Prolog
Ashoka śniła.
W marzeniach sennych widziała postać, mężczyzny. Nie potrafiła rozpoznać jego twarzy, ani sylwetki. Wszystko zasnuwał senny półmrok, zacierał kontury, rozmazywał rysy. W uszach Ashoki rozbrzmiewał głos, zarazem obcy i dziwnie znajomy.
- Ashoka pomóż mi...
Ashoka we śnie wyrywała się i szarpała. Chciała podbiec do mężczyzny, pomóc mu, ratować go ale drogę tamowały jej obce, zimne ręce. Niespodziewanie ciasnym kordonem otaczał ją zastęp wrogich sylwetek. Było ich coraz więcej i więcej, aż wreszcie pokryły przestrzeń dookoła gęstą, nieprzyjazną masą. Oddzielały Ashokę od błagającej o pomoc postaci ze snu, aż w końcu odgradzało ją od mężczyzny nieprzebrane morze wrogich ciał, a w jej uszach cały czas szumiał zarazem znajomy i obcy głos.
- Ashoka pomóż mi...
Budziła się zlana potem na twardej, niewygodnej pryczy, zaciskając palce na wibroostrzu przytroczonym do jej pasa i próbując przypomnieć sobie twarz mężczyzny ze snu, wydobyć ją z głębin umysłu. Na próżno. Jego rysy rozmywały się gdzieś na granicy między jawą, a sennym marzeniem, nie zapisując się w pamięci Ashoki. Wracała do świadomości cały czas z tą samą pustką w głowie, czując, że w oparach snu z jej wspomnień umyka coś bardzo ważnego. To samo senne marzenie powracało co jakiś czas, a w umyśle Ashoki mnożyły się pytania, na które nie znała odpowiedzi.
Kim on był? Powracający w jej snach mężczyzna, wzywający pomocy. Lux Bonteri? Anakin? Nie, przecież obu nie ma już w jej życiu. Anakina już przy niej nie ma. Na wspomnienie dawnego mistrza umysł Ashoki przeszywał nagły spazm bólu. Znowu kuliła sie na łóżku czując się samotna i opuszczona, pozbawiona wszelkiej nadzieji. Czując, jak boleśnie zmieniło się jej życie, jak straciła z oczu drogę, która kiedyś wydawała jej się jasno wytyczonym, prostym szlakiem. Anakina już przy niej nie ma. A ona... jest sama na krańcu Galaktyki.
