według naszych informacji tak. Jego ojciec poinformował go o tym osobiście, nie miał powodu, żeby nie wierzyć.

Nikt nie zaprotestował. Wszyscy pamiętali jakim bałwochwalczym uwielbieniem Draco Malfoy zawsze darzył swojego ojca.

- Doszły nas słuchy o przygotowaniach do kolejnych zaręczyn – pytające spojrzenia popchnęły Dumbledora do uzupełnienia wypowiedzi. - Z młodszą córką Parkinsonów, Violet.

Artur Weasley przerwał ciszę, która zapadła po tym zdaniu. – To w sumie ma sens. Malfoyowi to i tak wszystko jedno, nie był do Pansy przywiązany. A Parkinsonowie z pewnością chcą się zrehabilitować. No i nie ma aż tak wielu dziewcząt czystej krwi.

- Czystej krwi blondynek – dodała jego żona. - Muszą uważać, żeby im się przypadkiem jakiś bardziej plebski kolor włosów nie przytrafił.

Hermiona wymamrotała coś pod nosem, a Tonks zrobiła zniesmaczoną minę, komentując sprawę dwoma słowami - średniowieczne zwyczaje.

- Czy możemy już skończyć z tą kroniką towarzyską? – Snape zapytał nagle jadowicie, głosem, który sugerował, że jego zdaniem nikt na sali nie nadaje się do poważnej rozmowy. - Nas powinno interesować co teraz możemy zrobić, żeby strata Anguis nas nie pogrążyła.

Albus wtrącił się nim ktoś, obrażony tonem Snape, zdążył wszcząć kłótnię. - I tu pojawia się moja druga wiadomość – oświadczył, wyjmując z biurka kawałek pergaminu.

- Wczoraj wieczorem otrzymałem dość dziwny list.

Uniósł różdżkę i wyszeptał zaklęcie. Litery listu zapłonęły na chwilę mocnym blaskiem i przyjemny, kobiecy głos zaczął czytać jego treść.

Ten list jest pierwszym i ostatnim listem, który pan ode mnie otrzyma, profesorze. Nie uprzedzajmy jednak faktów.

Prawdopodobnie domyślił się już pan kim był, a raczej była Anguis. Wątpię jednak, żeby okoliczności jej śmierci były powszechnie znane. Zdradziła ją wiadomość wysłana do Hogwartu z Twierdzy Marad. List został przejęty przez Lucjusza Malfoya i Pansy Malfoy poniosła karę za zdradę. Dlatego jeśli przyjmie pan moją propozycję, komunikować się będziemy wyłącznie dzięki załączonemu dziennikowi. Magia nie pozwoli odczytać go nikomu innemu poza mną i panem, co powinno uchronić mnie przed losem jaki spotkał waszego poprzedniego szpiega.

Moja tożsamość pozostanie tajemnicą. Nie wierzę, żeby mógł mi pan zaoferować całkowitą gwarancję bezpieczeństwa, a im mniej będzie wiadomo na mój temat, tym lepiej.

Zdaję sobie sprawę, że nie mogę oczekiwać wielkiego kredytu zaufania bez podania powodu moich działań i chociaż nie uważam ich za sprawę publiczną, spróbuję wyjaśnić czemu się z panem kontaktuję.

Przypadek, los i rodzinne koneksje ustawiły mnie po tej, a nie innej stronie szachownicy. Jednakże z biegiem czasu coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że nie jestem stworzona do takiego życia. Rewelacja ta zostałaby moją osobistą sprawą, gdyby nie śmierć Pansy. Lucjusz Malfoy zabił swoją synową, bo zdradziła interes jego rodziny i według wszelkich praw naszej rasy miał do tego prawo. Niezależnie od przyjaźni jaka łączyła mnie z młodą panią Malfoy, uznałabym ten wyrok za sprawiedliwy. Jednakże tamtej nocy Lucjusz Malfoy zabił także swojego nienarodzonego wnuka. Oboje wiemy, że są zaklęcia, które pozwoliłyby dziecku przeżyć, nawet pomimo śmierci matki. Lucjusz Malfoy z pełną premedytacją uśmiercił niewinnego członka własnej rodziny, a to już coś, czego żadne prawo nie może wybaczyć. Postanowiłam więc zaoferować panu swoją pomoc, chociażby po to, żeby, jeśli spotkam Pansy po drugiej stronie Zasłony, móc jej chociaż powiedzieć, że nie przegraliście przeze mnie. Bo musi pan wiedzieć, profesorze, że nie spodziewam się po was zwycięstwa.

