Oryginał: http:/ kurt. thedtl. net/ kbb/ r1/ ficB. html (bez spacji)
Autor: calanthe_b

Zgoda: jest

Ostrzeżenia: Homofobia, przemoc, sporadyczne przekleństwa, spoilery dla sezonu 2

Od autora: Opowiadanie powstało z powodu gniewu, wrogości, niechęci i frustracji zawartych w odcinkach s2e1-s2e7, a które zwróciły moją uwagę i wręcz błagały, aby je rozładować. Skierowało mnie to w raczej innym kierunku niż ten, w którym zmierza serial, więc ten fik może być uznawany za AU od zakończenia "Never been kissed" (s2e6), mimo iż zaczyna się jeszcze przed tym odcinkiem.

Od tłumacza:Rzecz rozpoczyna się na zakończenie s2e3. Jako iż miałam okazję zetknięcia się z kilkoma odcinkami w wersji polskiego lektora, postanowiłam zaczerpnąć z tejże wersji zwrotu „Glee" używanego na określenie angielskiego „Glee club".

Oczywiście wszystkie prawa należą do telewizji Fox i Ryana Murphy'ego.

Rozdział 1: Potrzeba czasu, żeby wybudzić się ze śpiączki.

Kurt wstrzymał oddech. Spojrzał na swoją dłoń.

- Tato?

Palce ojca poruszyły się znowu, zaciskając się odrobinę na palcach Kurta i chłopak wykrztusił:

- Siostro Nancy? - Zerwał się na nogi, ściskając dłoń ojca między obiema swoimi – Tato, jestem tutaj. Tutaj, tuż obok, nigdzie nie idę.

Gdy ojciec poruszył się na poduszkach, jedną dłonią wymacał przycisk wzywający pielęgniarkę.

- Tato, jestem tutaj, jestem tutaj. Wszystko z tobą w porządku. Jesteś w szpitalu, wszystko będzie w porządku…

- Co się dzieje?

Kurt spojrzał przez ramię. Jedna z pielęgniarek – nie Nancy, nie znał jej imienia.

– Budzi się – powiedział szybko i ścisnął mocno dłoń ojca. – Ścisnął moją dłoń i poruszył głową. Słyszał, kiedy do niego mówiłem, wiem że słyszał, budzi się…

Pielęgniarka minęła Kurta i zaczęła intensywnie wpatrywać się w monitory przy łóżku – To dobry znak – powiedziała. – Mów do niego dalej.

Kurt wziął drżący oddech – Ja… ja nie wiem, co mam mówić.

- Po prostu mów, co wcześniej mówiłeś. Daj mu coś, na co może odpowiedzieć – powiedziała pielęgniarka, sięgając po telefon.

- Dobrze. Dobrze. Hmm – Kurt przełknął ślinę – Ja… Tato, to ja. Jestem tutaj. Czy mnie słyszysz? Jeśli mnie słyszysz, ściśnij moją dłoń… - dłoń ojca zacisnęła się silniej na jego dłoni. Kurt załkał. –Słyszał mnie. Słyszał mnie! Tato, to wspaniale, naprawdę wspaniale. Możesz otworzyć oczy? Tato, spróbuj otworzyć oczy… - Glowa ojca znowu poruszyła się na poduszce. Jego powieki zadrgały.

- Dokładnie tak. Próbuj dalej. Potrafisz to zrobić – Kurt wzmocnił uścisk na dłoni ojca I wstrzymując oddech patrzył, jak jego oczy otworzyły się, ledwo co, ale… - To dobrze. Naprawdę dobrze, tato – Sięgnął drżącą dłonią i ostrożnie dotknął dłonią policzka ojca. Tygodniowy zarost drapał jego opuszki. – Czy mnie widzisz? Jestem tutaj. Wszystko będzie dobrze. Jesteś w szpitalu, miałeś zawał serca, ale już jest wszystko w porządku, wszystko będzie dobrze… Nie tato, patrz na mnie, proszę, patrz na mnie… - Ale powieki ojca znowu się zamykały. Kurt spojrzał z rozpaczą na pielęgniarkę – Nie potrafi utrzymać otwartych oczu!

