Wszelkie prawa do postaci i wydarzeń znanych wszystkim z Harry'ego Pottera należą do J. K. Rowling.


Percy Weasley, jak przystało na Gryfona, był odważnym człowiekiem. Nigdy nie bał się podjąć żadnej decyzji - nawet gdy była bardzo ryzykowna - jeżeli tylko mogła przynieść mu jakieś korzyści. Nie zawsze wychodziło mu to na dobre, jak choćby w przypadku odwrócenia się od swojej rodziny, ale ostatecznie zawsze był w stanie wyprowadzić wszystko na dobrą drogę. Nie bał się przyznać do błędu, gdy ostatecznie doszedł do wniosku, że go popełnił, co czasem zajmowało mu więcej czasu, niż mogło mu się wydawać. Bez wahania wziął udział w II Bitwie o Hogwart, spychając jakikolwiek strach na najdalszy koniec swojego umysłu. Teraz, gdy siedział obok swojej dziewczyny był kompletnie przerażony.

Znał ją prawie dwa lata. Od czasu bitwy i śmierci Freda, każdego dnia po pracy przesiadywał w mugolskim parku w Londynie, gdzie mógł ochłonąć od świata czarodziejów i - ze względu na to, że jego rodzina była bardzo rozpoznawalna - ciągłego wysłuchiwania jak wszystkim było przykro, że stracił brata lub bycia nazywanym czarną owcą w rodzinie. W tym miejscu był kompletnie anonimowy, nie znał nikogo i musiał przyznać, że mu się to podobało. Aż jednego dnia, gdy park był naprawdę bardzo zatłoczony, podeszła do niego dziewczyna, mniej więcej w jego wieku i spytała czy może się dosiąść.

Była to średniego wzrostu, drobna osoba o długich, prostych, ciemnych blond włosach, upiętych w staranny kucyk z tyłu głowy. Miała lekko szpiczastą twarz i duże szare oczy, których spokojny wyraz zdawał się przenosić jej opanowanie na niego, chociaż w jego głowie kłębiły się tysiące myśli, nie dając mu zaznać spokoju ducha. Ubrana była w jasnofioletowy sweter i ciemne spodnie, a co najbardziej zwróciło uwagę Percy'ego to niewielkich rozmiarów torba, zwisająca z jej ramienia, która była tak ciężka, że stała przez nią lekko przechylona w jedną stronę. Jak się później okazało była pełna książek, a jedną z wyciągnęła i zaczęła czytać.

Od tego dnia Percy spotykał ją każdego dnia, gdy przychodził do parku. Zawsze siedzieli na tej samej ławce, znajdującej się w najspokojniejszym miejscu w parku. W pewnym momencie przestali nawet pytać się czy mogą usiąść obok, a zaczęli się ze sobą witać. Nawet gdy przypadkiem spotkali się na ulicy, Percy kiwnął jej głową, na co ona odpowiedziała uśmiechem. Percy musiał przyznać, że miała śliczny uśmiech i nawet nie wiedział kiedy zaczął już w pracy myśleć o tym, że za parę godzin będzie mógł go zobaczyć.

Pewnego dnia zapytał ją co czyta. Pokazała mu okładkę, a gdy posłał jej zdziwione spojrzenie wyjaśniła, że jest to książka o różnego rodzaju badaniach naukowych i ich historii, którą musi przeczytać na wykłady. Zaczęła mu mniej więcej opowiadać jej treść, powołując się na badania ludzi, o których, jak stwierdziła, musiał słyszeć i dlatego, choć nie rozumiał z jej wywodu ani słowa, starał się przynajmniej wyglądać tak, jakby miał jakiekolwiek pojęcie, o czym mówi. Musiało mu się nie udać, bo gdy tylko skończyła i spojrzała na niego, wybuchła śmiechem i kazała mu się nie przejmować, bo dla większości ludzi jest to coś z innego świata. Percy od razu pomyślał, że nie miała pojęcia, jak bardzo to stwierdzenie było prawdziwe dla niego, nie tylko w przenośni. Również tego samego popołudnia dowiedział się, że miała na imię Audrey i studiowała coś, czego nazwy Percy nie był w stanie powtórzyć, a co jak się później udało mu dowiedzieć miało związek z nauką.

