Kilka rzeczy na wstępie: tekst nie widział bety; jest to prezent dla mojego ukesia w ramach Gwiazdki; totalne AU; przed każdym kolejnym rozdziałem wystąpi stosowna ilość ostrzeżeń.
Miasteczko South End naprawdę istnieję i za jego istnienie muszę podziękować Google Maps. (Bez ciebie życie byłoby trudniejsze.)
Część pierwsza:
aka mała wieś na końcu świata / gdzie diabeł mówi dobranoc.
Tom uśmiechnął się ze swojego rodzaju rozczuleniem, kiedy odczytywał kolejnego sms`a od swojej najlepszej i jedynej przyjaciółki. Sygin, wokalistka jednego z podziemnych zespołów metalowych po raz kolejny pytała, czy na pewno chce się wyprowadzić.
Tom odpisał jej krótkie: „tak", a zaraz potem wysłał jeszcze jednego sms`a: „odlatuję, kocham cię pa :*".
Samolot z Nowego Orleanu do Superior nie był tak dużych rozmiarów, jak Tom się spodziewał. Przypominał bardziej małą awionetkę niż ogromne Dreamlinery, którymi linie lotnicze Stanów Zjednoczonych chwaliły się niemal w każdej reklamie. Tom wciągnął w płuca ostatni haust luizjańskiego powietrza zaciągając się nim, próbując zapamiętać to wspaniałe uczucie. Zamknął na moment oczy i w myślach pożegnał się ze swoim miastem, z ulubioną kafejką i widokiem zachodzącego słońca nad polem trzcinowym. Wiedział już w chwili, kiedy samochód wynajęty na potrzeby przeprowadzki wyjeżdżał na ulicę, że będzie tęsknił za swoim dawnym życiem.
Drzwi lotniskowego autobusiku otworzyły się i kilkudziesięciu pasażerów wytoczyło się z niego z mocą lawiny. Tom poddał się małemu tłumowi, pozwolił wypchnąć się z pojazdu, a potem razem z falą ludzi wtaszczył się na samolotowe schodki. Ktoś przed nim potknął się i zaklął głośno, sprowadzając Hiddlestona do rzeczywistości.
Minęło pięć minut zanim jego bagaż podręczny został bezpiecznie upchnięty w małej szafce ponad głowami pasażerów. Tom czuł, że nabawi się klaustrofobii podczas tego lotu i w duchu cieszył się, że podróż zajmie tylko godzinę. Tragicznie niewielkie, diabelsko niewygodne fotele oraz minimalna ilość miejsca na nogi tylko pogorszyły humor Hiddlestona. W dodatku, zamiast wymarzonego miejsca na przodzie samolotu został zmuszony by zająć to na skrzydle, tuż obok silnika, pozbawiając się w ten sposób możliwości podziwiania widoków.
– Witamy na pokładzie… – Zaczęła jedna ze stewardes, ale Tom nie zamierzał jej słuchać. Wyciągnął telefon i odczytał sms`a od Sygin. Krótkie „powodzenia! :DD" sprawiło, że nagle miał ochotę wyskoczyć z samolotu i wrócić do swojego ciepłego mieszkania w centrum. Nigdy nie zrobił w swoim życiu niczego odważnego ani heroicznego. Co prawda życie zahartowało go na swój sposób, ale przeprowadzka na własną rękę, w dodatku na drugi koniec kraju nieco Toma przerastała.
– Będzie dobrze – powiedział pod nosem, chcąc dodać sobie otuchy i wyłączył komórkę. – Każda podróż zaczyna się od wyjścia z domu, prawda?
/
South End było niewielkim miasteczkiem położonym tuż przy granicy Wisconsin i Minnesoty. Liczyło około dziesięciu tysięcy mieszkańców, z czego większość jedynie w Południowym Krańcu nocowała, żyjąc i pracując w położonym kilkanaście kilometrów dalej Superior. Mówiąc, więc prościej, South End było typowym zadupiem, wygwizdówkiem i kompletną dziurą.
„Dotarłem pod dom"
Tom nacisnął przycisk wysyłania wiadomości i poczuł coś ciężkiego na sercu. Oto i jest, on, homo viator, pod swoim nowym domem w swoim nowym mieście.
