U zarania dziejów, kiedy na ziemi dopiero kształtowała się ludzka kultura, w niebiosach toczyła się wojna bogów. Walczyli o władzę i wpływy nad innymi, powołując się na swoją pozycję i mądrość. Część z nich ograniczyła się tylko do tego, pozostali, jak Susanoo, używali również argumentu siły. Był on Bogiem Wichury i Burzy, a swoim okrucieństwem tak zaskoczył swoją siostrę, że ta została zmuszona do ucieczki. Amaterasu, zrównoważona i spokojna Bogini Słońca schroniła się na ziemi, ukrywając się w jaskini. Ludzie, przerażeni ciemnością, jaka zapanowała po jej zniknięciu, prosili bogów o pomoc a ci, wysłuchawszy ich modłów, postanowili pomóc Amaterasu pokonać Susanoo. Po wojnie, która na szczęście szybko dobiegła końca, Bogini Słońca objęła rządy nad niebiosami, a jej brat wygnany został by władać morzami.
Amaterasu miała jednak jeszcze jednego brata, Tsukuyomi'ego. Był on Bogiem Księżyca i nie kwestionował praw swojej siostry do władzy. Z natury cichszy i spokojny niż Susanoo, dopuścił się jednak okrutnej zbrodni, przez którą Amaterasu nie chce go więcej widzieć. W ten sposób też ludzie wytłumaczyli sobie, dlaczego Słońce i Księżyc nigdy się nie spotkają na niebie.
Minęły tysiące lat, a sytuacja w Takamagahara, tj. Wysokiej Równinie Niebios, nie uległa zmianie. Bogowie wciąż toczą swoje mniejsze lub większe wojny, coraz rzadziej jednak używają w tym celu okrucieństwa i siły, częściej uciekając się do sprytu i złośliwości. Nie schodzą już również na ziemię; tam mieszkają obecnie ich potomkowie, zajmujący świątynie i wysłuchujący ludzkich modlitw. Rzadko odwiedzają swoich przodków w krainie Bogów, dzięki czemu cieszą się większą swobodą na ziemi. Relacje między nimi nie są również tak politycznie uwarunkowane jak relacje ich dziadków i pradziadków. Nie są również tak potężni jak oni, głównie ze względu na fakt, że coraz mniej młodych ludzi oddaje Bogom cześć. Żyją spokojnie i dostatnie, chociaż i to wkrótce ma ulec zmianie.
W świątyni ku czci Sukunabikona, bóstwa zajmującego się medycyną, a szczególnie hołubiącego lekarzy i farmaceutów, jak co piątek miało odbyć się spotkanie. Nie było to oficjalne zebranie lokalnych bóstw, ale mały, kameralny zjazd zaprzyjaźnionych ze sobą boskich potomków.
Świątynia nie była przesadnie duża, z całą pewnością były większe, ale też były i mniejsze. Kompleks budynków podzielony był na część dla wizytujących ją pielgrzymów (gdzie mogli się modlić lub, w razie potrzeby, spędzić noc), część mieszkalną dla jej obecnej rezydentki i jej służby, a także na ogromną bibliotekę, która ustępowała tylko bibliotece znajdującej się na Równinie Niebios. Bóstwo mieszkające tutaj słynęło ze swojej mądrości, przeczytawszy wszystkie książki, jakie kiedykolwiek napisano i posiadające w swoich zbiorach ich kopie. Do biblioteki wstęp mieli tylko niektórzy i na pewno nie byli to zwykli ludzie. Na terenie chramu znajdował się również duży dziedziniec wyłożony kamiennymi, gładkimi płytami, a do niego przylegało małe, ciche źródełko z krystalicznie przejrzystą wodą. Symbolizowało ona czystość tego miejsca, a niektórzy wierzyli że ma właściwości lecznicze. Przed oczami pielgrzymów ukryto ogród na tyłach świątyni, a korzystali z niego tylko jej mieszkańcy. Świątynię otaczały lasy, a ze wzgórza, na którym stała, widać było granicę Tokio. By dostać się do niej, należało przejść ponad dwa tysiące kamiennych stopni i wspiąć się na szczyt wzgórza. Tutaj, na progu świątyni, pod bramą Tori, witał ich zawsze cichy mężczyzna, odziany w kimono o ciemnych barwach. To głównie on zajmuje się opieką nad świątynią i bóstwem, będąc jej Chowańcem.
