Disclaimer: Żadna z postaci występujących w tym ficu nie należy do mnie. Gdyby należała, to Jay by żył, a Stryker by wisiał na własnych jelitach pod sufitem. Wszyscy należą do fabryki śmier... znaczy, do Marvela.

Ten fic ma opowiadać o Paige, Warrenie i Jono. To, co tu macie to tylko prolog - niezbędny do rozwoju akcji. Ale chyba mi się udał. Dodatkowo drugi rozdział uznałam również za prolog, więc je połączylam, żebyście się nie dziwili.

Realia - gdzieś około New X-men #28, ale pisałam to zanim przeczytałam odcinek, więc może się parę szczegółów nie zgadzać.


Koszmar. Katastrofa. Horror. Żadne słowa nie mogły w pełni opisać tego, co uczynił Wielebny William Stryker podczas swojej krucjaty. Paige nie miała sił, żeby wymyślać określenia.

'Świat się wali' - myślała, patrząc bezsilnie na zniszczenia w Instytucie i na ciała rannych wywożone z pobojowiska. Rannych... I zabitych.

Nie sądziła, że mogło stać się coś jeszcze gorszego.

Myliła się.

Kiedy oparta o ścianę starała się ocenić straty materialne, usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się, by wysłać niesubordynowanego ucznia do pokoju, zgodnie z zarządzeniem dyrektorstwa, ale to nie był uczeń. To był Sam, jej brat. Chwilę wcześniej oberwał trzy kulki w pierś, teraz, choć szedł z wyraźną trudnością i oddychał ciężko, wyglądał niezwykle dobrze jak na tak ciężkie zranienie. Paige nawet nie pomyślała o tym, żeby go oskarżać o lekkomyślność tylko z wyraźnym ożywieniem i niecierpliwością dopadła do brata.

"I co?" wykrzyknęła. "Wiesz coś o Jay'u?"

Sam milczał.

"No już, mów!" zniecierpliwiła się Paige. "Są jakieś informacje? Jak on się czuje?" wypytywała.

"Paige..." Sam oblizał spierzchnięte wargi. "Jay... Avengers - to znaczy, Carol Danvers i Iron Man - oni..."

"I co, i co, przywieźli go? To znaczy, znaleźli go, tak?" Samuel skinął ciężko głową.

"Tak. Znaleźli." Jego oczy zaszkliły się. "Paige, Jay nie żyje."

Długą chwilę milczenia, podczas której Husk wpatrywała się w brata jak w kosmitę, przerwał jej zduszony głos.

"Nie." Powiedziała, kręcąc głową, jakby chciała strząsnąć coś z włosów, ciągle wbijając w Sama pusty wzrok. "Nie." Powtórzyła nerwowo. "Kłamiesz." Dodała dość spokojnie. "KŁAMIESZ!" wrzasnęła i rzuciła się na niego z pięściami. "Kłamiesz! Kłamiesz!" powtarzała, szlochając konwulsyjnie. Sam nie reagował na jej drobne dłonie okładające go po piersi i twarzy. W końcu, kiedy zaczęła opadać z sił, objął ją delikatnie i zaczął gładzić uspokajająco po plecach. "K-kła... miesz..." chlipała jeszcze.

"Jay został postrzelony w głowę." Szepnął Sam, starając się, by jego głos nie drżał za bardzo. "Avengers znaleźli jego ciało."

"Nie, nie, nie..." dukała Paige starając się bezskutecznie wyrwać z ramion starszego brata. "On nie mógł..."

Oboje płakali. Nie tylko oni - płakała też podsłuchująca przez drzwi od swojego pokoju Noriko Ashida. Sooraya Qadir z oczami pełnymi łez uklękła przed łóżkiem i zaczęła się modlić. Nie słyszała, gdy Paige uwolniła się z objęcia Sama i pobiegła do swojego pokoju.


Pogrzebu Paige prawie nie pamiętała. Ceremonia odbyła się w Kentucky, ale wszystko działo się jakby za grubą szklaną ścianą. Szloch jej matki, pochlipywania młodszego rodzeństwa, przemowy personelu Instytutu, rozżaleni najbliżsi przyjaciele Jay'a ze szkoły - wszystko to było tak odległe, tak głuche, nierealne.

Przecież on nie mógł umrzeć. Jej kochany, zbuntowany brat nie mógł jej tego zrobić.

'Świat się wali...'


Nie chciała zostać w domu. Wszystko jej tam przypominało o bracie, więc wolała wrócić do Instytutu - a i tak jego mieszkańcy nie zauważali prawie jej obecności, bo Paige niemal nie ruszała się ze swojego pokoju. Całymi dniami leżała na łóżku, nie czując się na siłach, by cokolwiek zrobić i co chwilę wybuchała płaczem - przynajmniej na początku, później nie miała już łez.

