Ryzyko w zawodzie

658…tyle razy ryzykował życiem od kiedy dołączył do tej rodziny.600 uników przed kulami,50 przed ostrzami i 8 przed wybuchami.659 raz był jednak zupełnie inny. Miał tylko pozbyć się nie wygodnego świadka, nic nadzwyczajnego…ot kolejna misja. Dopiero czytając szczegóły zrozumiał…celem był jego były korepetytor.

„Czy Sawada o tym wiedział przydzielając mu to zadanie?" to pytanie krążyło w jego głowie. A zresztą co za różnica, cel to cel bez względu na to czy to Dino czy kto kol wiek inny.

Niebo przybierało róże odcienie szarości przeplatane czerwienią zachodzącego słońca. Z okna hotelowego pokoju widać było opustoszałe ulice włoskiego miasta i widoczną w oddali posiadłość Cavallone. Gdy tylko zapadł zmierzch hotelowy pokój opustoszał a jego lokator pod osłoną ciemności udał się do celu misji.

Rozkaz był prosty znaleźć i zabić świadka. Frustracja spowodowana ponownym spotkaniem z młodym Cavallone powodowała, że tracił swoje opanowanie. Jego tonfy błyszczały w świetle księżyca złowieszczym blaskiem.

Wątpliwości narastały z każdym kolejnym krokiem. To był pierwszy raz, kiedy bał się ryzykować życiem. 659 raz okazał się jego życiową porażką. W końcu zaczął rozumieć słowa swojego szefa „strzeż się, uważaj, żebyś nie upadł". Słowa ironii padły z jego ust po raz pierwszy. To wszystko było dziwne i skomplikowane.

Pierścień na jego palcu przypominał mu komu służy, komu jest wierny. Będąc już w posiadłości, bezszelestnie niczym kot dostał się do jego pokoju. Widząc jego śpiącą twarz przeszłość przepływała mu przed oczami tak gładko i szybko jak gdyby woda przepływająca między palcami. Z głuchym łoskotem tonfy uderzyły w podłogę. Nie mógł, był za słaby by go zabić. Cóż za ironia. To z pewnością musi być tylko zły sen, koszmar. On nie mógł kogoś zabić…ON ludzka maszyna do zabijania najpotężniejszej włoskiej mafii.

601 kula trafiła do celu…to był dziwnie realny ból jak na sen. Upadając usłyszał jeszcze jak ktoś krzycząc wymawia jego imię, woła go. To nie był sen. To była jego słabość.659 raz okazał się być porażką. Ciemność pochłaniała cały świat. Ból zanikał w tej okrutnej ciemności a jego świadomość odpływała w nieznane lądy otchłani.

Budząc się czuł okropny ból w prawym ramieniu, więc jednak żył. Jednak życie ze świadomością że zawiódł, że nie wypełnił powierzonego mu zadania…to było najgorsze. Dopiero po chwili doszło do niego że w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze. Długie brązowe włosy opadały na jego twarz, a na palcu widoczny był pierścień atrybutu nieba. Tsunayoshi…

…Przepraszam, przepraszam Kyoya…

To nie tak miało być…nie tak...

O co chodzi? Za co go przeprasza? Nie wiedział. Dopiero gdy podał mu prawdziwe raporty zrozumiał. Dino nie był wrogiem, misja była fałszywa a on był kozłem ofiarnym. Wszystko było jednym wielkim kłamstwem…

Nie to nie było kłamstwo, to rzeczywistość. Rana szybko się zagoiła, on poznał prawdziwe znaczenie misji a jego szara egzystencja nic się nie zmieniła. Tsuna wyjaśnił mu że tak naprawdę miał sprawdzić zabezpieczenia w domu Dino na prośbę byłego szefa Cavallone. Brykający koń nic o tym nie wiedział, co doprowadziło do tego wszystkiego.

Nie był zły, w końcu to nie wina bossa lecz jego słabości że został ranny. Teraz czekał na niego w gabinecie by złożyć kolejny raport. Na jego ramieniu siedział jego ukochany ptaszek i śpiewał cicho hymn jego starej szkoły Namimori high. Tak to były ważne wspomnienia. I tak jak kiedyś i dzisiaj choć nie przyznawał się do tego, był wdzięczny Tsunie, że wyciągnął do niego rękę tamtego dnia.

Hibari-san to już 360 raz. Zaśmiał się cicho brązowowłosy szef Vongoli opatrując mu kolejną ranę. Bycie prawą ręką szefa mafii jest naprawdę ekscytujące i niebezpieczne. Bo ryzykowanie życia jest wpisane w ten zawód.