Tak. Dla zwykłych ludzi Hyuuga Junpei wyglądał jak normalny człowiek – czarnowłosy okularnik, który pilnuje by pielgrzymi nie zniszczyli miejsca znajdującego się pod jego opieką. Dla tych, którzy widzieli więcej, czasem mignęły gdzieś czarne, wilcze uszy albo ogon, ale nigdy głośno o tym nie wspomnieli. Dla nich Hyuuga był mężczyzną zatrudnionym przez kapłankę, tylko nieliczni wiedzieli, że był Chowańcem Bóstwa tutaj mieszkającego. Gdy tylko dobiegały końca godziny otwarcia świątyni dla pielgrzymów i innych zwiedzających, zamykał bramę i zrzucał z siebie iluzję, dzięki czemu znów ukazywały się jego demoniczne atrybuty. To nie oznaczało jednak końca pracy; teraz zajmował się opieką nad swoim Bóstwem, a także nadzorował prace na terenie świątyni, takie jak sprzątanie czy tworzenie amuletów, by jego Pani mogła je pobłogosławić nim trafią na sprzedaż. W piątki, jak dzisiaj, oczekiwał jeszcze na gości, którzy zjawiali się po zapadnięciu zmroku. Wiedział, że ma mało czasu, dlatego zrzucił z nóg buty i szybkim krokiem przemierzył drewniane korytarze.
Na szczęście, jedna ze służek już zajmowała się Bóstwem, które dla zwiedzających było zaledwie tajemniczą kapłanką. Dziewczyna pomogła założyć jej mniej oficjalne kimono, zielono – żółtą yukatę. Hyuuga uśmiechnął się lekko; zawsze uważał, że jego Pani najlepiej właśnie w takich kolorach. Odkąd zajmował się nią, a minęło już kilkadziesiąt lat, zawsze sugerował, by otaczała się zielenią, która podkreślała jej urodę.
-Hyuuga-kun – Bóstwo uśmiechnęło się do niego, widząc odbicie mężczyzny w lusterku.
-Moja pani – klęknął i pochylił się oficjalnie, ogonem lekko zamiatając tatami. –Sprzątanie dobiega końca, a kucharz szykuje lekki posiłek dla was i dla waszych gości.
-Dobrze. Dziękuję – kobieta skinęła głową służącej, a ta ukłoniła się i wyszła, zasuwając za sobą drzwi. Hyuuga nie drgnął, czekał na pozwolenie. –Ułożysz mi włosy?
-Oczywiście, moja pani – odparł, przysuwając się bliżej i biorąc do ręki szczotkę.
Ostrożnie rozpiął ozdobne klamerki i pozwolił, by długie do pasa jasnobrązowe włosy opadły na plecy kobiety. Rozczesał je starannie, cały czas milcząc. Oboje lubili tę porę dnia, kiedy mieli siebie nawzajem, bez niczyjego towarzystwa. Żadne z nich nie musiało ukrywać kim jest; o ile nieliczni ze służby wiedzieli, kim jest kapłanka (tylko ci najstarsi), to nikt nie znał wilczej strony Hyuugi.
-Dzisiaj było wielu gości, prawda? – zapytała, przerywając milczenie. Miała zamknięte oczy, rozkoszując się zręcznymi palcami, które przesuwały się między jej kosmykami.