Znalezienie wolnego mieszkania albo dokładniej mówiąc, jakiegokolwiek mieszkania w South End było niemożliwe, o czym Tom przekonał się całkiem niedawno. Dlatego też zaciągnął horrendalny kredyt i kupił dom. Nie duży, odpowiedni dla mężczyzny i ewentualnie jego drugiej połowy, w dodatku już urządzony.
Hiddleston wiedział, że będzie musiał spłacać kredyt prawdopodobnie aż do emerytury, ale nie chciał o tym myśleć w momencie, w którym zaczynał nowe życie.
Zebrał się w sobie i po chwili, z podniesioną wysoko głową ruszył w stronę drzwi frontowych. Wiedział, że dom powinien przejść niewielki remont, ale nie miał na to czasu, chęci, ani tym bardziej pieniędzy. Tom wyciągnął klucze z kieszeni swojej modnej marynarki i z ekscytacją wsunął jeden z nich w zamek.
Wyciągnął telefon i wystukał kolejnego, szybkiego sms`a do Sygin: „wchodzę! XD", po czym przekręcił klucz i pchnął drzwi.
Może to nie było tak wspaniale jak w programie „Dom nie do poznania", ale uczucie, które towarzyszyło mu w tej chwili było niezapomniane. Na moment cały stres związany z przeprowadzką minął i Tom podziwiał misterne, kwiatowe tapety i staroświeckie meble. Chłonął wzrokiem wszystko, co dało się zobaczyć z przedsionka, a w głowie dźwięczała melodyjnie tylko jedna myśl, że to wszystko od dzisiaj należy tylko do niego.
/
„I co? Zacząłeś już poszukiwania? ^^"
„Jeszcze nie Syg, rozpakowuje paczki "
„Aha._."
Tom wywrócił oczami i na moment odłożył telefon na półkę z figurkami. Przewiezienie kolekcji składającej się z anty-bohaterów Marvela było poprzedzone pieczołowitymi przygotowaniami. Tom każdą figurkę opakował szczelnie w folię bąbelkową i dokładnie zakleił. Plusem było to, że nic nie uległo uszkodzeniu, minusem, to, że teraz trzeba było wszystko odpakować.
Kolejny sms od Sygin. „Masz jakiś plan?"
Czy miał plan? Tom jęknął cicho, czując napływającą ze wszystkich sił bezradność. Kiedy wsiadał do taksówki i odjeżdżał spod swojego starego mieszkania miał w głowie tysiące planów. Setki scenariuszy, wizji spotkania ze swoim biologicznym ojcem.
Teraz nie wiedział nawet, jak powinien zacząć poszukiwania. W połowie wakacji, podjudzony przez Sygin pojechał odwiedzić jeden z sierocińców, w którym przebywał, jako młokos. Wtedy właśnie, w biurze dyrektora dostał swoje pięć minut. Przeszukał wszystkie szafki, aż w końcu znalazł archiwalne dokumenty.
Zanim dyrektor wrócił do swojego gabinetu Tom zdążył tylko przeczytać, gdzie jego biologiczny ojciec mieszka. Potem, myśląc o tym z perspektywy czasu Hiddleston cieszył się, że nie wezwano policji. Mógłby pewnie zostać aresztowany za naruszenie dokumentów państwowych. Mimo tego, od wizyty w sierocińcu był niemal cały czas podekscytowany, pełen wigoru jak jeszcze nigdy w życiu. To co, że nie miał pojęcia jak jego ojciec teraz wygląda, jak ma na imię ani ile ma lat. Ważne, że mieszkał w niewielkim miasteczku South End i ważne, że Tom znalazł tam pracę.
„Chyba zacznę od biblioteki" – odpisał Sygin dopiero po dziesięciu minutach.
Biblioteka wydawała się idealnym miejscem na rozpoczęcie poszukiwań. Tom w dalszym ciągu miał jeszcze pięć dni do rozpoczęcia roku szkolnego. W piątek musiał stawić się w szkole, ale pozostały czas mógł spędzić na czytaniu archiwalnych gazet w bibliotece.
/
W sobotę wieczorem Tom ostatecznie skapitulował. Siły opuściły go tak nagle, jak się pojawiły, kiedy pierwszy raz wchodził do biblioteki. Minęły cztery dni, podczas których Hiddleston zamiast cieszyć się nowym życiem, siedział zaszyty między starymi wydaniami gazet. Przeczytał ich około dwustu a i tak niczego nie znalazł. Żadnej wzmianki o człowieku, który przypuszczalnie mógłby być jego ojcem.