Wiem oczywiście, że zaufanie też ma swoją cenę. Wystawiam się więc dobrowolnie na próbę. Wypełnię jedno polecenie, które dowiedzie moich intencji. Tylko jedno. Wybierzcie je więc ostrożnie.

Nessarose

Głos zamilkł i przez chwilę w pomieszczeniu było cicho jak makiem zasiał.

- Czy ja dobrze rozumiem? – Tonks zmarszczyła brwi, odgarniając niecierpliwie wściekle pomarańczowe pasmo włosów. - Ktoś proponuje nam, że zostanie naszym nowym szpiegiem?

Snape skrzywił się nieznacznie.

- Zaraz po śmierci Anguis – dodał, spoglądając podejrzliwie na list. - Jak ... dogodnie.

- Jeśli robi to naprawdę pod wpływem jej śmierci, to nie tyle dogodne, ile prawdopodobne – wytknęła Molly.

Snape prychnął niecierpliwie i oprał się o oparcie fotela.

- Wolelibyście, żeby tak było, nieprawdaż? Umarł szpieg, niech żyje szpieg. Żadnych problemów.

- Bo oczywiście twoje podejście jest najlepsze – odparował Artur Weasley, rzucając się na pomoc żonie.

- Przynajmniej rzadko spotykają mnie rozczarowania – odparł spokojnie Snape, wiedząc doskonale, że opanowanie rozdrażni Artura bardziej ni cokolwiek innego.

Tylko, że nie mieli teraz czasu na ich dziecinne zabawy.

- Severus! Artur! – Głos Dumbledora przywołał obu mężczyzn do porządku i zamilkli obaj, co nie przeszkadzało im nadal łypać na siebie groźnie z przeciwległych krańców sal.

- Nie podoba mi się ten list – powiedziała nagle Parvati. - Coś w nim jest takiego chłodnego i niemiłego.

- Może napisała go Ślizgonka – mruknął Ron pod nosem. - To im wychodzi naturalnie.

- Czy naprawdę możemy od tak komuś zaufać? – ciągnęła dalej Parvati.

- A mamy jakiś wybór? – przerwała jej Hermiona, rozglądając się pytająco po sal. – Mamy?

- Każmy jej dowiedzieć się czego Voldemort szukał w Twierdzy Marad – wszyscy obejrzeli się nagle w stronę okna. Remus miał w sobie coś takiego, że ludzie prędko zapominali o jego obecności gdy się nie odzywał. – To nie była tylko i wyłącznie pułapka. Jeśli była tam Pansy Malfoy, to musiała przyjechać z mężem, a Draco Malfoy bardzo rzadko opuszcza Anglię. Musiał być jakiś powód, dla którego wyciągnięto go tak daleko.

Snape przytaknął niechętnie.

- Jak przyjdzie odpowiedź, jeśli w ogóle nadejdzie, będzie nam łatwiej zdecydować co z tym zrobić. Przynajmniej będziemy mieli jakieś fakty do sprawdzenia.

Dumbledore spojrzał jeszcze raz na salę. Nikt się już nie odezwał. Naprawdę nie mieli wyboru.

- Więc niech tak będzie – powiedział i sięgnął do biurka po dziennik.

c.d.n.

Latet anguis in herba należy do Wergiliusza. Nasennica Złota (odmiana silnego, skomplikowanego w przyrządzaniu eliksiru nasennego) jest moja.

Byłoby miło usłyszeć jakąś opinię na temat powyższego...(nie to, że coś)