-Tak, moja pani. Idą wakacje, wielu przyszłych studentów medycyny przyszło modlić się o wasze wsparcie – oznajmił, powoli zwijając jej włosy w kok.
-Hyuuga-kun, tak wiele razy prosiłam, byś mówił do mnie normalnie, gdy jesteśmy sami – westchnęła, szukając jego wzroku w odbiciu lusterka. –Tyle lat jesteśmy razem – dodała ciszej – a ty wciąż nazywasz mnie panią i mówisz do mnie jakbym miała kilka osób w sobie – prychnęła cicho. –Sugerujesz, że jestem gruba?
-Nigdy, moja p…Riko – poprawił się posłusznie. –Nie ośmieliłbym się.
Delikatnie upiął kok lżejszymi spinkami, o kilka chwil za długo muskając palcami ramię Riko. Ta uniosła dłoń, by dotknąć jego dłoni i przytrzymała ją na sobie, pochylając lekko głowę i uśmiechając się sama do siebie. Jej uśmiech zgasł, kiedy mężczyzna ostrożnie wysunął rękę z jej uścisku i odsunął się kawałek, wciąż klęcząc na drewnianej podłodze. Widziała jednak w lusterku, że rumieni się, a jego wilcze uszy drgają nerwowo.
-Twoi goście zaraz będą, wyjdę po nich – podniósł się z gracją. –Mam ich zaprowadzić do salonu?
-Tak. Siądziesz dziś z nami?
-Nie, muszę oczyścić źródełko z liści. Przez ostatnią burzę trochę się ich nazbierało, pielgrzymi zwrócili dzisiaj na to uwagę. Gdybyś jednak czegoś potrzebowała, nie wahaj się mnie wezwać – pochylił się i wyszedł z jej pokoju, zostawiając ją samą z myślami.
Riko uratowała go na samym początku swojej służby na ziemi, kiedy została kapłanką. Często spacerowała po lesie i tak trafiła na rannego, wilczego demona. I chociaż udało jej się zdobyć jego zaufanie i wierność, nie potrafiła zdobyć jego serca.
Hyuuga z ulgą wyszedł na chłodne, wieczorne powietrze, które łagodziło gorący rumieniec na jego policzkach. Za każdym razem, gdy zbliżał się do swojego Bóstwa, jego serce łomotało szybko. Powtarzał sobie, że to przez jej rangę i moc, ale dobrze wiedział, że między nimi dzieje się coś więcej. Pakt jednak zobowiązywał go do ochrony Riko, nawet, jeśli miał chronić ją przed samym sobą. Pomijając już postać jej ojca, jednego z Bogów, których bał się nawet wtedy, gdy wciąż był wolnym demonem, siejącym postrach w tych górach.
Z zamyślenia wyrwał go szum wiatru. Cofnął się kawałek, a po chwili na kamiennych płytach wylądowała kareta, której nie ciągnęły ani żadne konie, ani inne stworzenie. Demoniczne, lisie płomienie zgasły dookoła kół, a wtedy otworzyły się drzwi i ze środka wyszedł inny Chowaniec, tak dobrze Hyuudze znany. Kagami Taiga ubrany był podobnie jak on, w kimono o spokojnych kolorach, które dodawało gracji jego barczystej sylwetce. Z trudem jednak wygramolił się z niskiej krety, mamrocząc pod nosem, że powinni zamówić większą. Kiedy jednak obrócił się, by podać dłoń swojemu Panu, na jego ustach gościł lekki uśmiech. Pomógł mu wyjść z karety i stanąć na ziemi, czego nie zrobił z kolejną wysiadającą osobą, gdyż nie jej służył.
-Kuroko-dono, Kise-dono – Hyuuga ukłonił się sztywno, witając ich tak, jak zawsze w piątkowy wieczór. Obaj mężczyźni lekko skłonili głowy, odpowiadając na jego gest. –Moja Pani oczekuje was w salonie. Pozwólcie, że was zaprowadzę – wciąż pochylony, gestem pokazał im kierunek. I chociaż obaj doskonale znali drogę do części mieszkalnej i salonu, szli o krok za nim, pozwalając się prowadzić i nie naruszając prywatności mieszkańców świątyni.