Za to dowiedział się, od przyjaznej pani bibliotekarki, że w czwartkowym wydaniu gazety jest artykuł o nim. O „młodym i utalentowanym" nauczycielu angielskiego, który z powołania stawił się akurat w szkole publicznej w South End i zajął etat emerytowanego pana Surmana. Zamieścili nawet jego zdjęcie, żywcem skserowane z CV.
Tom nie mógł powiedzieć, że był zadowolony z artykułu. Właściwie, sprowadzając się do South End miał nadzieję, że będzie mógł pozostać niezauważonym, dokładnie tak jak w Nowym Orleanie. W dużym mieście był tylko kolejną, szarą jednostką, którą nikt się nie interesował. W małym South End, gdzie społeczność mieszczańska znała się niemalże na wylot – wykluczając część, która jedynie w miasteczku nocowała – najwyraźniej przybycie kogoś „z dalekiej Luizjany" wywoływało spore poruszenie nawet w dwudziestym pierwszym wieku. Po za tym, Tom nie lubił swojego zdjęcia „reprezentacyjnego" jak je nazywała Sygin. Miał na nim dziwną cerę i o wiele za długie, sięgające ramion, czarne włosy. W dodatku przylizane tanim żelem z Tesco. Pochodziło z czasów, kiedy Tom nie umiał samodzielnie wiązać końca z końcem i jako świeżo upieczony nauczyciel angielskiego na gwałt poszukiwał roboty. Jakiejkolwiek.
W sobotni wieczór Tom ostatecznie skapitulował, zakończył poszukiwania w bibliotece i swoją porażkę postanowił zapić w barze niedaleko parku. Hiddleston dowiedział się o nim przypadkiem, gdy usłyszał rozmowę dwóch uczniaków i teraz tę wiedzę postanowił w godny sposób wykorzystać.
Bar nie spełniał nawet w połowie oczekiwań Toma. Hiddleston myślał raczej o knajpce w stylu Nowego Orleanu, wypucowanej i z klimatem. Może i był w tym miejscu klimat, ale był to klimat pijaczyn i fanów futbolu amerykańskiego. Nijak miał się no luizjańskich knajp dla intelektualistów, gdzie niemal o każdej porze można było spotkać kogoś wartego rozmowy. Mimo tego Tom postanowił nie grymasić i zajrzeć do kielicha. Wódka wszędzie powinna być taka sama.
Kiedy tylko Hiddleston wszedł do środka, oczy wszystkich gości baru zwróciły się na niego. Tom skrzywił się w niepewnym uśmiechu i przełamując wewnętrzną barierę ruszył w stronę lady. Nigdy nie radził sobie dobrze z byciem w centrum uwagi. To, że wywoływał w South End sensację było aż nadto niekomfortowe.
– Co cię sprowadza do Wesołego Knuta? – Zapytał barman, grubszy, starszy facet z podbitym okiem. Tom próbował usilnie nie gapić się na fioletowe limo, ale za nic mu to nie wychodziło.
– Kieliszek – odpowiedział wymijająco Tom i posłał barmanowi koślawy uśmiech. „Wesoły Knut"? Tom nie zwrócił uwagi na szyld wiszący nad wejściem do baru i mała część jego świadomości wypomniała mu ten błąd. Może gdyby zauważył napis, stchórzyłby i wrócił do domu po drodze odwiedzając monopolowy?
– Wiesz, to nie dobrze, kiedy nauczyciel jest pijakiem – zagaił barman, spoglądając uważnie na nowego gościa. – W Bryant uczy się mój syn i młodsza córka.
Hiddleston nie był przyzwyczajony do takiej otwartości barmanów, ale zanotował w głowie zdobyte informacje.
– Spokojnie, nie jestem uzależniony. To tylko okazyjnie – zapewnił gorliwie Tom. Boże, jeszcze tego brakowało, żeby w następnym wydaniu „Dziennika South End" rozpisali się na temat jego domniemanych uzależnień!
Barman odpowiednio zinterpretował jego żałosną minę i zaśmiał się głośno, na nowo ściągając uwagę gości w stronę Toma. Zaraz potem z mocą postawił przed jego nosem kieliszek wódki.