Od tamtej pory spędzali popołudnia na rozmowach, w trakcie których Percy musiał wykazać się naprawdę ogromną kreatywnością, żeby przekazać jej choć odrobinę faktów o sobie w sposób, w który nie będzie musiał ujawnić kim naprawdę był. Pamiętał, jak wiele problemów miał, żeby wytłumaczyć jej, gdzie chodził do szkoły.

- Tak wiele mówiłam ci o moich studiach, a ty ani razu nie wspomniałeś, gdzie się uczyłeś…- powiedziała jednego popołudnia, a Percy otworzył lekko usta. Nie miał pojęcia, co jej powiedzieć, nie mógł opowiedzieć jej o Hogwarcie.

- To elitarna, zamknięta szkoła z internatem, o której istnieniu wiedzą tylko ci, którzy do niej uczęszczali… Nikt z zewnątrz praktycznie nie ma szans się tam dostać, chyba że ma ogromne szczęście i zostanie tam zaproszony… Poza tymi szczęśliwcami, przyjmują tam tylko tych, których rodzice byli uczniami Hogwartu…- zdecydował się użyć prawdziwej nazwy, nie mogąc wymyślić niczego, co by się nadawało. Doszedł do wniosku, że tak naprawdę w tym wypadku jej nie okłamał, tylko po prostu pominął pewne fakty. Ale i tak czuł się beznadziejnie z tym, że ona mówiła mu o sobie tak otwarcie, a on nie mógł.

Nie była to jednorazowa sytuacja i gdy po raz kolejny zmagał się z tłumaczeniem jej czegokolwiek, jak chociażby dlaczego - skoro jak twierdził, skończył szkołę ze świetnymi wynikami - nie miał zielonego pojęcia o tak wielu rzeczach, o których mu opowiadała, doszedł do wniosku, że uzna go za kompletnego idiotę i stwierdzi, że nie warto w ogóle zaprzątać sobie głowy kimś takim jak on. Przerażało go to. Po tych kilku miesiącach zdążył ją naprawdę polubić, stała się jego najlepszym przyjacielem, a tak naprawdę jedynym przyjacielem jakiego miał. Nie miał odwagi przyznać się do tego przed kimkolwiek innym, niż on sam, ale nie wyobrażał sobie, że ich kontakty mogłyby tak po prostu się urwać. A Audrey, ku jego zdziwieniu, następnego dnia zaproponowała mu kawę.

Na samym początku spędzali w swoim towarzystwie godzinę, z czasem wydłużyło się to do całego popołudnia. Spotykali się w parku, gdzie siedzieli chwilę, opowiadając sobie co nowego się wydarzyło od poprzedniego spotkania, a potem gdzieś szli – na spacer, kawę, obiad, w zależności od tego, na co mieli ochotę. W pewnym momencie, Percy zdał sobie sprawę, ze się w niej zakochał. Znali się wtedy już prawie rok i czego Percy był pewien, to że jego uczucia nie miały sensu. Choć mieli ze sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać i - jak wynikało z tego, że Audrey codziennie wracała - oboje lubili te popołudniowe spotkania, to tak naprawdę pochodzili z dwóch różnych światów, a Audrey nie miała zielonego pojęcia o istnieniu tego, do którego tak naprawdę należał. Jego sytuacja stała się jednak znacznie gorsza, gdy okazało się, że ona odwzajemnia jego uczucia.

Jak każdego wieczora dotarli razem do przystanku autobusowego, z którego odjeżdżała do domu. Nie zdawali sobie sprawy jak jest późno aż do momentu, gdy zorientowała się, że uciekł jej ostatni autobus i będzie musiała pojechać metrem. Percy nie mógł się nazwać ekspertem od mugolskich sposobów przemieszczania się, ale wiedział, że metro poruszało się w tunelu, a Audrey cierpiała na - jak to nazwała - batofobię, czyli lęk przed głębokością i tunelami. Dlatego też od razu zaproponował, że będzie jej towarzyszyć, czego zaczął trochę żałować, gdy się zgodziła i stanęli przy bramkach, gdzie nie miał pojęcia co ma zrobić, żeby się otworzyły. Przy jej pomocy - i spojrzeniu, które wyrażało zdumienie, że po raz kolejny nie wie dość oczywistej rzeczy - udało mu się przedostać na drugą stronę i gdy tylko weszli na schody, prowadzące na peron Audrey kurczowo złapała się jego ramienia.

