Prawda była taka, że Xanxus zawsze był kilka kroków przed nim lub za nim. Zawsze dzieliła ich jakaś niewidoczna ściana. Nieważne, jak bardzo Squalo próbował się przez nią przebić, jak długo próbował ją rozbić – wszystkie próby okazywały się nadaremne. Mur otaczający Bossa dalej trwał, niczym niewzruszony.
Nieważny był fakt, że znał go od wielu lat, najdłużej z tej całej bandy kretynów. Xanxus nigdy się przed nim nie otwierał, nie mówił o swojej przeszłości, sekretach, myślach, marzeniach. Squalo wiedział tylko, że czarnowłosy zawsze chciał zostać Dziesiątym Vongolą i postawił sobie ten cel jako punkt honoru. O tym, że Xanxus nie jest rodzonym synem Kyuudaime, dowiedział się zupełnie przypadkiem. Gdyby nie uparł się, że pójdzie z Xanxusem znaleźć jego „ojca" tamtego feralnego dnia, zapewne nie miałby o tym pojęcia przez jeszcze długi, długi czas.
Miał wrażenie, że Boss mu nie ufa. Czuł się tym urażony, jak niczym innym, co przeżył w trakcie swojego życia. A on przecież zawsze był przy nim, przez te wszystkie szkolne lata, po nich też. Gdy Xanxus został zamrożony, czekał, aż wróci. Nikomu nie zdradził jego sekretu, wspomnienia z tamtego dnia trzymał głęboko w swojej świadomości i pozwalał im ujrzeć światło dzienne tylko w nocy, gdy siedział sam w swoim pokoju i miał szansę spokojnie o tym pomyśleć. Nie wiedział czemu, ale to wszystko sprawiało, że czuł w sercu dziwne, irytujące, ciągłe kłucie. Zastanawiał się, jak ciężko musiało być Xanxusowi ze świadomością, że każda rzecz, w którą kiedykolwiek wierzył – było kłamstwem. Może dlatego nigdy go do siebie za bardzo nie dopuszczał? Żeby znów nie zaufać?
Ale Squalo czekał cierpliwie na dzień, w którym Boss pozwoli mu się do siebie zbliżyć.
* * *
Kilka lat później niewiele się zmieniło. Xanxus nadal pozostawał poza jego zasięgiem, mimo że sypiali ze sobą od dłuższego czasu i spędzali w swoim towarzystwie prawie każdą wolną chwilę. Superbi czuł, że naprawdę niewiele brakuje do osiągnięcia jego celu. Czuł, że niedługo uda mu się zbliżyć do Xanxusa na tyle, by drugi mężczyzna nie musiał radzić sobie ze wszystkim sam.
* * *
Leżąc na trawie w ogrodzie Varii, patrzył na błękitne niebo bez skazy. Wyciągnął rękę do góry, jakby próbował coś chwycić.
Kiedyś dosięgnę Nieba, pomyślał Squalo, uśmiechnął się do siebie i zamknął oczy.
