Na zamówienie, a więc w prezencie dla Chrisos.
Mam nadzieję, że tobie i wszystkim się spodoba.

Sakuja


SAMOTNOŚĆ I KWIATY


Wszystko co miałem kiedykolwiek to mrok, cisza i samotność. Wiele długich dni, oświetlanych przez księżyc Hueco Mundo.
Przywykłem do posiadania bieli splecionej z czernią, ozdabiania twarzy zielonymi "klejnotami" oczu. To wszystko. Nigdy nie miałem nic ponad to.

Dzień, w którym pojawiłaś się w moim świecie był dniem, w którym ujrzałem słońce i poznałem pieszczotę jego blasku.

Najpierw dostrzegłem niepozorną, całkiem zwyczajną postać człowieka. Twoją. Drobniutkie dłonie splatałaś razem, niczym roślina swoje listki. Kolor twoich włosów podrażnił moje wrażliwe oczy. Rudość rudsza niż jakakolwiek inna, kiedykolwiek spotkana przeze mnie w tym świecie.
Po twojej zewnętrznej postaci, zrozumiałem istotę tej drugiej.
Wewnętrzna ty śmiałaś się cicho, chociaż na pewno się bałaś, nie wierzyłem w twój bezlęk. Twój smutny uśmiech promieniał jak światło słońca, którego nie dane mi było zaznać nigdy przedtem…

„Nie boję się ciebie"

Powiedziałaś, a ja równocześnie wierzyłem i nie wierzyłem. Jak mógłbym wierzyć w tak żałosne kłamstwo i równocześnie, jak miałbym w nie wątpić, kiedy wymawiałaś je tym słodkim, drżącym głosem?

Dzień za dniem coraz bardziej przywykałem do pilnowania cię i przynoszenia jedzenia. Dzień za dniem przywykałem do smaku ciastek, do których spróbowania mnie zmuszałaś. Czyż to nie brzmi ironicznie? Zwykła, ludzka kobieta, zmuszająca do czegoś jednego z potężnych „espadów"? Aizen-sama za bardzo bawił się w niańczenie cię, zapewne był pewien, że jeśli uznasz, że się tobą przejmuje, to mu zaufasz. Rozpieszczał cię jak niegrzeczne dziecko, które niesłusznie dostało szlaban, a ty wciąż i wciąż wymykałaś się z jego pułapek.
Czułem podziw dla twojej naiwnej wiary w przyjaciół i żałosnego opierania się woli mojego pana.

„Nie boję się ciebie"

Szeleściło przy mnie i we mnie, niczym powiew zimnego wiatru. Nie potrafiłem uwierzyć w to, nie potrafiłem nie wierzyć w to.
Z twojej winy cały mój świat obrócił się i zakręcił. Wszystko się zmieniło, wszystko stało się niewyraźne i blade. To twoja wina.
Przez ciebie zacząłem się gubić, pojawiłaś się i namieszałaś w moim życiu.

Wcześniej nie czułem, że czegoś mi brak. Nie zauważałem bólu, jaki sprawiała mi samotność ani cierpienia, jakie kwitło we mnie, niczym kwiat. Kwiat podobny do ciebie, ale dużo ciemniejszy, wyblakły i równocześnie wyraźny. Czarny. Samotny i czarny, o opuszczonych zielonych płatkach. To twoja wina, że w ogóle dostrzegłem jego istnienie.
Gdyby nie ty, nie poznałbym smaku tego, czego mi brakowało. Nie zrozumiałbym nigdy jak wielkim ciężarem jest dla mnie odtrącenie i samotność..

Wszystko co miałem kiedykolwiek to mrok, cisza i samotność. Wiele długich dni, oświetlanych przez księżyc Hueco Mundo.
Przywykłem do posiadania bieli splecionej z czernią, ozdabiania twarzy zielonymi "klejnotami" oczu. To wszystko. Nigdy nie miałem nic ponad to.

Teraz jest już za późno na cokolwiek i w pewnym sensie, to także jest twoja wina. Ale nie mam do ciebie żalu, nie… Z jakiegoś powodu jestem ci niemal wdzięczny, o ile takie uczucia istnieją w mojej egzystencji… O ile są gdzieś we mnie, tak samo jak są kwiaty bólu i samotności w moim sercu.
Najpewniej są.
To wszystko przez ciebie. Gdyby nie ty, nigdy nie doszłoby do tego…

Mimo wszystko - żegnaj, kobieto.