Nie do końca potrafił zrozumieć, co w tym wszystkim mogło być dla niej takiego strasznego, ale doszedł do wniosku, że nie ma w tym co rozumieć, tak samo jak w przypadku lęku Rona przed pająkami. Stojąc na peronie zauważył, że Audrey zamknęła oczy, i uwolnił rękę z jej uścisku, obejmując ją ramieniem i przyciskając do siebie. Spostrzegł, że wywołało to u niej lekkie zdziwienie, ale już po chwili objęła go mocno, opierając głowę o jego ramię. Przestali tak całą jazdę do stacji, na której musiała wysiąść, aż w końcu wyszli na powietrze i Audrey odetchnęła z ulgą, odsuwając się.

Odprowadził ją pod same drzwi do budynku, w którym mieszkała. Chociaż nalegała, uparł się, że nie pozwoli jej iść samej po ciemku po pustych ulicach.

- To może powiedz mi, jak teraz ty dostaniesz się do domu?- spytała, stając przy drzwiach- Mówiłeś, że mieszkasz na drugim końcu miasta, a nie masz tam żadnego połączenia metrem.

- Dam sobie radę.- odpowiedział, nie mogąc wymyślić niczego, co mogłoby oddać sens aportacji do mieszkania- Mój brat mieszka dość niedaleko, zawsze mogę się zatrzymać u niego.

- I tak uważam, że niepotrzebnie kłopotałeś się aż tutaj.- stwierdziła, a on tylko wzruszył ramionami- Mimo wszystko dziękuję. Wątpię, że dałabym radę pokonać te trasę, gdybyś nie był ze mną.

Podeszła do niego i opierając się dłonią na jego ramieniu, stanęła na palcach, przykładając usta do jego policzka i złożyła tam delikatny pocałunek. Percy natychmiast oblał się szkarłatnym rumieńcem, który wywołał uśmiech na twarzy Audrey, gdy tylko się od niego odsunęła.

- Umm… N-Nie masz z-za co dziękować…- udało mu się wybąkać, w morzu niezrozumiałych dźwięków, jakie z siebie wydawał i gdy tylko napotkał spojrzenie jej oczu, zaprzestał starań. Zamiast tego nachylił się i dotknął jej ust swoimi. Gdy tylko się zorientował co robi, chciał się odsunąć, ale poczuł że Audrey odwzajemniała jego pocałunek, zakładając mu ręce na szyję, trzymając go na swojej wysokości.

- Przepra…- zaczął, gdy musieli się od siebie odsunąć z powodu braku powietrza, ale Audrey od razu przyłożyła mu dłoń do ust.

- Nie przepraszaj.- uśmiechnęła się, a Percy poczuł, jak na jego twarzy pojawia się ogromny uśmiech, który nie chciał z niej zejść nawet wtedy, kiedy Audrey zniknęła za drzwiami, a on poszedł do bocznej uliczki, aby aportować się do mieszkania. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że ten uśmiech, którym go obdarowała dawał mu do zrozumienia, że może jednak ma to wszystko jakiś sens, a przynajmniej wywołał u niego taką nadzieję.

Następnego dnia Audrey nie przyszła do parku i cała radość Percy'ego uleciała. Czuł się wściekły na samego siebie. Gdyby się nie zapomniał, gdyby jej nie pocałował, nie zrujnowałby wszystkiego. Wstał z ławki i poszedł na spacer, podczas którego złapała go ogromna ulewa. Nie miał jednak ochoty tak szybko wracać do domu i gdy w końcu tam dotarł był cały przemoczony. Kolejnego dnia, gdy tylko zauważył ich ławkę spostrzegł, że już na niej siedziała. Nie wyglądała jednak tak jak zwykle, siedziała skulona, z nogami wciągniętymi na ławkę, obejmowała je ramionami i opierała głowę o kolana, lekko się trzęsąc. Wpatrywał się w nią przez chwilę i chciał się cofnąć, gdy zauważył, że podniosła głowę i spojrzała na niego. Widok jej, z oczyma czerwonymi od płaczu sprawił, że w momentalnie znalazł się przy niej, siadając obok. Jej ramiona natychmiast objęły go w pasie i przytuliła się do niego, a on tylko mocniej przycisnął ją do siebie, opierając policzek o czubek jej głowy i gładząc po włosach.