– Bez krępacji, panie nauczycielu. Bylebyś nie miał kaca na rozpoczęciu!
Tom poczuł się naprawdę nieswojo. Krępowała go cała ta sytuacja, toteż bez wahania sięgnął po kieliszek. Wódka smakowała dokładnie tak samo jak w Nowym Orleanie i tak samo wykręcała gębę.
/
Minęło pół wieczoru, a Tom nadal tkwił w Wesołym Knucie. Od jakiegoś czasu okupował zapomniany stolik w kącie baru i z uporem maniaka smsował z Sygin.
„Dobra słonko wiem że ci ciężko ale dasz radę i znajdziesz tatę :D"
„Mówisz tak żebym dalej nie pił x_x"
„Nie możesz wyjść na pijaka sam mówiłeś a teraz zmykam mam koncert:*"
Tom zmarszczył brwi. Nie lubił, kiedy Sygin przestawała być tylko jego i stawała się niezrównaną, szaloną wokalistką. Zdecydowanie bardziej wolał tę mądrą i roztropną stronę przyjaciółki, tą, która współczuła i doradzała w trudnych sytuacjach.
– Co robisz taką minę, nieznajomy?
Hiddleston podskoczył na chybotliwym krzesełku omal z niego nie spadając. Gwałtownie odwrócił głowę. Jakiś blondyn, z pijackimi rumieńcami na policzkach, najbezczelniej w świecie się do niego dosiadł. Bez pytania.
– Ja w duszy mam ołów, który mnie toczy ku ziemi – odparł Tom, ze zgryźliwą satysfakcją dostrzegając chwilowe ogłupienie swojego rozmówcy. Czasami opłacało się pisać magisterkę z Szekspira, chociażby właśnie dla takich chwil.
Może na pierwszy rzut oka Hiddleston nie wyglądał na takiego, ale lubił robić innym ludziom na złość. Lubił udowadniać, że jest od nich mądrzejszy i lepszy. Starał się pilnować tych cech by nie rozrosły się za bardzo, ale tym razem nie mógł się powstrzymać.
– A ja jestem Chris – odpowiedział po chwili ciszy ów Chris.
Tom dopiero teraz przyjrzał mu się dokładniej. Mężczyzna był bez wątpienia świetnie zbudowany, na pewno uprawiał jakiś sport. Niebieskie oczy pomimo przytyku ze strony Toma nadal pozostawały radosne a pukle blond włosów kręciły się na końcach.
– Miło mi poznać – odburknął Tom.
– Nie powiesz mi, jak masz na imię? – Chris udał zawiedzionego, ale Tom nadal widział w jego oczach wesołość. Pomyślał, że to aż nienaturalne, być takim otwartym i bezpośrednim w stosunku do obcej osoby. Mimo tego, właśnie ta otwartość Chrisa w jakiś dziwaczny sposób kojąco na niego wpływała.
– Tom – przedstawił się wreszcie. – Pewnie czytałeś o mnie w gazecie?
– Nie czytam gazet. Wolę komiksy.
Chris rozsiadł się na krześle obok Toma już na dobre. Postawił swoje piwo na stoliku i zaszczycił Hiddlestona zawadiackim, nieco szczeniackim uśmiechem. Cichutki głosik odezwał się w głowie Toma, mówiąc, że to wszystko nie skończy się dobrze, ale Tom był podchmielony i w dodatku poznał właśnie kogoś, kto tak samo jak on, zaczytywał się w Marvelu.
Zanim którykolwiek z nich się zorientował, rozmowa o komiksowych bohaterach rozpoczęła się na dobre. Na fanowską gadaninę zmarnowali po dwa piwa na każdego i nic nie wskazywało na to, że szybko skończą. Tom, podekscytowany, opowiadał o swojej kolekcji, potem płynnie przeszli do omawiania ostatniego filmu z Iron Manem, a w chwilę później Chris zaczął temat wznowionej serii Painkillera.
Gdyby Hiddleston był, chociaż odrobinę bardziej trzeźwy zapewne nie mógłby się nadziwić, jak dobrze rozmawia mu się z Chrisem.
