Uparcie siedziałem na zimnym kamieniu w nadziei, że się przeziębię lub złapie jakieś inne wredne choróbsko. Dreszcz przeszedł mi po plecach gdy wiatr dosięgnął moich odsłoniętych ramion. Dobrze, że związałem włosy, przynajmniej nie wchodzą mi w oczy. Gdzieś za mną słyszałem szczęśliwych turystów, przeklęte plaże. Do moich uszu dotarł rosyjski i jakby niemiecki. „Idźcie na swoje plaże, przeklęte szwaby." powiedziałem im w myślach, bo na powiedzenie im tego w twarz raczej się nie odważę. Chociaż, czy na pewno? Wyprostowałem zdrętwiałe nogi i odepchnąłem się od barierki by odwrócić się w stronę rozwrzeszczanego Niemca, który zwracał na siebie uwagę wszystkich panienek wokół. Zdążyłem zauważyć tylko jak podskakuje, nieudolnie próbując złapać latający dysk. Wylądowałem na chodniku, noga zaklinowała mi się między kamieniem, na którym siedziałem, a płotem oddzielającym promenadę od plaży. Czułem potworny ból w okolicy kostki i nosa. Wszystko było rozmazane, jakby za mgłą. Zobaczyłem nad sobą trzy osoby.

-Nic ci nie jest? - przeklęty niemiecki akcent.

-Mój nos. - wymamrotałem i spróbowałem podnieść głowę – Czy ja czuję krew?

-Czekaj, nie ruszaj się. - jak ja nienawidzę niemieckiego – Noga ci utknęła.

„Tyle to ja wiem" przełknąłem ślinę, „Boże, naprawdę czuję krew."

-Chyba złamałem nos. - wykrztusiłem z siebie. „Nie, zaraz" - Złamałeś mi nos.

Ktoś uwolnił mnie z żelaznego uścisku zdradzieckiego kamienia i pociągnął delikatnie za ramie stawiając mnie do pionu.

-Jest tu jakiś Arzt? - chyba skończyła się jego znajomość polskiego.

-Jest ratownik. - pochyliłem się do przodu aby nie zachlapać krwią koszuli.

-Scheiße. Ludwig mnie zabije. Jeśli jest złamany nie pozwiesz mnie, prawda?

Jeden z jego towarzyszy puścił mnie i zniknął mi z pola widzenia, by po chwili wrócić z jakimś gościem, który zadzwonił po pogotowie.

Rozejrzałem się po białym, lekarskim gabinecie. Mój wzrok zatrzymał się na oknie, z którego widziałem plażę. Gdzieś tam jest ten przeklęty szwab. „Czemu ja o nim myślę?" Skarciłem się w myślach. „Nie, mam powody" - W sumie powinienem mu podziękować. - szepnąłem do siebie.

Drzwi uchyliły się i do gabinetu, w końcu, wszedł mężczyzna w białym kitlu.

-Może pan mu dziękować, nos nie jest złamany. - podał mi moje zdjęcia rentgenowskie – Proszę unikać słońca i nie forsować nogi, jest naciągnięta. Przepiszę panu kilka leków przeciwbólowych.

-Jasne. - mruknąłem i odebrałem receptę.

Wyszedłem od lekarza ze zwolnieniem z pracy i uczuciem bryły lodu w brzuchu. Miałem straszne wyrzuty sumienia, najgłupszy sposób ucieczki z pracy jaki kiedykolwiek wymyślono. Wróciłem na promenadę. Czułem się okropnie. „Czemu wszyscy się na mnie gapią?". Dotknąłem obolałego nosa i jęknąłem z bólu. Lodziarnia hotelowa, w której robię za kelnera lub kelnerkę, to chyba przez moje długie, blond włosy, znajdowała się niedaleko i miałem zdecydowanie za mało czasu na przemyślenie mojego nieodpowiedzialnego zachowania.

-Feliks, Boże coś ty sobie zrobił?

-Cześć Taurys, ja też się cieszę, że cię widzę.

-Pobiłeś się z kimś? Wyglądasz fatalnie. - podał mi metalową tackę, w której mogłem zobaczyć mój fioletowy nos i sińce pod oczami.

-Myślisz, że szef pozwoli mi posiedzieć na zapleczu? - spytałem z nadzieją.

-Idź do lekarza a potem do domu.

-Jasne. - oddałem mu tackę i zawróciłem w stronę wyjścia.

Przeciągnąłem się zwalając poduszkę na podłogę, otworzyłem leniwie oczy i rozkopałem kołdrę spychając ją na dywan. Wstałem ostrożnie, chwyciłem telefon sprawdzając godzinę. Zobaczyłem jedynie swoje sine odbicie w czarnym ekranie. Prychnąłem na wspomnienie Niemca, który mnie tak urządził. „Spróbuj ich zrozumieć, Niemcy nie są tacy źli, mówili."

-Ta, jasne.

Powłócząc nogami skierowałem się do kuchni, gdzie siedział mój, nie najlepszy, wujek.

-Szybko wczoraj wróciłeś. Mam nadzieję, że nie wywalili cię z roboty, którą ci załatwiłem.

-Nie, zaatakował mnie pewien szwab i omal nie złamał mi nos. - burknąłem w odpowiedzi wiedząc o wielkiej miłości tej części rodziny do niemieckiej krwi.

-Jesteś strasznie uprzedzony, pamiętaj, że twojego ojca...

-Tak, nie musisz mi przypominać, zawsze mi przypominacie, że tatę uratował jakiś Niemiec ale go już nie ma i nikt nie pamięta, że zastrzelił go... zaraz, kto to był? - zastanowiłem się demonstracyjnie – Ach tak, pamiętam, jakiś inny Niemiec.

Złapałem jabłko i czym prędzej wyszedłem z kuchni. Ubrałem się. Ostatni raz spojrzałem na swoje odbicie. „Może zakoszę ciotce jakiś podkład albo puder?" Zabrałem torbę z pralki i niemal wybiegłem z łazienki, minąłem wściekłego gospodarza, zdążyłem mruknąć tylko – Muszę iść do pracy.

Wpadłem do lodziarni, pociągnąłem Taurysa na zaplecze i zacząłem przeglądać robocze ubrania.

-Feliks, mamy klientów.

-Tak, wiem. Musisz mi pomóc. Potrzebny mi damski uniform i jakieś kosmetyki. - zdziwiłem się jak poważnie mi to wyszło.

-Feliks, myślałem, że ten etap mamy z głowy. - mruknął.

-No tak, ale tu nie chodzi o Halloween tylko o pracę.

Westchnął. „Mam go w garści. Wiem, że podobałem mu się w tamtej sukience. Nie, zaraz o czym ja myślę?" Gdy wyszedł zdjąłem swoją koszulę i przez chwilę męczyłem się z zapięciem damskiej koszulki.

-Może ci pomóc? - usłyszałem za sobą damski głos.

-Eliza, jak dobrze, możesz coś z tym zrobić? - wskazałem na swoją twarz.

-Postaram się. - zachichotała i wyjęła z torebki kosmetyczkę – Zrobię cię na bóstwo, nikt ci się nie oprze.

-Tylko, błagam bądź ostrożna.