Nie było go. Jej mały braciszek nie żył.

To była prawda i Paige nie mogła jej zaprzeczać - choćby nie wiem jak chciała, nie mogła go ożywić. A ta bezsilność przygniatała ją jeszcze bardziej. Gdyby wiedziała, gdyby tylko powiedział jej o Strykerze i jego brudnych intrygach, gdyby mogła zapobiec temu wszystkiemu... Ale nie mogła cofnąć czasu. Mogła tylko płakać.

W środę pojawił się Warren. Mężczyzny nie było w Salem, kiedy dramat się rozgrywał - z ciężkim sercem wyjechał w sprawach służbowych parę dni po zamachu na autobus. Paige nie usłyszała, kiedy wszedł do jej pokoju, wyczerpana nieustannym rozpaczaniem i powracającymi koszmarami trwała w półśnie, z głową schowaną w pościeli. Otrząsnęła się, kiedy Angel odsłonił zasunięte całymi dniami rolety i wpuścił do pomieszczenia światło.

"Co... W-Warren?" wydukała, unosząc zapuchnięte oblicze znad poduszki. Wyglądała okropnie, bez makijażu, poczochrana, z podpuchniętymi oczami i czerwonym nosem.

"Jak się czujesz, kochanie?" zapytał troskliwie, siadając na skraju łóżka.

"A jak myślisz?" wyłkała. Warren w milczeniu pogładził ją po plecach. "Jay nie żyje... N-nie mogę uwierzyć..."

"Przykro mi." Powiedział, wciąż głaszcząc ją. Dziewczyna usiadła obok kochanka i wtuliła się w niego.

"On miał całe życie przed sobą..."

"Nie myśl o tym kotku." Wortinghton pocałował ją we włosy i zamknął oczy, przygarniając jej drżące ciałodo siebie jeszcze bardziej.

"Jak to nie myśl? To był mój brat!" oburzyła się Paige. "Czy ciebie to w ogóle nie obchodzi?"

"Paigey, nie możesz tu siedzieć i płakać do końca życia..."

"Warren, co ty...!" Husk odepchnęła całującego ją po szyi mężczyznę i wstała ze złością. "Mój brat umarł kilka dni temu, a jedyne co ty robisz to obmacywanie mnie?" krzyknęła z rozgoryczeniem, a duża łza spłynęła po jej policzku i spadła na dywan. Warren wydawał się być zdziwiony jej gwałtowną reakcją, ale podszedł do niej i spróbował ją przytulić.

"Kotku..." zaczął, ale dziewczyna nie pozwoliła się dotknąć. "Przepraszam, nie myślałem, że..."

"Nie jestem twoją lalką!" wyszlochała Paige. "Albo cię nie ma, albo... Mam tego dość!" niemal krzyknęła, odpychając jego dłoń usiłującą pogładzić jej twarz. Dziewczyna odwróciła się z zamiarem opuszczenia pokoju, ale Warren zatrzymał ją.

"Dokąd idziesz?" zapytał nieco ostrzejszym tonem, a Husk wyrwała nadgarstek z jego uścisku.

"Nie twój interes" odpyskowała, powstrzymując płacz.

"Przynajmniej nie do twojego angielskiego kochasia." Prychnął pod nosem, machając na nią ręką i siadając na łóżku. Paige zatrzymała się w pół kroku, a jej twarz zmieniła się momentalnie.

"Niby czemu nie?" zapytała, mierząc go badawczo wzrokiem. Od Dnia M regularnie odwiedzała Jono w szpitalu i choć jej dawny przyjaciel w swoim stanie zapewne nie mógł jej słyszeć, dziewczyna zwierzała mu się ze wszystkiego i opowiadała o sytuacji panującej po Decimation. Teraz właściwie miała zamiar znów pójść do niego, ale Warren ją zaintrygował.

"Cóż, do Anglii kawał drogi." Zauważył nieco cierpkim tonem. Paige nie zrozumiała i patrzyła na niego swoimi niebieskimi oczami jakby chciała go przewiercić na wylot. "Nie patrz tak na mnie, Starsmore jest w szpitalu w Anglii." Wyjaśnił Angel, siląc się na obojętność, ale w jego głosie był nieco wyczuwalny tryumf.

"W Anglii?" powtórzyła, a Warren przewrócił oczami. Ku jego zaskoczeniu,Paige chwyciła torebkę i nie oglądając się za siebie wybiegła z pokoju.


CDN