Pielęgniarka odłożyła telefon. – To normalne – powiedziała trzeźwo – Potrzeba czasu, żeby wybudzić się ze śpiączki. Dalej trzymaj jego dłoń…

- Co się dzieje?

To był lekarz, ten z pogotowia, zmęczony i w pogniecionym fartuchu.

- Budzi się – Kurt rzucił przez ramię. Jego głos załamał się, ale lekarz – nazywał się dr Lau – w natychmiast oprzytomniał i rzucił mu wątpiące spojrzenie.

- Ścisnął moją dłoń. I spojrzał na mnie, przez chwilę patrzył na mnie, jestem tego pewny…

- W porządku. To dobry znak – Kilka pielęgniarek pojawiło się za doktorem Lau gdy podszedł on do łóżka ojca Kurta. – Czy możesz się odsunąć?

- Ja… - Kurt zamrugał niepewnie. Jego palce znów zacisnęły się wokół palców ojca. – Nie. Nie, ja muszę…

- Trzeba zrobić parę badań. Musisz zrobić nam miejsce.

Kurt tępo popatrzył na lekarza. Badania? Ale to miało sens, zorientował się po chwili. Musieli się upewnić, że tata naprawdę się budzi. Ostrożnie skinął głową i bardzo delikatnie położył dłoń ojca z powrotem na koc. – Lekarz jest tutaj, tato – powiedział i zachęcająco pogłaskał jego palce. – Zrobią kilka badań i innych rzeczy żeby się upewnić, że wszystko z tobą w porządku. Będę tuż obok.

Ale pokój nagle był pełny pielęgniarek i jeszcze kilku lekarzy, których z grubsza rozpoznawał, a także paru praktykantów i jakoś Kurt został zepchnięty w tył. Lekarze wirowali i kręcili się wokół łóżka, pielęgniarki odpinały różne rzeczy i przesuwały inne i nagle zaczęli wyjeżdżać łóżkiem ojca z pokoju…

- Czekajcie… Co…

- Musimy zrobić badania – lekarka rzuciła niecierpliwie przez ramię wychodząc za łóżkiem.

- Och – Kolana Kurta zatrzęsły się. Opadł na krzesło, złapał twarde plastikowe brzegi siedzenia I zmusił się do oddychania. W końcu pokój skończył wirować wokół niego. Siedział i czekał.

- Kurt?

Zamrugał i spojrzał w górę. – Siostro Nancy. Słyszała siostra? Mój tata się obudził. Obudził się – powiedział. Jego głos brzmiał słabo I dziwnie dziecinnie w jego uszach.

- Tak, słyszałam. Wiadomość oddziału – uśmiechnęła się Nancy, delikatnie marszcząc okrągłą twarz i założyła za ucho kosmyk siwiejących włosów. – Czemu tu nadal jesteś?

Kurt zmarszczył czoło – Zabrali go na badania. Czekam, aż wróci.

Nancy oparła się ramieniem o framugę drzwi i westchnęła. – Zajmie im to trochę czasu, a jest już późno. Musisz wracać do domu.

- Nie mogę – Kurt odpowiedział automatycznie I znowu złapał brzegi krzesła – Muszę być tutaj, kiedy wróci. Będzie chciał wiedzieć, gdzie jestem.

- Najprawdopodobniej będzie spał – Nancy wyprostowała się – Potrzeba czasu, żeby wybudzić się ze śpiączki. Jedź do domu i odpocznij. Możesz wrócić tu jutro rano.

Zniknęła za drzwiami. Kurt rozejrzał się po pustym pokoju I nagle przeszedł go dreszcz.

Dom. Spać…

Jego torba wisiała na oparciu łóżka; zmusił się, aby wstać i ostrożnie podszedł do łóżka, aby ją zabrać. Miękki skórzany pasek był dziwnie obcy w jego rękach. Niezręcznie zawiesił torbę na ramieniu i skierował się ku drzwiom.

- Dobrze robisz – powiedziała radośnie Nancy kiedy mijał dyżurkę pielęgniarek. – Jedź ostrożnie.