Riko powitała ich na progu salonu i od tego momentu to ona zajmowała się gości, chociaż dwie służki klęczały przy drzwiach, gotowe na każde wezwanie. Hyuuga zajął się źródełkiem, dopiero po chwili orientując się, że Kagami poszedł za nim. Chowaniec Kuroko wydawał się być zaintrygowany tym, co robił jego starszy stażem kolega po fachu.
-Nie lepiej wezwać specjalistów? – zapytał, ruchem brody wskazując na źródełko i siatkę, którą Hyuuga trzymał w ręce, próbując jednocześnie podwinąć rękawy swojego kimona.
-Gdyby Aida-dono musiała wzywać specjalistów, co by to o mnie świadczyło? – odparł, podwiązując rękawy i nachylając się nad źródełkiem. –Od pięciu lat powtarzam ci, Kagami, że…
-Że o Bóstwie świadczy to, jak zachowuje się jego Chowaniec, tak, wiem – przewrócił lekko oczami. –Na szczęście, Kuroko nie ma źródełka. Ani innej sadzawki.
-Kuroko-dono – poprawił go, agresywnie poprawiając okulary.
-He? On nie zwraca na to takiej uwagi, wyluzuj, to nie średniowiecze – machnął lekko ręką, a jego tygrysie uszy drgnęły. –Twoja pani zapewne również nie przywiązuje do tego tak wielkiego znaczenia.
-Kuroko-dono jest potomkiem samego Tsukuyomi'ego, powinieneś być dumny i oddawać mu szacunek na każdym kroku – poinstruował go, nijak nie zwracając uwagi na to, co Kagami powiedział wcześniej.
Bóstwa obserwowały ich przez rozchylone drzwi. Siedzieli przy niskim stoliku, wśród aromatu świeżo zaparzonej ziołowej herbaty oraz czekoladowego ciasta. Kuroko i Kise byli najlepszymi przyjaciółmi Riko, znali się niemalże od dziecka. Ich zwyczaj spotykania się co piątek wziął się z tego, że ich rodzice zwykli również spotykać się co tydzień i spędzać ze sobą czas. Teraz, kiedy oni przenieśli się na Równinę Niebios, ich dzieci kontynuowały tę tradycję. Jako iż świątynia Riko znajdowała się w połowie drogi między chramem Kise a Kuroko, to ją wybrali na gospodarza.
Obaj mężczyźni mieli na sobie kimona, które również nie były tak formalne. Strój Kuroko był granatowy, ze srebrnymi wstawkami, a ten należący do Kise był brązowy, ze złotawymi wstawkami. Czuli się tutaj swobodnie, dlatego nie siedzieli sztywno wyprostowani i nie trzymali się bezwarunkowo etykiety.
-Zazdroszczę ci, Rikocchi, że twój Chowaniec jest taki ułożony – stęknął ciężko Kise, który nie mógł znaleźć żadnego wiernego sługi już od dłuższego czasu. –Cała świątynia aż promienieje, od kiedy dla ciebie pracuje.
-Prawda? – zamruczała z dumą, patrząc na odsłonięte ramiona Hyuugi. Mimo zapadającego zmroku, idealnie widziała jak napręża mięśnie. –I pomyśleć, że prawie mnie pogryzł na początku.
-Nie żebyś miała coś przeciwko – bąknął Kuroko pod nosem i próbował to zamaskować kaszlem, ale i Riko, i Kise uśmiechnęli się, doskonale go słysząc. –Kagami-kun też radzi sobie coraz lepiej. Przestał warczeć na gości i nie goni już ptaków po podwórku.
