Pomieszczenie spowijał półmrok. Więcej nawet - było to wyższe stadium półmroku, coś potężniejszego niż zwykły brak dobrego oświetlenia; było to coś w powietrzu, co wyczuwało się przez skórę, bez pośrednictwa zmysłów. To było oczekiwanie... napięcie... niepewność... nadzieja... wszystkiego po trochu.
Była to chwila szczególna, jakkolwiek trywialnie by to nie mogło zabrzmieć. Szczególność bądź zwyczajność danej rzeczy lub zjawiska jest bowiem czymś wielce subiektywnym. To, co dla jednego człowieka jest absolutnie zwyczajne, dla innego może mieć olbrzymią wartość. Dla jednego - stary, zniszczony fotel; dla innego - fotel, w którym siadał jego dziadek i opowiadał mu swoje przygody z czasów młodości. Dla obecnych w pomieszczeniu znaczenie tej chwili było wielkie.
Była to chwila, która zadecydować mogła o wszystkim. Ich przyszłość mogła być zależna od tego właśnie momentu, dziejącego się właśnie teraz, w tym zaciemnionym pomieszczeniu. Stojący w nim niemalże czuli metaforyczny oddech stuleci na swych karkach. Wywoływał on metaforyczne ciarki.
Stali pośrodku pomieszczenia, we dwójkę. Mężczyzna spoglądał w dół, w głębokie, dziewczęce oczy, piękne w panującym półmroku. To aż się prosiło o poemat.
Światło, mimo iż mocno stłumione, jakimś sposobem było w stanie złowieszczo odbijać się w owalnych okularach mężczyzny, przydając mu nieco diabolicznego wyglądu. Efekt dodatkowo potęgowały delikatne, jak gdyby plastyczne cienie, miękko rozkładające się na jego twarzy.
Stał tam i wpatrywał się w stojącą spokojnie przed nim dziewczęcą postać. Nagą, jak w dniu, w którym przyszła na świat. Delikatne, harmonijne rysy sprawiały, iż wyglądała niezwykle uroczo, acz był to szczególny rodzaj urody; taki, którego nie dostrzega się na pierwszy rzut oka, lecz który dojrzeć można dopiero, gdy wyjrzy się poza oglądany obiekt.
Czekał już tak długo, tyle lat zdołało przeminąć... A wszystkie drogi, zapoczątkowane przez ten czas, zbiegały się w tym jednym punkcie. Czekał na ten moment bardzo długo, a gdy wreszcie nadszedł, niemal nie był w stanie w to uwierzyć. "Gdy tyle lat czeka się na spełnienie przepowiedni, chwila ta jest jak cios" - przypomniały mu się, zapewne zniekształcone przez jego pamięć, słowa dawno minionego pisarza.
Teraz.
Wyciągnął prawą rękę, z jednej strony czując podniecenie i pośpiech, zaś z drugiej rzeczowy spokój i opanowanie. Trochę go to zaskoczyło. Ale nie powstrzymało.
Ręka opadła na lewą pierś dziewczyny. Ta nie zaprotestowała. Już niebawem...
– A teraz... Rei... zabierz mnie do Yui...
Oczy dziewczyny rozwarły się szeroko, w oczywistym oburzeniu.
– CO! Jaka znowu Rei! I kim jest ta Yui!
– Ależ... moja droga... - mężczyzna zamrugał zaskoczony. Cofnął rękę.
– Masz jakiś romans, przyznaj się! I to jeszcze podwójny! - wypaliła dziewczyna.
– Kiedy, skarbie... zrozum...
– DOŚĆ! Nawet nie próbuj się tłumaczyć!
To powiedziawszy, dziewczyna zgarnęła swoje ubranie i szybkim krokiem wyszła, z trudem powtrzymując jeszcze większy wybuch furii. Mężczyzna spoglądał za nią osłupiały, gdy wychodziła trzaskając za sobą drzwiami.
– Cholera - M3n747 zmiął w ustach przekleństwo. - NIGDY więcej "End of Evangelion"!
Koniec
Skończone: 13.04.2005
by M3n747
m3n747 (at) o2.pl
m3n747fic.webpark.pl