- Zawsze jestem ostrożny – powiedział bezmyślnie Kurt – Tata by mnie zabił, gdybym miał wypadek. – Zaciął się, gdy usłyszał, co powiedział.

- Na pewno to zrobi, jeśli wyślesz siebie na izbę przyjęć, nim on się chociaż porządnie obudzi – zripostowała Nancy i popędziła go w kierunku wind.

Nim winda przyjechała minęły całe wieki, ale gdy się to już stało, jedyną osobą w niej był ziewający stażysta w fartuchu. Kurt zamknął oczy i oparł się o ścianę windy kiedy ta wolno zjeżdżała na parter.

Szpital był cichy i prawie pusty, tylko kilku ludzi drzemiących pod kafeterią I czekających przy biurku. Ramiona Kurta wyprostowały się; skierował się w stronę wyjścia ze szpitala; torba obijała mu się o biodro, ręka szukała w kieszeni kluczyków do samochodu.

- Hej, poczekaj, młody – zawołał nocny stróż, gdy Kurt opuścił budynek drżąc w chłodnym powietrzu – Odprowadzę cię do auta.

Kurt nie zatrzymał się. – Wszystko w porządku – rzucił przez ramię machając dłonią – Proszę się o to nie martwić.

Zajęło mu chwilę przypomnienie sobie, na którym poziomie parking jest jego Navigator, potem musiał trzy razy spróbować włożyć kluczyk do zamka nim mógł zapalić samochód. Wyjazd z parkingu też wymagał koncentracji, ale przynajmniej długa jazda ze szpitala do domu już nie. Pełznął drogą, jego nadgarstki drżały na kierownicy; minęły całe wieki nim w końcu wjechał do garażu i usłyszał turkot uchylnej bramy zamykającej się za nim. Dom.

Dom był ciemny; zegar w pokoju dziennym tykał cicho w ciszy. Kurt włączył światło w przedpokoju, niepewnie stojąc wpatrywał się w swoją –znów drżącą- dłoń na wyłączniku.

Myślał, że jeśli tata się obudzi – kiedy tata się obudzi – znowu wszystko będzie w porządku. Że to wszystko się wreszcie skończy. Głupie, to było głupie, szukał informacji na ten temat, wiedział, jak długo trwa wychodzenie ze śpiączki, ile rzeczy może wciąż pójść źle…

Jego oczy zaszły gorącem. Torba zsunęła mu się z ramienia i uderzyła ze stukiem o podłogę; mocno przycisnął dłoń do ust i zmusił się, by się ruszyć, dojść do swojego pokoju na dole. Jego nogi trzęsły się tak mocno, iż niemal upadł. Na długą chwilę uczepił się poręczy, czując ciężar w klatce. W końcu wyprostował się i przeszedł, potykając się, przez swoją szafę, do łazienki. Nerwowo odkręcił kurek prysznica, zdjął na wpół zasznurowane buty i zaczął zdejmować koszulę, ale jego dłonie zbyt mocno drżały, żeby sobie poradzić z guzikami. Zamiast tego zdarł ją z siebie przez głowę. Guzik się oderwał. Kopnął zwinięty w kłębek materiał do kąta, zsunął spodnie i potykając się wszedł do prysznica.

Gorąca woda uderzyła jego pierś, jego twarz. Zakrztusił się. Kolana odmówiły posłuszeństwa. Zsunął się po płytkach, objął ramionami żebra i głośno zapłakał.

Woda była zaledwie letnia, kiedy w końcu przestał płakać i zmusił się do wstania.

– Głupi – zachrypiał do siebie, oparł się o płytki i pozwolił wodzie ochłodzić jego skórę i załagodzić pieczenie w oczach. – Wyzdrowieje. Na pewno.

Zakręcił wodę, wyszedł z prysznica i ostrożnie wytarł się do sucha. Rano zostawił piżamę na toaletce – tę starą, flanelową, którą zwykle nosił tylko, kiedy był chory, tą z już przykrótkimi rękawami i nogawkami, ale miękką i przytulną – i włożył ją na siebie, po czym wyszukał po omacku drogę z powrotem przez szafę do swojego pokoju. Jego oczy były obolałe, a powieki ciężkie.