– Wiesz, mam paczkę kumpli. Nadaliśmy sobie ksywki z komiksów Marvela i od tamtej pory, każdy, kogo znamy ma jakąś – zaczął Chris żywo gestykulując. Tom słuchał z uwagą i iskierkami w oczach. – Wiesz, nikt postronny nie wie, o kim mówimy, jeśli nadajemy mu ksywkę. Na przykład zgadnij, kto jest Heimdallem?
Tom zaśmiał się głośno, niedowierzając własnym uszom. To wszystko brzmiało na naprawdę dobrą zabawę.
– Na pewno to ktoś, kto wszystko widzi i o wszystkim wie – zaczął Tom. – Albo ma złotą zbroję?
Chris roześmiał się razem z nim.
– Powiedzmy. Heimdall to nasz strażnik miejski. Naprawdę ma na imię Idris, ale czasem zachowuje się jak Heimdall. Zawsze wie, kiedy dzieciaki ze szkoły wagarują – opowiedział Chris, zaraz potem kontynuując. – Moi kumple mają ksywki po Avengersach.
– W takim razie jak nazywają ciebie, hm? – Tom nie mógł się oprzeć. Z zafascynowaniem patrzył jak uszy Chrisa czerwienieją aż po czubki a on sam na moment traci swoją pewność.
– No dalej! Skoro już mówimy o ksywkach, to musisz mi powiedzieć swoją! – Podpuszczał Hiddleston z coraz większą radością.
Chris wypił duszkiem resztkę swojego piwa i odstawił kufel na stolik.
– No dobra, ale nie śmiej się! – Burknął a potem, czerwony jak burak wysupłał ciche – Thor.
Tom niczego nie obiecywał i z czystym sumieniem wybuchł serdecznym śmiechem. W tej chwili cieszył się, że Sygin wciągnęła go w ten szalony, komiksowy fandom. Nawet, jeśli przez to inwestował połowę zarobionych pieniędzy w gadżety.
/
– Ile płacimy? – Tom posłał barmanowi nieco pijany uśmiech. Było mu przyjemnie błogo, ale Thor oznajmił, że pora już wyjść. Hiddleston nawet, jeśli miał ochotę jeszcze trochę zostać w barze, nie powiedział tego.
– Na koszt firmy – odezwał się dziwnie rozbawiony barman. – Ale pan się nie przyzwyczajaj, bo następnym razem będziesz płacił!
Tom z podziękowaniem skinął głową. Chris stał tuż obok niego i szczerzył zęby w radosnym uśmiechu. Całe jego jestestwo wyrażało w tym momencie to, jak bardzo jest zadowolony z darmowego alkoholu. Tom nie mógł się powstrzymać i roześmiał się na nowo. Chris złapał go pod rękę, kiedy wychodzili z Wesołego Knuta.
– To się dobrali – mruknął barman, spoglądając ukradkiem w stronę starszego mężczyzny siedzącego przy ladzie. – Kogoś przypomina mi ten cały Tom Hiddleston, nie sądzisz?
– Nie gadaj, tylko polej.
/
Po ciemku South End było zupełnie inne niż w świetle dziennym. Tom zrozumiał ten prosty fakt w momencie, w którym po raz kolejny skręcił w złą ulicę i zamiast dojść pod swój nowy dom, znalazł się przy rybnym markecie. Chris opierał się o stojak dla rowerów i umierał ze śmiechu, podczas gdy Hiddleston usiłował wywnioskować, czy może powinien skręcić w lewo na ostatniej krzyżówce.
– Nie śmiej się, to nie jest zabawne! – Warknął na rozchichotanego Chrisa i zmarszczył brwi. – Jak ja teraz wrócę do domu, co?
W South End życie nocne w ogóle nie przypominało tego nowo orleańskiego. Na ulicy ciężko było spotkać nawet pijaków albo bezdomnych o normalnych ludziach nie wspominając. Tom nie miał szans by zapytać kogokolwiek o drogę, nawet sklep monopolowy okazał się być otwarty jedynie do dziesiątej.
– Może po prostu podasz mi adres? – Zapytał Chris, ocierając symboliczną łzę śmiechu. – Wiesz, urodziłem się tutaj. Wiem gdzie, co jest.
– I mówisz mi to po czterdziestu minutach włóczenia się po mieście, tak? – Tom płynnie przeszedł od zafrasowania do zirytowania. Mimo to Chris nadal był w znakomitym nastroju.
