Deszcz

Lubił jego głos. Był niski, głęboki, lekko zachrypnięty. Czasem porównywał go do mruczenia kota. Wibrował przyjemnie w jego umyśle, uspakajał i pozwalał mu się zrelaksować. Przenikał wgłąb, rozlewając się po całym ciele. Uzależniał. Spośród wszystkich krzyków, które codziennie słyszał, zawsze umiał wyróżnić tylko ten jeden. Wiedział, że dopóki słyszy jego słowa, to wszystko będzie dobrze.

Ale pewnego dnia nagle, niespodziewanie, jego głos zamarł, niczym kaseta, w której urwała się taśma.

Jego oczy przyciągały i hipnotyzowały. Zatapiał się w ich błyszczącej głębi, chcąc zatonąć i nigdy się nie wynurzyć. Zawsze wyrażały mnóstwo emocji, nigdy ich nie ukrywały. Nie umiały. Ale jednocześnie skrywały w sobie tajemnicę, jakby układankę, której nigdy nie potrafił rozwikłać.

Powieki zamknęły się na zawsze. Nikt już nie zobaczy tęczówek w kolorze pochmurnego nieba.

Uwielbiał patrzeć na jego ciało, na to, jak się poruszał. Z gracją, idealną równowagą. Jego ruchy były płynne, subtelne, ale jednocześnie szybkie, gwałtowne, agresywne. Jego ciało mówiło – każdy grymas, każde napięcie czy rozluźnienie mięśni opowiadało inną historię, wałęsającą się po jego głowie. Walka w jego wykonaniu przypominała taniec, od którego nie można było oderwać wzroku.

Jednak to piękne ciało zastygło i nie wykonało więcej jakiegokolwiek ruchu.

Patrzenie na jego uśmiech sprawiało mu przyjemność. Uśmiech, który wpływał na jego usta nawet w najgorszych sytuacjach, zmywając w ten sposób cały stres i wątpliwości. Był zadziorny, drwiący, w sposób mniej lub bardziej lekceważący wszystko i wszystkich.

Twarz przybrała monotonny i poważny wyraz, już nigdy więcej nie zakłócony żadną emocją.

Podniósł głowę do góry i spojrzał na ziemne chmury, z których spadały duże krople.

Nie da się tego cofnąć, prawda?

Uronił jedną jedyną łzę, która zmieszała się z deszczem jeszcze przed dotarciem do brody.