- Wczoraj zmarł mój ojciec…- wyłkała, a Percy od razu zrozumiał, że to musiało być powodem, dla którego nie przyszła- Zadzwoniła do mnie mama, że w pracy miał atak serca… Zabrali go do szpitala, ale nic to nie pomogło… Nie miałam nawet okazji się z nim pożegnać… Przyjechałam do szpitala i powiedzieli mi, że nie żyje…

- Powinienem ci powiedzieć, że mi przykro i że będzie dobrze, ale nie mogę… Mój brat zginął na moich oczach… Gdybym tylko zauważył możliwość, mógłbym go uratować… Zobaczyłem go dopiero, gdy upadał martwy na ziemię i nie mogłem nic zrobić… Fred jako pierwszy wyciągnął do mnie dłoń, gdy chciałem pogodzić się z moją rodziną… To on jako pierwszy mi wybaczył… W dzieciństwie, razem z George'em, zawsze mi dokuczali… Byli moim całkowitym przeciwieństwem, dlatego nigdy jakoś specjalnie się nie dogadywaliśmy… A teraz, gdy przychodzę do domu, brakuje mi jego obecności, jego głupich żartów… Mówią, że z czasem jest coraz łatwiej… W pewnym sensie to prawda, bo z upływem czasu łatwiej jest o tym myśleć, ale zawsze brakuje tego, kogo się straciło…

- To właśnie w tobie uwielbiam… Tą twoją szczerość…- Percy poczuł ucisk w żołądku i zamknął oczy, wzdychając. Jak mogła lubić w nim coś, czego z jego strony nie dostawała?

Percy obiecał sobie, że nie zwiąże się z nią tak naprawdę, dopóki nie powie jej całej prawdy o sobie. Gdy złamał tą obietnicę zaczął sobie przysięgać, że powie jej przy pierwszej dogodnej okazji. I za każdym razem to odkładał, znajdując w takiej właśnie okazji cokolwiek, co by mu nie pasowało do tego, żeby wszystko jej wyjawić. Udawało mu się to przez rok, ale w końcu nadeszła chwila, kiedy nie miał wyjścia. Zbliżał się ślub Harry'ego i Ginny i bardzo chciał wziąć ją ze sobą, móc się pochwalić tym, jaką miał śliczną, mądrą dziewczynę. Wiedział jednak, że nie może udać się tam nieświadoma, że znajdzie się w gronie czarodziejów.

Zaprosił ją do siebie na kolację i jak zwykle, gdy miała przyjść uprzątnął mieszkanie tak, żeby nie zauważyła żadnych magicznych przedmiotów. Nie potrafił zbyt dużo ugotować, ale przygotował sałatkę, która zawsze bardzo jej smakowała. Denerwował się i to bardzo. Niby był pewien, że mógł jej powiedzieć wszystko i mniej się bał wyjawienia jej prawdy o tym, kim jest, niż jej reakcji na to, że przez praktycznie dwa lata ją w pewnym sensie okłamywał. Wiedział, że jeżeli jej zapewnienia były prawdziwe i naprawdę go kochała, nie będzie jej przeszkadzało, że był czarodziejem.

Gdy w końcu przyszła, stał się jeszcze bardziej nerwowy, co nie uszło jej uwadze. Nie chciała go jednak od razu pytać co się stało – znała go na tyle długo aby wiedzieć, że jeżeli to coś ważnego, sam jej o tym powie. Zjedli kolację, rozmawiając na temat minionego dnia. W końcu usiedli obok siebie na kanapie i jak zwykle przytuliła się do niego, gdy upewniła się w tym, że coś go gryzło.

- Audrey?- zwrócił jej uwagę, a ona odpowiedziała mu tylko „Hmm?", dając znać, że go słucha- Co byś zrobiła, gdybym powiedział ci coś, co całkowicie zmieniłoby twoje spojrzenie na mnie?

Odsunęła się trochę od niego, aby móc lepiej na niego spojrzeć. Widziała w jego oczach zdenerwowanie i niepewność, a po wyrazie jego twarzy nie miała wątpliwości, że był całkowicie poważny.