Nagle poczuł, że odsunięcie stolika na kawę i rozłożenie łóżka to zbyt duży kłopot. Zamiast tego zwinął się na najbliższej sofie, obwijając z grubsza stopy szlafrokiem i zamknął oczy.


Kiedy Kurt się obudził, pokój był zalany jasnym światłem. Potarł oczy, ciężko mrugając przez minutę, nim się zorientował, co to znaczy. Nie włączyłem budzika. Spóźnię się…

Podniósł się na łokciach i zakwilił, kiedy linia bólu przebiegła od jego ramienia do szyi. Nagle sobie przypomniał i opadł z ulgą z powrotem na poduszki. Obudził się. Zdrowieje. Będzie zdrowy.

Może.

Wyplątał stopy z szlafroka i potykając się poszedł do łazienki. Panował tam bałagan; poskładał swoje rozrzucone ubrania i wepchnął je do kosza na pranie, postawił buty z powrotem do szafy, wziął szybki prysznic i metodycznie wysuszył włosy. Wziął dżinsy, obcisłą koszulę i swoje ulubione DocMartensy gdy przechodził przez szafę, potem wrócił po kurtkę, coś ciepłego i wygodnego, w szpitalu może być zimno.

Po drodze w kierunku schodów spojrzał na lustro toaletki i zamarł. Jego twarz była blada i wyczerpana, pod oczami miał nieostre, sine trójkąty. Jeśli się pokaże w szpitalu wyglądając jak wrak, ojciec będzie się martwił…

Jeśli będzie mógł. Jeśli znowu się obudził.

Kurt odpędził tę myśl i wrócił do szafy po krawat – czerwony, by dodać koloru swojej twarzy. Ostrożnie go zawiązał, wklepał w twarz warstewkę kremu nawilżającego i, tylko odrobinę, korektora pod oczy. Ponownie spojrzał na siebie.

O wiele lepiej.

Dalej było tak AK zawsze. Na górze, w kuchni, zrobił kawę w kubku podróżnym i dwa pełnoziarniste tosty, oparł się o blat kuchenny i wmusił w siebie jeden z nich, po czym poddał się, wrzucił drugi do śmieci i poszedł do Navigatora sącząc kawę. Zatrzymał się przy krawężniku, by opróżnić skrzynkę pocztową – jakieś śmieci, coś z kablówki, coś wyglądającego na ważne – wepchnął wszystko do schowka i pojechał dalej.

Szpital rankami był zawsze pełen ludzi, co znaczyło, że parking był pełny; całe wieki upłynęły nim Kurt znalazł miejsce, na piątym poziomie, później siedział ściskając kierownicę przez, jak mu się wydawało, bardzo długi czas nim był w stanie rozluźnić palce i zmusić się do wyjścia z samochodu.

Był w połowie drogi do windy, nim się zorientował, że było coś, czego zapomniał zrobić. O tej porze będzie albo spać, jeśli była na nocnej zmianie, albo w pracy. Jeśli zadzwoni na domowy telefon, w obu przypadkach trafi na automatyczną sekretarkę…

Tchórz, powiedział sobie z obrzydzeniem, po czym wyjął telefon i wybrał numer jej komórki. Dwa sygnały, po cym usłyszał: "Carole Hudson!" . Dynamiczne, profesjonalne, kierownicze: była w supermarkecie.

- Cześć Carole, tu Kurt – jego glos był zachrypnięty. Zakaszlał.

- Kurt? – Jej głos napiął się – Wszystko w porządku?

