Znajomi wiedzą, że ekranizacje Hobbita, szczególnie trzecia część, wzbudzały we mnie zdecydowanie za dużo śmiechu, w zdecydowanie nieodpowiednich momentach. Cóż, coś poważniejszego także się przypałętało, w dodatku dopadło mnie w najmniej oczekiwanym momencie.

Dla Siean Riley


Obietnica

Wieści rozeszły się szybko, niesione wiatrem, a wydarzenia spod Samotnej Góry odbiły się głośnym echem w Śródziemiu. Także i do Gór Błękitnych dotarły, budząc radość i nadzieję na lepsze życie w odzyskanej ojczyźnie, ale też żal i tęsknotę za tymi, którzy polegli.

Nic z tej radości nie było pod jej dachem. Dis trzymała się z daleka od podnieconego gwaru, którym coraz głośniej pobrzmiewały ulice. Powoli oswajała się z faktami i perspektywą dalekiej podróży, śladami najbliższych, aż do kurhanów pod Górą.

Nie zakłócano jej żałoby, więc nagłe pukanie do drzwi było zaskoczeniem. Otworzyła, ale zastała jedynie wiatr siekący deszczem w twarz. Już miała zamknąć drzwi i wrócić do ciepłej izby, gdy leżący na progu drobiazg przykuł jej wzrok.

Kamyk. Czarny, niewielki, wygładzony przez tysiące lat morską wodą, z odbitą pradawną muszlą.

Dis wybiegła na ulicę, szukając tego, kto go przyniósł. Pośród nielicznych o tej porze przechodniów nie dostrzegła jednak nikogo, kto mógłby to zrobić.

Palce zacisnęły się kurczowo. Kamyk, rozgrzany ciepłem skóry, przypominał boleśnie o obietnicy, której jej syn nie mógł dotrzymać. Dis otuliła się szalem i wróciła do pustego domu.

Skryta pod jednym z dachów smukła postać podjęła w końcu decyzję i wyszła na deszcz. Ciemnozielony kaptur skrył rude włosy.