- Nie potrafię ci odpowiedzieć, nie wiedząc co takiego miałoby zmienić mój sposób postrzegania ciebie…- odparła, również całkowicie poważna.

Ze względu na zdenerwowanie, które pojawiło się i u niej z trudem powstrzymywała drżenie głosu. Co takiego mógłby chcieć mi powiedzieć, żeby mogło to wpłynąć na to, co było między nami?- myślała. Pierwsze, co wpadło jej na myśl, to że być może nie mógł mieć dzieci i chciał ją o tym uprzedzić wcześniej. Później pomyślała, że może ma zamiar powiedzieć jej, że przez całe dwa lata udawał kogoś, kim nie jest, żeby wykorzystać ją w jakimś sobie tylko znanym celu. Od razu wyrzuciła tą myśl z głowy – nie wydawało jej się, żeby mogła być mu przydatna w jakimkolwiek celu, poza ewentualnym skorzystaniem z jej wiedzy, która niezbyt go interesowała.

- Nie wiem jak ci mam to powiedzieć… Kocham cię i boję się, że gdy poznasz prawdę, to się ode mnie odwrócisz… Ja… Po prostu… Wszystko…- wydał z siebie głośny, niezadowolony jęk, nie wiedząc jak ma to ubrać w słowa.

- Pamiętasz jak mówiłem ci o tym, że uczyłem się w zamkniętej szkole, do której nikt z zewnątrz nie jest w stanie się dostać?- powiedział w końcu, a Audrey pokiwała głową. Przetrząsnęła wszystkie znane sobie źródła w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji odnoszących się do tej szkoły i w żadnym niczego nie znalazła. – Powodem, dla którego tak właśnie się dzieje, jest fakt, że mogą się tam kształcić tylko osoby różniące się od większości populacji, posiadające zdolności, których inni nie posiadają…

- Nic w tym dziwnego, na całym świecie są szkoły, przeznaczone dla osób wybitnych w jakiejś dziedzinie…- zaczęła, a gdy tylko usłyszała westchnięcie, od razu zamilkła.

- Nie o takie zdolności mi chodzi… Do Hogwartu mogą chodzić tylko ci, którzy posiadają zdolności magiczne, czarodzieje…- wymawiając to zdanie spoglądał ze strachem na jej twarz i gdy tylko skończył ujrzał, jak jej brwi wędrują w górę. Po chwili zaczęła się śmiać, a u Percy'ego pojawiło się uczucie zawiedzenia. Mógł się spodziewać tego, że nie potraktuje go poważnie.

Gdy tylko Audrey usłyszała zdanie o czarodziejach, zaczęła się śmiać. Zawsze wiedziała, że Percy był trochę dziwny i czasem miała wrażenie, że żył w zupełnie innym świecie niż ona, ale ostatnia rzecz, o jaką by go posądzała to wiara w coś takiego jak magia. Była racjonalistką i choć jako małe dziecko wierzyła we wróżki i inne tego rodzaju niezwykłe postacie, w miarę z upływem lat przestała. W rzeczywistości nie istniał żaden niezwykły świat, do którego można by się przenosić w chwilach, gdy chciało się od czegoś uciec. Nie spodziewała się jednak, że ktoś taki jak Percy, mógłby jeszcze w coś takiego wierzyć.

Gdy tylko się uspokoiła i spojrzała na niego, ujrzała smutek w jego oczach. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej wybuch śmiechu go zranił i niemal natychmiast poczuła się okropnie, że nie udało jej się powstrzymać.

- Jestem czarodziejem…- powiedział, gdy tylko zauważył, że się mu przygląda- Wiem, że to brzmi niewiarygodnie, ale musisz mi uwierzyć… Nie mam pojęcia, jak mam cię przekonać… Unikałem tego od kiedy się znamy, ale kocham cię i nie chce wiecznie ukrywać przed tobą to, kim jestem naprawdę… Zawsze powtarzasz, że bardzo mało mówię o sobie, ale jak mam ci cokolwiek o sobie powiedzieć, jeżeli nie znasz najważniejszego faktu dotyczącego mojego życia? Nawet nie wiesz, jakie to frustrujące…

- To jest jakiś głupi żart, tak?- spytała, a w jej głosie zauważył nutkę poirytowania- Pomysł twojego brata-żartownisia, który stwierdził, że fajnie będzie posłuchać, jak próbujesz przekonać mnie do istnienia czegoś takiego jak magia? Pewnie stoi w drugim pokoju, przysłuchując się tej rozmowie i pokładając ze śmiechu.