Zacisnął na chwilę usta. Następnie zmusił się do uśmiechu, ponieważ dzięki temu jego głos będzie brzmiał przyjaźniej i powiedział:

- Tak. Chciałem ci dać znać, że mój tata obudził się wczoraj wieczorem, tylko na chwilkę, na kilka minut. Jestem teraz w szpitalu, zaraz pójdę i zobaczę… zobaczę, jak się ma…

- Och, kochanie, to cudowna wiadomość! – Kochanie. Paznokcie wbiły się mu w dłoń. – Chcesz, żebym przyjechała? Powinnam zabrać Finna ze szkoły? Możemy tam być…

- Nie, jeszcze – przerwał pospiesznie Kurt i Carole nagle się uciszyła. Potarł wolną dłonią nad oczami. – Nie rozmawiałem jeszcze z lekarzami. Mógł mieć nawrót. Albo oni mogą nie chcieć, żeby zbyt dużo ludzi odwiedzało go zbyt wcześnie. Zadzwonię do ciebie tak szybko, jak tylko się czegoś dowiem. Przepraszam, muszę iść… - Rozłączył się nim zdążyła jeszcze coś powiedzieć i nacisnął guzik wzywający windę.

W szpitalu panował pośpiech; wszędzie byli lekarze i pielęgniarki, i goście, i pacjenci w szlafrokach i wózkach inwalidzkich. Kurt nie czekał na windę, po prostu przebiegł trzy rzędy schodów na kardiologię i potruchtał korytarzem do dyżurki pielęgniarskiej.

- Jak się czuje? – Zapytał bez tchu dyżurnej pielęgniarki, kiedy ta na niego spojrzała.

Uśmiechnęła się – Dobrze. Możesz do niego iść.

Co dobrze miało znaczyć? Siedzi, rozmawia, uśmiecha się, je śniadanie? Śpi? Odzyskuje i traci świadomość, nerwowo szukając dłoni do potrzymania, nie rozumiejąc gdzie jest albo dlaczego jest całkiem sam, albo…

Przestań. Kurt wziął głęboki oddech, poprawił krawat i wygładził kurtkę, po czym podniósł brodę do góry i bardzo pewnie poszedł do pokoju taty.

Ojciec leżał w łóżku, z zamkniętymi oczami, jego oddech był płytki i równomierny. Kurt zatrzymał się w drzwiach.

- Cześć, tato. To ja… - głos mu zadrżał.

Bez odpowiedzi. Oczy mu zaszły mgłą; zamrugał kilka razy i wszedł do pokoju, przysunął krzesło do łóżka, usiadł i objął dłoń ojca swoimi dłońmi. Po chwili, dłoń taty się poruszyła. Grube palce lekko objęły palce Kurta. Kurt załkał i spojrzał w górę.

- Hej… - to było bardziej mamrotanie niż słowo, ale Kurt zagryzł mocno wargę i wstrzymał oddech, kiedy głowa taty obróciła się w jego stronę na poduszce, jego oczy na wpół się otworzyły, a usta poruszyły się. – To… - to było tak niewyraźne że, niemal nie było słowem, ale to nie miało znaczenia, bo tata znowu do niego mówił i Kurt wiedział, co tata próbował powiedzieć. – To… mój chłopiec.

- Tak – odpowiedział, a jego głos się załamał i znowu zaczął płakać, ale nie obchodziło go to. – To ja, tato. Jestem tutaj.


Naprzeciw korytarza prowadzącego do szpitalnej stołówki był dziedziniec z roślinami w doniczkach i tabliczkami informującymi, że tu wolno palić i używać telefonów. Kurt kupił kolejny kubek tego obrzydliwego płynu, który nazywali kawą, zaniósł ją na dziedziniec, znalazł miejsce na ławeczce, które nie było jeszcze zajęte przez kogoś palącego lub piszącego smsy i usiadł. Ostrożnie sączył przez chwilę kawę – ta do odmiany była tak bardzo gorąca, jak kwaśna, ale przynajmniej ogrzała jego ręce – po czym postawił kubek na ławeczce. Czas na codzienne telefony. Zrobił listę w myślach: ciotka Mildred i kuzyni, którzy już nie mieszkali w domu, czyli… Phil, Grace i Lindsay; babcia; wuj Jimmy; i wujek Andy z garażu, który tak naprawdę nie należał do rodziny, ale równie dobrze mógłby, pracuje tam od kiedy Kurt miał cztery lata. I prawdopodobnie powinien jeszcze raz rozmawiać z Carole

Przynajmniej miał dobre wieści, już drugi dzień pod rząd.