-Nie no, to są postępy – rzucił Kise ironicznie, ale wiedział, że nie jemu oceniać, gdyż jako jedyny nie miał Chowańca. –Muszę w końcu znaleźć kogoś, moi asystenci dbają o świątynię, ale bez takiego rodzaju towarzystwa, nie jest ona kompletna.
Kise, jako potomek bogini Amenouzume, był urodzony by się bawić, a swoim ciepłem i radością zarażać innych. Zazwyczaj udawało mu się to perfekcyjnie, dla przyjaciół był powiem chodzącym „słoneczkiem", które rozgrzewało serca i nie było nikogo, kto by go nie lubił. Jego świątynia jednakże, mimo iż tętniła życiem, nie była tak wesoła i głośna jak była za czasów matki Kise i jej Chowańca. Mężczyzna mógł go odziedziczyć, ale nie chciał rozdzielać rodzicielki z jej przyjacielem, więc oznajmił, że znajdzie własnego podopiecznego. I chociaż piastował urząd Bóstwa już od niemalże trzydziestu lat, wciąż nie udało mu się znaleźć odpowiedniego Chowańca. Bardzo zazdrościł Kuroko, który ugłaskał Byakko, białego tygrysa. Kagami jadł mu teraz z ręki, chociaż wśród Chowańców uważany był za jednego z najpotężniejszych. Ze względu na niego status Kuroko wzrósł, chociaż jako dziecko Tsukuyomi'ego był przez wszystkich w dalszym ciągu na swój sposób lekceważony. Drobny mężczyzna nie wydawał się być tym obrażony. Był niewidoczny i dobrze się z tym czuł.
-Wkrótce znajdziesz dla siebie odpowiedniego Chowańca – zapewnił go, popijając ze spokojem herbatę. –To się czuje.
-Jak ty i Kagamicchi? – oparł podbródek na dłoni i leniwie ziewnął. –Jesteście jak światło i cień, zawsze razem. Ciężko mi przypomnieć sobie ciebie sprzed czasów Kagamicchi'ego. Cały czas jesteście razem.
-Oczywiście, że tak. Kagami-kun to moja prawa ręka – odpowiedział bez zająknięcia, nawet powieka mu nie drgnęła. –Tak jak Hyuuga-san to prawa ręka Riko-san. Musisz znaleźć swoją prawą rękę, bo się zmęczysz, Kise-kun – dodał z nutką złośliwości. Kise uśmiechnął się, wyczuwając dwuznaczność owego zdania.
Przekomarzali się jeszcze dwie godziny, a Riko i Kuroko udzielali Kise porad o tym, jak znaleźć i wychować dobrego Chowańca, chociaż każde z nich na swojego trafiło przez przypadek. Kise obiecał im, że wkrótce wybierze się na polowanie i udomowi jakiegoś demona, by w końcu mieć swojego sługę. W międzyczasie Hyuuga skończył oczyszczanie źródła i wraz z Kagamim siedzieli w kuchni, popijając herbatę i rozmawiając o koszykówce. Był to jedyny ludzki sport, który ich fascynował mimo demonicznej natury. Tak pogrążyli się w rozmowie, że nie zauważyli nawet, kiedy Kise wszedł do środka.
-Kise-dono – Hyuuga poderwał się w końcu, odruchowo pochylając głowę. Kagami dopiero po kilku sekundach przypomniał sobie o uległej postawie i chociaż tego nie lubił, to skłonił głowę. –Czy coś podać?
-Nie. Rikocchi i Kurokocchi zasnęli, a wy rozmawiacie o koszykówce, więc przyszedłem pogadać z wami, chociaż… wiedziałem, że się poderwiecie – mruknął, kołysząc się na piętach i nadymając policzki. –Tak, tak, biegnijcie się nimi zająć…
-Kise-dono, proszę o wybaczenie…
-Przecież się nie gniewam – uśmiechnął się do Hyuugi smutno. –Idź, dbaj o Rikocchi, tak jak zawsze. Położysz ją spać i będziesz czuwać, by wypoczęła. A Kagamicchi weźmie Kurokocchi'ego i jeszcze po drodze podrzucą mnie do mojego pustego, zimnego domu.