- Audrey…- szło to w zdecydowanie innym kierunku, niż Percy sobie wyobrażał. Był praktycznie pewien, że wyjdzie z jego mieszkania wściekła, że opowiada jej takie bzdury i stwierdzi, że nie chce mieć z nim nic do czynienia. Nie spodziewał się jednak, że potraktuje to jak żart z jego strony. Chyba znała go na tyle dobrze, że zdawała sobie sprawę, że żarty nie leżały w jego naturze.

Widząc zacięcie w jej oczach zrozumiał, że bez udowodnienia jej, że mówi prawdę nie jest w stanie jej do tego przekonać. Sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął różdżkę i stuknął nią w zegarek, wypowiadając słowa transmutującego zaklęcia, a ten natychmiast zamienił się w różę, którą jej podał. Wzięła ją do ręki i zauważył, że spoglądała szerokimi oczyma to na niego, to na różdżkę w jego dłoni, to z kolei na różę.

- Audrey, proszę cię, powiedz coś…- powiedział po dłuższej chwili milczenia, która nastała.

Audrey wpatrywała się w kwiat w swoich dłoniach, unikając jak mogła spojrzenia Percy'ego. Kwiat, który jeszcze chwilę temu był stojącym na stole zegarem. To było niemożliwe. Cała przemowa Percy'ego odnośnie tego, że jest czarodziejem nie mieściła się jej w głowie. A jednak na własne oczy widziała, jak Percy stuknął w niego dziwnym patykiem, a ten przeobraził się w to, co teraz znajdowało się przed jej oczyma.

- Czyli, wszystko to, co mówiłeś mi od kiedy się poznaliśmy, to jedno, wielkie kłamstwo?- spytała, z trudem powstrzymując łzy, gdy dotarł do niej sens słów Percy'ego, że nie mógł jej powiedzieć niczego o sobie, gdy nie wiedziała kim był.

- Nie do końca… Większość z tego, co ci mówiłem jest prawdą, tylko nie wszystko było dokładnie takie, jak to opisałem… Naprawdę miałem szóstkę rodzeństwa, a mój brat zginął na polu bitwy, ale była to bitwa magiczna. Naprawdę ukończyłem szkołę ze świetnymi wynikami, byłem prefektem i prefektem naczelnym, ale nie mam zielonego pojęcia o najprostszych aspektach tego, co studiujesz, bo moja edukacja polegała na studiowaniu i opanowywaniu rozmaitych dziedzin magii. Naprawdę uwielbiam czytać, ale nie znam żadnego tytułu, o którym mi wspomniałaś, bo w życiu nie czytałem żadnej mugolskiej książki… Nie pracuję w małej, nic nie znaczącej firmie, lecz jestem urzędnikiem Ministerstwa Magii. Nie miałem zielonego pojęcia jak podróżować metrem, jak obsłużyć różnego rodzaju automaty i jak posługiwać się milionem innych przedmiotów, bo coś takiego nie istnieje w świecie, w którym się wychowałem! Miałem tak ogromne problemy, żeby zapłacić w kasie za nasze kawy, bo wtedy po raz pierwszy w życiu używałem mugolskich pieniędzy! Przed tym, jak poznałem ciebie, nigdy wcześniej nie byłem w kinie ani w teatrze, nie podróżowałem żadnym innym środkiem transportu niż miotła, latający, niewidzialny samochód, ponaddźwiękowy autobus, potrafiący wciskać się w najmniejsze szpary na drodze...

- Przepraszam…- wyszeptała, przerywając mu i zamykając oczy, jednocześnie pozwalając łzom spłynąć po jej policzkach. Wstała i podeszła do szafki, na której leżała jej torebka- To dla mnie trochę za wiele… Muszę… Muszę pomyśleć…- wyłkała tuż przed wyjściem.