Pierwszą rzeczą, jaką zauważył po włączeniu telefonu, była cała kolejka smsów i maili. Przewinął listę w dół, ze znużeniem licząc imiona: prawie wszyscy z Glee, plus kilka imion z Cheerios, Doug i Owen z drużyny futbolowej, do licha… nawet pan Schue i panna Pillsbury.

Pisanie smsów było w tej chwili łatwiejsze niż rozmowa. Otworzył pierwszą wiadomość. Większość z nich nie wymagała zbytniego rozmyślania nad odpowiedzią: Dzięki za smsa, czuje się dobrze, wkrótce wrócą do szkoły, tam się zobaczymy. Ale Mercedes zadała też pytanie: Pójdziemy na zakupy z Q w sobotę po południu żeby poświętować? Kurt na chwilę zamknął oczy, po czym napisał: Przepraszam – chciałbym, ale mam za dużo roboty. Bawcie się dobrze!

Mogą sobie pogratulować owocnych modlitw bez jego obecności.

Westchnął i otworzył kolejnego smsa. Finn. Czemu nie dałeś znać wcześniej, byśmy przyjechali od razu! Kurt westchnął, potarł skroń i wysłał Było późno, musieli od razu zrobić badania i nie był gotowy na gości. Popatrzył przez chwilę na wiadomość, zaśmiał się kwaśno i dodał: Potrzeba czasu, żeby wybudzić się ze śpiączki.

Nich ktoś inny usłyszy to do odmiany.

Wysłał smsa, znów spojrzał na telefon, westchnął i wysłał jeszcze jedną odpowiedź – Powiedz Carole, że może przyjść jutro po południu. Na razie tylko jedna osoba naraz. Przeszedł do następnego smsa. Rachel. Cieszę się, że Twój tata czuje się coraz lepiej, kiedy znów będziesz chodził na całe próby? Już niedługo eliminacje.

Jego usta się zacisnęły. Napisał Twoje priorytety wymagają dokładnej analizy, uszczypliwie nacisnął „wyślij", wyłączył telefon i wrzucił go do kieszeni. Rodzina może poczekać, aż wróci do domu.

Zabrał swoją kawę i poszedł do pokoju ojca. Kiedy wszedł, tata znowu nie spał, jego oczy mgliście obserwowały Kurta na drodze z drzwi do krzesła. Kurt ostrożnie postawił kubek na nocnym stoliku i usiadł.

- Cześć. Przepraszam za kawę, wiem, że śmierdzi jeszcze gorzej niż smakuje.

- W porządku – dłoń ojca słabo skubała koc. Jego brwi się słabo zmarszczyły. – Nnn… nie powinieneś być w szkole?

Kurt przez chwilę mrugał, po czym się zorientował, że tata się uśmiecha.

- Nie. To znaczy tak, to dzień szkolny, ale… Tato, obudziłeś się dopiero kilka dni temu. Powinienem być dokładnie tutaj. – Pociągnął nosem, kiedy ojciec podniósł dłoń i umyślnie zamknął swe palce na palcach Kurta. – Ale mogę iść jutro, jeśli chcesz, jako że czujesz się tak dobrze.

Tata lekko skinął głową – Taaa – wymamrotał. Jego oczy znowu się zamknęły. – W porządku.

Kurt drżąco powtórzył skinięcie głową. – Pójdę – obiecał, nawet mimo tego, że tata prawdopodobnie go już nie słyszał i został na krześle mocno trzymając jego dłoń, aż znowu się obudził.


Kurt wyślizgnął się z Navigatora, zadrżał, mocniej opatulił szyję szalikiem i spojrzał na zegarek. Już był przez godzinę w szpitalu, dostatecznie dużo czasu, żeby się przekonać, że ojciec robi się silniejszy, mówi wyraźniej, potrafi całkowicie otworzyć oczy i napić się trochę wody, a nawet połknąć kilka łyżeczek jogurtu. Musiał po tym przez chwilę siedzieć w samochodzie, trzęsąc się i obejmując się ramionami nim był w stanie pojechać do szkoły, ale dotarł tam na czas na wczesną próbę Glee. Ledwo co.