– Nie moja wina, że lubię z tobą spacerować – odparł, zupełnie nie przejmując się falą uczuć, jaką wywołał w podchmielonym Tomie. Hiddleston nie wiedział, co zrobić z takim wyznaniem, toteż postanowił nie robić nic. Zamiast tego burknął krótkie – prowadź – i pozwolił objąć się w pasie silnym dłoniom Thora.
Pół godziny minęło Tomowi jak z bicza strzelił. Chris przez całą drogę do Hughilt Avenue opowiadał mu o swoich wakacyjnych podbojach sercowych. Na samym początku czerwca zerwał ze swoją czteroletnią dziewczyną Natalie. Kolejne dwa miesiące odchorowywał tą porażkę i obiecał sobie solennie, że ów Natallie nigdy nie wybaczy. (Według jego kumpli nazywała się Jane Foster, co Tom skwitował kolejną salwą pijanego śmiechu.) Na początku sierpnia Chris użył swojego Mjollnira, żeby okręcić sobie dookoła palca jedną z przejezdnych turystek, ale to była tylko jednonocna przygoda.
Kiedy stanęli wreszcie przed nowym domem Toma, Chris zbliżał się właśnie w swojej opowieści do teraźniejszości.
– No, a tydzień przed końcem wakacji spotkałem ciebie – dokończył, uśmiechając się od ucha do ucha i spoglądając na Toma maślanym wzrokiem.
Tom poczuł presję, poczuł, że w tej chwili decyzja o tym, co się stanie należy do niego. Nigdy nie był dobry w podejmowaniu słusznych wyborów, ale tym razem miał nadzieję, że postawienie wszystkiego na Chrisa nie okaże się błędem.
Z rumieńcami na policzkach i trzęsącymi się dłońmi uśmiechnął się do Thora.
– Może chcesz obejrzeć moją kolekcję figurek, co? – Tom próbował uparcie zignorować to, jak mocno drżał mu glos. Chris wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na świecie, kiedy Hiddleston odważył się ponownie na niego spojrzeć.
– Pewnie, że chcę!
/
Kiedy tylko drzwi do domu zamknęły się za nimi, Chris z mocą godną Boga Piorunów przyszpilił Toma do ściany. Hiddleston zaskoczony, pozwolił by cichy jęk opuścił jego usta. Dawno, a właściwie to nigdy, nie zdarzyło mu się sprowadzić do domu tak narwanego i namiętnego kochanka. Przez myśl przeszło mu, że może życie w South End będzie naprawdę lepsze od tego, które prowadził w Nowym Orleanie.
– Bogowie, naprawdę jesteś rozpalony – wysapał, kiedy Chris zaczął rozpinać jego koszulę i niemal wyrwał kilka guzików.
– To twoja wina – wyszeptał w odpowiedzi. Tom nie mógł powstrzymać pełnego zadowolenia sapnięcia i już po chwili z energią chwycił twarz Chrisa w dłonie. Przyciągnął go do mocnego pocałunku a potem bez chwili wytchnienia wsunął język w jego usta.
Chris objął go w pasie i uniósł tak, jakby Tom nic nie ważył. Hiddleston rozkoszował się jego silnymi dłońmi, umięśnionymi ramionami i mocą, jaką w sobie posiadał.
– Gdzie jest sypialnia? – Zapytał Chris, kiedy wreszcie oderwali się od siebie. W jego oczach odbijało się tak niesłychane pożądanie, że na moment Tom zapomniał jak się mówi.
– Na górze, drugie drzwi po lewej– powiedział po kilku sekundach zastanowienia. Jednocześnie Tom całym sobą próbował sobie przypomnieć czy zabrał ze sobą prezerwatywy a jeśli tak, to gdzie do cholery je wsadził.
Chris skutecznie rozproszył jego myśli, pocałunkiem sprawiając, że wszystkie pouciekały. W tym jednym momencie istnieli tylko oni dwaj, ich rozgrzane, pełne pragnienia ciała i łóżko w sypialni na piętrze. Tom nawet nie zarejestrował chwili, w której znaleźli się na schodach. Z pasją całował najpierw Chrisa, potem jego szczękę i szyję z zadowoleniem zostawiając na niej dużą malinkę.