-Z tego, co słyszałem, zamykają jedną ze świątyń, bo bóstwo zmarło bezdzietnie – odważył się powiedzieć Hyuuga. –Być może jego Chowaniec będzie szukać nowego pana.
-Może – Kise podrapał się w kark. Żeby Chowaniec musiał pocieszać jego. Jak nisko miał upaść? –Nie zatrzymuję was. Poczekam w karecie.
Siedząc w ciemnościach, rozświetlanych tylko przez księżyc w pełni, Kise zastanawiał się, jakim cudem skończył w ten sposób. Był Bóstwem radości i zabawy, a tymczasem miał ochotę rwać sobie włosy z głowy i wyć z samotności. Nawet Akashi, który był zimny i wyniosły jak głaz miał Chowańca, który czuwał i dbał o niego. Co z nim było nie tak? Nikt nie chciał zawrzeć z nim paktu, nikt nie chciał z nim zamieszkać i służyć mu w zamian za dach nad głową, opiekę i długowieczne życie i młodzieńczy wygląd. Przecież w jego świątyni nie czekałyby na niego tylko obowiązki, ale też wspólne wieczory. Może mecze koszykówki! Kise był naprawdę towarzyski, a nie mógł powiedzieć swoim pracownikom kim tak naprawdę jest. Dla nich był spadkobiercą rodu, który od lat piastował stanowisko kapłanów tej świątyni. Nie wiedzieli, że jest potomkiem Boga, o tym mógł wiedzieć tylko wybrany Chowaniec. O ile kiedykolwiek takiego znajdzie.
-Kise.…dono – Kagami poprawił się szybko, ale Bóstwo usłyszało go dopiero za drugim razem, gdyż tak cicho mówił. Zerknął na niego i nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, kiedy zobaczył Tygrysa, trzymającego w ramionach swojego śpiącego pana. Kuroko ufnie wtulał się policzkiem w jego kimono, pogrążony w głębokim śnie.
-Odpowiadanie na tyle modlitw musi go męczyć – szepnął Kise, robiąc im miejsce i pomagając ułożyć Kuroko na ławie. –Na im więcej jednak będzie odpowiadał, tym silniejszy się stanie.
-Wiem – bąknął Kagami, klęcząc obok ławy i naciągając na swojego pana koc. Nie chciał rozmawiać, wiedząc, że Kuroko może zbudzić nawet najmniejszy szept.
Minęło zaledwie kilka minut, kiedy znaleźli się na dziedzińcu świątyni, w której mieszkał Kise. Bóstwo pożegnało się z Kagamim i poprosiło go, by w jego imieniu pożegnał się z Kuroko. Było mu smutno rozstawać się z przyjaciółmi. Te cotygodniowe spotkania były jednymi naprawdę radosnymi chwilami w jego życiu. Teraz, kiedy wracał do świątyni pogrążonej w ciszy i we śnie, znów zbierało mu się na płacz. Czy naprawdę mógł być Bóstwem radości, kiedy od środka zjadała go samotność? Chciał znaleźć Chowańca nie dla faktu posiadania sługi, ale dla chęci posiadania przyjaciela.
Kiedy zostali sami, Kagami w końcu przestał się hamować. Usiadł wygodniej, bo nie lubił klęczeć i oparł ramię o ławę, na której spał Kuroko. To, co czuł do swojego pana było zakazane, ale nie mógł się powstrzymać. Uniósł jego dłoń do swoich ust i lekko musnął wargami jego palce, uśmiechając się z zadowoleniem. Bóstwo czy nie, Kuroko należał do niego, chociaż jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.