Percy podszedł do okna, z którego widział, jak Audrey powoli oddalała się ulicą. Zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią o ścianę. Mógł się spodziewać, że tak będzie. Mógł się spodziewać, że gdy tylko wyjawi jej prawdę o sobie, straci ją. Miał rację, że zakochanie się w mugolce nie miało sensu. Ale na świecie było przecież tak wiele szczęśliwych, mieszanych par, dlaczego nie mogło tak być również w jego przypadku?

Przez cały tydzień starał się robić wszystko, byle tylko o niej nie myśleć – bezskutecznie. Gdy tylko choć na chwilę przestał całkowicie skupiać się nad pracą, jego myśli wędrowały do Audrey, a szczególnie gdy siedział w parku na ławce, gdzie zawsze się spotykali. Jej słowa, że musi pomyśleć, pozostawiły mu resztkę nadziei, że być może nie wszystko stracone, ale rozsądek podpowiadał mu, że było to mało prawdopodobne. Gdyby tak miało być, przyszłaby do niego podczas któregoś z tych popołudni. Aż w końcu się pojawiła, w poniedziałek następnego tygodnia, gdy jego nadzieja umarła już niemal całkowicie.

Jak zawsze poznał ją już z daleka, gdy szła pochylona w jedną stronę od ciężaru torby. Przemieszczała się powoli, spoglądając pod nogi, a nie tak jak zwykle pewnie, szybko, patrząc prosto przed siebie. Przyglądał się jej uważnie i był pewien, że czuje na sobie jego wzrok, ale nie śmiał się ruszyć. Dopiero gdy stanęła niedaleko niego, czuł się głupio siedząc i również wstał. Przez chwilę stali naprzeciwko siebie, aż w końcu dziewczyna ruszyła w jego kierunku, po drodze niedbale rzucając torbę na ławkę. Podeszła do niego i stanęła tuż przed nim, wpatrując się w ziemię.

- Przez praktycznie całe życie wpajano mi, że coś takiego jak magia istnieje tylko w bajkach, a nie w prawdziwym świecie…- powiedziała w końcu, po długiej, niezręcznej chwili milczenia- A człowiek, którego znam od dwóch lat, w którym się zakochałam, z którym od roku jestem w związku nagle mówi mi, że jest czarodziejem i na moich oczach wykonuje coś, co nie jest fizycznie możliwe…- westchnęła, podnosząc głowę i spoglądając na niego- To naprawdę nie jest coś, czego dowiadujesz się codziennie, wiesz?- spytała, a on pokiwał głową, choć tak naprawdę nie był pewien czy oczekiwała od niego odpowiedzi- Ale przecież mogło być gorzej, no nie? Mogłeś na przykład przyznać się, że jesteś psychopatycznym, seryjnym mordercą, który rozkochuje w sobie swoje ofiary, a następnie torturuje i zabija…- widząc, jak brwi Percy'ego wędrują do góry i jej towarzysz wpatruje się w nią z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia, roześmiała się, zasłaniając dłonią oczy.- Mówię bez sensu, wiem… Co chcę powiedzieć, to że to nie ma znaczenia… Przez cały tydzień próbowałam przekonać się, że to wszystko nie ma najmniejszego sensu, że skoro już jesteś tym całym czarodziejem, to przecież dla ciebie jestem po prostu zwykłym, nic nie znaczącym człowiekiem, który nie potrafi zrobić nawet odrobiny z tego, co ty… Ale gdyby tak było, to ten ostatni rok nie miałby miejsca, prawda?- Audrey ponownie westchnęła, starając się uporządkować wszystkie myśli, które przychodziły jej na myśl, aby wszystko, co mówiła, nie wychodziło z jej ust w jeszcze większym nieładzie- Przepraszam, że przez cały tydzień nie dałam znaku życia, ale naprawdę musiałam sobie to jakoś poukładać…

- Nic się nie stało.- powiedział, posyłając jej szeroki uśmiech- Najważniejsze, że przyszłaś…- nachylił się i pocałował ją. Przez chwilę stali w tym miejscu, w swoich ramionach, a gdy tylko lekko odsunęli się od siebie Percy objął ją w biodrach i podniósł do góry, okręcając wokoło siebie. Mógł bez wahania stwierdzić, że był to jeden z najlepszych dni w jego życiu.


A/N: Nie mam zielonego pojęcia, jak tak naprawdę objawia się batofobia, dlatego w tej kwestii proszę o wyrozumiałość.