– Robiłeś to już kiedyś z facetem?
Pytanie Chrisa na moment ocuciło Toma.
– Oczywiście. Jestem gejem jakby nie było – burknął, w jednej chwili tracąc całą pewność siebie i zapał. Co, jeśli Chris należy do tego rodzaju mężczyzn, którzy lubią innych mężczyzn, ale upierają się, że wcale tak nie jest? Wtedy Chris mógłby po prostu wyjść i zostawić go rozpalonego i w potrzebie. Tom nie wiedziałby jak znieść takie upokorzenie. – Nie mów mi, że to twój pierwszy raz?
– Nie – parsknął Chris. – Po prostu chciałem wiedzieć.
Tom poczuł jak ciężar spada mu z serca i posłał Chrisowi ponętny uśmiech. Stanął na nogach i zgrabnie wyminął go na schodach, i kiedy znalazł się na najwyższym stopniu wyciągnął do niego zapraszająco rękę.
– W takim razie mamy dla siebie całą noc.
Chris nie dał się prosić dwa razy, nie zauważył też, że po drodze na górę zapodział gdzieś swoje buty i bluzę z logo drużyny futbolowej. Złapał Toma za rękę i zaraz potem przylgnął do niego całym ciałem, dopraszając się o kolejny pocałunek. Hiddleston czuł jak z każdym krokiem w stronę sypialni jego pożądanie rośnie i rośnie, niemal rozsadzając go od środka. Nie potrafił powiedzieć, kiedy czuł się tak ostatni raz. Zazwyczaj zabierało mu dużo czasu porzucenie swojego skrępowania i zatracenie się w przyjemności. Kiedy całował go Chris, Tom ulegał w jednej sekundzie jego czarowi i rozpływał się w tych silnych ramionach.
– Masz ładną sypialnię – wymruczał Chris, stopą zamykając za nimi drzwi. Nawet, jeśli na pierwszy rzut oka sypialnia Toma wydawała się typowo babska, to wielkie łóżko z wygodnym materacem rekompensowało tą wadę.
Tom sięgnął po krótki pocałunek i zaraz potem odwrócił się tyłem do Chrisa. Thor oblizał usta i nie chcąc tracić czasu zaczął ściągać z siebie spodnie. Tom natomiast zaskakująco szybko wyszperał z jednego z kartonów olejek do ciała i w roztargnieniu rzucił go na pościel. Kiedy znów spojrzał na Chrisa, ten był już zupełnie nagi. Tom nie mógł oderwać wzroku od jego cudownych mięśni, zapewne latami wyrabianych na siłowni. Zupełnie automatycznie spojrzenie Hiddlestona ześlizgnęło się z klatki piersiowej Chrisa, na jego brzuch a potem na dużego, wyprężonego penisa. Tom niemal zamruczał ze szczęścia.
– Chodź tutaj – zachęcił, siadając na łóżku i ponownie wyciągając ręce w stronę Chrisa.
Spodnie Toma zostały z niego niemal zdarte a razem z nimi również bielizna. Chris nie wydawał się spokojnym kochankiem i na tą chwilę nikomu to nie przeszkadzało. Obaj pragnęli jak najszybciej posiąść się nawzajem i nawet, jeśli po mocnym uścisku dłoni Chrisa zostaną na biodrach Toma lekkie ślady, w tej chwili to nie było ważne.
Chris całował, masował, podszczypywał i droczył się, wyrywając z ust Toma nieziemskie, pełne przyjemności dźwięki.
Tom poddawał się z ochotą wprawnym dłoniom, wyginał się mrucząc i niemal do krwi zadrapał plecy Chrisa, kiedy jego naprężona męskość wreszcie znalazła się na swoim miejscu.
– Krzycz Thor, kiedy będziesz dochodził – szepnął w pewnym momencie Chris. Tom, targany całą masą uczuć ledwo zrozumiał, o co chodziło.
– Jesteś wariatem – parsknął, próbując jednocześnie śmiać się i jęczeć z przyjemności.
Nawet, jeśli Chris naprawdę był wariatem, Tom i tak wykrzyczał „Thor" i na pewno pół okolicy mogło to usłyszeć.
Cdn.
Poproszę, bardzo ładnie o kilka komentarzy. Bez tego, ani rusz! :D