Powiesił torbę na ramieniu i ruszył ku drzwiom położonym najbliżej pokoju chóru. Przynajmniej, z próbą rozpoczynającą się o ósmej, nie było nikogo w okolicy czekającego, by wrzucić do śmietnika nieostrożnego dzieciaka czy przywitać go przy użyciu slushie. Drużyna futbolowa nigdy nie miała porannych treningów. Otworzył drzwi i wszedł do środka.

Światła korytarza były włączone, jasne i rażące jak światła w szpitalu. Przed nim, Finn wchodził do pokoju chóru, szczerząc zęby jakby nic złego się nie działo na świecie, z Rachel ostentacyjnie zwisającą mu z ramienia w jej najlepszej jestem-czyjąś-dziewczyną pozie. Nad ramieniem Finna Kurt mógł zobaczyć Santanę opierającą łokcie o pianino, uśmiechającą się do kogoś – pewnie Pucka. Mike i Tina tańczyli w pobliżu. Gdzieś poza zasięgiem jego wzroku ktoś grał na bębnie. Ktoś się śmiał.

Jego gardło się nagle zacisnęło. Przycisnął pięść u podstawy szyi. Mógł jeszcze zawrócić, usiąść w samochodzie i przejrzeć dzisiejszą pocztę nim zadzwoni dzwonek…

Gwałtownie spojrzał w górę, kiedy czyjaś ręka spoczęła na jego ramieniu.

– Hej, Kurt – powiedział radośnie pan Schue – dobrze cię widzieć z powrotem. Wchodzisz?

Kurt spojrzał na tą pociągłą, szczerą twarz pod żałosnym mopem loków i westchnął.

– Nie wiem.

Uśmiech na twarzy nauczyciela zastygł i Kurt poczuł, że powinien przeprosić.

– Wiem, że wszyscy chcą dobrze – powiedział, ponieważ to była kulturalna rzecz do powiedzenia o ludziach, którzy krzyczeli na ciebie, kiedy byłeś roztrzęsiony i przerażony, którzy naruszyli bez pozwolenia spokój pacjenta w szpitalu i ciągnęli cię do swojego kościoła, kiedy jedynym miejscem, w którym chciałeś być było miejsce przy łóżku twojego ojca. – Po prostu… dzieje się teraz mnóstwo rzeczy…

Pan Schue uśmiechnął się ze współczuciem i skinął głową.

- Będę trzymał z daleka szalejące hordy. Chodź.

Pan Schue był dobry tamtego pierwszego, okropnego dnia w szpitalu. Pomógł. Kurt skinął głową, objął dłońmi pasek torby i pozwolił nauczycielowi poprowadzić się wzdłuż korytarza. – Więc, jak tam w szpitalu?

Kurt wzruszył ramionami. – Coraz lepiej, Jeszcze… jeszcze nie świetnie, ale cały czas lepiej. Takie rzeczy potrzebują czasu, ciągle ktoś mi o tym mówi…

Ktoś zapiszczał i nagle Kurt był przytulany i smagany po twarzy przez blond kucyk - Brittany. Kurt poklepał ją po plecach i zmusił się do uśmiechu, gdy go puściła, ale zaraz przestał, gdy sobie uświadomił, że wszyscy w pokoju zbliżali się ku niemu…

- Później, wszyscy – powiedział pan Schue stanowczo i odgonił ich. – I kiedy mówię później, mam na myśli po próbie, pojedynczo. Teraz, chodźcie bliżej pianina. Rozgrzejemy się gamami. Od początku!

Czyjaś dłoń wsunęła się pod ramię Kurta i pociągnęła go w stronę pianina. Mercedes. Uśmiechnęła się ze współczuciem; uwolnił swoje ramię tak delikatnie, jak tylko mógł, rzucił jej szybki uśmiech i przesunął się w tył grupy, kiedy wszyscy zgromadzili się przy pianinie. Na koniec stał koło Pucka, który jedynie uroczyście skinął głową i lekko poklepał jego bark nim Brad zaczął grać.